29 paź 2018

Anastazja Fenchenko



Na zdjęciu: Bonnie Wright
Motto: Inteligencja cudów nie zdziała gdy świadomości brak.
Imię: Anastazja
Nazwisko: Fenchenko
Wiek: 27 lat
Data urodzenia: 26.08
Płeć: Kobieta
Miejsce zamieszkania: Dzielnica Orlando w średniej wielkości mieszkaniu. Blok jest w kolorze żółtym z białymi rzeźbieniami. Klatka schodowa jest malutka i w kolorze kremowym. Po lewej stronie jest zielona barierka która prowadzi na górę. Mieszka na drugim piętrze. Drzwi wejściowe są brązowe i solidne, a gdy się przez nie wchodzi, to wchodzi się od razu na mały korytarzyk w kolorze białym. Na wprost jest nawet duża łazienka, gdzie na wprost znajduje się pralka, po prawej kabina prysznicowa, a po lewej toaleta. Jak wchodzi się do łazienki to po lewej stronie jest umywalka z niewielkim lustrem, a po bokach są umieszczone szafki. Lustro ma za sobą wbudowaną jeszcze jedną szafkę ukrytą. Kiedy wyjdziemy z łazienki, po prawej stronie jest ściana. Kierujemy się zatem w lewo gdzie na wprost jest sypialnia z dużymi oknami. Jest tam duże łóżko, biurko z fotelem obrotowym, regał na książki oraz szafka nocna. Pokój jest w kolorze jasnozielonym. Jest też duży parapet, na którym można siadać. Kiedy wychodzimy z sypialni znowu jesteśmy na niewielkim korytarzu, gdzie po lewej stronie na ścianie wisi wieszak na kurtki oraz szafeczka na obuwie. Kierując się w prawo przechodzimy obok wnęki w ścianie, gdzie jest miejsce na odkurzacz i inne typu rzeczy i jest to zabudowane drewnianymi drzwiczkami. Na wprost zaś jest pokój dzienny, choć służy także za pokój do spania także, gdyż znajduje się też tam duża kanapa rozkładana w kolorze brązowo kremowym. Pokój jest w kolorze żółtym. Znajduje się tam telewizor, stolik, dwie pufy, stół z 4 krzesłami oraz jest tam duży balkon z dużymi oknami. W oknach są firanki oczywiście! Jest też duży i wygodny fotel oraz wiadomo szafa i inne meble. Kierując się w lewo wchodzimy do niewielkiej kuchni z małym oknem po prawej stronie. Ściany w kuchni są w kolorze białym, lecz meble są w kolorze jasno brązowym. Kuchenka jest na gaz, jest tam kuchenka mikrofalowa, średnia lodówka, okap, szafki kuchenne, długi blat oraz słoiki na szafkach w których są podpisane wszystkie przyprawy czy też ryże, kasze itp. W kuchni i łazience są kremowe kafelki, a w pokoju dziennym, sypialni i korytarzu są panele w kolorze brązowym.
Orientacja: Heteroseksualna
Praca: Kardiochirurg jest kardiologiem i chirurgiem - pracuje na oddziale kardiochirurgii w szpitalu.
Charakter: Anastazja to osoba… hm… Dość tajemnicza. Nigdy nie daje się rozszyfrować nikomu w pełni, a przynajmniej stara się tak zachowywać. Nie lubi odkrywać od razu wszystkich swoich kart i na pewno nie powie Ci od razu wszystkiego o sobie, gdy Cię nawet nie zna. Cóż w zasadzie to nawet Ci co ją znają od lat, czasem mają problem z rozszyfrowaniem jej ruchów. Jest na pewno bardzo stanowcza i oschła dla osób, które sobie na to zasłużyły. Nigdy nic nie zostawia nie dokończonego, choć zdarzają się wyjątki. Zawsze pomoże jeśli ktoś z jej otoczenia ją o to poprosi, nie jest na pewno obojętna na czyjąś krzywdę. Ma miękkie serce, które łatwo zranić, choć jeśli nawet ją zraniłeś to na pewno Ci tego nie ukarze. Prędzej schowa się u siebie w domu i wypłacze się w poduszkę, choć i też bardzo często dusi w sobie emocje, co później się odbija na jej zdrowiu… Jest bardzo ambitna i szybko się uczy. Uwielbia pomagać innym, stąd też wzięła się chęć leczenia innych ludzi. Nie lubi ludzi którzy się podlizują, zgrywają cwaniaczków, czy też tych którzy zachowują się tak jakby postradali wszystkie rozumy i uważają się za najlepszych. Anastazja takich osób nie trawi i koniec! Nawet nie chce się zadawać z takimi osobami, więc nawet nie próbuj się do niej wtedy zbliżać. Co jeszcze o niej? Jest taką pracoholiczką ale wie kiedy przestać jeśli trzeba, choć i często się zdarza że inny kolega z fachu musi ją nieco opierdzielić. Stara się każdemu swojemu pacjentowi pomóc najlepiej jak tylko może. Uwielbia zarówno psy jak i koty ale nie lubi chomików, gdyż ma na nie alergię i zaraz zaczyna kaszleć i kichać. Lubi otaczać się kwiatami, dlatego też w domu ma ich trochę, choć za bardzo nie ma ręki do kwiatów i kiedyś ususzyła kaktusa, który przy niej nawet nie dał rady, dlatego też wybiera kwiaty które wstawia się do wazonu i zaraz wyrzuca gdy zwiędną. Do obcych osób jest zdystansowana, aczkolwiek jest przyjaźnie nastawiona. Nigdy nie wygada nikomu powierzonych sekretów i jest dobrą przyjaciółką, która nie odwróci się gdy coś będzie źle. Potrafi być wredna i złośliwa, choć rzadko jej się to zdarza. Stara się załatwiać sprawy dyplomatycznie raczej ale to nie oznacza że tak zawsze jest... Na pewno Anastazja łatwo się nie poddaje i jest wytrwała, lecz jak każdy człowiek czasem ma gorszy dzień i woli się zamknąć w czterech ścianach by po prostu dać sobie chwilę odpocząć, a co za tym idzie może nie odbierać telefonów czy też nie odpowiadać na sms od kogoś. Jest związana bardzo ze swoją siostrą młodszą, którą często się opiekowała, tak więc jest nauczona odpowiedzialności od małego dziecka. Nie jest raczej wścibską osobą, lubiącą się wtryniać w nieswoje sprawy.
Hobby: Uwielbia oglądać zawody konne, sama też czasem jeździ konno, lubi też chodzić na strzelnicę z ojcem i sobie czasem postrzelać.
Aparycja|
wzrost: 178 centymetrów
- waga: 68 kg
- opis wyglądu: Twarz jest szczupła i idealnie podkreśla jej rysy twarzy, a zwłaszcza usta, szczupły nos oraz bystre niebieskie oczy. Jej włosy są koloru rudego choć na zdjęciach wydają się być czerwone. Są długie, gęste i lekko pofalowane gdy ma je rozpuszczone, co ładnie wygląda podkreślając przy tym jej szczupłą talię i ramiona. To jej naturalny kolor włosów! Jest szczupła i zgrabna i przeważnie chodzi w jeansach jasnych z lekkimi bluzkami.
- pozostałe informacje: Nosi kolczyki w kształcie łezek często i lubi angielskie zapięcia. Innych nie za bardzo toleruje choć jeśli są wyjątkowo ładne jakieś kolczyki to je założy. Nosi naszyjnik lekko poskręcany z komunii, na którym wisi nie krzyżyk, lecz małe przeźroczyste serduszko.
- głos: Jula
Historia: Trafiła do Avenley River po raz pierwszy gdy wybrała się tam z rodziną na wakacje, gdy miała czternaście lat… Od samego początku jej się bardzo spodobało to miasto i od razu wiedziała że będzie chciała tam wrócić. Nie wiedziała co prawda wtedy że tam będzie mieszkać oraz że będzie pracować, lecz widok tak czystego miasta, pełnego radosnych uśmiechów sprawiło że dziewczynka dobrze się tam poczuła. Jednak od początku! Gdy była mała wszyscy jej dokuczali z powodu jej intensywnego rudego koloru włosów. Jak wiadomo ludzie mówią "Co rude, to wredne". I też tak ją dzieci postrzegały, ciągnęły a włosy, wyzywały... Anastazja bardzo z tego powodu cierpiała i nienawidziła swoich innych włosów. Niestety dzieci potrafią być najokrutniejsze jak to niektórzy mówią i w jej przypadku tak było. Przez to stała się bardzo cicha i straciła bardzo dużo z pewności siebie, lecz za to była bardzo inteligentna i bardzo dobrze się uczyła. Przez co oczywiście też jej dokuczano, ale dziewczynka wiedziała że jeśli chce kimś zostać, to musi na to ciężko pracować. Kiedy trafiła do gimnazjum, gdzie było bardzo wymieszane środowisko było jeszcze gorzej... Młoda Anastazja musiała przyjąć krytykę innych, którą była wręcz "oblewana". Było tak źle iż w drugiej klasie musiała się przenieść do innej klasy, gdyż "jej" klasa nie dawała spokoju. W nowej klasie była cicha bardzo jak idzie się domyślić, lecz ku jej wielkiemu zaskoczeniu została zaakceptowana i po pewnym czasie stworzyła się dzięki nowym kolegom na nowe znajomości. Było to bardzo ważne gdyż dziewczyna zrozumiała że nie każdy jet do niej źle nastawiony i że nie każdy widzi w niej tylko głupią rudowłosą kujonkę. Odzyskała znowu pewność siebie, która jest tak ważna u dorastającego, młodego człowieka i nawiązała wiele przyjaźni. Przyjaciele ją bronili, ona przyjaciół i tak też dotarła do liceum, gdzie wybrała sobie profil biologiczno-chemiczny. Cóż te przedmioty najlepiej jej szły, lecz dowiedziała się dopiero kim chce zostać, gdy obejrzała kanał o lekarzach i ich zmaganiach przy ratowaniu czyjegoś życia. To jej dało takiego solidnego kopniaka i nakierowało co dziewczyna chce robić w życiu. Była to też bardzo zaskakująca wiadomość dla jej rodziny, gdyż u nich nigdy nie było lekarza w rodzinie! Od strony matki przeważali floryści i nauczyciele, a od strony ojca, policjanci oraz strażacy. Nie było łatwo, gdyż materiał w takiej profilowej konkretnie klasie był przeogromny i dziewczyna prawie że nie wyściubiała nosa z książek, ale te trzy ciężkie lata nauki popłaciły! Zdała maturę śpiewająco z poziomów podstawowych jak i rozszerzonych czym otworzyły jej się drzwi na studia. Jednak nie było łatwo się dostać wcale, gdyż miejsca na studia medyczne były ograniczone w każdym z wielkich miast studenckich. A przecież ona chciała się dostać do najlepszej szkoły, gdzie jej czegoś na prawdę nauczą! W końcu miała leczyć ludzi i im pomagać, a do tego trzeba nie lada umiejętności i niezbędnej wiedzy... Chętnych było pełno, co bardzo ją martwiło i obawiała się iż tam gdzie złożyła papiery się nie dostanie. Przeglądając internet z laptopa zobaczyła iż ogłasza się także jedno z największych miast czyli Avenley River, gdzie potrzebowali studentów medycyny, magistrów i wielu innych ochotników. Dziewczyna przypomniała sobie jak kiedyś spodobało jej się to wielkie i tak prężnie rozwijające się miasto oraz to że dobrze się tam czuła będąc z rodzicami na wakacjach, dzięki czemu zdecydowała się i tam złożyć papiery w niemalże ostatecznym terminie składania podań. Po długim wyczekiwaniu okazało się iż jej się udało i że szkoła ją wciągnęła na listę swoich uczniów, dzięki czemu dziewczyna nie posiadała się z radości! Miała co prawda daleko od domu, ale mogła zacząć nowe życie w wielkim mieście i spełnić swoje marzenia. Jej nauka trwała w szkole sześć ciężkich lat, podczas których miała wiele praktyk w szpitalu oraz z ratownikami medycznymi z którymi też musiała jeździć by poznać życie ludzi ratujących życie na co dzień. Oczywiście o naukę podawania leków, zmieniania opatrunków i innych rzeczy też chodziło! Dopiero w ostatnim roku studiów zafascynowała ją kardiologia i chirurgia. Sama miała też okazję być na salach operacyjnych i przypatrywać się z daleka jak się operuje. Zafascynowało ją jakiej trzeba milimetrowej precyzji oraz zaangażowania wszystkich by uratować jedno życie, które było na szali... Chciała też pomagać w ten sposób, dlatego też zdecydowała się zostać chirurgiem. Tak więc po skończeniu sześciu lat studiów, nadszedł czas na zrobienie konkretnej specjalizacji choć uczyła się tego przez ostatni rok, lecz trzeba było i dodatkowe nauki, które były obowiązkowe! Nie było łatwo znaleźć gdzieś swojego "mistrza", gdyż w świecie lekarskim panuje ścisła hierarchia i przeważnie tylko z grona znajomości można było zdobyć jakiś praktyki, by uzyskać specjalizację. Długo szukała i wielu nie było zainteresowanych, albo mieli już innych swoich uczniów, przez co młoda już kobieta myślała że już nic nie znajdzie.. Jednak w ostatniej chwili, wyciągnął do niej rękę jeden ze starszych, aczkolwiek najlepszych kardiochirurgów na świecie. Był to niejaki Dr Sajmon Kraft. Dostrzegł coś w niej i postanowił jej pomóc przedrzeć się przez ścisły kordon znajomości lekarskich, który rzadko kiedy wpuszcza kogoś nowego bez łapówek i tak oto przez dwa kolejne ciężkie lata uczyła się u jego boku. Nie było łatwo gdyż jej mentor nie dawał jej łatwych zadań, był bardzo wymagający i surowy co do swoich poczynań. Nie raz miała chwilę zwątpienia w siebie, nie raz myślała czy nie lepiej się wycofać, ale dotrwała do końca! Zdobyła specjalizację i zaczęła pracę w szpitalu, gdzie stała się szybko jednym z najlepszych lekarzy chirurgów zajmujących się przeszczepami serca, płuc oraz w prowadzeniu takich pacjentów po operacji, jak i prowadzeniem pacjentów z chorobami sercowo-naczyniowymi.
Rodzina:
Matka - Izabela Fenchenko – kochająca matka, żona i przyjaciółka. Jest weterynarzem i bardzo kocha zwierzęta.
Ojciec - Leonardo Fenchenko – kochający ojciec i mąż, oraz wierny przyjaciel. Jest policjantem i służy w jednostkach specjalnych jako antyterrorysta.
- Młodsza siostra - Lilian Fenchenko – mądra kobieta o dobrym sercu, choć buntowniczka i marzycielka, lubiąca bujać w obłokach. Jest młodsza o siedem lat i jest kelnerką w kawiarnio-cukierni.
Partner: Rafael Blackfrey.
Potomstwo: -
Ciekawostki: Umie strzelać z broni palnej, z glocka, gdyż ojciec ją nauczył, umie jeździć konno, lubi czytać książki miłosne i kryminalne, nie lubi szpinaku ani groszku. Ma alergię na chomiki, dlatego ich unika. Bardzo przy tym kaszle i drapie ja w gardle oraz zaczyna kichać. Lubi sernik oraz wszelkie słodkości, natomiast nie znosi za bardzo racuchów. Nie lubi też za bardzo jabłek i woli jeść banany albo zielone winogrona. Uwielbia pić kawę o poranku. Jej ulubioną jest Latte Macchiato z dwiema łyżeczkami cukru, taką kawę też lubi w postaci mrożonej z kostkami lodu. Po matce ma to iż lubi czytać gazety z rana przy kawie choć też i zdarza jej się to w trakcie dnia gdy ma dzień wolny. Lubi Owczarki niemieckie krótkowłose, Białe owczarki szwajcarskie, Border collie, Wyżły weimarskie krótko i długowłose, Owczarki australijskie oraz Owczarki belgijskie długowłose. Z kotów zaś Snowshoe, koty brytyjskie krótko jak i długowłose, Ragdolle, Birmańskie, Syjamskie oraz Szkocki zwisłouchy.
Zwierzęta: -
Pojazd: Samochód Toyota C-HR trzydrzwiowy w kolorze niebieskim.
Kontakt: pusia9

Od Chloe CD. Logan

— Jestem Logan. Logan Blake.
Moja dłoń mimowolnie wysunęła się do przodu, aby móc uścisnąć rękę mężczyzny, którego dane mi było poznać w niezbyt sprzyjających okolicznościach. Najprawdopodobniej odcisnęły one na Loganie swoje piętno, przez co na jego twarzy malował się dziwny grymas.
— Chloe O'Neill. — pracownica zgrzybiałej rudery zwanej barem, która wylała na pana zamówioną kawę. — Miło poznać. — na smutną, zamyśloną twarz wkradł się delikatny uśmiech, który niekoniecznie był szczery, ale stał się już nieodłącznym elementem podczas poznawania nowych osób.
Tak samo jest z utartym zwrotem "Miło poznać", który wymawiamy bez większego przemyślenia, nawet gdy nie darzymy poznanej osoby zbytnią sympatią.
Dlaczego się tak dzieje?
Chciałabym wiedzieć.
Może kiedyś odpowiem komuś "Niemiło poznać", całkowicie sprzeciwiając się temu dziwacznemu, cholernie zakorzenionemu zwrotowi.
Ha, to byłoby coś!
Dobrze, Chloe, wracaj na ziemię i pociągnij tę rozmowę dalej.
Cóż by tu odpowiedzieć?
Nie możesz być przecież na takim dnie towarzyskim, żeby nie potrafić się nawet sensownie odezwać?
Chloe, kurna.
— Przepraszam, ale spieszę się do pracy. W każdym bądź razie, nie zdążyłam wczoraj panu powiedzieć, że może pan dostać od nas kawę na koszt firmy, za moją nieuwagę.
— Być może skorzystam.
Kiwnęłam potwierdzająco głową, co było swego rodzaju pożegnaniem, po czym odwróciłam się na pięcie i "potuptałam" w swoich ultra niewygodnych szpilkach do miejsca pracy, nazywanego przez moją współpracowniczkę "miejscem tortur".
*
Lokal jak mogłam się domyślić, świecił pustkami, dzięki czemu miałam czas na odebranie telefonu od Jasona - mojego najlepszego przyjaciela, którego znam już od liceum.
— Cześć stary. Masz jakąś sprawę?
— Witaj skarbie. Nie uwierzysz, kogo spotkałem na ulicy.
—  Swoją siostrę, której nie masz?
— Kuzyna!
— Którego?
— Jak myślisz?
— Cholera, przestań bawić się ze mną w zgadywanki, tylko gadaj, bo się rozłączę.
— Aarona.
— I jak, rozmawialiście?
— Nie. Chyba mnie nie rozpoznał.
— Cóż, nie dziwię mu się. Przez ostatnie lata sporo się zmieniłeś.
— Racja, ale on również się nie pozostał bez zmian, ale mimo wszystko, ciągle jest tak samo nadęty. — moje uszy zostały zbombardowane niskim, dźwięcznym śmiechem Jasona, na który zareagowałam tym samym.
— Oj, Jay Jay, ty i twoje przygody. Wybacz, ale muszę już kończyć. Jakiś klient wszedł właśnie do tej zapchlonej rudery.
— Dobrze, pa!
Schowałam telefon do kieszonki od fartucha i przyjęłam zamówienie od pierwszego w tym dniu gościa.
*
Właśnie nadeszła godzina zamknięcia.
Wszyscy z triumfalnymi uśmiechami przebierali się we własne stroje i z ulgą czyścili ostatnie stoliki.
Chwyciłam torebkę, chcąc wyjść, jednak omal nie stratowałam jakiegoś wysokiego mężczyzny.
— Logan?
— Chloe?
— Co ty tu robisz o tej godzinie?
— Przyszedłem napić się kawy.
Do zamknięcia zostało jeszcze kilka minut, więc cóż - jestem zmuszona przyjąć zamówienie.

Logan?

Od Noah CD. Louise


                  Wszyscy zawsze powtarzali, że można znaleźć szczęście w drugim człowieku, jednak gdy napotykałem na ulicach kolejne skrzywione od grymasu twarze, od których wręcz promieniował namacalny smutek, zwątpiłem i stałem się taki, jak reszta.
Matka mówiła - uwierz w siebie, nie pozwól się zniszczyć.
A ja złamałem jej zakaz, wybierając najłatwiejszą w życiu drogę, rezygnując tym samym z poszukiwania swojego szczęścia.
I któż by uwierzył, że ono samo przyszło do mnie, jakby tego było mało - w najmniej odpowiednim momencie - kiedy paliłem kolejnego z rzędu papierosa, pobrudzony smarem z naprawianego wcześniej samochodu.
Rudowłosa, wygadana dziewczyna, która nie bała się odpyskować największemu dupkowi w okolicy, przed którym [jak się niedawno dowiedziałem], matki przestrzegały swe dzieci.
Pokochała mnie takiego, jakim jestem.
Nie patrzyła na to, że mam marną pracę, z jeszcze bardziej marnym zarobkiem.
Że żyję w cieniu lepszego od siebie brata.
Że jestem uzależniony od papierosów, których nienawidzi.
Że nie potrafię powiedzieć niczego miłego i tylko pluję zgryźliwością.
Że byłem wrakiem bez jakichkolwiek ambicji.
Byłem.
Podjęła trud pokochania takiej osoby jak ja, a przecież mogła wybierać w milionach innych mężczyzn, którzy lepiej radzą sobie w życiu, ale wybrała mnie.
Nie Aarona.
Mnie.
Noah Brown.
*
— Wiem, że jesteś jedyny. Na całym świecie. Nikt nie będzie taki, jak Noah Brown. Kocham cię.
Najcudowniejsze słowa, które usłyszałem w swoim życiu, wywołały u mnie reakcję, jakiej się po sobie zupełnie nie spodziewałem.
Moja twarz mimowolnie drgnęła do przodu, łącząc nasze usta w cudownym pocałunku, który był wstępem do nowego rozdziału w moim pokręconym życiu.
Czym prędzej ułożyłem dłonie na talii dziewczyny i swoim ciałem pchnąłem ją delikatnie na ścianę, pogłębiając pocałunek.
Zatracałem się w przyjemnym dreszczu, który przeszywał moje ciało do momentu, w którym poczułem silną woń męskich perfum, a do moich uszu dotarł niski, nieco ochrypły głos.
— Cholera, fatalne wyczucie chwili.
Oderwałem usta od szyi rudowłosej i obróciłem głowę w kierunku źródła dźwięku.
Aaron?
Po cholerę się tu pojawiłeś i zniszczyłeś jeden z najpiękniejszych momentów w moim życiu?
I jakim cudem otworzyłeś drzwi?
Ach tak, zapomniałem ich zamknąć.
— Przyszedłeś w najgorszym możliwym momencie, ale skoro już przywlokłeś tutaj swoje cztery litery, to się rozgość.

Louise?

Od Aarona CD. Odette

                    Moje ciało bezwładnie upadło na skórzany fotel, a dłoń mimowolnie ścisnęła się w pięść i uderzyła w blat biurka z taką mocą, że wszystkie przedmioty na nim podskoczyły, wydając z siebie głuchy brzdęk, roznoszący się echem po pustym gabinecie.
— I co ja mam z nią zrobić? Cholera. — burknąłem ponuro, mrużąc pociemniałe od emocji oczy.
— Z kim?
Moja głowa w ułamku sekundy podniosła się w kierunku źródła głosu, a grymas malujący się na twarzy momentalnie zgasł, pozostawiając po sobie obojętne, ciut lekceważące spojrzenie.
— Arthur, tyle razy mówiłem ci, żebyś pukał, zanim wejdziesz. Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, a nie zwierzętami w chlewie, które pchają się wszędzie bez pytania. — wstałem od biurka, aby wygodnie rozsiąść się na skórzanej sofie i chwycić w dłoń kieliszek brandy.
— Spokojnie, coś taki nerwowy? — usiadł obok, marszcząc z niezrozumieniem brwi.
— Ja po prostu... — wypiłem haustem alkohol i uderzyłem pustym naczyniem w stolik. — Nie wiem.
— Chodzi o twoją nową asystentkę? — uniósł brwi, a na jego ustach wymalował się podejrzany uśmiech.
— Być może. — odwróciłem wzrok w kierunku kominka, a dokładniej - tlącego się w nim ognia.
— Wiedziałem! — zaśmiał się dźwięcznie, nalewając sobie brandy. — Odpowiedz mi Aaron, gdyż zawsze mnie to ciekawiło. Zatrudniasz swoje asystentki ze względu na wygląd, czy kompetencje?
Bezczelny.
Jak śmiał zadać to pytanie.
Przecież odpowiedź jest... Oczywista.
— Jasne, że ze względu na kompetencje. — z moich ust wydostał się cichy chichot, który całkowicie zdradził kiepskie kłamstwo.
— Sam jesteś sobie winien, Ron. Poza tym powinieneś mieć się na baczności. Chyba nie zapomniałeś, jakim echem rozniosła się wieść o twoim poprzednim romansie. To był istny armagedon. Tłumy reporterów dobijających się do drzwi, zaglądający tam, gdzie nie powinni, aby uzyskać chociaż jeden pikantny szczegół. 
— Tak, doskonale to pamiętam. — momentalnie moje myśli zostały spowite wspomnieniami z tamtego okresu, o którym wolałem nie wspominać.
— A wracając do Odette. Widzę jak się przy niej zachowujesz, ale nie masz się o co martwić - możesz na mnie liczyć, wszystko pozostanie w tajemnicy.
— Dziękuję.
***
             Stałem przy wielkim oknie, oglądając ożywiające się miasto i próbując wyrzucić z głowy coraz bardziej nasilający się dźwięk stukotu obcasów.
— Dzień dobry.
Drugi dzień tortur Aarona Browna czas zacząć.
— Witaj. — zaplotłem ręce na wysokości klatki piersiowej, w dalszym ciągu nie odrywając wzroku od widoku Avenley River.
— Jest coś do zrobienia?
Dopiero na te słowa powoli odwróciłem się i kroczyłem w kierunku dziewczyny do momentu, w którym za jej plecami znajdowała się ściana.
Odległość, która nas dzieliła była cholernie niewielka, jednak pierwszy raz czułem się tak, jakbym w pełni kontrolował całą sytuację.
Moje dłonie oparły się o ścianę tak, że pomiędzy nimi znajdowała się głowa zarumienionej studentki.
— Znalazłem potencjalnego klienta. Żeby go zdobyć, musimy działać bardzo, ale to bardzo delikatnie. — mówiłem powoli, nachylając się nad uchem kobiety. — Tak delikatnie, jak to tylko możliwe. — lewa ręka mimowolnie oderwała się od ściany i musnęła ramię dziewczyny. — A gdy już go zdobędziemy, będziemy mogli działać mocniej. — tym razem dłoń chwyciła biodro blondynki w silnym, zaborczym uścisku. Moje błękitne spojrzenie pełne niezakłóconego spokoju pociemniało, a na twarzy zagościł triumfalny uśmiech. — Dlatego zadzwoń do tego klienta i umów nas na spotkanie. Numer leży na twoim biurku. — odsunąłem się nieco i przekrzywiłem krawat, który już po chwili wrócił na swoje miejsce.
Oto moja odpowiedź na wczorajszy incydent, Odette.
Zastanów się, czy chcesz rozpocząć taką gierkę.
Ale pamiętaj, Aaron nigdy nie przegrywa.
On zawsze dostaje to, czego chce.
***
— Co pan sądzi o takiej ofercie?
— Nie odpowiada mi. — zmarszczyłem nerwowo brwi.
— Dorzucę jeszcze kilka bonusów.
— Nie przystaję.
— Sześćdziesiąt do czterdziestu.
— Nie. Do widzenia. — burknąłem ponuro, załamując się brakiem godności klienta, który usilnie próbował zawrzeć ze mną cholernie niekorzystną dla Brown Inc. umowę.
Czym prędzej wstałem od biurka i położyłem się na skórzanej sofie, zerkając ze znużeniem na tykający zegar.
— Odette? 
— Tak? — usiadła na fotelu obok, zakładając nogę na nogę.
— Długo jeszcze będziesz bawiła się ze mną w kotka i myszkę?
Czuję, że to pytanie rozbije mnie na tysiące kawałków, których nie da się już skleić.

Odette?

28 paź 2018

Od Adama C.D Odette

    Obecność dziewczyny wywoływała u mnie dreszcze i dziwne mrowienie, rozchodzące się po całym ciele. Ciało zaczynało powoli odmawiać mi posłuszeństwa, a dłonie przenosiły się coraz bliżej jej talii, na której chciały się mocno zacisnąć i już nigdy nie puszczać. Moje myśli szalały, a ja w dalszym ciągu chciałem ułożyć je w jakąś normalną, logiczną całość. Nie wiedziałem jak je wszystkie interpretować, które brać pod uwagę, a które nie. Ta dziewczyna mieszała mi w głowie, aż za bardzo. Dawno nie czułem takiego pociągu do jakiejkolwiek kobiety i mój instynkt zaczął się powoli odzywać i wracać do życia, po wielu tygodniach celibatu.
    Chciałem ją posiąść na własność. Chciałem by wiła się pode mną. Chciałem by krzyczała moje imię, gdy będę się łączyć z jej ciałem. Chciałem, lecz mimo wszystko się powstrzymywałem. Nie chciałem jej przestraszyć. Nie chciałem, by myślała, że mam złe zamiary. Nie chciałem, żeby ode mnie uciekła…
     - Odette? - szepnąłem cicho, patrząc, jak jej dłonie sprawnie rozprowadzają piankę po moich szerokich ramionach. Odczuwałem ból, lecz pożądanie i zniecierpliwienie skutecznie go maskowały.
    Dziewczyna powoli podniosła na mnie swój wzrok i spojrzała mi w oczy. Minimalnie się przysunąłem, sprawiając, że na jej policzkach rozkwitł obfity rumieniec, oświetlany dodatkowo przez księżyc, który ukradkiem zaglądał nam w okno, chcąc być naocznym świadkiem tego, co teraz zamierzałem zrobić.
     - A-adam? - zająknęła się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nawet, kiedy przybliżyłem się jeszcze trochę, nie zamierzała się odsunąć. Trwała w jednej i tej samej pozycji, a jej dłonie w dalszym ciągu spoczywały na moich ramionach.
    Powoli, lecz stanowczo złapałem dziewczynę za policzek i musnąłem go pare razy swoim kciukiem, by chwilę później zbliżyć swoją twarz do jej i złączyć nasze usta w namiętnym, pełnym pożądania pocałunku. To w nim chciałem jej przekazać i uświadomić, jak bardzo na mnie działa. Ona i jej cudowne ciało, które miałem szansę teraz władczo objąć i przysunąć do siebie bliżej.
    Moje dłonie spoczywały teraz na jej talii, dociskając ją tak mocno, jak tylko się dało do mojego torsu. Dziewczyna dosłownie w tym samym momencie przeniosła swoje dłonie na mój kark i mocniej naparła, jakby sama tego wszystkiego chciała. Bo chciała, widać to było gołym okiem.
    Nie minęła chwila, gdy Odette przyparła mnie plecami do łóżka i oboje jakby zapominając o wszystkich ranach, całkiem się w tym pogrążyliśmy. Palcami badałem każdy skrawek jej ciała, by dosłownie chwilę później zsunąć je na jej pośladki i mocno tam zacisnąć. Dziewczyna syknęła cicho w moje usta, nie przerywając pocałunku. Nasze języki splotły się ze sobą, odgrywając erotyczny taniec o dominację, który aktualnie przerywałem. Między innymi faktem, że na mnie leżała. Gdybym był w większej formie, ta już leżałaby bez ubrań.
    Tę naszą błogą, wspólną chwilę przerwały szybko otwierające się drzwi do mojej sypialni. Chwilę później zauważyłem w nich kątem oka moją kuzynkę z małym Harrym na rękach.
     - Ou… Widzę, że nie w porę - szepnęła, odwracając powoli wzrok. - Too… Bawcie się dobrze. - Zamrugała parę razy. Pewnie nie spodziewała się tego, że zastanie taki widok. Teraz. W mojej sypialni. Po tym wstrętnym wydarzeniu.
    Odette, słysząc otwierające się drzwi momentalnie oderwała ode mnie swoje usta. A gdy Jannet wyszła, ta dosyć szybko i sprawie zeszła z mojego ciała, drapiąc się z lekka zestresowana po głowie. Chwilę później, gdy usłyszała mój syk przepełniony bólem, od razu zareagowała i podała mi dłoń, pomagając podnieść się do siadu.
     - T-tak bardzo cię przepraszam… To nie miało tak wyjść…
    Podrapałem się po karku zakłopotany i spojrzałem na dziewczynę.
     - Nie twoja wina, to ja zacząłem - mruknąłem cicho pod nosem i poszedłem w jej ślady, wstając z łóżka. Przez chwile pomiędzy nami trwała cisza. Cholernie niezręczna cisza, którą przełamał jej cichy głos.
     - P-powinnam już iść? - bardziej zapytała, niżeli stwierdziła.
     - T-tak - zająknąłem się przez chwilę. - Powinnaś.
     - To ja już p-pójdę.
     - Dobrze, śpij dobrze.
     - Nawzajem. - Gdy stała za drzwiami, na oświetlonym przez lampy korytarzu, posłała mi delikatny uśmiech, który od razu przyprawił mnie lekkie mrowienie w dole brzucha. Przez światło, wydostające się zza drzwi, miałem okazję ujrzeć jej policzki, które wręcz topiły się w różu, który do nich napłynął.
    Gdy usłyszałem zamykające się drzwi. Westchnąłem cicho. Jedyne co mi pozostało to samemu zabandażować swoje plecy i pójść spać. Zrobiłem to. Nieudolnie, rzecz jasna, ale zrobiłem. Gdybym jej nie puścił tak szybko, byłoby o wiele łatwiej. Może i nawet zreperowałyby się i naoliwiły inne moje narządy. Adam, przestań.

▼▲▼▲▼▲▼

    Następnego dnia parę razy usiłowałem złapać dziewczynę - raz w kuchni, drugi w salonie, trzeci w korytarzu, lecz ani razu mi się to nie udało. Dziewczyna była oblegana wręcz przez wielką falę dzieci, która napłynęła wokół niej i nie zamierzała odpłynąć. Próbowałem zachować całe moje zażenowanie tym faktem, lecz było to strasznie trudne. Z każdą chwilą chodziłem coraz to bardziej nabuzowany niewiedzą. Niewiedzą, dlaczego Odette nie chce zamienić ze mną słowa na osobności. Może boi się tego, że tym razem pójdziemy o parę kroków dalej? Cholera wie, ale to jest jedna z opcji.
    Po dobrych paru godzinach szukania i prób łapania kontaktu z dziewczyną, w końcu mi się udało. Dopadłem ją na zewnątrz, podlewajacą kwiaty przy wejściu. Pewnie Jannet ją o to poprosiła, co jest dziwne bo ona zawsze się boi oddać komukolwiek pod opiekę swoje drugorzędne dzieci, zwane różami, pelargoniami i innymi chwastami, których nazw w ogóle nie znałem, albo jeśli znałem, to nie potrafiłem tego w ogóle wypowiedzieć.
     - Odette? - spytałem, a ona momentalnie podskoczyła na mój głos i odwróciła się do mnie przodem. Już chwilę później na jej policzkach rozkwitł wielki rumieniec. Domyślałem się, że dziewczyna tak samo jak ja, nie potrafi się wyzbyć wspomnień minionej nocy. Z jednej strony się cieszyłem, lecz z drugiej byłem zestresowany, bo czekała nas rozmowa. Dosyć poważna rozmowa.
     - T-tak? - zająknęła się. Zupełnie tak, jak wczoraj. Od razu powróciłem myślami do tamtego momentu. Jej gorące usta, spotykające się z moimi, moje dłonie badające każdy skrawek jej ciała. Co moglibyśmy zrobić gdyby Jannet wtedy nie weszła…
    Szybko wyrzuciłem wszystkie brudne myśli z głowy i zacząłem powoli, nie chcąc ciągle odkładać tej rozmowy na później.
     - To, co się działo wczoraj… - zacząłem, czując się dziwnie zakłopotany. Nie wiedziałem, jak mam to powiedzieć, w jaki sposób przekazać, by jej nie urazić. By nie pomyślała, że jestem obrzyliwym gnojem, który chce się tylko do niej dobrać.
     - M-mam o tym zapomnieć? - spytała, jak gdyby to było zupełnie oczywiste. Zrobiłem wielkie oczy. Wcale nie chciałem tego powiedzieć. To, do czego chciałem doprowadzić nie było w żadnym stopniu podobne do tego, co ona teraz zasugerowała. Miałbym zapomnieć o tamtej chwili? Nigdy w życiu! Wrzućcie mnie do ognia drugi raz, ale i tak tego się nie pozbędę.
     - Co? Nie! Skądże znowu. To było… Przyjemne - uśmiechnąłem się do niej delikatnie. - Ty też wtedy nie miałaś oporów i zastanawiałem się, czy tego właśnie, naprawdę chciałaś. - Spojrzałem na nią badającym wzrokiem, czekając na jej odpowiedź.
    W momencie, gdy ta otwierała usta, by odpowiedzieć na moje pytanie, na nasze głowy został wylany kubeł lodowatej wody. Dosłownie. Gdy podniosłem głowę do góry, zauważyłem jak z okna patrzą się na nas największe łobuzy z całego przedszkola - Felice, Ethan i Matthew. Trzy największe ziółka, trzymające dwa już puste wiadra i cieszące się na nas widok. Dwóch przemoczonych i trzęsących się z zimna ludzi.
     - Bardzo zabawne - warknąłem w ich stronę, podnosząc głowę do góry. - Wiecie co to oznacza?! Szlaban i brak kieszonkowego przez następne pół roku!
     - Nie jesteś naszym ojcem! - parsknęła Felice, a ja odpowiedziałem jej na to parsknięciem.
     - Wystarczy, że powiem o tym waszej matce, nie będzie zadowolona!


< Odette? 8) > 

Od Odette C.D Aaron

     Czy ktoś kiedykolwiek próbował wrócić wspomnieniami do przedszkola?
     Bo właśnie tak się czułam, niczym niekompetentne dziecko, które staje w oko w oko z pierwszym powierzonym zadaniem. Powolutku, bez żadnego pośpiechu ― nawiasem jeszcze dosyć nieudolnie ― odkrywając zaledwie ułamek gargantuicznego budynku.
     Nie umiałam wyprzeć z głowy celu. Tego celu. Zwodzenie nic nieświadomego Aarona, dążenie do zwinięcia paru dokumentów, o których wartości zapewne nawet nie miałam pojęcia. Kuło mnie to. Kuło okropnie, ilekroć musiałam spojrzeć w niebieskie oczy, próbując odeprzeć fakt, że coś przed nimi taję. Że wkrótce dotkliwie skrzywdzę ich posiadacza. Już wtedy, w archiwum, gdy lepkie palce próbowały szybko zbadać zawartość paru segregatorów, sądziłam, że wzbudziłam tym niemałe podejrzenia, na szczęście pomylone ze zwyczajnym roztargnieniem przy nowym obowiązku. Zdołałam w ostatniej chwili stłumić tą gorącą czerwień, która za wszelką cenę walczyła o dominację na mojej twarzy. Przyjęłam karteczkę z numerem do klienta oraz spamiętałam w zabałaganionej głowie wszystkie powierzone mi przez szefa dane.
     - Już idę, szefie. ― Z tymi słowami wykonałam delikatny obrót w tył i z donośnym stukotem obcasów przeszłam przez długi korytarz.
     Zatrzymałam się przy jednym stoliku i wypełniłam swój obowiązek najlepiej, jak potrafiłam, pocierając przy tym blat nieco nadgryzioną już skuwką od długopisu. Wykorzystałam wszelkie informacje, jakie padły z ust Aarona i już nieco pod wieczór zajrzałam do jego biura. Zgarbiona dotąd sylwetka mężczyzny wyprostowała się tylko na króciutką chwilę, by obdarować mnie przelotnym spojrzeniem.
     - Wszystko załatwione. Klient nadal jest zainteresowany współpracą z Brown Inc i zaproponował spotkanie ― wyjaśniłam, ciągle wiodąc powolnym krokiem do biurka.
     - To świetnie! ― Odsunął się fotelem od blatu, czemu zawtórował cichutki pisk materiału. - Jaki termin?
     - Zajrzałam do grafiku i wyłapałam pustą kratkę. Następna środa, godzina piętnasta.
     Mężczyzna skinął głową.
     - Dobrze się spisałaś, dziękuję. ― Odchrząknął i pozwolił, by na jego twarz wkradł się ledwo zauważalny uśmiech. ― Cicho jeszcze liczyłem, że dostanę kawę. ― Z gardła wyrwał mu się cichy pomruk, tylko odrobinę przypominający śmiech.
     - Kawa o tej godzinie? Nie będziesz mógł spać. ― Z wrodzoną łatwością okazałam mu troskę, jakiej musiałam się wystrzegać. Natychmiast. 
     - Buntujesz się przed moimi poleceniami? ― Podniósł jedną brew, dopiero teraz wstając z fotela i wychodząc zza wypełnionego stosem papierów biurka.
     - Dbam tylko o zdrowie szefa. ― Wzruszyłam tylko ramionami, sunąc za nim swoim uważnym spojrzeniem, gdy kroczył coraz bliżej mnie. Wyrażałam niemą, aczkolwiek mocno skrytą wiadomość, mówiącą „nie powinieneś się tak zbliżać”. Byłam na siebie zła, że nie umiałam uwolnić żadnej stanowczości, która rozjaśniłaby całą sprawę. ― Czy to już koniec mojej pracy na dzisiaj?
     - Jest jeszcze jedna rzecz. ― Popatrzył, nadal ściągając delikatnie brwi w szarmanckim uśmieszku. Sięgnął w końcu swojego krawata i nieznacznie go przekrzywił, na co zareagowałam cichym śmiechem. ― Wiesz, co robić.
     - Jasne. ― Cudem zdołałam uniknąć stworzenia atmosfery pełnej niewygodnego napięcia. Nie mogłam sobie na to pozwalać. Wyrównałam szybko krawat mężczyzny oraz posłałam mu przy tym triumfalny uśmiech, jednocześnie kończąc swoją dzisiejszą zmianę.
     Zanim jednak się odwróciłam, wibracje telefonu rozbrzmiewające w kieszeni sprawiły, że zatrzymałam się w półkroku. Zajrzałam w skrzynkę odbiorczą, zastanawiając się, kto jeszcze pamięta o istnieniu takiej formy komunikacji.

JAMIE: Masz coś? Potrzebne mi przykładowe zestawienie zysków i strat z miesiąca. Nie ważne, o jaki miesiąc chodzi. Załatw mi to.
JA: Postaram się.
   
     To nie jest w porządku…
     Z wyraźną niechęcią obróciłam się do Aarona. Właśnie stał zwrócony plecami do mnie, nachylając się nad biurkiem wypełnionym setką różnych dokumentów. Wśród nich rozpoznałam teczkę koloru bordo, która stała się moim jedynym celem.
     - Aaron? ― spytałam z dużą dozą niepewności, niemal od razu ściągając na siebie jego lekko zdziwiony wzrok.
     - O co chodzi?
     Zbliżyłam się, ze specjalną dyskretnością zerkając na przedmiot leżący zaraz obok niego.
     - Więc… ― Głowę miałam kompletnie pustą. Zero pomysłów dających mi jednocześnie powód do tego, by rozpocząć w miarę sensowną rozmowę. ― Naprawdę miałeś romans ze swoją byłą asystentką? Miała na imię Julie. Słyszałam kiedyś, jak z nią rozmawiasz.
     Aaron wyraźnie spiął się na te słowa, gdyż jego rysy twarzy zaostrzyły się odrobinę.
     - Cóż, moja relacja z nią jest… specyficzna ― odparł, mierząc mnie powolnym wzrokiem, kiedy odważyłam się bardziej zmniejszyć dzielącą nas odległość. Stąpałam po cienkim lodzie, który kruszył się wręcz pod moimi stopami.
     Już prawie miałam to w swoich rękach. 
     - Nasza chyba nie jest mniej specyficzna ― stwierdziłam, zresztą całkiem zgodnie z prawdą. Nie zdołał odpowiedzieć, ponieważ moja drżąca dłoń niespodziewanie popchnęła go tak, że oparł się tyłem o blat. Zdziwienie na jego twarzy próbowało dotknąć mojego sumienia. Cel jednak wypierał wszystko inne, nie bojąc się nawet, że cierpliwość mężczyzny w końcu odnajdzie swoją granicę. Mógł pomyśleć, że coś było nie tak. Ta niepewność, czająca się w każdym moim geście była w stanie zniszczyć wszystko.
     Więcej zdecydowania. Znacznie więcej.
     Odrzuciłam pasmo włosów do tyłu, odważając się przylgnąć do niego ciałem. Opanował mnie ogromny żar, jaki wręcz pulsował od mężczyzny. Skórę sparzył mi jego przyspieszony oddech. Opuszkami palców subtelnie musnęłam bok jego twarzy, podrażniając się kilkudniowym zarostem.
     - Pamiętasz, gdy mówiłam, że powinniśmy przestać się widywać? ― wyszeptałam mu prosto do ucha.
     Aaron zrewanżował się i zacisnął dłoń na moim biodrze, powodując tym, że przeszedł mnie niewyobrażalnie przyjemny dreszcz. Pośród ogromnego chaosu panującego w umyśle zaczął przebijać się w końcu głos rozumu.
     - Tak, jakby to było wczoraj. ― Rozbrzmiał seksowny głos, jaki zapadnie mi w pamięć jeszcze na długi czas.
     Jestem prawdziwą suką.
     Nie można tak robić.
     Nie dla zysku.
     Aaron zdawał się już być zupełnie pochłonięty sytuacją. Korzystając z jego roztargnienia, dyskretnie sięgnęłam dłonią do celu. Jedna kartka uwolniła się od bordowej, grubej teczki tak cichutko, jakby właśnie pomagała mi w dopełnieniu oszustwa. Zwinnymi palcami przekształciłam ją w rulonik i póki nie miałam żadnej torby pod ręką, wsunęłam ją w rękaw dostojnej koszuli.
     - Chyba muszę to jeszcze raz przemyśleć ― mruknęłam tylko i zrobiłam duży krok w tył. Jego zdezorientowane, wręcz hamujące się spojrzenie zlustrowało mnie od stóp do głów. ― Do zobaczenia. ― Dołożyłam wszelkich starań, by wyrzucić z siebie pozostałości z tego, co właśnie miało miejsce. Gorąc, zakłopotanie, wstyd. Ogromny wstyd, z jakim nie potrafiłam sobie poradzić. Nawet nie odnalazłam słów, które opisałyby moją niezmierzoną głupotę.
     W ekspresowym tempie opuściłam gabinet, a wtedy głębokie, wypełnione napięciem westchnienie opuściło moje płuca. Stres ściskał mi żołądek jeszcze spory czas, nasilając się w windzie, gdzie byłam zmuszona stać obok dwóch biznesmenów. Jeden ― około czterdziestopięcioletni, z brązowymi włosami, drugi natomiast okazał się być Williamem Brownem. Nawiasem mówiąc, oboje całkiem dobrze radzili sobie z upływającym czasem, co starałam się przepuścić bez żadnej zewnętrznej reakcji. Zdobyłam się tylko na krótkie, jakże formalne powitanie, po którym nastąpiło już całkowite milczenie z mojej strony.

[Aaron?] 
Pisałam w totalnym chaosie, więc nie mam zielonego pojęcia, jak wyszło.

Od Thomas’a cd. Bellamiego

Sądziłem, że po całym ustaleniu, będę mógł wrócić do domu. Spędzanie czasu przy tylu pajęczakach sprawiało, że czułem się nie swojo i miałem wrażenie, że po moim ciele chodzi masa tych stworzeń. Psy nie przeszkadzały mi, ponieważ nie było ich w pokoju; nie licząc jednej suczki, która grzecznie leżała na podłodze i nawet nie dawała o sobie znać. Takim zwierzakiem mógłbym się opiekować: siedzi, nic nie chce, nic nie robi, a co najważniejsze – nie szczeka. Mimo wszystko brzydko byłoby odmówić zaproponowania ciasta, tym bardziej, że Bellami należał do naszych klientów (a raczej jego menadżer) i nie wypadałoby być niegrzecznym. Już dwa razy przeze mnie kapela straciła dwie możliwości zabłyśnięcia: zagranie w piosence Jelly, nowej piosenkarki, oraz napisanie muzyki do filmu. Pierwszą straciliśmy przez to, że kazali mi grać na innej gitarze – chociaż nie jest to nic wielkiego, dla mnie zmiana instrumentu była jak zamiana ręki na protezę. Nagranie muzyki do filmu straciliśmy przez to, że poznajdywałem małe niezgadzające się wątki, przez które film tracił sens. Z tego co wiem, po moich uwagach nie został jeszcze dokończony.
- Długo pracujesz? - zapytał, gdy podał mi ciasto. Wyglądało ładnie, oczy by z chęcią jadły.
- Jakieś pięć lat – odpowiedziałem i nałożyłem na widelec kawałek ciasta. Wsadziłem go sobie do ust. Poczułem malinowy smak, zmieszany z ciasteczkami oreo. Musiałem przyznać, że wypiek nie należał do najgorszych, a wręcz przeciwnie; bardzo mi posmakował.
- Jeszcze się czymś zajmujesz, prócz robieniem muzyki? - zadał kolejne pytanie, a ja zajadałem się smakołykiem, praktycznie zapominając o niebezpieczeństwie ze strony pająków.
- Śpiewam – odparłem, gdy przełknąłem. - Razem z chłopakami mamy zespół i często gdzieś pogrywamy – dodałem.
- Derek coś mi wspominał. Jak się nazywacie?
- „The Bite” - spojrzałem przez siebie, na jakieś terrarium. Jakaś kłoda z dziurami, trochę piasku, jakaś roślina… ale gdzie pająk? Pewnie się schował w tej dziurze; przynajmniej miałem taką nadzieję. Nie wyobrażam sobie, by w tej chwili ten ośmiokończynowy stwór chodził sobie od tak po domu.
- Ugryzienie? - pokiwałem twierdząco i zjadłem do końca ciasto. - Pyszne, twoja siostra ma talent do gotowania – stwierdziłem szczerze i odstawiłem talerzyk na stolik, gdy spostrzegłem, że coś leży na ziemi przy szafie. - O ku*wa – wręcz krzyknąłem, wiedząc, że tarantula nie znajdowała się w terrarium, tylko parę metrów przede mną, przy szafie, a na mój podniesiony głos, pobiegła skryć się pod stolik, który znajdował się naprzeciwko mnie. Szybko skuliłem pod siebie nogi, by mnie nie dotknęła.

<Bellami?>