29 gru 2018

Od Tim do Eugene

Lang ześwirowała. Nie wiedziałam, czy to z powodu okresu i jej humory z łagodnego wietrzyku przeszły do potężnego huraganu, czy jednak egzaminy tak uderzyły jej do głowy, że Ziemniaczek rozpłakał się na widok zapiekanki [przysięgam, rozpłakała się na widok zapiekanki i nawet jedząc, szlochała co chwilę]. Kierowana latami doświadczenia, siostrzaną wiedzą oraz instynktem samozachowawczym zostawiłam jej coś słodkiego do zjedzenia na biurku i dzbanek zielonej herbaty, po czym wyszłam z domu z najważniejszymi rzeczami, żeby mogła się ogarnąć z własnymi emocjami, zanim trzaśnie mnie patelnią w twarz za to, że nadużywam tego pieszczotliwego, zaś według niej żenującego, przezwiska. Za bardzo lubiłam swój nos, a Ziemniaczek wbrew swojej budowy chucherka miała za dużo siły w makaroniastych rączkach.
W pierwszej chwili zastanawiałam się, czy nie wziąć roweru, ale gdy tylko już miałam wykręcić kod do łańcuszka, który chronił moją najukochańszą, żółtą damkę przed kradzieżą, zrezygnowałam z tego pomysłu. W końcu zakupów nie planowałam robić, jakiejś dalszej wycieczki też nie. Może godzinny spacerek po okolicy, cyknięcie parę fotek i powrót, żeby skontrolować sytuację z siostrą. Był plan, do planu doszedł kontakt z ludźmi. Plany lubią się zmieniać w nieoczekiwany sposób z efektem ubocznym jako kawa na koszuli. Zwłaszcza białej koszuli.
Ja wiem, ja paskudnie nienawidzę zimna i może bluzgałam na świat, że skąpi mi ciepła, więc on w odpowiedzi postanowił mnie ogrzać, ale gorąca kawa raczej nie była najlepszym pomysłem. Kiedy doszło do „kraksy”, wydałam z siebie niezbyt elegancki i ładny pisk, odskakując od właściciela kawy, żeby następnie syknąć przeciągle, kiedy zapiekło. Odciągnęłam poplamiony materiał od skóry i tak z wyciągniętymi przed siebie rękoma, które trzymały brzeg ubrania, spojrzałam na dość wysokiego chłopaka nieco zdenerwowana.
— Mam nadzieję, że to podła kawa, bo marnowanie dobrej kawy jest grzechem — powiedziałam łagodnym tonem, nie chcąc się unosić. Stało się. Warczeć na ludzi nie lubiłam.

Od Kehlani

Otworzyłam swe oczęta, od początku będąc świadoma tego, jaki dzień nastąpił. Położyłam się spać około dwudziestej, abym nie musiała się udręczać ze swoim zmęczeniem. Niestety, ale strach z towarzyszącym podekscytowaniem dały górę. W wyniku tego oddałam się w ręce Morfeusza jedynie na niecałe pięć godzin, czego skutki doświadczyła już niedługo po przebudzeniu. Pranek, a raczej jego wczesna pora niby wydawał się jak każdy inny, jednak w oczach Kenaia i mamy widziałam coś nowego. Zdecydowanie tęsknotę, jaka będzie im doskwierać przez dłuższy czas. Zarówno śniadanie, jak i całe przygotowywanie się do podróży spędziliśmy w milczeniu, jedynie spoglądając na siebie wzrokiem pełnym emocji. Gdy nadeszła pora wyjścia z domu, zacisnęłam szczękę, chcąc powstrzymać wszelakie łzy, które pchały się do spłynięcia po moim poliku. Ucałowałam delikatnie drzwi wejściowe, jak to było u nas w zwyczaju, gdy ktoś na dłuższy okres opuszczał dotychczasowe miejsce zamieszkania. Przechodząc przez próg, poczułam ucisk w klatce piersiowej, czym zrozumiałam, iż koniec tego wszystkiego się zbliża. W końcu wraz z bagażami oraz członkami rodziny wsiadłam do starego cadillaca, wcześniej należącego do mojego ojca. Kiedy mój brat ruszył, przełknęłam głośno ślinę, rozglądając się z ogromnym bólem dookoła. Myślałam, że prawdopodobnie ostatni raz mam okazję ujrzeć krajobraz, jaki dotychczas otaczał mnie codziennie. Do mojej głowy natychmiast napłynęło wiele wspomnień, co poskutkowało niekontrolowanym wylewie łez. Żegnaj, Hawewe.
Po niecałej godzinie dotarliśmy na lotnisko. Widząc startujące maszyny zakręciło mi się w głowie, co mimo wszystko nie trwało długo. Mama spojrzała się na mnie czule, co odwzajemniłam delikatnym uśmiechem, kryjącym za sobą zżerający od środka strach. Strach przed przyszłością.
- Kochanie, to już czas. Chociaż mamy jeszcze godzinę, warto przygotować się na to wcześniej. - odparła nagle, po czym odetchnęła i wyszła z auta. Dobrze wiedziałam, iż dla niej mój wyjazd również jest niezwykle ciężki. Mimo, że sama wpadła na ten pomysł, długo nie będzie mogła pogodzić się z kolejnym pustym krzesłem przy stole.
Skinęłam głową i ruszyłam za nią. Kenai wziął do ręki jedną torbę, natomiast drugą pociągnęłam za sobą, nie zapominając oczywiście o desce. Lotnisko odwiedziliśmy już dwa tygodnie wcześniej, aby się upewnić, czy w ogóle będę mogła ją wziąć ze sobą. Dzięki długim namowom udało się. Deska surfingowa to jedyna rzecz, która tak silnie będzie przypominać mi o domu, czego nadzwyczaj pragnę. Chociaż o rodzinie w życiu nie zapomnę, ona i tak wywoła u mnie mimowolne wspomnienia. Pełne magii, miłości i szczęścia.
Wykonaliśmy podstawowe czynności, których należy dokonać na lotnisku, po czym usadowiliśmy się na jednej z ławek. Usiadłam pomiędzy rodzicielką a bratem, przez co czułam, jak im obu trzęsą się ręce.
- Jesteście pewni...? - mruknęłam cicho, ściskając sobie przy tym dłonie. 
- Tak. - odpowiedzieli prawie że chórem, na co kąciki mych ust uniosły się. Pochyliłam po chwili głowę, chcąc włosami zakryć łzy, jakie kręciły się w moich oczętach. Kenai położył mój łebek na swoim ramieniu, natomiast matka złapała mnie delikatnie za rękę.
- Ty również bądź pewna. - dodała nieco drżącym głosem, wpatrując się we mnie z uśmiechem. 
Chciałabym, mamo.
Nagle do naszych uszu dotarł damski głos, ogłaszający, ich właśnie mój samolot niedługo startuje, więc jego pasażerowie mają stawić się w kolejce. Wstałam gwałtownie, czując, jak moje serce zaczyna coraz szybciej pulsować. Byłam coraz bliżej końca, a zarazem początku. Co mnie bardziej przerażało, sama nie wiem. W końcu wraz z towarzyszącymi mi osobami ruszyłam do celu, stawiając kolejne kroki niczym skazana na śmierć. Wyciągnęłam z podręcznej torby najważniejsze dokumenty, próbując wtedy powstrzymać moją dłoń od nieustających drgawek. Gdy miałam już ruszać do wyjścia, odwróciłam się do rodziny i rzuciłam się im w ramiona. Najpierw usta skierowałam do ucha brata, któremu szepnęłam:
- Do zobaczenia, farfoclu.
- Jeszcze dziś zobaczę cię na Skiver, mam nadzieję, pluskwo. 
Zaśmiałam się cicho, po czym skierowałam twarzyczkę w stronę matki.
- Na pewno cię nie zawiodę. - wyszeptałam, całując ją w policzek. Wreszcie puściłam ich, ocierając rękawem łzę, skradającą się po moim poliku. Uśmiechnęłam się szczerze, powiedziałam niepewnie "Cześć" i ruszyłam przed siebie. Żegnaj, Hawewe.
Chociaż pierwszy raz miałam okazję lecieć samolotem, żadnego strachu przed tym nie odczuwałam. Zapewne to dlatego, iż niepokój związany z zupełnie czymś innym mnie zżerał i nie przepuszczał żadnego innego. Przez całą podróż rozmyślałam nad tym, czy to na pewno dobry wybór, czy na pewno dam sobie radę, czy na pewno moja dojrzałość jest na takim poziomie, aby sama o siebie zadbać.  Byłam pewna jednego - tego już nie da się odwołać. Musiałam się z tym pogodzić, co do łatwych wyzwań nie należało. Przez dłuższy czas walczyłam z własnymi myślami, co jednak zakończyło się kompromisem. Usłyszałam w mojej głowie szum oceanu, a wyobraziłam sobie tłum ludzi, bawiących się na falach. Natychmiast się odprężyłam, co poskutkowało niekrótką drzemką. 
Przebudziłam się, gdy poczułam wstrząs. Na początku byłam przerażona, nie wiedziałam co się dzieje, jednak wzdychający pasażerowie dali mi do zrozumienia, iż najzwyczajniej w świecie lądujemy. Siedziałam tak przez moment w bezruchu, patrząc jedynie na "nowy" świat przez małe okienko. Wreszcie natomiast musiałam skończyć podziwianie tutejszego krajobrazu, gdyż wszyscy dookoła zaczęli się zbierać do opuszczenia samolotu. Również zaczęłam to robić. Wzięłam podręczny bagaż, rozejrzałam się, czy przypadkiem nic nie zapomniałam, po czym ruszyłam do wyjścia. Wciąż niepewnym krokiem skierowałam się do nowoczesnego lotniska, które powitało mnie różnymi reklamami w języku, jakim posługują się w Shilien. Na całe szczęście uczyłam się owej mowy od dziecka, dlatego chociaż trochę czułam się jak u siebie. Dotarłam do miejsca, w którym odebrałam bagaż, po czym ruszyłam do głównego, ogromnego holu, gdzie czekała na mnie kolejna członkini rodziny.
- Kehlani Parrish! Ależ tyś dorosła, dziewucho!  - przywitała mnie wesoło blondyna, zwana Ericą Parrish, a także moją ciotką. Chociaż nie widziałam jej może jakieś pięć lat, uwielbiam tę kobietę. Ma niesamowite poczucie humoru, nie mówiąc już o dystansie do siebie. Niestety tego samego o jej stylu i makijażu nie mogę powiedzieć, gdyż wygląda, jakby zatrzymała się w czasach, kiedy wyprodukowano telefony. 
- Ciociu! - rzekłam już z większą radością w głosie, przytulając siostrę mego ojca. Obejmując ją uświadomiłam sobie, że chociaż teraz jestem oddana w jej ręce, to ja również muszę zadbać o nią. Po przywitaniu się i krótkiej pogawędce skierowałyśmy się do samochodu kobiety, którym ruszyłyśmy do jej mieszkania. Sam przejazd do celu zajął ponad pół godziny, ponieważ już przed miastem powitały mnie korki. Oprócz nich udało mi się dostrzec również coś innego, co znaczniej mnie interesowało. Był to baner z napisem "Avenley River - miasto, w którym spełnisz marzenia".
- To się okaże. - wymamrotałam do siebie cicho, opierając swój łebek na szybie auta. 
Już następnego dnia złożyłam podanie do uniwersytetu, co kosztowało mnie wiele stresu. Miałam do czynienia z gburowatą sekretarką, która bardziej przejmowała się tym, iż zakupiony przez nią sernik nie ma rodzynek, niż moim i swoim, wiecznie upływającym czasem. Powiadomiła mnie również o tym, że egzamin z rysunku odbędzie się za dwa tygodnie, a nieobecność na nim zupełnie wyklucza z dostania się na studia. Chociaż jej wypowiedź brzmiała jak groźba, tym najmniej się przejmowałam. Najbardziej przeraziły mnie sterty papierów na jej biurku, które okazały się być podaniami. Podzielone były na "lepszych" i "gorszych" oraz "w oczekiwaniu". Oczywiście ja zostałam zaliczona do trzeciej grupy, jednak większość z uczniów, również marzących o przejściu dalej, nie miała już żadnych szans. 
Po nieprzyjemnej rozmowie z babulą ruszyłam do sklepiku mojej ciotki. Czekała tam na mnie z masą roboty, którą miałam nadrobić, ponieważ ona sama ma jeszcze wiele spraw do załatwienia między innymi w banku. Wykorzystuje moją obecność, czemu kompletnie się nie dziwię. Gdy Erica wyszła, postanowiłam zabrać się za rozkładanie nowych produktów. Na pierwszy rzut sięgnęłam po najlżejsze rzeczy, czyli przekąski. Kładłam je bez większego stresu, wsłuchując się w muzykę lecącą aktualnie w radiu. Przez ten czas nikt nie odwiedzał lokalu, co jeszcze bardziej mnie zadowalało. W końcu jednak naszła pora na alkohole. Nagle, gdy byłam w magazynie i próbowałam wziąć do ręki jak najwięcej butelek wina, bo tak szybciej, usłyszałam dzwoneczek, sygnalizujący wejście przez kogoś do sklepu.
- Cholera...  wymamrotałam, próbując zwinnie przedostać się do kasy. Pech chciał, aby było zupełnie inaczej. Niestety, potknęłam się o pierwszy lepszy kabel, co poskutkowało moim potknięciem się i zbiciem kilku szklanych naczyń. Pokręciłam przerażona głową, po czym energicznie wstałam. Pieprzona niezdarność. Pieprzona praca. Pieprzona przeprowadzka. Pieprzone Avenley.
Witaj, Avenley River.

Ktoś?

+10PD

Od Antoniego CD Franciszka

Z oczami na twoim tyłku to jest tak.
Czasami wręcz pragniesz, żeby na ciebie patrzono, oglądano, ba, podziwiano, bo przecież jesteś pieprzonym dziełem sztuki, za którego dotknięcie powinni płacić wysokie kary. Analizować i interpretować, najlepiej poświęcać na to swoje życie, tak jak ty robisz to w zamian.
Ale dotyczy to jedynie osób bliskich, albo, cofnij, w ogóle dla ciebie dostępnych.
A nie twojego siedemnastoletniego ucznia, skrywającego w sobie całkiem pokaźny potencjał, choć nie w kierunku obranym przez niego. Nie w tej cholernej fizyce, która prędzej była jego piętą Achillesową, w której jakkolwiek walczyłeś, żeby pomóc mu zrozumieć, nawet jeżeli, no, Żukowski uważał, że po prostu się uwziąłeś. Chciałem dobrze, nie wyszło. Zdecydowanie lepiej szłoby mu na humanie, bo akurat wymówki za każdym razem miał wyjątkowo poetyckie, rozbudowane i nawet poprawne, w porównaniu do rówieśników chłopaka.
I może nawet też odwdzięczałbym się tymi ukradkowymi spojrzeniami i w jego kierunku, ba, nawet wyszedłbym na wspólnego kiepa, gdyby nie dosyć pokaźna różnica w wieku. I to podobieństwo widniejące na horyzoncie w stosunku do siedemnastoletniego mnie.
No bo w końcu przeanalizujmy to wszystko od początku.
Charyzma? Jest. I to jaka, nawet jeżeli niezbyt lubiany przez większość rady pedagogicznej, to jednak zbyt często wychodziło na jego stronę. Ba, kilka razy łapałem się na tym, że i ja stawałem w obronie dzieciaka.
Chłodne spojrzenie? Tak, te zielone oczy zdecydowanie nie przypominały mi tych dawniej ukochanych.
Wyrachowana gestykulacja i opanowana mimika? No cóż, mówca byłby z niego idealny, nie zaprzeczam, prawdopodobnie wolałbym widzieć go w roli antycznego retora niż ucznia przed tablicą. Palec mu nigdy nie drgnął. A przy tym w antycznym społeczeństwie moglibyśmy rozmyślać ciutkę poważniej nad naszą relacją. Nawet jeżeli wolałbym jednak o tym nie myśleć.
Ładny wygląd? Nikt chyba nie odważyłby się tego zanegować.
Ogólne poczucie wyższości? Co to za pytanie, oczywiście, że tak.
Normalnie malowany ja.
Tylko że aktualnie miałem trzydzieści dwa lata i już tak szybko nie wskakiwałem po schodach, jak wtedy.
Zamiast tego byłem właścicielem trochę mniej pojemnych i trochę bardziej zniszczonych płuc, które trzeba było w końcu karmić, a w papierośnicy ostał się już ostatni papieros, co równało się wycieczce do najbliższego sklepu, który napatoczył mi się po drodze. I co z tego, że wykorzystałem okazję, biorąc od tak trzy paczki żelków. Chudzielec ze mnie, babka i matka zawsze narzekała na rodzinnych spotkaniach, dlaczego by się ciutkę nie podtuczyć.
I dostać cukrzycy.
— Dobry wieczór, psze pana.
No nie, kurwa, co ja ci stwórco zrobiłem, że i tu, w zwyczajnym monopolowym na rogu ulicy, musiał się on napatoczyć. Zielone oczy błysnęły nieprzyjaźnie, moje odpowiedziały tym samym.
W końcu do tanga potrzeba dwojga, czyż nie?
— Po prostu daj mi setki Marlboro i odejdę w pokoju, obiecuję, nie będę wypytywać cię z hydrostatyki — burknąłem pod nosem, rozkładając na blacie paczuszki ze słodyczami i dorzucając do tego gumy miętowe.

Od Antoniego CD Nivana

— Zrozumiałe — odparł i leniwie pokiwał głową, a już troszkę dłuższe włosy przysłoniły mi widok.
Uśmiechnąłem się pod nosem, kątem oka dostrzegając, jak rzuca się na kanapę, podczas gdy ja podszedłem do wyspy i niezbyt zwinnie wspiąłem się na nią.
No cóż, czasy pierwszej młodości powoli mijały, a praca nauczyciela raczej nie służyła mi fizycznie.
Psychicznie również, ale to już temat na inne eseje.
— To... Jak ci leci? W wielkim świecie? Czy coś? — dopytał, ciemnoniebieskie oko błysnęło Oakleyowo, a mi pozostawało westchnąć cicho i parsknąć nerwowym śmiechem, wszystko to podsumowując przeczesaniem włosów palcami.
To nie dla mnie, mogłem wyjechać gdzieś na wieś, zniknąć, zamawiać sobie LSD przez internet i pod wpływem pisać wiersze, malować, kto wie, co jeszcze. Może powstałby jakiś interesujący scenariusz teatralny?
Chuj z tego, zostałem nauczycielem fizyki w liceum, kompletnie nie wiedząc, jakim cudem w ogóle ukończyłem studia na tym kierunku, jak to nigdy mi nie grało. A teraz miałem uczyć biedne dzieciaki, które nic nie rozumiały.
Prawie tak jak ja.
— A doskonale, zdrowie dopisuje, płuca jeszcze mi nie padły, dzieciaki też chyba mają dobre humory, bo w końcu święta idą, więc można pozwolić sobie na coś więcej — burknąłem pod nosem, wzruszając ostatecznie ramionami. — No ale to nie ja piszę ostatecznie egzaminy, więc mi to ganc egal, oferuję pomoc, a czy z niej skorzystają, ich wybór. A co u ciebie? Prezenciki kupione, dwanaście potraw przygotowanych, strój na sylwestra wybrany?

Od Franciszka do Antoniego

Usta drgnęły niespokojnie. Niekoniecznie moje, prędzej jego.
Spojrzenia zostały wymienione. Niebieskie oczy zerknęły na mnie z wrodzoną wyższością. Inteligentne, niebieskie oczy.
Blisko, bardzo blisko. Mogłem poczuć zapach jego perfum. Niezbyt ciekawe, nie w takich gustowałem, a jednak idealnie pasowały do jego osoby. Wszystko od zawsze tworzyło melodyjną, spójną całość, harmonię barw, widoków, dźwięków i zapachów. Czy smaku nie wiedziałem. Nie dane było mi spróbować.
Pstryknął długopisem, w ten jeden, jedyny, charakterystyczny sposób, który zdążyłem już jakoś odnotować sobie w głowie. Był ciekawy, bardzo ciekawy.
Obserwowałem go już jakiś czas. Nie wiem, czy był to konkretnie rok, czy może nieco krócej. Nie pamiętam, jak wyglądało to na początku. Nawet nie wiem, czy go wtedy zauważałem.
Lubiłem.
Bo teraz ewidentnie, przepadałem za jego osobą. Za dobrze dopasowanymi chinosami, które opinały się na...
Tyłku, tak, tyłku. Bezczelnie się na niego lampiłem, gdy przechodził obok.
Dobrze, że jeszcze go w niego nie klepnąłem. A kusiło. Często, dotkliwie, aż świerzbiła mnie ręka, bo kurwa uwielbiał się szwendać, szczególnie w mojej okolicy.
Może w tym wszystkim zdążyłem zmrużyć oczy, uśmiechnąć się, dosłownie lekutko unieść lewy kącik ust, podeprzeć policzek na pięści.
Było leniwie, mało kto zwracał już uwagę na to, co się działo. Pozwalano na więcej, ignorowano niektóre zachowania.
Ale nie on.
Moje imię zabrzmiało, bo huknął na mnie, a ja, siedzący w trzeciej ławce, uniosłem leniwie łeb, licząc tylko na to, że spyta o coś łatwego.
Sinusy, cosinusy.
Jebane paralaksy, które łupał.
Nienawidziłem, kurwa, fizyki, nie rozumiałem jej za cholerę i nawet atrakcyjny pedagog nie był mi w stanie tego wynagrodzić.
Szczególnie że akurat ja byłem jego pieprzonym kozłem ofiarnym i to mnie zazwyczaj wyrywał do odpowiedzi.
To pewnie za ten tyłek.
Victor szturchnął mnie w bok z uśmiechem, który pokazywał jego wszyściutkie, krzywuśkie zęby, spomiędzy których wydobywały się ciche świsty, gdy tylko przyszło mu odetchnąć.

— Franciszek, porozkładaj towar — rzucił rozleniwiony parch, oglądając swoje neonowe, różowe paznokietki, żując gumę i przełączając zakładkę w internecie na kolejny poradnik makijażowy. Westchnąłem, może nieco zbyt ciężko, po czym chwyciłem zapieczętowany karton z rocznym zapasem zupek chińskich, by zniknąć gdzieś między półkami i zamknąć się w świecie pełnym etykietek, na których większość słów była w obcym języku, który zrozumieć mogli tylko wybrani...
Dzwoneczek.
Kolejny pieprzony klient.
Szwendał się po sklepie z charakterystycznym stukotem charakterystycznych butów. Docisnąłem ostatnią paczkę na półkę, modląc się pod nosem, byle to wszystko na mnie nie runęło, bo naprawdę, nie chciało mi się drugi raz tego wszystkiego na siłę upychać.
Zgniotłem karton, nożyczki zawiesiłem na małym paluszku i ruszyłem w stronę lady, konkretniej kosza, który był za ladą, bo nie chciało mi się pomykać na zaplecze, do obrzydłej mi już do reszty współpracowniczki. O ile można było ją tak nazwać. Nie wiem, za co jej kurwa płacili, bo póki co widziałem ją tylko przewracającą parówy na grillu, który i tak się, kurwa, kręcił, więc nie wiem, po chuj to robiła.
Chwilka na napicie się wody i za chwilę trzeba było uśmiechnąć się ładnie...
W stronę znanych, niebieskich oczu, które trzymały jakieś produkty, na które nie za bardzo zwracałem uwagę.
— Dobry wieczór, psze pana — mruknąłem, rzucając mu jednocześnie nieco wyzywające spojrzenie.
Antoni Watson miał powody, by szczerze mnie nienawidzić.
Byłem tego absolutnie świadomy.

Franciszek Żukowski

Na zdjęciu: Timothée Chalamet
Motto: Vanitas vanita… Cokolwiek.
Imię: Franciszek
Nazwisko: Żukowski
Wiek: Lat siedemnaście.
Data urodzenia: Dwudziesty szósty listopada. Pieprzony strzelec.
Płeć: Mężczyzna.
Miejsce zamieszkania: Okupuje bursę, w końcu jak wysłali go do szkoły do innego miasta, to przydałoby się, żeby miał przynajmniej gdzie dupę powylegiwać. Przeciętny pokój. Biurko, łóżko piętrowe, bo dzieli mieszkanie z pewnym nietypowym jegomościem. Nie ma co spraszać gości, pani Halinka z recepcji zawsze się o to fuka, a powoli braknie nam drobniaków na przeprosinowe serniczki z cukierni za rogiem.
Orientacja: Przynajmniej tutaj Franciszek jest pewien. Jest pewien, że nie jest w stanie się sprecyzować. 
Praca: Jako przykładny uczeń liceum, na kierunku matfiz (chociaż każdy ryknie wam w twarz, że powinien był spierdzielić na humana), który pewnie po wszystkim wsadzi sobie głęboko w dupę z chęcią podarcia świadectwa, na który wylał siódme poty, a który mało co mu da, robi w monopolowym na rogu jakiejś pokracznej ulicy. Grunt, że płacą dobrze.
Charakter: Urodą, pozorami i nonszalancją od zawsze z łatwością przyciągał do siebie ludzi. 
Franciszek ma po prostu wrodzony wdzięk, urok i talent. Charyzmę, która sprawia, że lgną do niego, jak muchy. A wszystko zakrapiane może nieco parszywym uśmiechem, który tkwi w pamięci długo. Naprawdę długo i naprawdę głęboko.
Klną na niego, co prawda, to prawda, bo jak nie kląć na chłopaka, który oprócz ludzi, idealnie przyciąga do siebie kłopoty? Wręcz notorycznie prosi się o guza, szwendając się tam, gdzie nie powinien, kręcąc się w towarzystwie, które ewidentnie nie jest dla niego i działając, czasem wbrew moralności, jak i prawu.
A potem miele tym jęzorem, ubiera wszystko w słodkie, jak ulepek słówka, wygina usta w dyskretnym uśmieszku i kręci, jakże on kręci, byle odwrócić kota ogonem i wyjść z sytuacji cały i zdrowy. 
Nie potrafi ponosić konsekwencji za swoje własne czyny, a co dopiero czyjeś. Zawsze stara się jakoś zgrabnie wywinąć, może przy okazji narażając jednostki, z którymi ma jakikolwiek związek, ale czy to jakkolwiek mu wadzi? Oczywiście, że nie. Cholerny narcyz i egoista, którego nikt jak dotąd nie nauczył, że czasem warto spojrzeć na innych i może nieco odpuścić, bo z tak wysoko zadartym nosem zbyt daleko się nie dobrnie. 
Oczywiście, nie można jednak patrzeć tylko na te negatywne cechy i robić z Franciszka pseudo czarnego bohatera, który pod osłoną nocy w pelerynie knuje przeciw światu. Potrafi uśmiechnąć się szczerze, potrafi wyciągnąć do innych dłoń, a i nawet okaże serce, gdy sytuacja będzie tego wymagać.
Jednak w zdecydowanej większości…
Nie, na Franciszku nie ma co polegać.
Hobby: Trudno powiedzieć, by cokolwiek, co robił dotychczas w życiu, było zainteresowaniem jego, a nie rodziców.
Zauważył, że lubi oglądać filmy, a i szczególną frajdę znajduje w nieudolnym brzdąkaniu na gitarze, którą kiedyś dostał od świętej pamięci już dziadka. 
Może też całkiem bawiły go tańce ludowe, ale dawno i nieważne.
Aparycja|
- wzrost: Metr osiemdziesiąt. Nie jest źle, wręcz przeciwnie. Nawet ładnie. 
- waga: Jak ostatnio się ważył, było coś koło siedemdziesięciu. Cholera wie, jak to teraz wygląda, pewne jest natomiast to, że rzeczywiście, szczupaczek z chłopaka. 
- opis wyglądu
Szarlatan w owczej skórze. Od pierwszej chwili, gdy tylko wejdzie do pomieszczenia, zagości w nim tym swoim luźnym, ale wciąż kurczowo kontrolowanym krokiem, byle prezentować się tak dobrze, jak tylko się da, bo nawet to opanował do perfekcji, idzie stwierdzić jedno. Los obdarował chłopaka zaskakującą, a i przyciągającą oko urodą.
Nie śmieje się. Nie dlatego, że nie ma humoru. Po prostu się nie śmieje, a przynajmniej nie głośno i szeroko, świadomy, że wygląda wtedy, jak koń, bo nie poszczęściło mu się z kształtem szczęki i żuchwy. Pozwala sobie jedynie na delikatny uśmieszek, któremu czasem potowarzyszy ciche parsknięcie.
Dba o swoją prezentację. Dba o poskręcane, ciemne włosy, Dba o to, by patrzeć w odpowiedni sposób, by łagodnie błyskać zielonymi, nieco zmęczonymi ślepiami. Dba o to, by ulubiona, schodzona, czarna, jeansowa kurtka wyglądała jak wyciągnięta ze sklepu w typie vintage, a nie, jakby rzeczywiście, coś już zdążyło ją przejechać.
Zawsze ma czyste buty. Nauczony, nie zapowiada się na to, by miało stać się inaczej, a każdą grudkę, plamkę, czy cokolwiek innego, zbywa tak szybko, jak tylko może.
Franciszek, możliwe, ma lekkiego fioła na punkcie swojego wyglądu. Ale tylko lekkiego.
Może też przez to zdarza mu się podgryźć paznokcie, aczkolwiek i z tym nałogiem zdaje się prowadzić nieustanną wojnę. Póki co jednak nie zapowiada się, by któraś ze stron złożyła kapitulację.
- pozostałe informacje: Zdaje się, by blizna na brodzie nie za bardzo mu wadziła.
- głos: Mimo młodego wieku, zdążył już złapać chrypę, zedrzeć gardło i zbrukać jak dotąd melodyjny głos. Nie wygląda na to, by za bardzo się tym przejmował. Wciąż przecież hipnotyzuje.

Historia: 

Urodził się jako jedno z tych dzieci, które na starcie mają wszystko. Od pozycji, przez pieniądze, aż po fakt zaplanowania przez rodziców całego życia.
Zawsze śmiali się z niego, że przy urodzeniu dostał pieczątkę z napisem „Akademia Medyczna”, kielichem i wężykiem, tak charakterystycznym dla tej ścieżki zawodowej. Miał być chirurgiem, bo babcia tak chciała. Co z tego, że od dzieciaka mdlał na widok krwi, a myśl o rozkrajaniu ludzi całkiem mu obrzydła. Chirurg. Lekarz. Cokolwiek, co zahacza o ten zawód.
W szkole zawsze mówili, że powinien kształcić się w kierunku stricte humanistycznym. Ze swoimi zapędami do czytania, z lekkością w pisaniu, z łagodnym, nieco artystycznym spojrzeniem na świat.
Pokręcili głową, widząc, że oceny z języków i historii ma wyższe od tych z biologii, czy z matematyki, którą też uważali za niezwykle ważną.
Gdy przyszło wybierać kierunek, w jakim się uda, trzasnęli dłonią o blat, bezkompromisowo wyrzekając martwe „biolchem”. Rzucili go do Avenley, wierząc w to, że synowi trzeba odciąć w końcu pępowinę, by sam zaczął odpowiedzialnie zarządzać sobą i pieniędzmi.
Nie każdy musi wiedzieć, że po trafieniu do jednego z lepszych liceów, wziął los w swoje ręce i szybko poprosił o przeniesienie do klasy matfizowej, nie zawiadamiając nikogo z rodziny.
Miał przecież radzić sobie sam.

Rodzina:

O Żukowskich bywało głośno wszędzie, gdzie się pojawili. Z fiu-bździu na punkcie nietypowych imion, ciągnących się od lat, dość głęboko zacietrzewioną tradycją, jeśli chodzi o ścieżkę zawodową i chłodem w zielonych, dziedziczonych z pokolenia na pokolenie, oczach.
Antonina była prawdopodobnie najnormalniejsza ze wszystkich, dopiero po latach „Tośka” została zgnieciona przez nazwisko przyjęte po ojcu Franciszka, Benedykcie.
Wszyscy, nieuchronnie i najmłodszy, lekarze.
Babcia? Mirosława, oczywiście, była szanowaną panią doktor, teraz wykładającą na uniwersytecie. Dziadek? Waldemar oczywiście był chirurgiem.
Franciszek? Franciszku, chcesz to zaprzepaścić? Ostatni tego nazwiska?
Nie psuj rodziny, nie bądź zgniłym jabłkiem, bo cała szarlotka pójdzie na kompost.
Partner: Kiedyś pocałował jakąś tam dziewuchę. Czy chłopaka. Cholera wie. Kto by to pamiętał.
Potomstwo: Pusto.
Ciekawostki: Ulubiony pedagog? Oczywiście, że pan Watson. My się z Antosiem mamy za pan brat.
Inne zdjęcia: x, x, x 
Zwierzęta: Miał rybki. Pozdychały.
Pojazd: Lubimy tułać się tramwajami
Kontakt: malinowy.krolewicz@gmail.com

Kehlani Parrish

Na zdjęciu: Random z Pinterest.
Motto: Dziewczyna posiada takich ogrom, dlatego też grzechem by było wybrać jedno jedyne, co także jest niezwykle trudne. Do nich należą między innymi: "jeśli chcesz sprawiedliwości, musisz ją sam wymierzyć", jak to mówią, oko za oko, ząb za ząb, "żyj każdym dniem, jakby miał być ostatnim, a nigdy nie zaznasz żalu", trzeba wykorzystywać chwile, ona dobrze o tym wie. "Świętym nigdy nie będę więc się o mnie nie zamartwiaj", bo jest wiele innych osób, które aktualnie potrzebują wsparcia, "żal trzeba pochować razem z bólem, bo cię zeżre" - jeżeli inni nie mają się martwić tobą, to ty wiecznie nie zamartwiaj się samym sobą. Nadchodzi kolej na ostatnie, którym dziewczyna kieruje się od rozpoczęcia pełnej samodzielności, czyli "odważni nie żyją wiecznie, ale ostrożni nie żyją wcale", bo do odważnych świat należy. 
Imię: Rodzice tej młodej panienki nie lubili kłócić się o takie banały. Ponieważ w sprawie imienia córki mieli odmienne zdanie, postawili na kompromis. Ogłosili w swojej restauracji konkurs na najpiękniejszą nazwę, jaką nosić będzie ich nowy potomek. Jak się okazało, wcale nie wygrały propozycje małżeństwa, a podane przez pierworodnego syna imię - Kehlani. Tak oto nazwano te urodziwe dziewczę, które wręcz pokochała mieszkańców rodzinnej wyspy za taki wybór. Jeśli chodzi o zdrobnienia i przezwiska, do tych zaakceptowanych przez dziewczynę należą między innymi Kehla czy Kehly. Oprócz tego najbliższa rodzina nazywa ją Moana, co w rodzimym języku oznacza "ocean", z jakim nasza bohaterka była nierozłączna, aż do teraz.
Nazwisko: Otrzymała po ojcu, dźwięczne, łatwe w wymowie. Parrish, w miarę ładnie komponujące się z imieniem.
Wiek: Niedawno świętowała osiemnaste urodziny, co było dość przełomowym wydarzeniem w życiu dziewczyny. Uzgodniła ze swoją rodzicielką, iż po uzyskaniu pełnoletności i ukończeniu średniej szkoły, będzie kontynuowała swoje życie w zupełnie innym świecie. W świecie, który umożliwi jej rozwijanie się, znalezienie godnej pracy i założenie normalnej rodziny. Kehlani z trudem przyjęła tę propozycję, jednak zrozumiała, że jej matka chce dla niej jak najlepiej. W końcu opuściła swoją rodzinną wyspę, tym samym kończąc pierwszy rozdział, a właściwie tom życia, jakim było  bogate we wspomnienia dzieciństwo.
Data urodzenia: Narodziła się wtorkowego poranka 12 maja, jedną piątą wieku temu, tym samym rozpoczynając swoją wyjątkową i niepowtarzalną przygodę, jaką jest życie wśród flory, fauny, ludzi i bezlitosnych idiotów.
Płeć: Wątpię, aby wielu miało z tym problem, jednak mimo wszystko pomogę - Kehlani Parrish jest urodziwą przedstawicielką płci pięknej.
Miejsce zamieszkania: Jak wcześniej wspomniano, dziewczyna w końcu zażyła samodzielności, co równa się z wyprowadzeniem z domu, miasta, a nawet wyspy rodzinnej,  Dotąd była przyzwyczajona do przytulnej, jednak ciasnej powierzchni mieszkalnej. Większa zdecydowanie nie była potrzebna, skoro pół dnia przesiadywało się na dworze, u sąsiadów lub w pracy. Chociaż aktualny tryb życia Kehlani nie różni się wiele od dawnego, miejsce, które nazywa "swoim własnym gniazdkiem" zupełnie nie przypomina siedziby rodu Parrish. Faktycznie, jest miłe, nieduże, ale mimo wszystko straciło "to coś", czyli miłość, jaką trudno odbudować bez właściwych osób. Mieszkanie dzieli jedynie ze swoją ciotką, a zarazem matką chrzestną - Ericą oraz jej ukochanym pupilem - Stanleyem. Aktualny nastrój wypełnia dom po same brzegi, których jest wiele, czasami aż za wiele. Lokal mieści się w bloku, wybudowanym razem z całym, niekoniecznie nowoczesną dzielnicą, zwaną Laville. Mieszkanie należy do ciotki osiemnastolatki, które należy do niej już od ponad dwudziestu lat. Przeprowadziła się tam, gdy na rodzinnej wyspie poznała niejakiego Jasona, ówczesnego turystę. Zakochała się w nim i postanowiła razem z wybrankiem serca pojechać do jego miasta, czyli Avenley River. Niedługo po tym okazało się, że mężczyzna nie szanuje kobiet, a jedynie skacze po nich jak z kwiatka na kwiatek. Nie chcąc robić zamieszania w swoim życiu, Erica pozostała w tym, według niej, zapchlonym mieście. 
Na drewnianych drzwiach, pomalowanych śnieżnobiałą, już nieco zdartą farbą można ujrzeć tabliczkę z numerem lokalu, czyli dwa, i nazwiskiem właściciela - Parrish. Zaraz za nimi ścieżka do głównego punktu królestwa dwuosobowej rodzinki, jaką jest po prostu niewielki hol. Tam stoi szafa na buty, okrycia wierzchnie i akcesoria do wyprowadzania Stanleya. Przy meblu drzwi do łazienki, dzielonej przez każdego właściciela gniazdka. Znajduje się tam między innymi ubikacja, umywalka i wanna z prysznicem, czyli standardowe wyposażenie toalety. Dalej na korytarzu prowadzi długi, stary dywan, rozciągający się aż do tylnej ściany, przy której znajduje się otwarta kuchnia połączona z "jadalnią", czyli małym stolikiem i czterema krzesełkami, a obok niej wcale nie większy salon. W nim wystarczająco duży narożnik, stolik na kawę oraz telewizor, często nazywany "pudłem". Z tego małego pomieszczenia "wyrastają" także dwa inne, będące sypialniami ciotki i Moany. Opisywać czterech ścian matki chrzestnej nie trzeba, tym bardziej, iż jest tam wstęp zabroniony nieupoważnionym, więc warto przejść do kolejnego etapu, jakim jest siedziba nastolatki. Osiemnastolatka mogła sama urządzić swoją sypialnię i chociaż ograniczały ją pieniądze, wyszło tak, jak chciała. Uwielbia styl tropikalny, gdyż przypomina jej on o dzieciństwie. Sypialnia jest niewielka,  zresztą, tak jak reszta pomieszczeń w tym mieszkaniu, dlatego też wiele tam nie mogło się zmieścić (i tak Kehla upycha tam wszystko, co może). Mimo wszystko nie mogło zabraknąć podstawowych mebli i dekoracji, takich jak łóżko, dwie szafki na ubrania, biurko, pełno egzotycznych roślinek oraz deska surfingowa dziewczyny powieszona nad jej posłaniem.
Orientacja: Ponieważ nikt nigdy nie zapytał się jej o orientację, nie miała okazji, aby o tym dłużej pomyśleć. Odpowiedziałaby jednak, że chyba jest hetero, ale żadnej pewności nie ma, czy mogłaby być w związku z kobietą, bo nie próbowała. Więc prawdę mówiąc, uznać ją można jako biseksualną dziewczynę z niewielkimi planami na miłosną przyszłość.
Praca: W tej kwestii miała dość spore problemy. Ze względu na ogromną ilość zainteresowań, nie mogła się zdecydować, które zajęcie było tym odpowiednim. Zaczęło się od dorabiania w rodzinnej restauracji. Ponieważ bardzo ciekawiła ją gastronomia, za każdym razem przyglądała się pracującym kucharzom, co doprowadziło do niechcianych zdarzeń, spowodowanych także niezdarnością Kehlani. Mimo to rodzice nie mieli jej nic za złe, a z pracy odeszła sama, chcąc spróbować czegoś nowego. Drugim podejściem do rozpoczęcia stałej pracy było asystowanie weterynarzowi, zajmującemu się zwierzętami domowymi oraz hodowlanymi. Tym razem swoją pracę musiała skończyć przez mały wypadek podczas porodu klaczy, o czym wspominać niezbyt lubi. Trzecią robotę otrzymała u bliskiego kolegi jej taty. Pełnił on funkcję redaktora naczelnego miejskiej gazety. Moana miała zajmować stanowisko tłumacza, podczas wywiadów. Skończyło się to jednak na małym błędzie językowym, tworzącym obraźliwy opis w kontekście rasistowskim. Po wyrzuceniu z owej pracy była już totalnie zrezygnowana i załamana swoim roztrzepaniem, jednak uratowała ją daleka ciotka, mieszkająca w Avenley River. Posiada ona mały sklepik osiedlowy niedaleko aktualnego miejsca zamieszkania Kehly. Erica Parrish zapewniła bratanicy posadę ekspedientki z większą ilością obowiązków. Wiecznie zdekoncentrowana istotka jest zmuszona do pogodzenia pracy ze studiami na kierunku Architektura
Charakter: Widzisz tę dziewczynę? Jakaś roztrzepana jest.
To Kehlani Parrish.
Wiecznie głupio uśmiecha się pod nosem, chociaż wlatuje na innych co jeden postawiony krok.
Tak, to Kehlani Parrish.
Próbuje być miła dla wszystkich, ale widać, że wewnątrz aż buzuje.
Dokładnie, to ona, masz do czynienia z naszą Kehlani Parrish.
Z dziewczyną sprawiającą wrażenie przesympatycznej osoby. Dziewczyną, która śmieje się, pomimo nie rozumienia żartu. Dziewczyną pozornie spokojną, ale dość często niekontrolowanie i niespodziewanie wybuchającą, niczym wulkan, porośnięty dookoła egzotyczną roślinnością i nagle zaskakujący całą otaczającą go ludność. Chociaż całego charakteru Kehly nie można zebrać w kilku słowach, ten krótki opis najważniejszych cech powinien wiele o niej mówić. Osiemnastolatka została wychowana w porządnej rodzinie, przez stanowczych, jednak znających się na żartach rodziców. Kary za nieodpowiednie zachowanie, przyswajanie zasad kultury oraz zbędne, przykre sytuacje wykreowały osobowość młodej Parrish. Niby zbędne i przykre, natomiast dzięki nim dziewczyna ma na jakich błędach się uczyć. Z tego również korzysta, bo mimo codziennego nierozgarnięcia, każde ważniejsze wydarzenie długo rozważa. Jakie wytłumaczenie będzie dobre, jak uniknąć komplikacji, czy zakończenie pewnego rozdziału w życiu to dobry pomysł. Dzięki swojej empatii dobrze wie, iż wiele ludzi ma o wiele gorzej niż ona, jednak sama uważa, że jak na swoje lata dość sporo przeżyła. Pomimo tylu zapłakanych wieczorów, nieprzespanych nocy przez wyrzuty sumienia, Kehlani nie traci nadziei w lepsze jutro. Swoje zrozpaczone wnętrze zakrywa ciepłym uśmiechem, zazwyczaj szczerym, dopóki nie przypomni sobie o swojej realnej przeszłości, którą lubi trochę przeistaczać. Robi to dla swojego dobra, jak i innych. Nie lubi, kiedy inni jej współczują, dlatego unika rozmów na temat śmierci ojca, czy sytuacji z nastoletnich lat, związanych z "przyjaciółmi". Dlatego swoje dzieciństwo określa jako szczęśliwe, z dużą ilością znajomości, a nawet miłości, co niestety, bądź stety, jest kłamstwem. Na co dzień Moana stara się być szczerą osobą, co, jak wiadomo, nie zawsze wychodzi. Czasami drobne słówko nieprawdy wyjdzie spod języka, często skutkuje dobrymi konsekwencjami, ale równie często pogarsza sytuację, czego osiemnastolatka nie kontroluje. Woli jednak unikać takiego ciągu wydarzeń, gdyż zazwyczaj po tym dopadają ją wyrzuty sumienia. Mimo wszystko szybko sama nie przyzna się do prawdy, a prędzej zrobi to druga osoba. Ze "spowiadaniem się" dziewczyny jest zupełnie odwrotnie, niż z jakimkolwiek przepraszaniem, czy dziękowaniem. Robi to, kiedy czuje, że jest potrzeba oraz po to, aby komuś polepszyć humor, bo "magiczne słówka" zazwyczaj prowadzą do uśmiechu. Nieważne, czy to potknięcie się o kogoś, czy przypadkowe uderzenie, a może otrzymanie prezentu urodzinowego lub zwykłego ołówka od koleżanki z ławki, zawsze odpowie miłymi, ciepłymi i przyjaznymi wyrazami. Równie chętnie niesie pomoc innym, natomiast to już zależy od humorku. Jeżeli nic złego się nie stało, to wiadomo, nie ma innego kierunku, w którym zmierza, niż do potrzebujących, jednak gdy nadejdzie zły dzień, Kehlani jest leniwa i naburmuszona, co faktycznie zdarza się i jej, tak szybko do osoby, pożądającej czyjejś ręki nie dotrze. Dobrze wie, iż takich osób jest ogrom i w miarę swoich możliwości stara się pomóc przynajmniej cząstce z nich. Kiedyś natomiast trzeba pomyśleć i o sobie, a na to już dorosła kobieta także znajdzie czas. Tak jak ją wychowano, dba o siebie i o swoje dobro. Nie dopuszcza do tego, aby się zapuścić, a jej umiejętności do niczego się nie przydały. Od zawsze cechowała się dużą ambicją. Jej kreatywna główka zawsze wytwarzała wiele pomysłów, łatwiejszych oraz trudniejszych, jednak wiecznie realnych, czyli możliwych do zrealizowania. Niektóre marzenia już od dawno zostały spełnione, ale przed nią nadal czeka ogrom celów, do których nieustannie dąży. Jest dumna z tego, że jej się udaje, jednak, jak każdemu, nie zawsze wszystko wychodzi, wtedy to dopiero budzi się jędzowatość Norah. Gdy dziewczyna jest niezadowolona i zawiedziona, niestety, lecz cierpią też na tym inni. Potrafi wydobyć z siebie nieskończoną ilość przekleństw, co na co dzień próbuje ograniczyć. Kiedy ktoś lub coś stanie jej na drodze, zwyzywa to, czasami nawet wyżyje się z siłą, jednak wiele po niej nie można się spodziewać. Te chude łapki na pewno sporo nie zdziałają. Opanowuje się sama, ale często pomagać jej muszą przyjaciele, którzy już dobrze wiedzą, jak to zrobić. Takie napady złości nie trwają długo, natomiast też nie są przesadne, aniołek nagle nie przemieni się w czystej krwi diablicę. Kończą się one zwyczajnym zmęczeniem, przemyśleniem tego i kontynuowaniem swojego dążenia do realizacji planów, gdyż upartość młodej Parrish nie zna granic. Wtedy jednak płacz nie jest widziany, dla niego są specjalne sytuacje. Kehlani nie rozżala się, kiedy nie ma takiej potrzeby. Łzy nie spływają po poliku bez powodu, znajdzie się taki tylko przy wzruszeniach, czy faktycznych załamaniach, więc spokojnie, przy zabiciu muchy dziewczyna nagle się nie rozryczy. Chociaż sprawia wrażenie miękkiej baby, naprawdę potrafi być twarda, tylko wystarczą chęci. Chęci, no właśnie, chęci. Nie zawsze z nimi łatwo u tej panienki, natomiast i dla nich znajdzie się miejsce. Chęci są także pragnieniem. Pragnieniem wielkiej przyjaźni, a nawet miłości. Wymyślanie bajkowych sytuacji, które zapewne nie będą miały miejsca. To specjalizacja dziewczyny, jednak co po tym, jeżeli ona nawet nie potrafi rozmawiać normalnie z nieznajomymi? Tu nie chodzi o zapytanie się o godzinę przyjazdu autobusu, czy poproszenie o pierś kurczaka w mięsnym, to raczej oczywiste. Poddenerwowanie i niewiedza, co powiedzieć, następuje dopiero wtedy, kiedy ktoś do niej zupełnie bez specjalnego powodu zagaduje. Z poznawaniem nowych osób zawsze miała problem, rodzice tłumaczyli to małą ilością przeczytanych książek lub niewielkim odizolowaniem się od ludzi, kiedy ta mieszkała przez pewien okres dzieciństwa nie mogła wychodzić z domu. Sama nie zna właściwej przyczyny, jednak wie, iż coś z nią nie tak. Ciągnięcie rozmowy często sprawia jej trudność i chociaż się stara, nie zawsze wychodzi. Przyjaźni chce wiele, chłopaka jednego, a tego boi się najbardziej. Boi się bliskości, o której mimo wszystko marzy. Boi się straty, która kiedyś musi nadejść. Czasami ma wrażenie, że lepiej jej idzie dawanie kosza, niż podrywanie potencjalnych kandydatów na męża. To raczej spowodowane jest brakiem jakichkolwiek prób, chociaż nastoletnich miłości. Nigdy nie zauważała adoratorów, gdzieś tam krążących za ścianami. Teraz nic, tylko wziąć się w garść i w końcu znaleźć kogoś dla siebie, co pomimo wielu chęci szybko się nie zdarzy. Czasami ludzie dziwią się, iż ona nie ma całej grupy bliskich znajomych. Bliscy z rodzinnego miasta przez lata wspólnej przyjaźni zauważyli w Kehlani potencjał, czego zwykli przechodni nie zauważają. Dziewczyna już nie jest taka nudna, jaka się zdaje. Potrafi się zabawić z alkoholem, żartować nawet z niekoniecznie stosownych rzeczy, czy stać się odważniejszą, niż zazwyczaj. Przy najbliższych osiemnastolatka czuje pełen luz, nie spina się. Wystarczy, że zaufa, o co u niej od dłuższego czasu trudno. Nieprzyjemne wydarzenia sprawiły, iż jest bardzo nieufna, nierzadko podejrzliwa, nawet jeśli chodzi o rodzinę. Mimo wszystko przez tę barierę w jej wnętrzu da się przebić, a wystarczy bliskość i poznanie siebie od środka, co wydaje się banalne, a w przypadku tej panny takie nie jest.
Hobby: Jak kiedyś była uważana za stereotypową "laskę z Netflixem", czyli osobę, która po zapytaniu o zainteresowania, wymieniała seriale, spanie i jedzenie, tak teraz najbliżsi znajomi twierdzą, że nie znają ciekawszej osoby, jeżeli chodzi o pasje. Od kolekcjonowania przeróżnych, nieistotnych rzeczy, a szczególnie naklejek z owoców zakupionych w sklepie, po konkretniejsze zajęcia. Zaczynając od czegoś, co zdecydowanie pełni największą rolę w życiu osiemnastolatki. Jest to coś, z czym się wychowywała, co kojarzy jej się nie tylko z domem, ale również wspaniałymi wspomnieniami z dzieciństwa oraz ojcem, który wszystkich tych sztuczek ją nauczył. Mowa o surfingu, według wielu zwykłej jeździe na desce pośród fal, dla dziewczyny czymś znacznie ważniejszym. Dzięki miłości taty do owego sportu sama go pokochała. Nie wyobraża sobie życia bez tak wspaniałej rzeczy. Kiedy jeszcze zamieszkiwała Hawewe, każdego dnia brała w dłoń swoją deskę i ruszała nad ocean. Ze względu na to, iż aktualnie otwarte wody są odległymi terenami, swój ukochany sport musi niestety uprawiać jedynie w głowie. Kolej na to, co zadecydowało o wyborze kierunku studiów, czyli architektura. Od zawsze interesowała się architektoniką tego świata. Uwielbia chodzić zarówno po przedmieściach, jaki i centrum miasta, oglądając charakterystyczne i mniej wybijające się z tłumu budynki. Gdyby tylko miała czas oraz odpowiedni majątek, zajęłaby się podróżowaniem, aby ujrzeć resztki zabytków, których już niedługo może nie być. Jak zwiedzanie świata, to i poznawanie języków, z czym dziewczyna nie ma żadnego problemu. Nasza panienka, chociaż talentu do rękodzieła nie ma, zajmuje się tym hobbystycznie. Tworzenie czegoś na szydełku, lepienie niewielkich rzeźb z gliny, to ją uspokaja. Podobnie jest z rysunkiem, czym nie tylko się interesuje, ale również będzie potrzebne w przyszłej pracy. Jej uwagę niedawno przykuła również kaligrafia, co stało się jej nową pasją, zazwyczaj pełniącą rolę relaksacji. Zaczęło się od dekorowania zeszytów przedmiotowych zdobnymi czcionkami, a ciągnie się pisaniem takowych gdziekolwiek popadnie. Przez jakiś czas starała się także nauczyć się stylu graffiti, jednak to nie do końca się udało. Następnym hobby, nieco powiązanym zarówno ze sztuką, jak i architekturą, jest urządzanie pomieszczeń, planowanie tego na kartce. Myślała nawet nad zawodem projektanta wnętrz, natomiast dość szybko się rozmyśliła, uświadamiając sobie, że to wcale nie takie łatwe. Dlatego robi to zupełnie z nudów, bądź kiedy jest potrzeba, czyli chociażby mały remoncik w domu. Chociaż dziewczyna zaliczana została do leniów, sport bardzo lubi. Jako młoda nastolatka uprawiała lekkoatletykę, ale z powodu paskudnej kontuzji musiała zakończyć. Tak przeskoczyła się na strzelectwo, w którym nawet jej mama zdobywała spore osiągnięcia. Owa dziedzina sportu przypadła jej do gustu, przez co hobbystycznie chodzi przynajmniej raz w tygodniu na strzelnicę. Dalej jest już wyżej wspomniana gastronomia. Kiedy rozpoczynała pracę w restauracji rodziców, była prawie pewna, iż coś z tego wyjdzie. Tak było, dopóki jej się nie odwidziało. Aktualnie po prostu lubi gotować i eksperymentować w kuchni, nieważne, czy to zwykłe śniadanie, czy wykwintna kolacja z rodziną. Kehlani ciekawi także fizyka i astronomia, to od około czternastego oku życia, kiedy rozpoczęła myśleć nad szkołą średnią. Zainteresowało ją rozszerzenie matematyki oraz fizyki, a żeby się tam dostać, przecież trzeba coś umieć. Tak oto rozpoczęła wypożyczanie książek z biblioteki miejskiej, czytanie po nocach o różnych zjawiskach, nawet chodzenie do planetarium w celach nie tylko naukowych, lecz także rozrywki. Kolejną, jedną z wielu, jak już wiadomo, pasji dziewczyny jest również zoologia. Od zawsze uwielbiała naturę i jej wytwory, a szczególnie pełne ciekawych historii zwierzęta. Można by wyszukać się jeszcze innych hobby, natomiast nie ma sensu, skoro robi coś z nimi raz na ruski rok. Warto jednak w wspomnieć, iż Moana uwielbia zarzucać ciekawostkami z każdej z tych dziedzin, kiedy tylko coś przyjdzie jej do głowy. 
Aparycja|
- wzrost: Nigdy nie była przeciwko niemu, bo zawsze znajdzie się wyższy partner, często nie będzie najniższą lub najwyższą z towarzystwa oraz bez przeciwwskazań może założyć szpilki, ciesząc się w miarę długimi, wcale nie ciężkimi nogami. Tak prezentuje się metr sześćdziesiąt sześć naszej piękności. 
- waga: Z tym także problemów żadnych nie ma, jedynie za dzieciaka nazywana była "patyczakiem". Teraz cieszy się w miarę dobrymi wynikami BMI ze swoją wagą, wynoszącą pięćdziesiąt  kilogramów. Jak wiadomo, waha ona się czasami o ten kilogram mniej lub więcej, natomiast to wiele nie zmienia.
- opis wyglądu: Od narodzin uważana była za piękność, największy cud czy nawet następczynię bogini piękności. Warto zauważyć, iż tak mówiła tylko jej rodzina, więc takowe komplementy raczej trzeba uznać jako przesadzone. Sama Kehlani swoim skromnym zdaniem uważa, że jest lekko ponad przeciętnego wyglądu. Nie ocenia się jako kanon piękności, ale także nie widzi w sobie najobrzydliwszej na świecie. W jej przypadku geny bardziej dodały uroku osobistego, niż go ujęły.  Dziewczyna jest mulatką, jej ojciec był czarnoskóry, natomiast matka białoskóra. Szczupła sylwetka, ponoć wymarzona przez wiele kobiet. Długa szyja, średniej szerokości ramiona, niewielki biust, wcięcie w talii, płaski brzuch, niekoniecznie szerokie biodra, jędrne pośladki oraz długie, zgrabne nogi, czego chcieć więcej? Cerę posiada gładką, przyozdobioną piegami i pieprzykami. W trakcie dojrzewanie miała niemałe problemy z trądzikiem, który stopniowo udało się zwalczyć. Gdzieniegdzie uda się zauważyć blizny po wiecznie wyciskanych czy zdrapywanych pryszczach, co jednak Kehlani potrafi ukryć. Oczy posiada piwne, udekorowane ciemnymi, uroczymi rzęsami. Nos prosty, usta malinowe. Włosy natomiast posiada brązowe, naturalnie falujące się. Często dziewczyna jest zbyt leniwa, aby je prostować, jednak jeśli nadejdzie taka chęć, zazwyczaj kończy się to szybkim powrotem do pierwotnego wyglądu pod wpływem  między innymi pechowego deszczu.
- pozostałe informacje: Poza przekłuciami w uszach, posiadała również dziurkę w nosie po nostrilu, który jednak przestała nosić, co skończyło się zarośnięciem przebicia i powstaniem ledwo widocznej blizny. Gdy była dość nieznośną piętnastolatką wkroczyła w okres buntu, doprowadzając do wytatuowania sobie magnolii, ukochanego kwiatu jej matki. Umiejscowiony jest on pod lewą piersią, dotychczas ukrywany.
- głos: Alessia Cara
Historia: Dwunasty maja, rok, w którym narodził się "cud" państwa Parrish. Po wielu próbach, starania się o nowego potomka przeszło osiem lat, w końcu doczekali się córki. Przez dłuższy czas była oczkiem w głowie rodzicieli, co oczywiście zauważył też jej starszy brat. Domagał się zwrócenia na niego uwagi, chociaż chwili zainteresowania się jego osobą. Ze względu na obowiązki, jakie krążą wokół niemowlaka, małżeństwo nie dostrzegało starań syna, co jednak sama Kehlani wynagrodziła mu swoją osobowością. Kenai, brat dziewczyny, zdecydowanie nie spodziewał się tego jak prędko relacja między nim a młodszym rodzeństwem może się zmienić. Zauważając w siostrze coś wspaniałego, a zarazem rozwijając swój instynkt, przeradzający się w bezwarunkową miłość. Pomagał rodzinie wychowywać najmłodszego potomka, starając stworzyć dla niego jak najlepsze wspomnienia.
Kehlani urodziła się na zarówno wyspie, jak i w mieście Hawewe należącym do państwa Calor, będącego sąsiadem Shilian. Jest to teren obrośnięty tropikalnymi roślinami, zamieszkujący przez egzotyczne zwierzęta. Chociaż patrząc z boku można stwierdzić, iż panuje tam totalna dzicz, wcale tak do końca nie jest. Ludzie zamieszkują Hawewe od wieków, wcale nie chcąc likwidować tutejszej fauny i flory dla własnych dobroci. Mieszkańcy tej wyspy traktują przyrodę jak bóstwo, starają się jak najmniej ją krzywdzić. Poza dbaniem o otaczający ich świat, do głównych zajęć tamtejszych należy między innymi turystyka, oczywiście nie wpływająca źle na terytorium miasta, a wręcz odwrotnie. Dzięki zyskowi, jaki otrzymują poprzez prowadzenie znanych hoteli, wykwintnych restauracji czy przeróżnych usług rekreacyjnych, mają możliwość wspomóc wymierającym gatunkom. Wyspa jest pilnie strzeżona, a za najmniejsze zaszkodzenie jej dobytkowi grożą wysokie kary. Takiego dbania o swoje otoczenie została nauczona również Kehlani. Na Hawewe zapewniono jej edukację, od szkoły podstawowej, po same liceum. Sama rozpoczęła przygodę z nauką o rok wcześniej, niż tego wymagano, co mimo wszystko nie sprawiało jej przeszkód. Z ambitnymi planami ruszała przed siebie, zdobywając wielkie osiągnięcia, nie tylko w szkole. Jej główną pasją był i nadal jest zajęcie, będące największą atrakcją wśród młodzieży na Hawewe - surfing, do którego miłość wywołał u jej ojciec osiemnastolatki. Z zawodu współwłaściciel restauracji, którą rządził wraz z żoną, hobbystycznie trener surfingu oraz znany w swojej okolicy producent desek do owego sportu. Sam nauczył zarówno swojego syna, jak i córkę sztuki "jazdy na falach", co wykorzystywali każdego dnia. Pokonywanie wodnych wzgórz wraz z całą rodziną był największą atrakcją, do czasu. Kiedy Kehlani miała zaledwie piętnaście lat, jej ojciec zapragnął starcia z jednym z większych przypływów, co skończyło się koszmarną porażką. Fale porwały Emmanuela Parrisha, co wspominane jest przez mieszkańców wyspy do teraz. Chociaż te wydarzenie niesamowicie uderzyło dziewczynę, ta wiedziała, iż śmierć, jaka dotknęła jej rodziciela, była najlepszą z możliwych. Zmarł przy swoich największych miłościach - desce surfingowej, wodzie oraz rodzinie. 
Niestety, życie osiemnastolatki nie stanęło na jednym nieszczęściu. Z niewiadomego powodu zaczęła być prześladowana przez rówieśników. Zaczęło się od liścików z z pogróżkami, przeszło na bolesne żarty, ośmieszanie przed wszystkimi znajomymi, a niemalże doszło  do tragedii. Optymistyczna Kehlani zaczęła mieć myśli samobójcze, od których mimo wszystko uratował ją brat. Uświadomił jej, iż przed problemami nie można uciekać w taki sposób, należy je rozwiązać, a następnie nawet się z nimi pożegnać, zaczynając życie od nowa. Na myśli miał wyjazd młodej Parrish do zupełnie innego otoczenia, w którym zazna zarówno goryczy, jak i słodkości swojej egzystencji. Takowy plan wymyśliła jej matka, chcąca dla swojej córki jak najlepiej. Ponieważ na Hawewe nie miała możliwości rozwijania się aż tak, na ile ją stać, a w dodatku jest to dość odizolowany od świata teren, nie pozwalający poznać dziewczynie "innej" rzeczywistości, miała ona przeprowadzić się do Avenley River, zamieszkiwanego również przez jej ciotkę Ericę. Na początku ten pomysł nie podobał się Kehly, próbowała jak najdalej go od siebie odciągnąć, jednak w końcu zrozumiała, że innego wyjścia nie ma. Tak oto z trudem pożegnała swoje dawne życie, rozpoczynając nowe w zupełnie nieznanym jej dotąd otoczeniem.
Rodzina: 
~ Emmanuel Parrish - ojciec dziewczyny, który w wieku czterdziestu ośmiu lat zmarł w wyniku utonięcia. Był współwłaścicielem restauracji "Ohana", trenerem surfingu oraz producentem desek do tego sportu. Jego produkty stały się popularne na całej wyspie, dzieciaki błagały rodziców o ich zakup, młodzież wypożyczała je każdego dnia. Śmierć mężczyzny przeżywali mieszkańcy Hawewe przez wiele miesięcy, a w sercach najbliższych nigdy nie odejdzie w zapomnienie,
~ Koreen Parrish - czterdziestopięcioletnia matka osiemnastolatki. Wiecznie się uśmiechająca, czasami nawet nadopiekuńcza, a zadecydowanie o wyjeździe córki zszokowało wszystkich. Wraz z małżonkiem prowadziła jedną z popularniejszych restauracji, po jego śmierci po raz pierwszy skorzystała z pomocy kogokolwiek innego, niż rodziny. Oprócz tego interesowała się rękodziełem, hobbystycznie formowała naczynia oraz różne ozdoby. Wciąż zamieszkuje Hawewe i nie zamierza opuścić swojego rodzinnego terenu.
~ Kenai Parrish - brat Kehlani, niedawno kończący dwadzieścia sześć wiosen. Chociaż na początku ich relacje były dość napięte, z każdym rokiem przybliżali się do siebie coraz bardziej, aż stali się prawdziwym, kochającym się rodzeństwem. Kenai nie miał takich ambicji, jak jego siostra. Pragnął jedynie pomóc matce w prowadzeniu jej usług gastronomicznych oraz kontynuować hobbystyczne działania ojca. Dlatego też nie miał czasu na studia, które mimo wszystko za dzieciaka były jego marzeniem. Na wyspie cały ma ogrom swoich adoratorek, więc, według Kehlani, szybko Hawewe nie opuści.
~ Erica Parrish - czterdziestoletnia ciotka, siostra zmarłego ojca dziewczyny. Jeszcze zaledwie dwadzieścia lat temu zamieszkiwała rodzinną wyspę. Pomagała prowadzić wtedy młodemu małżeństwu restaurację, którą otrzymali w spadku po dziadkach. Jej plany na przyszłość kompletnie zmienił niejaki James, który totalnie zawrócił kobiecie w głowie. Ta zakochała się, myśląc, iż to jej miłość życia. Przeniosła się wraz z nim do Avenley River, gdzie mieszka do teraz. Niestety, przez niewierność mężczyzny, niedługo po tym rozstali się, a Erica została z wszystkim sama, prowadząc swój mały, osiedlowy sklepik. Kehlani wprowadziła się do niej, co wynagradza pomaganiem przy minimarkecie.
Partner: Jako nastolatka wiele marzyła na temat miłości, jednak póki co nie wiąże swoich planów na przyszłość z odnajdywaniem swojej bratniej duszy. Chce skupić się na studiach oraz dążeniu do swojego celu, jakim jest nie zawiedzenie matki. Brak.
Potomstwo: Brak, prawdopodobnie przez dłuższy czas tak pozostanie.
Ciekawostki: 
- Płynnie posługuje się zarówno swoim rodzimym językiem, jak i mową Shilien.
- Chociaż na swojej wyspie największym bóstwem nazywano naturę, ona została ateistką.
- Marzy o posiadaniu całego, ogromnego terrarium z przeróżnymi wężami, co jak na razie nie jest możliwe.
- Udziela się charytatywnie w schronisku dla zwierząt.
- Uwielbia eksperymentować z włosami oraz makijażem, jednak nie na sobie.
- Jako dziecko pragnęła zostać treserką delfinów, do czego skłonił ją pewien ssak tego gatunku, który został porzucony przez matkę i oddany w ręce dziewczyny.
- Nigdy nie posiadała chłopaka "na poważnie", nie mówiąc już o doświadczeniu znaczniejszej bliskości.
Zwierzęta: W domu rodzinnym miała ogrom pupili. Ponieważ na wyspie w szybkim tempie powiększyło się kocie stadko, Kehlani postanowiła nie zając się ograniczoną ilością, a nimi wszystkimi. Wraz ze swoimi znajomymi dokarmiała zwierzęta, a tamtejszych weterynarzy błagała o kastracją chociaż części z nich. Prośby, chociaż z lekką pomocą pieniędzy, poskutkowały, co chociaż trochę wspomogło większe rozrastanie się rodu kociaków. "Posiadała" także, jak wyżej wspomniano, niejakiego delfina, którego nazwała Orchidea. Opiekowała się nim do czasu, kiedy był gotowy, aby się usamodzielnić. 
Jedynym prawdziwie domowym zwierzęciem, jakim osiemnastolatka miała okazję się zaopiekować, to Stanley, dziesięcioletni jamnik jej ciotki. Zastępuje on kobiecie niedoszłego wybranka serca, obdarowując ją wielką miłością. Chociaż swoje lata już ma, wcale do najleniwszych nie należy. Fakt, czasami słaba kondycja daje w kość, jednak to nie oznacza, iż od czasu do czasu nie można rozszarpać jakiejś poduszki.
Pojazd: Dziewczyna nie zdawała jeszcze prawa jazdy i póki co nie ma zamiaru. Jedynym środkiem transportu, jakiego używa, to autobusy, tramwaje czy inne miejskie, publiczne pojazdy.
Kontakt: Ivyanne [Hw] norahomg@gmail.com [e-mail]