30 mar 2019

Od Victorii cd. Antoniego

No i główka znowu bolała. Czarne ściany i brudna podłoga, która pewnie już potraktowała kurzem moją sukienkę. No trudno. Chciałam już coś powiedzieć, ale srebrna taśma skutecznie mi to uniemożliwiała. Do tego splątane ręce i stopy. Super. To już wiem do czego zdolni są komuniści. Teraz tylko czekać aż mnie zabiją albo zgwałcą. Jestem zachwycona tym cudownym luksusem i pięknie wyczyszczonym pokojem hotelowym... A to miał być tylko zwykły wypad do kawiarni. Ekscytacja, radość, zabawa... No i wreszcie po pół godziny bezczynnego leżenia w ciasnej... celi? Przyszedł po mnie jeden z nich najwyraźniej. Podniósł jakoś mocno agresywnie. Tak, że chciałam mu już tylko strzelić kopa i wyłamać szczękę. Niestety to był taki typowy bysior, którego nie dało się ruszyć z miejsca. Ściągnął moje ramiona jeszcze bardziej i wtedy miałam ochotę krzyknąć. No ale... hehe... taśma. Poczułam się trochę jak w średniowieczu lub jakiejś słabej odsłonie Władcy Pierścieni. I ten moment kiedy zostałam po prostu rzucona na podłogę wydawał mi się tak podobny do przesłuchiwania Orka przez Thranduila. Będzie ciekawie. Znaczy ja tak tylko przypuszczam, ale nigdy nic nie wiadomo. Tępy wzrok tego faceta dosłownie mnie przemiękł. Ja miałam czas. Poczekamy sobie na policję. Mi się nigdzie nie spieszy. Znaczy powinno... Ale jednak nie spieszyło. A chciałam spędzić ten dzień normalnie. Chociaż kiedy zobaczyłam jak do pomieszczenia wchodzi facet, którego dobrze znam, dostałam jakiegoś dziwnego ataku strachu. Może dlatego, że nie raz już mnie zastraszał, a to, że jest braciszkiem Miliowej jeszcze bardziej pogłębiało moje zdenerwowanie. Serce zaczęło mi bić coraz szybciej. Oddech się trochę, a może nawet bardzo przyspieszył. Już czułam te cholerne uderzenie na twarzy. Oczekiwania zmieniły się w rzeczywistość.
- Ja rozumiem, że postawiliście ostre miliony za jej wygraną, ale najwidoczniej trzeba było ją lepiej przygotować. - machnęłam ramionami po czym otrzymałam piękne uderzenie prosto w kość jarzmową. Okej. Pierdolony damski bokser chyba nie spotkał się jeszcze z twardą babą. Myślał, że jeden mocniejszy cios i padnę na ziemię jak jego siostrzyczka. Uśmiechnęłam się do niego tak szeroko, że czułam jak napinają mi się kąciki ust. Czekałam aż wybuchnie. I się doczekałam. Dostałam tym razem o wiele mocniej w przeponę. Okej przez chwilę nie mogłam oddychać, ale to nie istotne. Ktoś musiał zgłosić moje... em... "porwanie", bo nagle do środka wbiegła cała jednostka opancerzonej policji. No to koniec. Zaraz ich zabiorą i będzie po sprawie. No tak trochę nie do końca. Bowiem w ostatnim momencie brat Miliyowej wbił mi nóż prosto w brzuch. No i super. Z moich cholernie spierzchniętych warg uleciała stróżka krwi, która ledwo przedarła się przez taśmę. Wszystko może byłoby jeszcze okej, gdyby nie fakt, że zamiast do tyłu, upadłam do przodu jeszcze bardziej wbijając sobie ostrze. No i tylko niebiesko-czerwone światła. A później białe. Ostro białe. Czyli żyje. Miło nie powiem. Czyjaś sylwetka. Jakby znana. Płaszcz. Postawiony kołnierz. Rozwiane włosy.
Antoni?

Od Victorii cd. Nivana

— Dziewucho, masz problemy ze sobą i wszystkie sposoby, które w tym momencie wymieniłaś, dają efekt odwrotny do zamierzonego. I nie, jedno nie jest punktem startowym dla kolejnego, a już z pewnością nie z pierwszą, lepszą napotkaną osobą. To wszystko, czy masz dla mnie jeszcze jakieś interesujące niuansiki z życia, o których powinienem wiedzieć? - zapytał. To był chyba znak, że mam albo spierdalać i dać mu święty spokój, albo żebym coś jeszcze tam pod nosem gadała. Tak naprawdę gadałam chyba sama do siebie.
- Nie chce żyć z tobą w jakiejś... można powiedzieć... Niezgodzie? - zaczęłam - Ale masz racje. Mam ze sobą problemy i to duże. A ten jeden dzień to był mój moment jednej jedynej słabości. A teraz wybacz, ale ja już nie mam zamiaru się więcej produkować, aby tylko otrzymać taki sam efekt, jak był wcześniej. I wiem co teraz pomyślisz... No wreszcie! Do widzenia. Albo i nie. - powiedziałam i wyszłam delikatnie zamykając drzwi, aby zaprzeczyć tradycji trzaskania nimi. Wyszłam i pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam to ręka Gareda. Tylko ręka. Złapał mnie za usta i przycisnął do nich jakąś jasną szmatkę. Nie ma to jak mieć bardzo miłego współlokatora. Oł jea. Chyba chloroform. Nie jestem do końca pewna. W każdym bądź razie unieruchomiło mi to kończyny, dlatego też w żaden sposób nawet drgnąć. Ostatnią rzeczą jaką widziałam przed zaśnięciem to Gared wchodzący do mieszkania Nivana. I padłam. A już miałam taką nadzieję, że Dirge nie jest na tyle inteligentny i pomiesza nie te odczynniki chemiczne. A tu proszę bardzo. Czysty chemik. Jedyna myśl jaka mi chodziła po głowie to: Dlaczego nie można tego załatwić pokojowo? Gared to człowiek, który ma na karku bardzo dużo mocno pobitych ludzi, ale to nie znaczy, że w ten sposób trzeba rozwiązywać problemy. Do tego to nie wina Nivana. Boże ten cholerny gitarzysta doprowadzi mnie do zawału.
No i się obudziłam. No dziwne. A myślałam już, że Gared na dobre ze mną skończy. Widziałam go uśmiechniętego. Jakby zabił kogoś z zimną krwią. Mam nadzieję, że tego nie zrobił. Mój pierwszy odruch było to rzucenie go na łóżko i duszenie. Nieco mnie zdenerwował, więc nie hamowałam się w przemocy. Kiedy już Gared był bliski stracenia przytomności, do drzwi ktoś zapukał. Oj te zdziwienie na jego twarzy chyba nigdy się nie powtórzy.
Nivan?

Od Antoniego CD Victoria

Zegarek ostatecznie odzyskałem, oczywiście przepraszając, ba, prawie czołgając się na kolanach, bo przecież swojej rzeczy za darmo nie odzyskam, nie ma tak, jeszcze w dodatku, gdy o drugiej w nocy dobijałem się do jego mieszkania.
Obiecałem, że odwdzięczę się doskonałą kawą, dobrym, czekoladowym ciastkiem i trochę dłuższym buziakiem, nawet jeżeli to ostatnie mógłbym rozdawać mu codziennie.
Westchnąłem, zamykając za sobą drzwi do mieszkania Oakleya, by po chwil uderzyć głową w drewno i skrzywić się niemiłosiernie. Burknąłem coś pod nosem, poprawiłem płaszcz zarzucony na ramiona, a na sam koniec, by postawić, o, taki akcent, włożyłem palce we włosy i po prostu rozwaliłem całą misternie układaną fryzurę.
Nie miałem ochoty, ale nie do końca wiedziałem, na co.
Zbiegłem wyjątkowo zwinnie po schodach, nawet nie potknąłem się o czubki własnych butów, ramieniem popchnąłem drzwi i w końcu odetchnąłem świeżym powietrze, bo na klatce schodowej w budynku było wyjątkowo duszno, śmierdząco, niezbyt przyjaźnie.
A patologów o sikanie przy schodach raczej nie podejrzewałem.
Miałem wyjątkowego pecha, a może i nie, bo oczywiście, że dobre kilka metrów przede mną szła już Victoria w całej swojej okazałości. Burknąłem sobie pod nosem, wyciągnąłem papierośnicę, a papieros wylądował w ustach, by chwilę później zostać zapalonym. Postawiłem kołnierz płaszcza do góry, musiałem więc wyglądać wyjątkowo szaleńczo na siebie.
Roztrzepana fryzura, nieopanowana grzywka, szaleństwo w błękitnych oczach i na dokładkę jeszcze ten kołnierz.
Chyba nie miałem humoru.
Po drodze do swojej ukochanej nory, bo ta tylko mogła uratować mnie od całkowitego pogrążenia się w niebezpiecznej mani, wpadłem do kawiarni. I księgarni. I jeszcze do monopolowego samego Franciszka Żukowskiego, bo papierosy oczywiście w końcu się skończyły,
A może powinienem przerzucić się na kupowanie tytoniu oraz filtrów. Może wyszłoby taniej.
I już wkładałem kolejnego papierosa pomiędzy wargi, gdy przed moimi oczami, na drugim końcu ulicy dosłownie przebiegła dziewczyna, ba, Victoria w szpileczkach, nawet nie najmniejszych. A za nią dosłownie wesoła drużyna gości ubranych w czarne stroje, które tak cudownie rzucały się w oczy. Podniosłem brwi do góry, niezapalony papieros ponownie wylądował w papierośnicy.
Byli zdecydowanie słabymi profesjonalistami.
I w końcu zdecydowałem się podbiec, zagrać tego nieszczęsnego, chuderlawego bohatera. Wyciągnąć telefon, zrobić zdjęcie tablicy rejestracyjnej pobliskiemu vanowi, który zdążył już podjechać,
— Panowie — krzyknąłem, podnosząc ręce do góry — proszę zostawić panienkę w spokoju albo dzwonię na policję.
Szkoda tylko, że kilka sekund później dostałem lepę na ryj, wystarczającą, by polecieć w tył, a panowie zdążyli się zawinąć.
Skrzywiłem się, potarłem dłonią czoło i pochyliłem głowę do przodu, bo przed oczami nadal miałem mroczki. Westchnąłem cicho. Próbowałem, tak?
Teraz pozostawało zadzwonić mi na policję, podać numery z tablicy rejestracyjnej i modlić się, że dziewczyna jednak nie zostanie znaleziona w pobliskiej rzeczce.

Od Antoniego CD Nivana

— Jak sobie pan życzy — odparł.
Złożył ostatni pocałunek na spierzchniętych już wargach, po czym podniósł się. Powoli, powolutku, niezwykle sensualnie. Uśmiechnąłem się, oderwałem jedną z dłoni od jego bioder, palcem zahaczyłem o obojczyk. A później zjechałem w dół.
Odrobinę.
I jeszcze trochę.
Zahaczyłem o sutek, by w końcu, po chwili, samemu podnieść się trochę, wystarczająco, by zahaczyć nosem o ten jego, skraść jeszcze jeden pocałunek po tym, który miał być ostatnim. W końcu obaj zdecydowaliśmy się na wstanie, bo wyciąganie drugiego mężczyzny z chinosów na materacu było zdecydowanie rzeczą niewykonalną, zadaniem jedynie dla legendarnych bohaterów, ostatecznym questem w całej naszej zabawie, nawet jeżeli dopiero się zaczynała.
I co z tego, że kilka razy prawie poleciałem prosto na twarz czy na plecy, potykając się o nogawki, o ubrania, sam nie wiem, czy swoje, czy jego. Ale przy tym wszystkim bawiłem się naprawdę doskonale i kto by pomyślał, że może się tak dziać, przy takiej czynności. Że będę cały czas parskać śmiechem, że będę się wyjątkowo szeroko uśmiechać, a oczy będą błyszczeć.
Ostatecznie rozłożyłem ręce w bok, prostując się i spoglądając na mężczyznę, jakby chcąc ukazać się w całej swojej okazałości, nawet z tatuażem i nawet jeżeli pasiaste bokserki były nadal na swoim miejscu.
— Oto i ja — oświadczyłem teatralnie, pokazując zęby w uśmiechu.

Od Wandy CD Nivana

Zaśmiał się cicho, naprawdę bardzo ładnie, a ja odpowiedziała mu tym samym. Odstawił kubek z kawą na stół, po czym spojrzał na mnie tymi swoimi głębokimi oczętami, których również mi niezwykle brakowało.
Po prostu nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam, jak bardzo ponownie chciałabym go zobaczyć. A teraz siedział przede mną, pił kawę, zabijał się wzrokiem z psem...
— Wszyscy, to dużo powiedziane, ale wiesz. Ja, ty, Antoni — odpowiedział, drgnęłam na ostatnie imię. W końcu po prostu nie chciałabym mieć z nim do czynienia, tak? — Renee czasem wpada, Falka też. Z tego, co wiem, Pelagonija? Eternum? Też się tu ulokowała? Tak mi się wydaje — dodał jeszcze, a uśmiech momentalnie ponownie wypłynął na moją twarz, bo jakbym nie mogła pamiętać Pel. I Falki, i Renuli, herszt bab, które tak często służyły pomocą, poklepały po pleckach, a i dały kopniaka w tyłek, gdy tylko było to potrzebne.
Częściej robiły to drugie.
— Kwiaciarnia wydaje się milsza, Wando. Po co ci taki monopolowy, tylko byś się z nieprzyjemnymi typami użerała — prychnął jeszcze, na co w odpowiedzi wzruszyłam ramionami, opuszczając wzrok.
Bardzo możliwe, że miał rację.
I nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy pierwsze łezki uciekły z oczu, kiedy dłoń drgnęła, a głowa obniżyła się jeszcze bardziej, jeżeli w ogóle było to możliwe. Dzięki Stwórcy, że kubek udało mi się wcześniej odłożyć na stolik, przynajmniej nie ryzykowałam wylania na siebie gorącej herbaty.
No i w końcu się stało, innej możliwości nie było. Rzuciłam się na szyję Nivana Oakleya, przyciągnęłam mężczyznę do siebie i schowałam twarz przy jego barku.
— Tęskniłam, wiesz? — mruknęłam, szepnęłam, choć wydawało mi się, że i tak trudno było cokolwiek usłyszeć.

Od Victorii cd. Antoniego

O dziwo moje wyjście na klatkę schodową okazało się być kolejnym... ym... błędem? Zauważyłam Antoniego, który zdecydowanie nie był zadowolony z mojego przybycia. Już wtedy zrozumiałam, że nie ma zamiaru iść tam, gdzie mu zaproponowałam. Okej. Niczego nie narzucam. Zerknęłam tylko na niego, potrząsnęłam ramionami i zaszłam w dół klatki schodowej. Otworzyłam dość ciężkie drzwi wyjściowe i ruszyłam w stronę celu. Kawiarnia była jakieś półtora kilometra od mojego domu. No niestety, ja w domu ekspresu nie mam, a Gared robi za gorzką kawę. Chociaż teraz to wątpię czy cokolwiek zrobiłby dobrze, ze względu na jego stan trzeźwości. Nie zamierzałam się odwrócić. Dobrze wiedziałam, że facet idzie za mną. Telefon zaczął dzwonić. Odebrałam dość szybko, gdyż akurat trzymałam go w kieszeni. Usłyszałam tylko ciche ,,Za ostatnią walkę jesteś skończona.'' To wszystko. Zupełnie wszystko. Zastrzeżony numer. Ciekawe... Z kim ja ostatnio walczyłam. Chyba z Miliyową. Taka typowa, wielka, ruska baba. Lekko ją przechytrzyłam i padła na matę. Tylko to nie był jej głos. To był zdecydowanie głos faceta. Jakiś dziwny, przytłumiony. Zatrzymałam się i schowałam telefon do kieszeni. Znów zestresowana. Nie wiem co te rosyjskie komuchy chcą mi zrobić, ale zaczynam się lekko obawiać. Zauważyłam, że Antoniego już gdzieś dawno zostawiłam w tyle. Nie widziałam go nigdzie. Może wszedł w jakąś uliczkę za rogiem. A może wrócił do budynku, bo czegoś zapomniał? Nie wiem. W każdym razie schowałam się za murek i wyjęłam z torebki paczkę papierosów. Zdecydowanie za dużo palę. Powinnam na trochę przestać. Jakże duże było moje zdziwienie, kiedy w pudełku nie było ani trochę zbawiennego tytoniu. Zgniotłam przedmiot w dłoni i wrzuciłam do kosza. Pierwszy spożywczak na rogu. Na szczęście jeszcze otwarty. Wbiegłam do środka i oprócz Marlboro wzięłam jeszcze setkę Soplicy, która w jakikolwiek sposób miała mnie uspokoić. Do sklepu, kiedy byłam już przy kasie, weszło kilku typków. Każdy ubrany na czarno. Czapki na głowach. Zapłaciłam szybko.
- Reszty nie trzeba. - powiedziałam i szybko wyszłam ze sklepu. Od razu coś mnie zaniepokoiło. Antoniego nadal nigdzie nie widziałam. Nagle podejrzani ludzie wybiegli ze sklepu i zaczęli biec w moją stronę. Nie miałam innego wyboru. Tylko ucieczka. Nienawidzę obcasów. Nigdy więcej. Gdyby nie ona wszystko byłoby w porządku. Noga nagle mimowolnie przekręciła się w złym kierunku, a w moją szyję wbiła się jakaś igła. Mroczki przed oczami. I ciemność.
Antoni?

Od Billy'ego Joe cd. Altheii


                - Billy, wszystko ci wyjaśnię – Sandy podeszła do mnie od razu, jak tylko Althea zniknęła z pola widzenia. Prychnąłem i odwróciłem się od niej, nie chciałem na nią patrzeć. – Musiałam to zrobić, mam kryzys i…
                - Nie pomyślałaś o tym, że bym ci pomógł? Kurwa Sandy, mogłaś mi powiedzieć – Kiedy spojrzałem na nią, nie przypominała mi tej samej dziewczyny którą poznałem. Była… przestraszona. Przejechałem dłonią po twarzy, oddychając głęboko, nie chciałem się z nią kłócić. – Każdy ma problemy, a akurat o poważnym kryzysie, jak wiem całkiem sporo. Może nie finansowym ale jednak.
                - Billy… proszę cię, daj mi szansę. Bałam ci się powiedzieć prawdy, ale…
                - Nie mam czasu słuchać twoich wymówek Sandy, w tym czasie mogę przebywać z ludźmi którzy mnie nie okłamują. – Ruszyłem w stronę drzwi, kładąc rękę na ramieniu Sandy, chcąc ją wyprowadzić z mieszkania. Dziewczyna była w jakimś amoku. Złapała się mnie kurczowo, ja zareagowałem tylko westchnieniem.
                - Billy Joe Moliere, poznałam cię w momencie, kiedy chciałam zrobić karierę, pisząc o tobie biografię. Ale, kiedy poznałam cię od innej strony, nie tej którą ludzie widzieli na scenie lub w gazetach, a prywatnie, zdałam sobie sprawę, że to nie w porządku zarabiać na tobie. Poza tym, moja córka cię uwielbia! Billy, przywiązałam się do ciebie w stopniu, jakim nawet nie śniłam. Ja… kocham cię Moliere.
                Stanąłem jak wryty. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Po chwili bez żadnego słowa wyprowadziłem Sandy przed drzwi i zamknąłem je. Stałem tam dobre dziesięć minut – dokładnie tyle, ile Sandy dobijała się do drzwi. Wywróciłem oczami po czym po prostu położyłem się na kanapie. Nie miałem siły iść do pokoju, szybko zasnąłem otoczony poduszkami.
                Kolejnego dnia, kiedy już wstałem a Lucia wyszła do szkoły, słuchałem wywodów Al. Przyznaję, że tak nie troszczyła się o mnie nawet moja własna rodzina. Jednak, w pewnym momencie rozmowa zeszła na temat Sandy. Wtedy właśnie wróciło do mnie wspomnienie wczorajszej rozmowy z dziewczyną, jednak nie jestem pewnien, czy jej monolog można było nazwać rozmową. W końcu, głownie to ona mówiła.
                - Billy? Co z Sandy? – Althea zmieniła ton głosu, ale najwidoczniej tego nawet nie zauważyła, westchnąłem i uśmiechnąłem się.
                - Nic, kolejna zakochana – Powiedziałem, a Althea od razu szerzej otworzyła oczy, jednak widziałem, że się lekko uśmiechała – No dalej, powiedz to.
                - Ale co?
                - Powiedz, że się tego domyślałaś – zaśmiałem się cicho. Dziewczyna odwróciła się odemnie, a ja, w nagłym przypływnie radości po prostu wstałem i podeszłem do niej. Zacząłem ją łaskotać, a Althea wybuchła śmiechem. – No, to powiesz to czy nie?
                - No dobra, może trochę. – Odpowiedziała, między krótkimi atakami śmiechu – Co teraz zrobisz? – Oparłem się o blat obok dziewczyny.
                - Nie wiem. Sandy jest spoko ale, nie jestem pewien czy mógłbym być z dziewczyną która bała mi się powiedzieć o czymś takim. Ja rozumiem, nie każdy chcę gadać o problemach, obok siebie mam przykład, ale po prostu nie umiem sobie tego wyobrazić.  
                - To ważna decyzja Billy. – Althea patrzyła w przed siebie, w ekran telewizora, jednak doskonale widziałem, że wcale nie oglądała tego głupiego reality show. Uniosłem brew – Jak można oglądać takie gówno?
                - No nie wiem. A jak można brać udział w takim gównie? – Oboje zaśmialiśmy się.
                Obecność dziewczyny bardzo mi pomagała. Zwłaszcza teraz, kiedy to najgorsze myśli wracały do mnie każdej nocy. Nie dawałem tego po sobie poznać, nie chciałem aby Alth znó musiała się o mnie martwić. Nie chciałem też, aby Lucia to wszystko widziała. Usłyszałem dźwięk telefonu, na wyświetlaczu, pojawiło się imię „Sandy”. Bez zastanowienia, odrzuciłem połączenie.
                Resztę dnia, spędziłem w domu. Althea musiała iść do baru, to był pierwszy i ostatni raz kiedy tego dnia wyszedłem z mieszkania. Zawiozłem ją pod bar, a potem wróciłem do domu. Siedziałem na kanapie i oglądałem telewizję, co jakiś czas bijąc się z myślami. Coś w mojej głowie, mówiło mi, że jestem do niczego. Słyszałem w głowie oskarżycielski głos ojca, oraz płacz matki. Jednak, najgorszy był krzyk i lament Hannah. A potem, widok Alth kiedy to znaleźliśmy ją po kilku tygodniach. Schowałem twarz w dłoniach. Nawet nie zauważyłem, kiedy za oknem się ściemniło a Lucia wróciła do domu. Jednak, usłyszałem dźwięk zamykanych drzwi. Spojrzałęm na dziewczynę, próbując się uśmiechnąć.
                - Hej, jak w szkole? – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, ale tylko na chwilę. Cały czas miałem wrażenie, że obwinia mnie o to wszystko. I ma rację.
                - W porządku – Ta krótka informacja wystarczyła. Nie byłem dla niej nikim z rodziny, nie znała mnie. Nie dopytywałem.
                - W kuchni masz jedzenie, bierz jeśli jesteś głodna.
                Kilka kolejnych godzin minęło mi na nieudanych próbach napisania piosenki. Kiedy nie udało mi się skomponować nic nowego, zabrałem się za przeglądanie starych dokumentów, tekstów, oraz innych, nie potrzebnych papierów. Ale to, na co natrafiłem zmroziło mi krew w żyłach. Była to koperta, zaadresowana do „Tego, kto mnie znajdzie”. Otworzyłem ją, a jej zawartość bardzo mnie zdziwiła. Był to list, oraz… płyta. Rozłożyłem kartkę, na której rozpoznałem swoje własne pismo.

„Jeśli to czytasz, to zapewne znalazłeś, lub znalazłaś mnie martwego. Nie dałem rady. Nie umiałem znów się śmiać, bawić i śpiewać. To zniknęło, wyparowało. Wiem co się o mnie mówi, że się wypaliłem, że przestało mnie to cieszyć, że robię to dla rozgłosu. Ale szczerze, wisi mi to.
Na płycie jest utwór, który chciałbym aby został zagrany na moim pogrzebie.
Jestem Billy Joe Moliere, właśnie zakończyłem swoją podróż po Avenley.„

                Kartka wypadła mi z rąk i powoli opadła na ziemię. Oparłem się o kanapę, naprawdę było ze mną źle. A może, dalej jest? Do jasnej cholery, Althea ma rację. Zmieniłem się i muszę to odwrócić. Nie mogę zostawiać ludzi, moich fanów ani rodziny. Wtedy przyszła mi do głowy straszna myśl, co by było, gdyby to Althea znalazła mnie martwego i musiała to czytać, w zaniedbanym mieszkaniu, ze mną, rozwalonym na tej kanapie, najpewniej już sztywnego i zimnego. Kiedy sięgnąłem po płytę, drzwi się otworzyły.
                - Wróciłam! O, hej Billy – Głos Althei mnie rozproszył, upuściłem płytę, jednak szybko schowałem ją i list do koperty, a kopertę wrzuciłem pod kanapę. Althea chyba niczego nie zauważyła.
                - Hej Alth, jak w barze? – Wstałem z kanapy jak gdyby nigdy nic. Modliłem się o to, aby nie zauważyła mojego zdenerwowania – Głodna?
Althea?