- Nie chce żyć z tobą w jakiejś... można powiedzieć... Niezgodzie? - zaczęłam - Ale masz racje. Mam ze sobą problemy i to duże. A ten jeden dzień to był mój moment jednej jedynej słabości. A teraz wybacz, ale ja już nie mam zamiaru się więcej produkować, aby tylko otrzymać taki sam efekt, jak był wcześniej. I wiem co teraz pomyślisz... No wreszcie! Do widzenia. Albo i nie. - powiedziałam i wyszłam delikatnie zamykając drzwi, aby zaprzeczyć tradycji trzaskania nimi. Wyszłam i pierwszą rzeczą jaką zobaczyłam to ręka Gareda. Tylko ręka. Złapał mnie za usta i przycisnął do nich jakąś jasną szmatkę. Nie ma to jak mieć bardzo miłego współlokatora. Oł jea. Chyba chloroform. Nie jestem do końca pewna. W każdym bądź razie unieruchomiło mi to kończyny, dlatego też w żaden sposób nawet drgnąć. Ostatnią rzeczą jaką widziałam przed zaśnięciem to Gared wchodzący do mieszkania Nivana. I padłam. A już miałam taką nadzieję, że Dirge nie jest na tyle inteligentny i pomiesza nie te odczynniki chemiczne. A tu proszę bardzo. Czysty chemik. Jedyna myśl jaka mi chodziła po głowie to: Dlaczego nie można tego załatwić pokojowo? Gared to człowiek, który ma na karku bardzo dużo mocno pobitych ludzi, ale to nie znaczy, że w ten sposób trzeba rozwiązywać problemy. Do tego to nie wina Nivana. Boże ten cholerny gitarzysta doprowadzi mnie do zawału.
No i się obudziłam. No dziwne. A myślałam już, że Gared na dobre ze mną skończy. Widziałam go uśmiechniętego. Jakby zabił kogoś z zimną krwią. Mam nadzieję, że tego nie zrobił. Mój pierwszy odruch było to rzucenie go na łóżko i duszenie. Nieco mnie zdenerwował, więc nie hamowałam się w przemocy. Kiedy już Gared był bliski stracenia przytomności, do drzwi ktoś zapukał. Oj te zdziwienie na jego twarzy chyba nigdy się nie powtórzy.
Nivan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz