27 mar 2019

Od Gareda cd. Kena

Kolejny koncert. Ten akurat był jednym z luźniejszych. Zwykły klub na obrzeżach miasta. Oczywiście i tak damy z siebie wszystko, ale nie tak jak w Mer'a Lunie czy Castle Party. Te koncerty były po prostu boskie. Tym razem jeździmy cały czas trasę Thornstar, która była jedną z najlepszych. Moje ukochane piosenki typu Loreley, Morgana czy Afterlife. Po prostu jedna, wielka poezja. Przykry jest fakt, że Victoria czuła się gorzej i nie mogła z nami zagrać. No ale niech się kuruje, aby mogła wystąpić w centrum. Przed koncertem oczywiście Class gadał ze swoją dziewczyną, więc chuja nam pomógł w przygotowaniach, ale z jednej strony go rozumiem. Ja żyje w cholernym friendzone więc nie mam w tym za dużego doświadczenia. Cieszę się jego szczęściem. Nigdy nie widziałem tak zadowolonego gitarzysty. Koncerty idą mu jeszcze lepiej, a nawet zaczął dobrze śpiewać. Jednak Mia dobrze na niego wpłynęła. Swoją drogą bardzo miła kobietka. Spokojna, ma dobre poczucie humoru i nigdy nie widziałem ich kłócących się. To urocze. Eh... Powoli zaczynam obawiać się tego koncertu. Po tym jak postrzelili Victorię dwa lata temu, mam jakieś zrażenie do klubów. No ale mus to mus. Class po swojej godzinnej rozmowie wreszcie zaczął się przygotowywać. Ja poszedłem w klasyk. Włosy potraktowane białą farbą, dziwne, czarne znaczki na twarzy i bezrękawnik sięgający do ziemi. Wygodnie, ładnie i standardowo, czyli tak jak lubię. Uznałem, że dobrym pomysłem będzie założenie jeszcze jebutnie długich butów, wiec tak też zrobiłem. Czarne oficerki wykończyły mój ubiór po prostu idealnie. W końcu byliśmy już na scenie. Najpierw ta cudna ,,Loreley”, czyli ulubiona piosenka Vici. I mi i jej gra się ją po prostu idealnie. Po chwili zobaczyłem gdzieś w tłumie Mię. Czemu? Bo jak to ona... Skakała i krzyczała jak wariatka. Jakbym widział Victorię za młodu... Dobra za dużo o niej myślę. Wróćmy do koncertu. Jeszcze kilka stałych kawałków i schodziliśmy ze sceny. Próbowałem iść jakoś szybciej, ale Mia dosłownie rzuciła się w ramiona Classa. Kilka milimetrów i znając życie bym ich stratował. Do tego Class nie grzeszy wzrostem, więc idealnie dopasował się ze swoją dziewczyną. Dopiero po kilku chwilach zrozumiałem, że dziewczyna nie przyszła do nas sama. Przybyła wraz z wysokim mężczyzną. Bardzo do siebie podobni. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to jej brat, chociaż podejrzenia były już wcześniej. Kiedy tylko na sekundę odwróciłem się w stronę Classa wcześniej wspomniany mężczyzna dosłownie zlustrował mnie wzrokiem. Zauważyłem to tylko kątem oka. Po chwili czułości Classa z Mią uznaliśmy, że miło by było się lepiej poznać i pójść na jakiś alkohol. Udaliśmy się więc do pobliskiego baru. Kilka kieliszków i wszyscy zrobili się jacyś weselsi. No prócz mnie. Ja mam za dobrą głowę. Już przesiedziałem całe noce z Victorią popijając Whiskey, albo jakąś mocną czystą. Rozejrzałem się po towarzystwie i przeprosiłem wszystkich na chwilę, by udać się na papierosa. Wyjąłem już ostatniego Marlboro z paczki i podpaliłem go starym sposobem - zapałki. Teraźniejszym wynalazkom nie ufałem, a po co wydawać więcej hajsu na gaz i same zapalniczki, jak można użyć tego zbawiennego drewienka? Pierwsze dwa zaciągnięcia i już było mi lepiej. Nie dość, że się uspokoiłem to jeszcze do tego alkohol delikatnie zaczynał się łączyć z tytoniem i robiło się coraz weselej. Nagle zza rogu wyłonił się brat Mii.
- Gared jestem. - podałem przybyszowi rękę.
- Ken. - odwzajemnił gest.
- Palisz?
- Nie.
- To dobrze.
- Czemu?
- Bo mi się fajki skończyły.
W tym momencie objęła nas jakaś fala śmiechu. Chyba trunek zaczynał powoli działać.
Ken?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz