29 mar 2019

Od Victorii cd. Antoniego

Usiadł na ławce. Zimno znów ogarnęło moje ciało. I z oka poleciała to jedna łza. No ale po co. Czemu ona to zrobiła. Przecież nie ma tu nic wzruszającego ani w żaden sposób smutnego. Przymknęłam mocniej powieki i znów oparłam głowę o ścianę. Musiałam to zrobić mocniej niż poprzednio, bo teraz poczułam lekki ból. No ale trudno. Żeby żyć trzeba cierpieć.
- Ja naprawdę przepraszam. - powiedziałam i znowu łzy napłynęły mi do tych pojebanych ślepi. Miałam ochotę warknąć, krzyknąć sama na siebie. Nienawidzę tego kim jestem, jaka jestem i tego, że nie potrafię rozmawiać z ludźmi. Z moich chęci krzyku zostało tylko mocne ściśnięcie pięści i zębów. A przecież to jest normalny człowiek, z którym mogłabym się dogadać. Ale nie... Umyśl Victorii jest do dupy, zmyty przez los i obity o ściany. Mężczyzna zaczął mi się przyglądać. Zauważyłam to tylko kątem oka, bo nie chciałam, aby nasz wzrok się spotkał. Wytarłam szybko policzek i usiadłam trzymając głowę dłońmi. Łokcie oparłam o kolana. Antoni tylko chrząknął i podniósł jedną brew, chociaż widziałam w jego oczach może i lekkie zażenowanie, a może to był smutek? Nie wiem. Najchętniej teraz użyłabym cudownej liny do zakończenia swojego żywota i zakończenia denerwowania ludzi. Ale to nie był jeszcze ten moment. Antoni przybliżył się do mnie, ale tylko centymetr. Podniosłam głowę.
- Czemu ja taka jestem? - zapytałam próbując złapać oddech.
- Jaka?
- Potrafię zepsuć wszystko. Życie, śmierć, piekło, niebo. Jakbym miała zaraz zmienić się w pieprzonego Lucyfera i wciągnąć ludzi do podziemi. Czuję się jak dusza bez ciała. Jak papieros bez ognia. Jakbym była niedokończona. Zła. Inna.
Antoni?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz