Odpowiedział dosłownie tym samym. Cichym parsknięciem wycelowanym prosto w spierzchnięte usta. Nagłym wybuchem śmiechu. Bardzo delikatnego śmiechu, który nie miał na celu zniszczyć tej chwili i zdecydowanie tego nie zrobił. Wręcz przeciwnie. Dodał jej uroku.
Naturalności.
Normalności.
— Gdzie bądź, bądź gdzie? — odparł tonem zabarwionym chichotem, szepnął tak czule, by za chwilę ponownie ucałować stęsknione usta. Przebiec palcami po pokrytym gęsią skórką ciele, uszczypnąć je gdzieniegdzie, podrażnić, gdy tylko miały do tego okazję.
Musnąć dłońmi sztywny kark, który zdecydowanie zbyt często zaczynał boleć. Przenieść się jednym, zwinnym ruchem na obojczyki, nie przerywając przy tym kontaktu fizycznego.
Drogi Adamie, doskonale wiedziałeś, jak działać, byle zdenerwować człowieka. Jak dawać te delikatne prztyczki w nos. Jak maltretować. Jak pociągać za niewidzialne sznureczki.
Zgrabnie mnie sobie oplotłeś wokół paluszka. Naprawdę ładnie zastawiłeś na mnie swoje sidła.
A ja się dałem jak ostatni głupiec.
Gdy naruszona została przestrzeń pod pępkiem naznaczona tysiącem włosków, mimowolnie wciągnąłem powietrze, zassałem brzuch do granic możliwości i wypiąłem pierś, zerkając tak wyzywająco, prosto w oczy kochanka.
— Gdzie bądź. Bądź gdzie chcesz — odpowiedziałem mrucząco, pochylając się mocniej nad ciałem, byle mieć w zasięgu usta mężczyzny. Byle w każdej chwili móc spróbować.
Bo choć tak często miałem go na końcu języka, to smaku, niestety, jego nie znałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz