Zamruczałem, tak, wręcz zamruczałem, czując, jak ciepła dłoń spoczęła nagle na moim czole, jak delikatnie przeciągnęła włosy do tyłu, jak wzbudziła ciarki przenikające przez całe ciało.
Drgnąłem na widok tego cudownego uśmiechu. Na uczucie ust muskających te moje.
Wszystko tak proste, a tak powikłane jednocześnie. Niby tak oczywiste, a jednak pełne ślepych uliczek. Tak trudne, a przy okazji niesprawiające żadnego problemu.
Tak bardzo rozrywające. Duszę, serce i ciało. Psujące myśli. Drażniące marzenia. Spędzające sen z powiek. Przyprawiające o mrowienie zachwytu. O ciężar porażki.
Czy tym było to nieszczęsne słowo na „m”?
Czy tym wszystkim były te dwa słowa, tak często rzucane na wiatr?
Czy naprawdę czekałem tyle lat na to?
Przekorny los. Parszywy los.
— Bądź gdzie chcę, mówisz — szepnął. Mruknął. Burknął prosto w usta, wywołując na twarzy uśmiech. Przypominając o tym, że miał też resztę ciała, gdy położył ręce na biodrach.
Leniwie, spokojnie.
Chyba rozumiałem, co chciał zrobić. Co osiągnąć. Jak zadziałać.
Bo nie tylko los potrafił wykazać się inicjatywą w takich sprawach.
Odpowiedziałem leniwym sapnięciem, pokiwaniem głową i oparciem się na łokciach, byle znaleźć się jak najbliżej jego.
Odwdzięczyłem się, muskając nosem nos. Drażniąc nim policzek pokryty lekkim zarostem. Uśmiechając się tuż nad wargami i pchając prosto na nie gęste, gorące oddechy.
Słowo na „K”.
Dłoń na włosach.
A serce tam, gdzie miało być już od dawna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz