Zapalniczka zdobyta, głód zaspokojony, a nerwy opanowane. W gardle w końcu zrobiło się sucho, nieprzyjemnie, czyli tak, jak powinno być. I choć bibułka zatliła się nierówno, kilka razy trzeba było zaciągnąć się szybko, bez tej rozkoszy płynącej z samego faktu palenia, to nawet mogłem to przeżyć.
Ten jeden raz narzekać nie będę, obiecuję.
Dziewczyna wyciągnęła w moją stronę dłoń, przedstawiła się, a ja to wszystko odwzajemniłem, nawet z nieskrywanym uśmiechem, bo w końcu uratowała biednego starca bez ognia.
A wszyscy wiemy, że gdybym nie zapalił, to cała ta nieszczęsna sytuacja mogłaby skończyć się źle. W największym stopniu dla mnie.
I może przez chwilę zmrużyłem oczy, bo czy Oakley nie wspominał jakiegoś słowa o blondynie o tym samym imieniu... Machnąłem ręką, wzruszyłem ramionami, Avenley było wystarczająco duże, by spotkać w nim dwie jasnowłose Victorie, kto wie, czy nawet nie więcej, obstawiałbym w kilkanaście, gdyby wliczyć w to też te farbowane.
Wypuściłem dym nosem, po czym skrzywiłem się odrobinkę, od razu przypominając sobie, dlaczego za tą formą pozbywania się pięciu tysięcy substancji szkodliwych nie przepadałem. W końcu zaczynało drapać, kręciło w zatokach, no co to za przyjemność. Więcej zabawy było we wciąganiu tabaki, nawet jeżeli kończyło się z czerwonym nosem i kompletnie wysuszoną śluzówką nosa.
Strzepnąłem popiół na ziemię, w końcu spoglądając kątem oka na dziewczynę, która powoli kończyła swojego papierosa. Szybko cholera paliła, nie ma co.
— Przepraszam za dosyć prywatne pytanie, jak na pierwszą rozmowę pomiędzy nami w życiu, ale nie zna pani przypadkiem Nivana Oakleya? — zapytałem.
Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, czy jak oni to mówili, a kto mi miał zabronić upewnić się, z kim mam do czynienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz