Spojrzał prosto w oczy, gdy tylko wciągnął brzuch pod muśnięciem opuszków. Wyzywająco, kusząco. Wypchnął klatkę piersiową, a ta wręcz uderzyła o tę moją, dotknęła mostka, żeber, nacisnęła niemiłosiernie, pozbawiając oddechu z płuc, który momentalnie uderzył w jego wargi.
A ja dalej się uśmiechałem i dalej oglądałem drugiego mężczyznę z rozmarzonym wzrokiem, rysując ósemki na jego podbrzuszu.
— Gdzie bądź. Bądź gdzie chcesz — odpowiedział w końcu, mruknął prosto w usta, przy okazji muskając je wargami. Skóra zadrżała pod cudzym oddechem.
I znowu parsknąłem cichym śmiechem, bo ta nasza mała słowa i wyjątkowo prosta gra bardzo przypadła mi do gustu.
Jedną z dłoni przeniosłem na czoło mężczyzny, by zagarnąć te kilka nieszczęsnych włosów, które przykleiły się do jego czoła, i po prostu zaczesać je do tyłu. Bo łaskotały niemiłosiernie, drażniły, a przy tym zasłaniały cały ten cudowny widok.
Westchnięcie, uśmiechnięcie się, skradnięcie jeszcze jednego, szybkiego pocałunku.
— Bądź gdzie chcę, mówisz — szepnąłem cicho, prosto w kącik ust drugiego mężczyzny, bardziej do siebie, niż do niego, może i na chwilę odpływając.
Moment spokoju oraz ciszy, przymknąłem powieki na kilka sekund, a ręce przeniosłem na biodra Oakleya, zaciskając na nich palce, raz, czy może dwa razy. A to wszystko wykonane w wyjątkowo powolnym tempie, co nie było w ogóle podobne do nas.
Bo przecież zawsze pędziliśmy, biegliśmy na zbity pysk, potykając się cały czas o własne stopy, ale nie poddając się, jedynie jeszcze bardziej się nakręcając, coraz mocniej, coraz agresywniej. A czasami przecież wystarczyłoby wziąć głębszy oddech, zamknąć oczy i pocieszyć się odrobinę dłużej.
W końcu kto miał nam zabronić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz