Czekałam ze sporymi pokładami cierpliwości na skontaktowanie się tego całkiem młodego i urodziwego, może trochę zbyt modelowatego młodzieńca z cud zarostem ze swoją pracownicą w szpitalu psychiatrycznym. Im dłużej rozmawiał, tym większym skupieniem mogłam obdarować otaczający mnie budynek — był osobliwy, niespotykany, a co za tym idzie, przyciągnął mój wzrok, który niemalże w tej samej chwili namalował mi kilka sposobów na urozmaicenie wizyty. Miałam udać, że idę do łazienki, a pójdę gdzieś indziej? Poszperam w rzeczach, które były na widoku i znajdę tajemny artefakt albo akta tajne przez poufne? Intrygował mnie każdy kąt czy skrzypienie podłogi, co oznaczało, że jak krówka chciałam zostać tu na dłużej.
Mężczyzna w końcu schował telefon do kieszeni i jego wzrok padł na mnie.
- Olivia Vreinh wyszła tydzień temu, jej stan był stabilny przez dłuższy czas. Poinformowana o tym stwierdziła, ze chce wyjść, a miała do tego prawo — wyjawił dosyć spokojnym tonem. A może zbyt spokojnym.
- Pytanie dlaczego nie odezwała się do mojej psiaps. — Wygodnie rozgościłam się na najbliższym krześle, co spotkało się z jego płytko skrywanym zdumieniem.
- To już chyba nie mój interes — odparł. — Ale pani już się wszystkiego dowiedziała, prawda?
- Ach, no faktycznie wszystkiego. Co ja bym bez pana zrobiła! — Rozglądałam się jeszcze po pomieszczeniu, zupełnie tak, jakbym wzrokiem szukała obiektów do sprzątnięcia w swoją kieszeń, co nie było prawdą. Nigdy nie ukradłam nawet gumy ze sklepu jako dzieciak, a wplątywanie się w kłopoty po osiemnastce? To nie dla mnie!
- Najpewniej zadzwoniłaby pani do szpitala i to tam zyskała informacje. — Uśmiechnął się, a ten uśmiech przypisałabym do prawdziwego dżentelmena, który jednak nie ma w sobie na tyle bezczelności, by ostatecznie powiedzieć „dobra, idź już do drzwi”. Kto nie zna mojej ciekawości, ten może się zdziwić tym, co jestem w stanie zrobić, by ją zaspokoić.
Ledwo widoczne, acz nabierające głębokości brązowe worki pod oczami mężczyzny zmusiły mnie do zastanowienia się, czy kontynuowanie rozmowy będzie litościwe, ale zaraz doszłam do wniosku, że w takim stanie będzie jeszcze mniej ogarniał.
- Ach, po co te grzecznościowe zwroty? — Zachichotałam, czemu towarzyszyła subtelna gestykulacja. Mój uśmiech stał się nieco kokieteryjny, lecz nie zwróciłam na to większej uwagi, biorąc pod uwagę, że gdy ludzie czegoś chcą, zwykle z automatu robią się bardziej mili czy uprzejmi. — Wybacz, że dopiero teraz, bo powinnam uczynić to już na początku, ale nie jestem zbyt taktowna, natomiast na imię mi Charisse. Albo Cherry, Cherie, jak ci wygodnie. — Wyciągnęłam do niego milutko dłoń, co było zresztą dosyć znamienne jak na mnie.
Jak przystało na wychowanego mężczyznę, ujął moją dłoń i ukłonił się uprzejmie.
- Mów mi Ivan. — Przedstawił się krótko. — Potrzebujesz jeszcze czegoś, Charisse, czy zaprowadzić cię do drzwi?
- Czy czegoś potrzebuję? No cóż, łazienki. — Wypaliłam, choć od początku w mojej głowie wisiało pytanie o chociażby kawę. Albo jakiegoś drinka. — Chcę mieć coś z tej długiej, wyczerpującej, usłanej przeszkodami i krwią moich wrogów podróży do tego schowanego przed światem domu. Nie doskwiera ci tu samotność, Ivanie?
- Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Poza tym nie jestem sam. — Nie wiedziałam, co miał na myśli, ale zabrzmiało to tak enigmatycznie, że nawet mnie zaintrygował. — Najbliższa łazienka jest za rogiem.
Skinęłam głową i już gdy tylko odwrócił się w inną stronę, ruszyłam tam, gdzie mnie posłał. Rzeczywiście trafiłam na drzwi sugerujące łazienkę, lecz korytarz był na tyle długi, że na ich końcu znalazłam przedsionek z kolejnymi drzwiami. Do moich uszu zupełnie znikąd dochodziło ciche, wibracyjne mruczenie, które tylko podsycało pchającą mnie do przodu ciekawość. Strach w ogóle nie istniał. Był pustym pojęciem. Szczególnie, kiedy przed drzwiami wkrótce dostrzegłam wielkiego, leżącego w przejściu kota. Puma, to musiała być puma.
Prawdziwa puma!
Na jakimś domu kompletnym na odludziu!
- O krówka! Ale odlot! — Nie siliłam się na dyskrecję, co można powiedzieć i o zwierzęciu, bo gdyby nie męski głos dochodzący zza moich pleców, to ten kotek zrobiłby sobie ze mnie kościstego steaka.
- Zboczyłaś z kursu? — Ivan stanął nieopodal mnie, wpatrując się w zwierzę. Jego kolejne słowa zwrócone były już w pełni do dużej przyjaciółki. — Już, na miejsce. — Ten rozkazujący ton jednak na niewiele się zdał, bo zwierzę ani drgnęło, oblatując właściciela przelotnym spojrzeniem.
- Może będzie jak Scooby Doo i zadziała dopiero po przekąsce.
Mężczyzna parsknął, wyraźnie rezygnując.
- Co za nieposłuszne zwierzę. — Westchnął cichutko.
- Chyba właśnie nie potrzebuję już toalety. Magicznie mi się odechciało — odparłam, na co spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Odpowiedziałam mu w ten sam sposób, co poskutkowało tym, że stworzyła się chwilowa niezręczna sytuacja. — Dobra, będę spadała. Długa droga przede mną. Ach — powoli wracałam do tego miejsca, skąd przyszłam — pamiętaj, Ivanie, że nieuprzedzanie gości o tym, że wielki kot czai się gdzieś w domu, nie zawsze bywa gościnne. Cóż, chociaż będzie śmiesznie.
- Wprawdzie to dwa duże koty — rzekł.
- Jeszcze lepiej! Wesoło tu masz, nie ma co. Nie narzekasz na myszy. — Stanęłam u progu drzwi wejściowych, po czym obdarowałam mężczyznę przyjaznym spojrzeniem. — W każdym razie do zobaczenia, panie doktorku.
- Wystarczy Ivan. Do zobaczenia. — Spoglądał jeszcze moment, zanim całkiem zamknął drzwi, a ja musiałam udać się w tę niebezpieczną niczym wyprawy do szkół naszych rodziców podróż.
- Mów mi Ivan. — Przedstawił się krótko. — Potrzebujesz jeszcze czegoś, Charisse, czy zaprowadzić cię do drzwi?
- Czy czegoś potrzebuję? No cóż, łazienki. — Wypaliłam, choć od początku w mojej głowie wisiało pytanie o chociażby kawę. Albo jakiegoś drinka. — Chcę mieć coś z tej długiej, wyczerpującej, usłanej przeszkodami i krwią moich wrogów podróży do tego schowanego przed światem domu. Nie doskwiera ci tu samotność, Ivanie?
- Nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Poza tym nie jestem sam. — Nie wiedziałam, co miał na myśli, ale zabrzmiało to tak enigmatycznie, że nawet mnie zaintrygował. — Najbliższa łazienka jest za rogiem.
Skinęłam głową i już gdy tylko odwrócił się w inną stronę, ruszyłam tam, gdzie mnie posłał. Rzeczywiście trafiłam na drzwi sugerujące łazienkę, lecz korytarz był na tyle długi, że na ich końcu znalazłam przedsionek z kolejnymi drzwiami. Do moich uszu zupełnie znikąd dochodziło ciche, wibracyjne mruczenie, które tylko podsycało pchającą mnie do przodu ciekawość. Strach w ogóle nie istniał. Był pustym pojęciem. Szczególnie, kiedy przed drzwiami wkrótce dostrzegłam wielkiego, leżącego w przejściu kota. Puma, to musiała być puma.
Prawdziwa puma!
Na jakimś domu kompletnym na odludziu!
- O krówka! Ale odlot! — Nie siliłam się na dyskrecję, co można powiedzieć i o zwierzęciu, bo gdyby nie męski głos dochodzący zza moich pleców, to ten kotek zrobiłby sobie ze mnie kościstego steaka.
- Zboczyłaś z kursu? — Ivan stanął nieopodal mnie, wpatrując się w zwierzę. Jego kolejne słowa zwrócone były już w pełni do dużej przyjaciółki. — Już, na miejsce. — Ten rozkazujący ton jednak na niewiele się zdał, bo zwierzę ani drgnęło, oblatując właściciela przelotnym spojrzeniem.
- Może będzie jak Scooby Doo i zadziała dopiero po przekąsce.
Mężczyzna parsknął, wyraźnie rezygnując.
- Co za nieposłuszne zwierzę. — Westchnął cichutko.
- Chyba właśnie nie potrzebuję już toalety. Magicznie mi się odechciało — odparłam, na co spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Odpowiedziałam mu w ten sam sposób, co poskutkowało tym, że stworzyła się chwilowa niezręczna sytuacja. — Dobra, będę spadała. Długa droga przede mną. Ach — powoli wracałam do tego miejsca, skąd przyszłam — pamiętaj, Ivanie, że nieuprzedzanie gości o tym, że wielki kot czai się gdzieś w domu, nie zawsze bywa gościnne. Cóż, chociaż będzie śmiesznie.
- Wprawdzie to dwa duże koty — rzekł.
- Jeszcze lepiej! Wesoło tu masz, nie ma co. Nie narzekasz na myszy. — Stanęłam u progu drzwi wejściowych, po czym obdarowałam mężczyznę przyjaznym spojrzeniem. — W każdym razie do zobaczenia, panie doktorku.
- Wystarczy Ivan. Do zobaczenia. — Spoglądał jeszcze moment, zanim całkiem zamknął drzwi, a ja musiałam udać się w tę niebezpieczną niczym wyprawy do szkół naszych rodziców podróż.
Ivan?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz