7 mar 2019

Od Antoniego CD Nivana

Westchnięcie, mruknięcie, drgnięcie i jęk.
A następnie moje imię.
I chyba na jego wydźwięk rozpłynąłem się już kompletnie, jeszcze po raz ostatni przygryzając płatek ucha odrobinę mocniej, by zaakcentować, zasugerować, jak bardzo mi się to spodobało, aby następnie po prostu przenieść się ponownie na usta mężczyzny.
Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo tęskniłem za tymi zruganymi, niby przez życie, wargami, niezwykle szorstkimi i suchymi, które wręcz drapały, ale robiły to w niezwykle umiejętny sposób. I, na Boga, jak bardzo chciałem, by powtórzył moje imię, bym mógł przeanalizować każdą głoskę po kolei, gdzie stawiał akcent, a gdzie odpuszczał, w której części nie za długiego wyrazu zmiękczał jego brzmienie, a w innej robił wręcz odwrotnie.
Jak bardzo chciałem zadrżeć ponownie przytłoczony przez kryjącą się z tyłu głowy emocję.
A następnie, nawet nie czekając, bezpardonowo zacząłem jechać wargami w dół, przez brodę mężczyzny i drapiący zarost, przez całą długość szyi, obcałowując przy okazji grdykę, za którą również tęskniłem, aby na sam koniec zatrzymać się na obojczyku, wcześniej naciągnąwszy odpowiednio koszulkę, byleby móc dostać się do wystającej kości.
I chyba tęskniłem po prostu za całym nim, za ciałem, jak i duszą, za szaleństwem, którym raczej mimowolnie się otaczał. Ogniem, kuszącym, a przy tym dochodzącym do horrendalnych temperatur, parzącym i niezwykle niebezpiecznym.
Ale wosk już chyba dawno stopniał, a my, wraz ze skrzydłami, po prostu spadliśmy w morską toń. I chyba pozostawało tonąć razem, raz za razem próbując powtórzyć cudze imię i wszystko, co chciało się przekazać, podczas gdy do płuc wlewała się woda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz