I już zaatakował, całkowicie poświęcił się mnie, jak i sobie, słuchając błagań i próśb, zamiast irytująco brzęczącego telefonu w kieszeni spodni.
Ciepłe dłonie nagle wsunęły się pod koszulę, palce musnęły żebra, a mi pozostawało wypchnąć klatkę piersiową jeszcze bardziej do przodu, chcąc naprzeć, jakby dało mi to z nim więcej kontaktu. Westchnąłem cicho z nieskrywanym uśmiechem na twarzy, wplatając ostatecznie swoje palce w czarne, gęste włosy, zahaczając opuszkami o oprawkę okularów, które jednak wypadało w końcu zdjąć w dogodnym dla nas momencie.
W końcu po prostu przykro by było, gdyby ktoś na nich przypadkiem usiadł, zgniótł je, stanął na nich, złamał je... No wszystko jest w takich przypadkach możliwe. Zwłaszcza z nami.
Sam nie do końca wiem, kiedy Oakley wylądował bez koszulki, a ja sam męczyłem się z guzikami od tej mojej.
A mógłbym chodzić w najzwyklejszych t-shirtach, to nie, uwziął się chłop na bycie elegancikiem, no to teraz mógł walczyć, siłować się, a małe guziki wyślizgiwały się spomiędzy opuszków, nadal doskonale trzymając materiał w ryzach. Przynajmniej doskonale spełniały swoją funkcję, tyle dobrego, przypadkowa nagość w ciągu dnia mi nie zagrażała.
W końcu się udało, może i z drobną pomocą drugiego mężczyzny parskającego śmiechem pod nosem. Westchnąłem z ulgą, ponownie wracając do obcałowywania jego szyi, zahaczania zębami, niby przypadkiem, a jednak nie, o płatek ucha czy żuchwę. Wszystko zaczęło robić się chaotyczne, nieuporządkowane.
— Czego chcesz? — pytanie wymsknęło mi się pomiędzy pocałunkami, podczas gdy dłonie przeniosły się na biodra Oakleya i ścisnęły je delikatnie.
Podniosłem wzrok i spojrzałem w te granatowe, zamglone już oczy.
Moje pewnie wyglądały podobnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz