— Nie — protestuję. — Nie będę przecież odrabiać lekcji w takim miejscu. I dzięki — dodaję. — Ile jestem ci winna?
Dziewczyna kręci głową, śmiejąc się cicho. Mrużę oczy, po chwili spuszczając wzrok na blat barku, przy którym siedzę. Ignoruję zgiełk panujący wokoło, skupiając się na niezwykle intrygującej kompozycji z marmuru, jaką jest wzór blatu. Ophelia kręci się gdzieś przy maszynach do kawy, co rusz odwracając się w stronę klientów oczekujących na złożenie zamówienia. Przy kasie ustawia się jakaś pracownica, w ruch idą pieniądze, a po chwili kolejka zwęża się, aż znika. Oczy zamykają mi się samoistnie, dopóki nie cuci mnie męski głos.
— Hej. — Słyszę. — Chodzisz może do Avenley High School?
Mierzę chłopaka przenikliwym spojrzeniem. Na moje oko wysoki, średnio zbudowany. Jego głowa pokryta jest mnóstwem brązowych loków, oczy ma w kolorze ciemnej zieleni, usta zaś malinowe, a może nieco mniej różowe. Poprawia okulary, które zdążyły zsunąć mu się z nosa i przybiera pewną siebie postawę, krzyżując ramiona na piersi. Zauważa, że go obserwuję — unosi kąciki w złośliwym uśmieszku, jakby wziął to za swój sukces.
— Taka szkoła istnieje? — pytam, przewracając oczyma. — Nie.
Nieznajomy kiwa głową i z n ó w poprawia pieprzone okulary.
— Masz mnie — przyznaje, wbijając ręce w kieszenie bluzy. — Może liceum van Bureena? Wyglądasz na bardzo inteligentną dziewczynę.
Prycham, odwracając głowę.
— Nie potrafisz podrywać dziewczyn, Boże — mruczę, nawet nie dbając o pierwszą zasadę kulturalnej rozmowy. Patrzcie sobie w twarz. — Przykro mi, ale nie umiesz zgadywać.
— Jimmy.
— Nawet cię o to nie pytałam — zauważam, a niejaki Jimmy parska śmiechem. — Charlie.
— Nawet cię o to nie pytałem.
Wzdycham cicho i obracam się na stołku, by tym razem całym ciałem odsunąć się od nieznajomego chłopaka. Nareszcie zauważam Ophelię, która, na moje szczęście, ratuje cholernie niezręczną sytuację. W tym samym czasie dostaję wiadomość od Mii. Multimedialną, co prawda. Klikam na zdjęcie — ona i Aiden nad jeziorkiem, popijają sobie jakiś sok, podziwiają widoki i napawają się sobą. Oph posyła mi zaciekawione spojrzenie, więc po kryjomu kręcę głową, bezgłośnie błagając o ratunek. Nie wiem, czy dostrzega w tym drugie dno, choć mam szczerą nadzieję, że tak.
— Nie przedstawisz mnie koleżance? — Wyszczerza zęby.
Nie.
— Po co? — Unoszę brew. — I tak już idziesz, prawda?
Powiedz, że tak i mamy cię z głowy.
— Nie — odpiera całkowicie rozluźniony. — Nie idę.
Wyobrażam sobie, jak daję mu z liścia. Szkoda, że to nie jest możliwe. Cholera, jak ja nienawidzę typów takich, jak on.
— Ophelia. — Widzę, jak dziewczyna wystawia dłoń. Strzelam sobie mentalnego facepalma. — Miło cię poznać.
— Jimmy.
Pochłaniam resztki muffinki i już mam ruszyć w stronę kosza, kiedy czuję uścisk na ramieniu. Ophelia znajduje się kilka metrów dalej, więc oznacza to jedno.
— Daj mi swój numer.
Wlepiam w niego zaskoczone spojrzenie, jednocześnie kręcąc głową na lewo i prawo. Przecież to jasne, że nie podam mu mojego numeru. Nie podam mu mojego numeru, bo to mój numer i będę powtarzać słowo numer do znudzenia, tak, bo mam prawo mieć choć trochę prywatności, a nieznajoma nie ma prawa pytać mnie o takie rzeczy. Stre-fa o-so-bis-ta.
— Chaarliee — jęczy.
— Mamusia wie, że flirtujesz z młodszymi dziewczynkami?
Fakt, chłopak wygląda na znacznie starszego, a to za sprawą już wyraźnych rys twarzy i pewności, jaką emanuje. Chociaż jego dojrzałość równa jest zeru. Minus stu. Po prostu nie jest wart żadnej uwagi.
— Litości — burczy. — Chodzimy do tej samej szkoły, jestem zaledwie dwa lata starszy.
— Świetnie, to nagle dowiedziałeś się, gdzie chodzę do szkoły. Olśnij mnie.
Myślami wracam do chwil, gdzie byłam równie pewna siebie, co dziś. Po chwili zdaję sobie sprawę, że nigdy taka nie byłam i aż jestem dumna, bo moja mniej miła natura w końcu pokazała się i wyszła ze skorupki. Niesamowicie, robię postępy w relacjach międzyludzkich, przybijam sobie mentalną piątkę.
— Oj, twoje teksty są gorsze od mojego podrywu.
— I tak na ciebie nie polecę, nie lubię facetów. — Wzruszam ramionami.
Uścisk na łokciu słabnie, a Jimmy rozchyla delikatnie usta.
— Nie pierdol, przekonamy się — odpowiada z niemałą dozą pewności i odchodzi, po prostu.
Wzdycham teatralnie, podobnie, jak robiłam to kilka minut temu. Wracam do barku.
Kiedy wspinam się na stołek, słyszę pukanie w szybę obok. Obstawiam, że to Jimmy, więc ze znużeniem wymalowanym na twarzy spoglądam w tę stronę.
Ale widzę coś innego, Ophelia chyba też to zauważa. Sęk w tym, że jej ciało momentalnie ogarnia paraliż.
— Charlie — mówi cicho. — Idź do domu. Teraz.
OPHELIA?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz