17 paź 2019

Od Kaia c.d. Izzy

Zostaję na sofie nadal spokojnie szkicując jakiś przypadkowy pomysł, który wpadł mi do głowy w czasie, kiedy Izzy brała prysznic. Moja taktyka nie podnoszenia na nią wzroku chyba podziałała, ponieważ w końcu słyszę jej wyraźnie niezadowolone westchnięcie, po czym jej tupot krótkich nóżek oddala się. Mój wzrok odrywam do kartki przed sobą dopiero, kiedy dociera do mnie ostry dźwięk zatrzaśnięcia drzwiczek szafki. Spoglądam w tamtym kierunku, ale buszująca właśnie po moich szafkach dziewczyna próbuje zachowywać się, jakby ta sytuacja wcale nie miała miejsca, a przynajmniej to nie ona była jej przyczyną. Znajduję dziwną satysfakcję w przyglądaniu się jak musi radzić sobie dostawieniem krzesła do szafek, żeby móc sięgnąć, do tych, które znajdują się najwyżej. To właśnie w jednej z nich trzymam wszelkie rzeczy medyczne, jak bandaże, maści oraz leki. Kiedy odkrywa prawidłową szafkę, odwraca się do mnie i posyła bardzo charakterystyczny i wymowny uśmiech zwycięstwa, wyższości niemalże. Szybko jednak znika on z jej twarzy, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że opatrunki znajdują się na najwyższej półce w tej szafce, do której może i sięga, ale ciężko będzie jej tam coś znaleźć. Nawet ja mam z tym małe problemy. Wtedy właśnie decydują, że chyba jak na dzisiaj wystarczy jej żartów z jej wzrostu w moim wykonaniu, więc wstaję powoli, nadal chcąc dobyć szpilkę poirytowania w jej serduszko, po czym podchodzę do niej i staję centralnie za nią. Odwraca się na stołeczku, przez co staje ze mną dosłownie twarzą w twarz… a może jest nawet troszkę wyższa.

- Pomóc? – pytam z lekkim rozbawieniem w głosie, którego wpływ bardzo szybko rysuje się na twarzy szatynki. Po jej rysach przebiega grymas złości, może nawet w pewnym stopniu obrzydzenia moją osobą. Nie żeby zbytnio mi to imponowało czy przeciwnie przeszkadzało. Ot reakcja jak każda inna, przynajmniej jeszcze ani razu w twarz nie dostałem. To już naprawdę jakaś poprawa moich umiejętności, czy raczej chęci, rozmawiania z kobietami. Z mężczyznami nadal mi nie wychodzi, a że nie mam ochoty mieć złamanego nosa, czy podbitych oczu, to unikam obcych jak tylko się da. W końcu z niczym nie można przesadzać, z dostawaniem po twarzy za bycie ostatnim chamem również.
Isabelle zdążyła w tym czasie przybrać kilka postaw i wyrazów twarzy, jednak, jak mniemam, duma nie pozwoliła jej przyznać się do ograniczeń własnego ciała. To chyba dla niej typowe zachowanie. Za to z jej punktu widzenia bycie tak niską osobą musi być okropne, szczególnie kiedy wszyscy wypominają ci twoje centymetry przy każdej możliwej okazji. Panuje między nami cisza, trochę niezręczna, ale przede wszystkim naładowana napięciem z rodzaju „jeszcze jedno słowo, a odbiję ci moją dłoń na policzku”. W końcu wzruszam ramionami, łapię ją za biodra i stawiam na ziemi, po czym odsuwam stołeczek. Po dobrej minucie poszukiwań wreszcie udaje mi się znaleźć gazę oraz bandaż, co wręczam z szerokim uśmiechem Izzy. Sam nie potrafię sobie zrobić opatrunku i prawdę mówiąc wcale z tym się nie kryję, bo nie uważam, że muszę zawsze być samowystarczalny, chociaż nauczyłem się tego stosunkowo niedawno. Problem z moją osobowością polega na tym, że jestem czasem niemalże bipolarny. Potrafię skakać z jednego radykalizmu do drugiego, czyli tutaj z bycia kompletnie zależnym od kogoś, do człowieka, który nawet mógł pomyśleć o tym, że ktoś mógłby mu podać sól z drugiego końca stolika. Moje ustatkowanie postawy i zdania wobec tych spraw trwało długo, jak wszystkie uporządkowania pewnych rzeczy, które wymagały wtedy ode mnie dużej odwagi i siły psychicznej, której w pewnym momencie mojego życia zostałem niemalże kompletnie pozbawiony…
Wracając do naszego opatrunku i rzeczywistości, dziewczyna ostrożnie bierze wszystko z moich rąk i kładzie to na blacie obok nas. Głową wskazuje na stołek, a więc przewracam oczami i siadam na nim, nieco zniżając się do jej poziomu.
- Odwiąż, ten co masz. Poradzisz sobie? – pyta nagle tak słodkim tonem, jakby mówiła do czterolatka, a więc reaguje na to łagodnym śmiechem i kiwam głową. Ostrożnie zdejmuję bandaż, żeby przypadkiem nie urazić mimo wszystko poważnej rany w mojej dłoni. Dotychczas mi nie doskwierała w stopniu, którego nie mógłbym zignorować, więc wolałbym, aby tak zostało do samego końca procesu gojenia. Izzy w tym czasie wszystko rozcina i przygotowuje opatrunek. Kiedy bandaż zostaje zdjęty z mojej dłoni i odłożony na blat, bierze moją dłoń w jej o wiele mniejsze i przygląda się ranie.
- Chyba nie jest źle – mówię cicho, na co odpowiada skinieniem głowy. Wygląda jakby była zbyt skupiona na ocenie sytuacji, żeby mi słownie odpowiedzieć. Zadowalam się więc mową jej ciała. Na gazik nalewa trochę wody utlenionej, którą wcześniej zdążyła samodzielnie wyjąć i przemywa ranę. Widzę jak zerka na mnie i unosi brew, jakby nie spodziewać się tak spokojnej reakcji z mojej strony. – No co?
- Nic… myślałam, że chociaż się skrzywisz – wzrusza ramieniem. – A ty siedzisz jakbym robiła ci masaż rąk, a nie odmywała ci ranę – teraz jak powtarzam jej wcześniejszy gest.
- Nic wielkiego, z czasem się przyzwyczaiłem – mamroczę cicho. Po chwili karcę siebie w duchu, ponieważ widzę jej oczy Izzy zaczynają błyszczeć jak reflektory. Ciekawskie stworzenie z niej, a ja nie lubię pytań, nienawidzę się tłumaczyć, dyskutować z kimś, wyjaśniać, opowiadać. Ludzie lubią za to wiedzieć, kochają drążyć, męczyć i wyszukiwać wszelkich informacji o kimś. To jak tlen dla nich. Każda informacja daje możliwość przeżycia. Dla nich jestem uczuciowym wrakiem, albo dziwakiem. Nie raz zdarzyło mi się to usłyszeć z ust kogoś, od kogo najbardziej oczekiwałem, czy chociaż pragnąłem zrozumienia. Dlatego przestałem go szukać. Możliwość całkowitego odcięcia się od brania pod uwagę cudzych opinii była dla mnie w pewnym sensie wyzwalająca. Pomogło mi to znaleźć siłę, żeby powiedzieć klarowne „nie”, żeby nie musieć opowiadać o sobie i tłumaczyć. Wystarczają musiałem się wytłumaczyć w życiu.
- Jak…
- Nie – przerywam jej dosyć ostro. Nie obchodzi mnie nawet  to, jakim tonem mówię do niej. – Pamiętasz, przekroczyłaś swój limit.
- Ale to kompletna głupota!
- Nie obchodzi mnie to – odpowiadam. Głucha cisza, która zapada po tych słowach nie wróży nić dobrego. Izzy kończy właśnie zmianę mojego opatrunku. Odwraca się ode mnie, idzie w stronę sofy. – Isabelle… - nie odwraca się, ale się zatrzymuje. Przekonuje mnie to, że jednak mimo wszystko mnie słucha. – W naszej umowie z sofy oprócz docinek, wrzucania do fontann, piwa i dobrego jedzenia nie było mowy o wtykaniu nosa wszędzie, gdzie tylko znajdzie się okazję do tego – mówię.
- Dlaczego taki jesteś? – odwraca się nagle, staje przodem do mnie z założonymi rękoma. Postawa roszczeniowa, to się wpakowałeś Kai.
- Bo widać mam ku temu powód – odpowiadam, może i na okrętkę, żeby nic nie powiedzieć, ale wcale nie mija się to z prawdą. – Widzisz to różnica między nami, ja rozumiem, że ludzie mają takie miejsca w moim umyśle, którymi nie lubią się dzielić, ty jesteś zbyt ciekawska…
- Ale nadal tutaj jestem.
- Chcesz znowu wiedzieć, dlaczego, ale głupio zadać ci to pytanie trzeci raz z rzędu? – prycham krótkim śmiechem i kręcę głową. – Na to ci akurat odpowiem.
- Dlaczego na to?
- Możesz przestać? Czy ty to robisz specjalnie?
- Nie lubisz pytań.
- Nienawidzę – potwierdzam, pomimo że to nie było pytanie. – A uprzedzając twoje kolejne pytanie, nienawidzę ich, ponieważ ingerują one w moją prywatność, która jak dla mnie bardzo jasno określona, a której granicy nikt nie przekracza poza Nathem. On jednak robi to tylko dlatego, że zna mnie zdecydowanie zbyt długo, żebym mógł tego uniknąć. Wracając do poprzedniego pytania, jesteś tutaj bo jesteś. Widać jest w tobie coś, co pozwala mi na powstanie takiej sytuacji. Przestań mi więc zadawać pytania, bo mnie zaraz coś trafi – zapanowała chwila ciszy. – Chcesz piwo?

Izzy?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz