Pomijając fakt, iż zaraz po obudzeniu miałam ochotę wydrapać sobie oczy i wlać co najmniej dwa litry wody do gardła, dygotałam z zimna pod warstwą cienkiego materiału udającego kołdrę, otoczona własnymi ramionami. Nieco cieplejszą stroną przedramion przyciskałam do zziębionej piersi, odruchowo zagryzając dolną wargę. Poduszka nie należała do szczególnie miękkich, miałam wrażenie, że leżę na podłodze, a nie jakimś dziwacznym materacu w nieznajomej sypialni. Na początku spanikowałam i omal nie podniosłam się do siadu, ale ten pomysł opuścił mnie tak szybko, jak w przełyku poczułam piekący smak podchodzących wymiocin — z jęknięciem osunęłam się z powrotem na materac, ukrywając twarz w dłoniach. Nie wiedziałam, gdzie byłam, co tam robiłam i jakim cudem się tam znalazłam, a jakby tego było mało, z sąsiedniego pokoju dochodziły mnie jakieś przerażające szmery i stukoty. Zapewne ktoś mnie porwał, może dla okupu, może dla uciechy. Sprawdziłam kilka razy, czy na nadgarstkach albo na kostkach nie mam kajdanek — oczywiście, że nie miałam, byłam wolna jak ptak. Jedyne, co mnie powstrzymywało, to ryzyko zwrócenia wszystkich wnętrzności na podłogę, tuż obok prowizorycznej szafeczki nocnej. Także leżałam grzecznie, w oczekiwaniu na jakąkolwiek reakcję ze strony otoczenia albo jakiś sprzyjający mi przypadek, co wydawało się zabawne, bo los zwykł działać mi na przekór.
Tak, przekonałam się co do tego, kiedy stanęłam w progu małego saloniku, twarzą w twarz z Jonathanem Herondale i w tamtej chwili klęłam na wszystko, że to muszę być ja, a nie Taegan. Kontyuując — posunęłam się do przodu, z rękoma założonymi na piersi (równocześnie zasłaniając koronkowy stanik, o którym nikt nie musi wiedzieć), mrużąc oczy coraz to bardziej. Wbiłam spojrzenie w tą idealną, nieskazitelną twarz modela nafaszerowaną każdą możliwą chemią, zjechałam spojrzeniem niżej, w pobliże jego klatki, żeby koniec końców, ale tylko na ułamek sekundy, spojrzeć w dół. Westchnęłam bezgłośnie, poruszając ramionami — nie, ten scenariusz wcale mi się nie podobał, bo nie, pan Herondale nie był pierwszą osobą na mojej liście osób, z którymi chciałabym trafić na jakieś zadupie, na jakie niewątpliwie trafiliśmy. Z tego tytułu przewróciłam oczami, wyraźnie dając mu do zrozumienia, iż nie dla niego jedynego obrót spraw nie był komfortowy. Nazwijmy sprawę po imieniu — ja nie trawiłam narcystycznego dupka, narcystyczny dupek nie trawił mnie. Zapewne pomyślał, iż go śledziłam, czy coś, w końcu to ja przemierzyłam całe miasto (u boku Taegan, rzecz jasna, nie z własnej woli), żeby znaleźć go na jakiejś pożal się siłowni — w jego umyśle powstał obraz psychofanki. Krótka piłka. Pokażmy mu, że to nieprawda. Chociaż nie, nie muszę mu niczego udowadniać. Skubany. Dobra, pomijając sprawę tego typka stojącego naprzeciw mnie, zastanawiałam się, czy w innych pomieszczeniach całkowicie przypadkowo nie znajdziemy innych ludzi. Chyba, że już to zrobił.
Od słowa do słowa, wyczerpaliśmy całą niechęć do siebie i przeszliśmy, a właściwie Jonathan przeszedł na etap proszenia o przysługę, na którą, rzecz jasna, nie przystałam, od razu proponując inny układ — pozbycie się kolczyka za kurtkę, przydatną i dobrze wyglądającą, wystarczająco długo sterczałam w tym czarnym, pieprzonym staniku. Czułam, jak zamarzają mi płuca i wszystkie kości. Jakież było moje zdziwienie, kiedy nasz drogi model zsunął ze swojego wyrzeźbionego tyłka spodnie. Zszokowanie osiągnęło apogeum, kiedy wyprowadził mnie z błędu — miał kolczyka w wędzidełku. T y m wędzidełku. Wzdrygnęłam się, szykując się do natychmiastowego zerwania niezapisanej umowy i zrezygnowania z całego tego cyrku — chciałam wyjść, rzucić na pożegnanie jakimś adios i obiecać, że o tych rewelacjach dowie się telewizja. Ale tego nie zrobiłam, bo na jego twarzy pojawiła się bezgłośna prośba, jakby wyjęcie kolczyka z penisa było jego jedynym sensem życia, dziecięcym marzeniem, które nie może pójść w odstawkę.
— Lucille, proszę. — Oho, czyżbym się przesłyszała?
Zaironizowałam, ale Jonathan nie myślał odpuścić. Co prawda jego beznadziejne obietnice, jakie składał w zamian za pomoc z niechcianym ciałem obcym, były naprawdę beznadziejne, ponieważ wcale nie obchodziła mnie laska w wannie ani gladiator na balkonie, już nie mówiąc o kosztach przywołania mieszkania do porządku, bo w każdej chwili mogłam wyjść i nie przyznawać się do przebywania tam, a nawet jeśli nie to, to bez większych kłopotów byłam w stanie pokryć je sama, ale nie sposób było odmówić. Zbyt mocno zależało mi na tej kurtce.
— Miejmy to już za sobą.
Dobieranie się do krocza supergwiazdki nigdy nie było moim największym marzeniem (uwaga, aluzja do Taegan), toteż do ostatniego momentu, kiedy zsunął bokserki do połowy ud, trzymałam się na jakąś odległość od niego, ze wszystkich sił starając się nie spoglądać w dół. To nie tak, że nigdy nie widziałam męskich genitaliów, zdarzało się, nieważne gdzie i w jakich sytuacjach, ale bezsprzecznie miałam jakieś doświadczenie (niekoniecznie seksualne), po prostu… to było coś innego, ponieważ doskonale zdawałam sobie sprawę z faktu, iż każdy niewłaściwy ruch może spowodować mu ból. Choć w teorii było mi to obojętne, w praktyce współczułam mu z całego serca, a widok opuchniętego, pulsującego miejsca wokół kolczyka tylko to współczucie spotęgował. Nie wiedząc zbytnio, jak się do tego zabrać, delikatnie złapałam za obręcz, przyjrzałam się kolczykowi ze wszystkich możliwych stron. Nie wyglądało to dobrze.
— Jeżeli zaboli, spróbuj ugryźć się w język i stłumić krzyk — mruknęłam pod nosem. — Postaraj się go nie przegryźć, wtedy zaliczysz podwójną wizytę w szpitalu.
Poruszyłam nim, Jonathan syknął, najwyraźniej nie byłam zbyt subtelna. Walcząc z wewnętrznym diabłem, nie szarpnęłam za obręcz, jeszcze pozwu sądowego mi brakowało. Mężczyzna się niecierpliwił, a ja ze stoickim spokojem rozważałam każdą możliwą opcję — w ich kanon wchodziła utrata członka przez wyżej wymienionego, trwałe kalectwo, zmoczenie podłogi jego krwią albo wyjęcie go bez większych komplikacji. Wszystkie trzy, poza ostatnią, wydawały się niezwykle kuszące, ale, jak już mówiłam, splamienie dobrego imienia rodziny Evans-Darrington aka Darrington-Prescott aka cyrk na kółkach. Pokręciłam jakimś kółeczkiem, poluzowało się, wpadło w szparę między deskami, a ja westchnęłam cicho. Skoro odpadło, a kolczyk się trzyma, to oznacza, iż musiało być jakimś zabezpieczeniem. Złapałam za drugi kraniec i pociągnęłam do dołu, odpowiednio powoli, żeby pana fotomodela przypadkiem nie uszkodzić i nie pozbawić nienagannej męskości. Z ulgą i radością wymalowanymi na twarzy wstałam z kucek, pod nos podsuwając mu jego własność.
— Współczuję każdej dziewczynie, która musiała na to patrzeć. Następnym razem bądź nieco rozważniejszy. — Puściłam do niego oczko i złapałam za dekolt koszulki, w którą wrzuciłam obręcz. — Myślisz, że laska z wanny pozwoli mi umyć ręce?
Zanim zdążył odpowiedzieć, złapałam za okrągłą klamkę brązowych drzwi i zdecydowanym ruchem szarpnęłam nią, pociągając do siebie. Przysunęłam się nieco bliżej, białym trampkiem dotykając uklejonej, niebieskiej podłogi. Zerknęłam w stronę wanny — tak, zdecydowanie ktoś tam siedział. Później odwróciłam się do umywalki, która, na moje szczęście, znajdowała się tuż u wylotu, dosłownie dwa kroki od drzwi do środka. Dobiegł mnie ostrzegawczy głos Jonathana, który zignorowałam, bo…
O cholera.
Czy to jest…
T y g r y s?
Z prędkością światła wycofałam się z wnętrza pokoju, zatrzasnęłam za sobą drzwi i wzięłam głęboki oddech, wzrokiem odszukując szatyna. Patrzył na mnie spod ściągniętych brwi.
— Uprzedzałem, że mamy lokatora — rzucił beznamiętnie.
Uniosłam brwi.
— Mówiłeś o jednym — sapnęłam z wyrzutem. — Mówiłeś o jakiejś dziewczynie śpiącej w wannie. A nie o tygrysie!
Stanął.
— Co? — zapytał głupkowato.
— Tam. Jest. Tygrys — powtórzyłam. — To nie są zwidy, nawet jeśli coś brałam, nie trzymałoby mnie tak długo. Mamy w łazience najprawdziwszego tygrysa, którego, do cholery jasnej, prawdopodobnie obudziłam. — Odwróciłam się brzuchem do drzwi i przykucnęłam, tak, aby spojrzeć przez dziurkę od klucza. Łazienka była wystarczająco mała, żeby pole widzenia objęło wszystkie trzy ściany, prawą, lewą i przeciwległą. Po stronie lewej dostrzegłam ciemnopomarańczowy kształt. — Zostawiłam tam tę dziewczynę. Zrób coś przydatnego i wynieś ją stamtąd, zanim zginie — rozkazałam, odsuwając się od drzwi. Tak dla pewności wskazałam głową wejście, ale mężczyzna nie kwapił się do pomocy biednej, skacowanej szatynce. Mówiłam, dupek jak żaden inny. — Zaraz wsadzę ci tego kolczyka w dupę. Idź tam, albo magazyn Taegan dowie się o twoich eskapadach i przygodach. Teraz.
Nagle rozległo się głośne pukanie do drzwi. Podskoczyłam w miejscu i, jak torpeda, wystrzeliłam w ich stronę, byleby znaleźć jak się najdalej od egzotycznego zwierzaka, który nie wiadomo jakim cudem znalazł się w naszej (chociaż nie do końca naszej) łazience. Zanim Herondale zdążył wykonać jakikolwiek ruch, otworzyłam je na oścież.
— Dzień dobry, pani… — Stojący w progu mężczyzna zerknął do swojej teczki. — ...Herondale? Jonathan Herondale? — Pochylił się do przodu, zerkając w głąb mieszkania. — Znajdę tu pana Jonathana Herondale?
Facet po sześćdziesiątce doglądał mojego towarzysza niedoli, pod sam nos podsuwając mi swoją łysiejącą głowę. Przewróciłam oczami.
— A pan to…?
— Właściciel motelu. — Uśmiechnął się promieniście. — Przyszedłem odebrać rachunek za dzisiejszą noc i dowiedzieć się, czy zostają państwo na kolejną.
Instynktownie odwróciłam się do Jonathana, który, oparty o kanapę, przyglądał się nam ze znudzeniem. Wykrzywiłam usta w złośliwym uśmiechu.
— Zajmę się laską z wanny — dodał. — Pokryję całą opłatę za szkody, bo pewnie trochę ich tu wyrządziliśmy — kusił.
— Zostaniemy na jeszcze jedną. Przy okazji prosimy o wycenienie wszystkich szkód, ponieważ, jak pan widzi, pokój nie jest w zbyt dobrym stanie — odparłam przekonana, odsuwając się na bok, aby odsłonić cały ten bajzel. — Dziękujemy za wizytę i do zobaczenia jutro. — Zamknęłam drzwi z trzaskiem, pozostawiając właściciela na pastwę własnego losu. Zapewne chciał zdjęcie. Albo autograf. Pieprzyć fanów Herondale, mamy ważniejsze sprawy na głowie. — Pokrywasz wszystkie koszty, tak tylko przypominam — rzuciłam do niego wpół drogi do, w pewnym sensie, mojej sypialni, gdzie musiałam zostawić telefon albo przynajmniej portfel. To znaczy, taką miałam nadzieję.
Pokój był niemalże pusty, wyłączając to starożytne łóżko, drewnianą, skrzypiącą szafkę nocną i starą komodę pod oknem, zapewne podobnie wiekową i ledwo zipiejącą. Pościeliłam łóżko, oparłam poduszki o zagłówek, poprawiłam nierówno stojący zegar na stoliczku, drugą ręką przetrzepując każdą możliwą szufladę. Nic, ani śladu po żadnej z moich własności, jakbym przyszła tu naga w dosłownie i w przenośni, bez dokumentów, bluzki i godności. Oparłam dłonie o biodra.
— Herondale! — wrzasnęłam do mężczyzny. — Masz ze sobą telefon?
Z salonu dobiegło krótkie, ostre nie. Jeżeli my ich nie mamy, to śpiąca w wannie tym bardziej. Nie mówiąc już o nagim mężczyźnie na balkonu, o którym, swoją drogą, zdążyliśmy zapomnieć.
Wypełzłam z sypialni z grymasem na twarzy. Niespecjalnie wiedziałam, co można było w tej melinie robić i, tak na dobrą sprawę, po co ciągle w niej jestem, bo na pewno nie z powodu Herondale i solidarności z jedynym przytomnym uczestnikiem naszej balangi. Stanęłam tuż przy ścianie, rozejrzałam, mruknęłam coś do siebie i podeszłam bliżej mężczyzny. Śmierdział jak menel, a nie gwiazdka krajowych magazynów, ze mną było niewiele gorzej. Otworzyłam usta, żeby rzucić jakimś ironicznym tekstem, kiedy ciemne, łazienkowe drzwi poruszyły się, wydając z siebie przeciągłe skrzypienie. Zagryzłam zęby i gwałtownie spojrzałam w ich stronę — spomiędzy szpary między ścianą a drewnem wystawało damskie ciało. Od pasa w dół ciągle tkwiła w łazience, więc, choć wciąż z zamroczonym umysłem, podbiegłam do niej i pociągnęłam w swoją stronę, wydostając ją w całości. Równocześnie rozległ się ryk, zgadnijcie czego, oczywiście, że tego cholernego tygrysa.
Zmierzyłam dziewczynę spojrzeniem, żeby z ulgą na twarzy stwierdzić, iż jej akurat nie znam. Na moje szczęście. Nie wytrzymałabym ani chwili z którymś z moich znajomych-celebrytów, czyli prędzej bliskich mamy, niżeli moich. Gdyby tak było, bez cienia zawahania stwierdziłabym, iż to wszystko to tylko nędzne reality-show. Nienawidziłam reality-show. Szczególnie tych, gdzie ludzie robią z siebie idiotów, tylko dla kilku avarów wynagrodzenia więcej. Już wolałam być Darringtonem, niż uczestnikiem takiego programu. Nie, cofam to, nie wolałam.
Ale to nie było moje największe zmartwienie.
Nie znając ani imienia, ani nazwiska dziewczyny, nie wiedziałam nawet, jak się do niej zwrócić, ani o co zapytać. Hej, odgryzł ci coś? zdecydowanie się nie nadawało. Herondale podszedł bliżej. Oparłam wiotkie ciało o ścianę, nawet nie stawiała oporu, wpatrując się w jakiś punkt za mną. Przelotnie spojrzałam na mężczyznę.
— W porządku? — Uderzyłam ją w policzek zdecydowanie zbyt mocno, z czego sprawę zdałam sobie dopiero po kilku sekundach. — Cholera, przepraszam. — Ułożyłam na nim dłoń, chcąc w ten sposób uśmierzyć ból (o ile go czuje, nie wygląda na specjalnie przytomną albo świadomą).
Mruknęłam coś pod nosem i z bezradności obróciłam się do Jonathana.
— Na mnie nawet nie patrz, to ty bawisz się tu w obrońcę uciśnionych.
— Pierdol się, Herondale — syknęłam ostro.
Wróciłam do szatynki, która mimo moich starań nie kontaktowała, ani tym bardziej nie wydusiła z siebie żadnego słowa. Teatralnie przewróciłam oczami, poklepałam ją po ramieniu.
— Dasz sobie radę, dziewczyno. — Posłałam jej szeroki, sztuczny uśmiech i, odwróciwszy się na pięcie, ruszyłam w stronę drzwi. — Mam nadzieję, że dostanę trochę pieniędzy za te sensacje. Powiedzmy światu, jakim dupkiem jest Jonathan Herondale. I pijakiem. Boże, jestem tu od jakiejś godziny, a już walczę z pokusą zabicia cię twoim własnym kolczykiem. Nie do, że nie myślałam o tym podczas wyciągania tego żelastwa. — Stanęłam przy drzwiach wyjściowych. — A, twój malutki penis wyglądał okropnie, na moje oko wdało się zakażenie. Zrób coś z tym, bo ci go amputują. Tymczasem ja się zmywam.
Nie, oczywiście, że się nie zmyłam, bo gdzieżby świat pozwoliłby mi na tak lekkomyślny gest. To znaczy, źle się wyraziłam — mogłam wyjść w każdej chwili, wystarczyło nacisnąć na klamkę i, naprawdę, wcale nie obchodziło mnie to, co stanie się z Jonathanem, tygrysem i tą dwójką, jednego nie znosiłam, reszta, włącznie z tygrysem, była mi do granic obojętna, jednak… czułam, że nie powinnam iść. Było ku temu tysiąc powodów. Po pierwsze — i najważniejsze — nie miałam bladego pojęcia, gdzie się znajdujemy ani która jest godzina, bo brak jakiejkolwiek elektroniki uniemożliwiał nam skontrolowanie tego, więc, co za tym idzie, nie wiedziałam, w którą stronę powinnam była się kierować. Po drugie, dobra, w porządku, było mi żal tej skacowanej dziewczyny, nie mogłam zostawić jej sam na sam z tym dzikusem (mam na myśli Herondale, a nie tygrysa). Nie wątpiłam w to, że przy starciu jeden na jeden poradziłaby sobie dobrze, wyglądała zresztą na starszą ode mnie, niemniej… byłam też ciekawa, jak to się potoczy. Rzadko kiedy miałam okazję wybyć z domu, a perspektywa imprezowania gdzieś na krańcu świata zawsze kusiła i nigdy nie mogłam jej zrealizować. No, szkoda, że sytuacja wygląda tak, a nie inaczej, a zamiast imprezy mieliśmy prawie że stypę, ale doceniałam to, co dał mi los. Nie to, że wierzę w przeznaczenie, w takim wypadku musiałabym zmierzyć się z tym tygrysem.
— Nie miałaś przypadkiem wyjść? — zapytał z udawaną troską, widząc moje zawahanie.
Obróciłam się o sto osiemdziesiąt stopni i uniosłam kąciki ust tak wysoko, że aż zabolały.
— Wiesz co? Oszczędzę jej cierpień i nie zostawię was sam na sam. Jeszcze zaczniesz się do niej dobierać, jest zbyt ładna na takie przykre doświadczenia. Poza tym, muszę zaspokoić ciekawość, a ona może coś wiedzieć. — Spojrzałam na nią kątem oka. — Chociaż nie wygląda, jakby coś pamiętała.
— Skąd pewność, że nie wolę facetów? — Zawadiacko uniósł brew i uśmiechnął się pewnie, na co tylko przewróciłam oczami.
— W takim razie jednego masz na balkonie, co za różnica, pieprz się z kim chcesz. Pomożesz mi przenieść ją na kanapę? — Wskazałam głową na prawie że zwłoki, kto to widział, umrzeć przez kaca. Mocna głowa ma swoje plusy.
Jak to na dżentelmena, wzór idealnego faceta, siłacza i działacza charytatywnego, największego na świecie altruisty działającego dla dobra ogółu, bezinteresownie, jak na empatycznego przyszłego męża i ojca siódemki dzieci, Jonathan Herondale z dumą podszedł do nieznajomej i chwycił ją pod pachami i w miejscu zgięciu kolan, wyraźnie ignorując moją próbę dobrania się do jej nóg i wcześniejsze słowa “pomożesz”, a nie “wyręczysz”. Jednym ruchem poderwał się do góry, wraz z nią w objęciach i pokierował w stronę sofy.
— Podnoszenie ciężarków na siłowni na coś się przydało, co? — rzuciłam oschle.
Nie zdążył odpyskować, rozległ się głośny huk dochodzący z łazienki. Wzięłam głęboki wdech, odruchowo cofając się do tyłu. Mężczyzna podłapał to, widziałam ten wyraz twarzy. Jestem pewna, że pomyślał sobie coś, z czym bym się nie zgodziła i gdyby tylko powiedział to na głos, zapewne bym odparowała i zripostowała to kolejnym beznadziejnym tekstem, ale nie, lepiej odciąć mi każdą możliwą drogę to wytłumaczenia się i nie mówić nic. Nie to, że zamknięte usta Herondale mi przeszkadzały, przynajmniej nie irytował mnie samym faktem swojego istnienia. Boże, Taegan, co ty w nim widziałaś.
— Zadzwonimy po hycla? — Z zamyślenia wybudziło mnie pytanie zadane przez Jonathana.
Wydałam z siebie niekontrolowane parsknięcie.
— Dzień dobry, panie hyclu. Mamy w łazience tygrysa, który dosłownie za moment wyważy drzwi i pożre nas wszystkich. Możemy prosić o pomoc czy lepiej pozwolić się zjeść? — sparodiowałam. — To świetny pomysł, od zawsze wiedziałam, że jesteś tak błyskotliwy. Tylko powiedz mi, który hycel przyjedzie po tygrysa, ty durniu? Ta sytuacja brzmi wystarczająco absurdalnie!
Odpowiedź, choć nie przypadła mu do gustu, co widać po reakcji, nie zmotywowała go do działania, bo ciągle tkwił w tym samym miejscu, oparty o zagłówek kanapy, na której leżała brązowowłosa, ze skrzyżowanymi na piersi ramionami i beznamiętnym wyrazem. I zamglonym wzrokiem, ale to nikogo nie dziwi.
Ukryłam twarz w dłoniach.
— Uspokoi się — jęknęłam zduszonym głosem. — Po prostu… to nie moja sprawa. Nie wiem, dlaczego wciąż tu jestem. Dlaczego ty tu jesteś. Dlaczego my wszyscy tu jesteśmy. Ale to nie jest ważne. — Kręciłam głową, zdecydowanie zbyt przerażona i bezradna, sytuacja bez dwóch zdań wymykała się spod mojej kontroli, co wcale mi się nie podobało. — Poczekam, aż się obudzą, może się czegoś dowiem i wtedy spadam, nie obchodzi mnie, co się z wami stanie. Nie wiem nawet, kim jesteście.
Nie czekając na jego odpowiedź, ruszyłam do sypialni, jakby pchała mnie niewidzialna siła. W pewnym momencie straciłam umiejętność trzeźwego myślenia i racjonalnej oceny sytuacji, miałam wrażenie, że świat dookoła zaczął wirować, a obraz zlewać w całość — wiedziałam, że było źle, ale aż tak?
Rzuciłam się na twardy materac, wyciągnęłam nogi, ręce. Wyglądałam jak ludzki krzyż, przysięgam. Po krótkiej chwili tkwienia w jednej pozycji, poczułam ucisk, nieprzyjemne kłucie w dolnej części pleców, jakby coś wbijało mi się w kręgosłup. Wsunęłam dłoń między kołdrę a moje ciało, zjechałam na sam dół i z trudem złapałam za zimny przedmiot pode mną — jaka zszokowana byłam, kiedy ów okazał się niczym innym, jak telefonem, najprawdziwszym telefonem, moim telefonem, z Benem na tapecie, wybitnie potężną liczbą powiadomień w sprawie licznych telefonów od mamy i… godzinę. Otóż zegarek wskazywał czternastą siedemnaście. Czternastą. Pieprzoną. Siedemnaście.
Ta informacja dobiła mnie na tyle, żebym przez następne kilkanaście minut nie opuszczała legowiska. Wtuliłam się w ten cienką, żałosną parodię pościeli, co chwila zmieniałam pozycję i, można powiedzieć, koniec końców zrobiło się naprawdę przyjemnie (to chyba dlatego, że zagrzałam sobie to miejsce). Kurtka Jonathana przestała być sztywna i nieprzyjemna, gdzieś między jednym ruchem a drugim zapomniałam, że mam ją na sobie. Chciałam stąd uciec, jednocześnie doskonale wiedząc, iż prędzej ktoś mnie porwie, niż na własną rękę trafię do miasta. Opuszkiem dotknęłam okrągłego klawisza u dołu telefonu.
Odebrał natychmiast.
— Dobra impreza? — rzucił sennie, bez żadnego przywitania, żadnej fatygi ani krzty zmartwienia w głosie.
— Palant. Nawet nie wiem, gdzie jestem.
Prychnął. Boże, niech go ktoś uprowadzi, bo kiedyś trafi mnie szlag.
— Musiała być naprawdę udana — brnął dalej. — Przyjechać po ciebie?
Zawahałam się.
— Nie ma takiej potrzeby. Zresztą, nie znam adresu, a kraj jest zbyt duży, żeby mnie szukać.
— Mogę znaleźć twój telefon.
— Nie, Ben, przestań. Jestem dorosła — przypomniałam mu dobitnie. — Zadzwoniłam tylko po to, żeby poprosić cię o opieprzenie mamy. Tyle.
Ziewnęłam przeciągle.
— Pojechała na firmowe spotkanie, pewnie odchodzi od zmysłów. Jej słoneczko zaginęło.
— Mówisz o mnie? — Odruchowo uniosłam brew, kpiąc. — Będzie musiała poradzić sobie bez niego. Życie w ciemności jest prostsze. Ze swoim ciemnym umysłem radzisz sobie znakomicie.
— Boże, o tej porze jesteś nieśmieszna, przestań rzucać tymi suchymi tekstami. Muszę kończyć, trzymaj się tam. — Oczyma wyobraźni wyobrażałam sobie stojącego w kuchni Bena, trzymającego w lewej dłoni kubek kawy, w prawej telefon, klącego na mnie i cały świat, a przy okazji wszystkie social media, na jakich stale zmniejszała mu się liczba obserwujących. Przeżywał prawdziwy koszmar, to musiało być stresujące.
Po niespecjalnie owocnej rozmowie z tym palantem, wróciłam do naszego narcystycznego dupka, do salonu, gdzie, co wcale mnie nie zdziwiło, dziewczyna leżała rozłożona na kanapie, a on zaraz obok, w drugim narożniku, z ręką założoną za głową i skrzyżowanymi w kostce nogami. Boże, śpiący faceci są okropni.
Podskoczyłam, kiedy dziewczyna gwałtownie uniosła się do siadu.
— Ee... dzień dobry? — przywitałam się pokracznie.
Althea?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz