29 lut 2020

Od Lucille C.D Jonathana

     Kątem oka dostrzegłam, jak Taegan przewraca oczami. Wywiad musiał kosztować ją wiele energii, do czego doszłam, widząc wypraną z emocji dziewczynę, głośno sapiącą, opartą o ścianę w korytarzu. Lewą dłoń poparzyłam sobie jak diabli, od przeszło piętnastu minut przekładałam kubek z ręki do ręki, aż w pewnym momencie moja zaczęła stygnąć, w przeciwieństwie do tego cholerstwa, które zamówiłam dla Tae. Toteż wcisnęłam ją jej najszybciej jak się dało i stanęłam tuż przed jej obliczem, bezgłośnie żądając rozległych wyjaśnień.
     — Była tragiczna — westchnęła, spuszczając wzrok. — Tragiczna. Próbowałam z nią współpracować, ale nijak mnie do siebie nie dopuszczała. Widziałam w jej oczach, że mnie tam nie chciała. Albo mnie, ale w ogóle wywiadu. Boże, nieważne, było naprawdę, naprawdę okropnie i nie tego spodziewałam się po takiej celebrytce.


     Mruknęłam coś pod nosem. Nie to, że się tego nie spodziewałam.
     — Chcesz być dziennikarką, musisz się przyzwyczajać do ciężkich charakterów i kapryśnych celebrytek. — Ułożyłam dłoń na ramieniu Taegan.  — Wystarczy, że rozpuścisz jakąś plotkę na jej temat, wystarczy czekać na skandal. Wiesz, że plagiatuje prace zagranicznych artystów albo… albo sypia z modelami. — Nie wierzę, że to powiedziałam.
     Twarz dziewczyny rozjaśniła się w sekundzie, jakby wszystkie te moje słowa wzięła śmiertelnie poważnie. Zanim zdążyłam zaprotestować, Tae nakręciła się wystarczająco.
     — To naprawdę wspaniały pomysł! Powiem, że nakryłam ją i któregoś z tamtych modeli w studio fotograficznym, kiedy spóźniała się na wywiad. Powinnam tak zrobić, prawda? Powinnam?
     Spojrzałam na nią stanowczo, założyłam ramiona na piersi, równocześnie próbując nie wylać nieszczęsnej kawy. Z chwili na chwilę dziewczyna cichła, zapał w jej oczach znikał, a absurdalny plan wydawał się coraz to odleglejszy.
     — To zbyt niemoralne jak na ciebie.
     — Masz rację.
     Parsknęłam, praktycznie upuszczając swój kubek.

     — To ta od wywiadu. Chyba z jakąś znajomą. To jak, zabierzesz je?
     O mało powstrzymałam się od zaprotestowania, uprzedzonego głośnym, dobitnym parsknięciem. Mężczyzna patrzył to na mnie, to na Taegan z identycznym wyrazem twarzy — zmieszanym, zirytowanym, zaskoczonym i nawet litościwym, jakby bezgłośnie obiecywał nam istne piekło. Niespecjalnie wiedziałam, co takiego miała na myśli pani Watters, mówiąc o dniu z Jonathanem Herondale, czyli tym całym modelem, więc specjalnie zadowolona nie byłam, w odróżnieniu od Taegan (mimo iż nie okazywała tego na zewnątrz, w środku zapewne pękała z radości).
     Och, ironio, dlaczego?
     Dlaczego po raz kolejny pchasz mnie w ramiona jakiegoś wspaniałego celebryty, jakby mało mi ich było w życiu codziennym, jakbym wcale nie żyła na osiedlu pękającym w szwach od nadmiaru niesłychanych magnatów i ich rodzin, bliskich przyjaciół mamy zresztą? Nie wystarczy mi dziewiętnaście lat przebywania wśród egocentrycznych snobów, materialistów, dupków i oszustów? Dziewiętnaście lat patrzenia na nienaganne wnętrza, pokojówki, śnieżnobiałe, rodowodowe psy, kosztowne dekoracje poustawiane na każdej możliwej półce to za mało? Dzień mnie nie zbawi, powtarzałam sobie uparcie, choć tak naprawdę niespecjalnie sobie wierzyłam — tego rodzaju odwiedziny od razu wprawiały mnie w zły nastrój. Dlaczego wtedy miałoby być inaczej? Mam podać parę argumentów?
     Po pierwsze, dopóki Taegan nie wyjaśniła mi, kim jest Jonathan Herondale, nie miałam bladego pojęcia, że ktoś taki istnieje, a nawet jeśli, że jest sławny. I to nie tak, iż nazwisko kiedykolwiek obiło mi się o uszy, bo nie obiło — kiedy dziewczyna wyliczała wszystkie agencje, z którymi jegomość miał jakąkolwiek styczność, siedziałam jak wryta, a mój umysł przechwytywał nieliczne nazwy marek usłyszane gdzieś podczas rozmów mamy z jakąkolwiek inną kobietą. Nie znałam pana Herondale, nie zdążyłam go poznać, a mózg na drodze ku naszej znajomości stawiał ogromny, neonowy znak z podkreślonym grubą linią napisem “nie ma przejścia, wybierz inną”. Ten argument powinien być satysfakcjonujący, jednak jeżeli nie zadziałał, z radością wymienię kolejne.
     Po drugie, przeciwieństwa się przyciągają. Tak, przeciwieństwa. Co za tym idzie? Podobne osobowości odpychają. A ja i Herondale jesteśmy niewątpliwie podobni, w przeciwnym wypadku któreś z nas (na przykład ja) już dawno uległoby urokowi osobistemu drugiej osoby, to tak działa, tak po prostu jest. Jedno spotkanie i, bum, wspólny język znaleziony, relacja zakodowana, nie ma powrotu. Ale my się po prostu nie dogadywaliśmy. Doszłam do tego wniosku bardzo szybko, można powiedzieć, że aż za szybko, ale co poradzić, kiedy już po dwóch rozmowach Jonathan kojarzył mi się z kimś niespecjalnie przyjemnym w obyciu, pomimo tej swojej milusiej otoczki pomocnego chłoptasia na siłowni. Wydawał się zbyt zadufany. W tamtej chwili kierowałam się stereotypami, jednakże jak tu być mądrzejszym, kiedy te stereotypy jednoznacznie odnajdywały swoje odwzorowanie w rzeczywistości, każdy fotomodel, jakiego dane było mi poznawać w dzieciństwie, był kolejnym przykładem znanych powszechnie lalusiów przesadnie dbających o siebie, pewnych swoich często pozmyślanych atutów, zakochanych w sobie dupków i egoistów. Intuicja mówiła, iż i ten nie zaprezentuje swojego poziomu. Zresztą, przypominał mi kochanka mojej matki. To za mało?
     Po trzecie, Taegan, Taegan wielkimi literami, czcionką podniesioną, Taegan to potężny argument, wisienka na torcie, świeczka w kształcie potężnego, dobitnie zaznaczonego “NIE” — to właśnie przez nią nie powinnyśmy były tam iść. Chociaż byłyśmy ze sobą blisko jak nie wiem, dziewczyna była jedną z moich nielicznych przyjaciółek, najzwyczajniej w świecie nie chciałam, żeby znalazła się tam razem ze mną. Albo inaczej, nie chciałam być tam z nią. Nie chciałam patrzeć na to, jak dostaje orgazmu od patrzenia na mieszkanie Herondale, jak nie może usiedzieć w miejscu podczas rozmowy z nim, nie miałam zamiaru uspokajać jej i tłumaczyć, co miała na myśli po palnięciu jakiejś głupoty. Nie byłam jej opiekunką, a jednocześnie czułam obowiązek związany z naprawianiem jej błędów. Jako dobra osoba, nie powinnam pozwolić Taegan na zbłaźnienie się przed tą supergwiazdką. W zamian za to poczułam się odpowiedzialna za odwiedzenie jej od tego pomysłu.
     Chciałam strzelić sobie w twarz, kiedy do głowy przyszedł mi pierwszy kontrargument. Wydawał się wystarczająco niedorzeczny i groteskowy, żeby odsunąć go od mojej jednoosobowej debaty, jednak… nie zrobiłam tego. Czyżbym popełniła kolejną gafę i zbyt prędko oceniła Herondale? Prawdę mówiąc, z tamtego miejsca nie wyglądał najgorzej, ani razu nie rzucił żadnym kąśliwym tekstem, ani nie patrzył na mnie z góry w tym niedosłownym sensie (w rzeczywistości nie miał innego wyjścia, różnica wzrostowa zobowiązuje), więc pojawiła się nadzieja na to, że… nie, to było niemożliwe. Znałam wystarczająco wielu ludzi, każdy był wspaniałym przykładem na to, że celebryci są podłymi żmijami, na czele z moją mamą i Samem. I mną na którymś miejscu.
     A swój swojego pozna.
     — Robi co? — Zmrużyłam oczy, obracając głowę ku Beatrice Watters. Doskonale usłyszałam to, co powiedziała, ale to pytanie wydobyło się ze mnie bez mojej inicjatywy. Samo z siebie. To jakaś reakcja obronna, czy coś.
     — Kolejny wywiad? — zapytała z nadzieją w głosie Taegan i uniosła swój dzienniczek, a właściwie segregator w kształcie dziennika, w którym znaleźć można było każdą jej notatkę. Każdą. O tym, kogo widziała w centrum, jaki potencjalny skandal jest w stanie wywęszyć i jakie obowiązki czekają ją w przyszłym tygodniu. Jeżeli chodzi o jej pracę, praktycznie żadne. — Z ra…
     — Przecież przeprowadziłyście już jeden — przerwałam jej. — Zlecenie obejmowało rozmowę z jedyną panią Watters, a nie panią Watters i panem Herondale w bonusie.
     Taegan szturchnęła mnie łokciem, wyraźnie dając mi do zrozumienia, iż powinnam przystopować z opryskliwością.

     — Przypomnij mi, dlaczego to robimy — syknęłam do Taegan, kiedy pakowałyśmy tyłki do samochodu Herondale.
     Wylądowałam na tylnych siedzeniach i to nie tak, że mi to nie pasowało — wręcz przeciwnie — nie posiadałam się z radości, kiedy z ust mężczyzny padło “wsiądź do tyłu”, co równało się z brakiem bliższego kontaktu wzrokowego z jegomościem. Tamtego dnia miałam wystarczająco zły humor, a napięta atmosfera tylko pogorszyłaby sprawę i w najlepszym przypadku odgryzłabym mu palec, zatruwając jego krew moim toksycznym jadem dziewczyny z okresem. Tym samym wywinęłam się od rozmów z Tae, dzięki czemu całą drogę mogłam milczeć, a, jakby tego było mało, miałam do tego prawo. Bo kto przejmuje się tymi jadącymi z tyłu?
     Taegan nie odpowiedziała, zaabsorbowana postacią prowadzącego szatyna.
     — Sam się nad tym zastanawiam, a ciebie nikt nie zmuszał — odezwał się niespodziewanie, gdy odpowiedzi oczekiwać przestałam, a wręcz wyjęłam telefon, żeby zająć się sobą.
     Nie wyłączając urządzenia, uniosłam spojrzenie na lusterko przy szybie, w którym odbijały się oczy Jonathana. Albo pana Jonathana, bo lat to miał z trzydzieści.
     — Tak, nie zmuszał. — Wygięłam usta w szerokim grymasie niezadowolenia albo, inaczej też mówiąc, bardzo nieszczerym, cynicznym uśmiechu, obdarzając nim blondwłosą. Ta z kolei widocznie nie załapała aluzji, bo nie oderwała wzroku od żółtych stron swojego mini segregatora, obracając w dłoni metalowy długopis.
     Trzyminutową ciszę przerwało jej westchnienie.
     — Jak rozpoczęła się twoja przygoda z fotomodelingiem? — zapytała, uprzednio zapisując coś na kartce.
     Zmarszczyłam brwi.
     — Pytania nie miały dotyczyć tej drugiej kobiety? — wtrąciłam się, uprzedzając potencjalną odpowiedź Herondale.
     Gwałtownie odwróciła się w moją stronę z naburmuszoną miną.
     — Mają dotyczyć obojga. Nie słyszałaś?
     Przewróciłam oczami.
     — Z początku to była tylko zabawa. Moja siostra, Liz, miała smykałkę do fotografii i potrzebowała kogoś, na kim mogłaby ćwiczyć robienie portretów. Zgodziłem się i wtedy sam przekonałem się o tym, jak dobrze czuję się przed aparatem i jak dobrze wychodzi mi to, wtedy jeszcze amatorskie, pozowanie. Z czasem coraz częściej zgadzałem się na nasze małe sesje, bo podobało mi się to, co robię. Gdy miałem siedemnaście lat, siostra podstępem zmusiła mnie do spróbowania swoich sił podczas prawdziwej sesji. Udało mi się i wystąpiłem w swojej pierwszej reklamie, a później wszystko potoczyło się bardzo szybko.
     Taegan notowała wszystko z prędkością małej wyścigówki, a ja udawałam, że nie słucham (udawałam to bardzo dobre słowo, bo, prawdę mówiąc, słuchałam, a przynajmniej przez większość czasu).
     — Wspaniałe — zachwyciła się.
     — Wzruszające — rzuciłam kąśliwie.
     Powiedziałyśmy to w jednym czasie, kiedy Herondale nareszcie skończył opowiadać historię swojego życia. Tae zareagowała śmiechem.
     — W porządku, następne pytanie to… — Powstrzymałam się od głośnego parsknięcia. Przesuwała długopisem po kartce, jakby czegoś szukała, a w rzeczywistości papier był całkowicie pusty, zero tuszu, zero jakichkolwiek napisów.
     W tamtej chwili się wyłączyłam, każde kolejne jej słowo dochodziło do mnie jak przez okno.

     Mieszkanie Jonathana Herondale było wielkie i naprawdę nie przesadzam, było szerokie i wysokie, pełne mebli, jakby domownik wydał na nie wszystkie swoje avary, ale wciąż nie umywało się do mojego domu. Żartuję, umywało. Apartament prezentował się całkiem nieźle, a mimo to coś zatrzymywało mnie na progu. Przekroczyłam go, dopiero kiedy Taegan popchnęła mnie tak mocno, że wpadłam wprost na wieszak, który swoją drogą wziął się prawdopodobnie znikąd, bo przed chwilą wcale tam nie stał. Przyjeżdżając tutaj, spodziewałam się, iż mieszkanie będzie na tyle puste, by słyszeć swój własny oddech, jednak o tym, jak bardzo się myliłam, przekonało mnie donośne szczekanie dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia — przytłumione przez oddzielające nas ściany, acz ciągle głośne i wyraźne, o ile można powiedzieć tak o szczekaniu.
     — Masz zwierzęta? — Tae podskoczyła w miejscu.
     Westchnęłam.
     Niespodziewanie, zza rogu wybiegło pokaźne stadko czworonogów — z wielką, jasną postacią na czele, ciemnym, niewiele mniejszym od niej, jak strzelam, owczarkiem niemieckim i najniższą plamą u ich boku. Cała trójka wbiegła wprost w ramiona Herondale, jakby był żołnierzem wracającym z długoletniej służby, a jedyny kot, którego zauważyłam stosunkowo niedawno, wylegiwał się na salonowym stoliku, maksymalnie wyciągnięty. Poczułam osobliwe ukłucie w klatce piersiowej. Odkąd tylko pamiętam, marzyłam o psie, kocie albo czymkolwiek, co można trzymać w domu. Elijah nie wypełniał luki w moim sercu, które domagało się więcej i więcej zwierzęcej miłości, od jakiej mama zawsze mnie odcinała. Te psy wydały mi się takimi słoneczkami, które rozjaśniają szarą rzeczywistość nudnego Jonathana.
     — Labrador, — wskazałam na biszkopta... — owczarek niemiecki, — ...później na podpalanego... — hm… mudi? — ...kończąc na tej właśnie szarej, poplamionej postaci krążącej wokół nogi Taegan.
     Prawdę mówiąc, miałam niezłą wiedzę z zakresu ras psów. Dawno temu, jeszcze za dzieciaka, kiedy mama kategorycznie odmawiała nam kupna czworonoga (alergia Zoe robiła swoje), całą bożą noc siedziałam nad ilustrowanymi książkami, analizowałam każdą możliwą rasę, byłam w stanie (z pamięci!) wyznaczyć najodpowiedniejszą wagę dla nowofundlandów i wzrost w kłębie dla borderów, najbardziej znane szaty aussie czy wyjaśnić pochodzenie berneńskich psów pasterskich, nie myląc się przy tym ani razu. Z kotami było nieco gorzej, bo choć ras znałam od groma, tak moje umiejętności ograniczały się do rozróżniania zdjęć. Poza nimi, wielką miłością darzyłam dinozaury.
     — Przepraszam, nie mogłem ich powstrzymać — powiedział mężczyzna, który, jakby z ziemi, wyrósł tuż obok Herondale. Trzymał dłoń na czole, jakby gonił za kimś przez cały apartament i dość szybko zorientowałam się, kim mógł być uciekinier. Lub uciekinierowie. — Nie zdążyłem wytrzeć Sally, a już pobiegła.
     Jego wzrok spoczął na biszkoptowej labradorce. Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy, poświęcając pełnię uwagi właścicielowi, obracała się wokół własnej osi, podskakując przy tym jak piłeczka kauczukowa.
     — Wszystkie są twoje? — wypaliła podekscytowana Taegan. Pochyliła się nad owczarkiem, który obwąchał ją dokładnie, zanim pozwolił jej zbliżyć się do swojego karku. — Jaki śliczny piesek, kto jest ślicznym pieskiem? Ojej!
     — No a jak inaczej. — Uśmiechnął się zawadiacko. — Tak jak ja prowadzą podwójne życie.
     Zmarszczyłam brwi z dezaprobatą. Podwójne życie, serio?
     — Podwójne życie? — powtórzyła Tae, jakby czytając w moich myślach. — Co masz na myśli?
     — Sally jest przeszkolona na psa towarzyszącego oraz ukończyła kilka innych kursów i wspólnie z nią odwiedzam domy dziecka oraz ośrodki, w których przebywają ciężko chore młode osoby, by przynieść im trochę zabawy i szczęścia. — Podrapał biszkopta za uchem. — Nero również jest przeszkolony i bierzemy czynny udział w zawodach sportowych oraz wystawach, które notorycznie wygrywa. Oprócz tego przeszedł pozytywnie kurs na psa obronnego. — Instynktownie spojrzałam na owczarka. — Z Effy powoli szykujemy się na wystawy oraz za pomocą jej pogodnego ducha pomagam psom schroniskowym socjalizować się z otoczeniem i pobratymcami, co zwiększa ich szanse na kochający dom. Gilbert w zasadzie obecnie jedynie pięknie pachnie, ale też swoim wizerunkiem wypromował kiedyś karmę dla kotów po kastracji. Oprócz tego Holly założyła im prywatnego Avengrama, ale to tak na marginesie. — Znowu odsłonił szereg białych zębów. — Wszystkie oprócz Effy są wzięte z ulicy lub zaadoptowane, Sally pochodzi z fundacji, której jestem ambasadorem.
     Kiedy skończył ten jakże wzruszający monolog, Taegan nachyliła się nade mną i wyszeptała:
     — Anioł.
     Pokręciłam tylko głową.
     — Fundacja, świetnie — kontynuowała, już na głos. — Opowiesz nam coś o Beatrice Watters?
     Nie chcąc wysłuchiwać kolejnej ckliwej historyjki z życia Herondale, odsunęłam się od Tae i weszłam w głąb mieszkania — trafiłam do kuchni, całkowicie przypadkiem. Sunęłam wzrokiem po rzędzie jasnych szafek, później zjechałam w dół, na blaty, w oczy rzuciło mi się parę roślinek, jakieś dekoracje i cała gama innych, charakterystycznych dla kuchni rzeczy, jakich w życiu nie brakowało mi zdecydowanie. Stały tam też miseczki dla zwierząt i jakaś skrzyneczka niewielkich rozmiarów.

     Kiedy rozległ się trzask, kolejny zresztą, Taegan nawet nie zwróciła na to uwagi, tylko kontynuowała ten swój pseudowywiad z Herondale. Trwał już od godziny i przybrał formę ping-ponga — ona zadawała pytania, on odpowiadał, czasami z mozołem, czasami entuzjazmem. Momentami odnosiłam wrażenie, iż bezczelnie się na mnie gapił, gdzieś pomiędzy wierszami, jedną wypowiedzią a drugą, ale każdą taką zagrywkę, mówiąc wprost, spławiałam, bowiem przez cały ten czas patrzyłam się na krajobraz za oknem, burzowy, deszczowy krajobraz miasta widocznego z nastego piętra. Wizyta w apartamencie, jak wcześniej wspominałam, nie zrobiła mi dobrze, obecność licznej gromady zwierzaków jedynie nieznacznie poprawiła mi humor, choć moja dusza cały czas pozostawała tak samo czarna, mroczna i ponura, jak u emo-chłopca sprzed dziesięciu lat. Brakowało mi tylko wystylizowanej grzywki i zbyt jasnego podkładu. I ciemnych cieni, i czarnej szminki.
     Gdzieś po drodze napomknęłam, że wybieram się do łazienki i jedyne spojrzenie Jonathana przypomniało mi o tym, iż są świadomi mojej obecności. Przemierzyłam cały pokój dzienny, żeby wpakować się do jakiegoś korytarzyka, a później stanąć przed tym koszmarnym wyborem — parę drzwi, żadnej wskazówki, a otwieranie każdych byłoby poniekąd nie w takt. Nie byłam na tyle odważna, by wrócić tam i zapytać, które prowadzą do toalety, oczywiście, że nie byłam, więc wylosowałam pierwsze lepsze (padło na drugie od lewej) i wpakowałam się do środka, uprzednio uchylając je na jakieś pięć centymetrów szerokości. Pudło, to nie była łazienka, a pralnia. Wycofałam się na korytarz, obracając wokół własnej osi jak Sally, wyszukiwałam kolejnego celu. Po mojej prawej stronie dostrzegłam otwarte już drzwi — kilka kroków i znalazłam się tuż przy nich. Pchnęłam je ramieniem. Stanęłam w progu większego pomieszczenia, jak prędko się okazało, sypialni pana Herondale, który niewątpliwie gust posiadał, bo pomieszczenie prezentowało się naprawdę przyzwoicie (przynajmniej jak na standardy mężczyzn). Prawdę mówiąc, oczarowało mnie swoją nie tyle, co prostotą, a… tym, że było jego. Na pierwszy rzut oka można ocenić, do kogo należy sypialnia. Choć była prosta, uboga w ozdobniki, wypełniał ją zapach wiadomych perfum, zdecydowanie mocniejszy, niż w salonie czy w kuchni, ściany zostały ozdobione ramkami ze zdjęciami, najpewniej jego bliskich przyjaciół albo rodziny, a po podłodze walało się kilka bluz kontrastujących z panelami. Zresztą, nie tylko tam, większe skupisko dostrzegłam za łóżkiem, ale to nie to zainteresowało mnie najbardziej. Instynktownie porównałam to pomieszczenie z moją sypialnią. Chociaż… sypialnia to za duże słowo, ja mam pokój, nawet nie mój, to część domu, wielkiego kompleksu, w którym, pomimo dziewiętnastu lat, czułam się tak samo obco i tak samo źle. Żadnych fotografii, żadnego bałaganu, od perfumowania się miałam łazienkę, a każda koszula, spodnie musiały być, zaraz po wyprasowaniu, starannie wieszane w szafie. Ogołocone półki, brak dekoracji na meblach, jakby nikt tam nie mieszkał. Ten sam obraz dzień w dzień, noc w noc.
     Nie minęła chwila, a ja już stałam przy oknie, przyklejona do szyby. Podziwiałam te wspaniałe widoki na miasto, których fanką byłam od lat najmłodszych — wysokie budynki, ruch na ulicach, czasami, chociaż nie teraz, również zachód słońca albo nawet noc. Stojąc na chodniku, u stóp tego wieżowca, myślało się o tym, jaki hałas musiał być w wyższych jego partiach, jak gwar ulicy grał na nerwach mieszkańców. Nie potrafię opisać tego zbyt dobrze, ale stojąc tam, choć maksymalnie zbliżona do szkła, słyszałam swój własny oddech i uderzanie palców o zimną taflę.
     — Do łazienki tamtędy. — Mało co nie podskoczyłam na męski głos dochodzący zza moich pleców. Odwróciłam się na pięcie i zacisnęłam policzki od środka, ot, odruch.
     Stał w progu, oparty o futrynę, z dłońmi ukrytymi w kieszeniach. Typowo. Siłą rzeczy zerknęłam na jego fryzurę, przyciągała wzrok najbardziej.
     — Zgubiłam się w twoim ogromnym apartamencie — rzuciłam uszczypliwie.
     — Jak na razie jesteś pierwszą osobą, która mi to mówi.
     — Powiedzmy, że nawet gdyby to nie była ironia, nie mówią ci tego dlatego, że masz małe mieszkanie, czy może dlatego, iż nikt do ciebie nie przychodzi? — zapytałam ze współczuciem w głosie.
     — A może dlatego, że moi przyjaciele mają tę szaloną umiejętność niegubienia się w kilku pokojach na krzyż? — Uniósł pytająco brew.
     Wyrzuciłam ramiona w powietrze.
     — To w dalszym ciągu była ironia — wyparłam się. — Idę do prawdziwej łazienki. — Ruszyłam przed siebie, w podskokach wymijając delikwenta. Na krok od pierwszymi lepszymi drzwiami, których dotąd nie otwierałam, obróciłam się na pięcie. — Taegan nadal wypytuje o twoje prywatne sprawy?
     — Nie żebym nie był do tego przyzwyczajony. Bardziej interesujące jest, czemu ciebie to ciekawi.
     A później dziwi się, że mam do niego podejście takie, a nie inne.
     — Ponieważ z utęsknieniem — przyłożyłam dłoń do piersi i teatralnie zaakceptowałam ostatnie słowo — czekam na koniec tego pseudowywiadu. Jestem zbyt dobrym człowiekiem, żeby zostawiać ją na pastwę losu. Wydrapałaby mi oczy.
     Parsknął.
     — Sama nie potrafi sobie poradzić?
     Pokręciłam przecząco głową.
     — Boże, nie, skąd ten pomysł? — odparłam z grymasem. — Dobra, niespecjalnie dbam o to, co jeszcze masz do powiedzenia, więc wskaż mi, ładnie proszę, łazienkę i zaraz będziemy stąd znikać. Kategorycznie.
     — Bo nie często przeprowadzam wywiady, na które dziennikarz zabiera ze sobą znajomych. I również rzadko kiedy trafiam na dziennikarkę, która bezustannie ślini się na mój widok, tak na marginesie — odparł nonszalanckim tonem. — Łazienkę masz tam — dodał, kiwnięciem głowy wskazując na drzwi obok.
     Po zakluczowaniu się w niemałej toalecie odruchowo pokręciłam głową, sama do siebie, z politowaniem. Równie instynktownie spojrzałam w duże lustro zawieszone na ścianie nad umywalką, żeby przyjrzeć się swojemu odbiciu — nie, wbrew pozorom, nie wyglądałam jak siedem nieszczęść, miałam trochę potargane włosy, czego raczej się nie spodziewałam, ponieważ, przy rozmowie z kimkolwiek, non-stop je poprawiałam. Zrobiłam to, po co tu przyszłam, szybko umyłam ręce i wyszłam z łazienki, pewnym krokiem kierując się do pokoju dziennego, gdzie Taegan wciąż męczyła Herondale, a on, chcąc nie chcąc, cały czas odpowiadał. Zauważyłam brak zwierzaków, więc z radością usadowiłam się miejscu będącym legowiskiem Gilberta, jak myślę, z dala od ich obojga.
     W ciszy przysłuchiwałam się rozmowie, nic lepszego do zrobienia nie miałam.
     — Wspominałeś o twojej siostrze, która wkręciła cię do biznesu. Jak zareagowali rodzice? Spodobało im się to?
     Choć dla Taegan nie przewidywałam świetlanej przyszłości w branży dziennikarskiej, a to za sprawą jej wrodzonego narwania, zbytniej szczerości i bezpośredniego stylu bycia, w tamtej chwili tylko czekałam, aż zada jakieś bolesne pytanie. Wbije szpile. Tak w końcu robią ci wszyscy dziennikarze, których zadaniem jest przeprowadzenie wywiadu z jakąś gwiazdką — pytają o wszystko bez ogródek, bez zamartwiania się o reakcję rozmówcy. Zapytają o wszystko, wyłapią każdy smaczek, żadna choroba psychiczna czy trauma z dzieciństwa nie będzie stanowić najmniejszego problemu, byle się przyjęło i zwróciło w pieniądzach. Takie osoby otaczały mnie od zawsze, kłamliwe, bezlitosne, dbające o swój własny interes, w pewnym momencie do tego przywykłam, zachowanie mamy nie robiło na mnie większego wrażenia, a moją szczytową ingerencją było zaledwie szturchnięcie brata w łokieć, kiedy usłyszymy kolejną plotkę. Witamy w świecie, gdzie rządzi waluta.
     — Rodzice zawsze bardzo mnie wspierali w moich działaniach, byli zdania, że jeśli dobrze czuję się w tym, co robię, to będą po mojej stronie nawet, jeśli coś mi się nie uda. Widzieli tylko początki mojej kariery, ale jestem pewny, że widząc mnie teraz, byliby bardzo dumni.
     — Co masz na myśli? Wyprowadziłeś się z rodzinnego miasta? Wszyscy myśleliśmy, że pochodzisz z Avenley River. — Taegan, nie ukrywajmy, nie należała do błyskotliwych osób.
     — Owszem, urodziłem się w Avenley River, ale moi biologiczni rodzice wychowywali mnie poza jego granicami. Zamieszkałem tutaj dopiero z rodziną adopcyjną.
     Nie spuszczając wzroku z ekranu telefonu, analizowałam jego słowa, po cichu, w głowie i, prawdę mówiąc, kompletnie się pogubiłam. O kim on mówił? Wspierali go biologiczni czy adopcyjni rodzice?
     — Kim jest dla ciebie Beatrice?
     I wtedy całą moją ciekawość, ckliwą historyjkę i wymuszone współczucie szlag strzelił, bo Taegan zbyt szybko zmieniła temat.

     Piorun za piorunem, powoli uświadamialiśmy sobie, jak straszliwa burza nadciąga. Wiatr wiał jak szalony, parkowe drzewa nieopodal gięły się wpół, a niezabezpieczone przedmioty walały się po ulicach, zderzając ze sobą i z budynkami. Nieliczni śmiałkowie wychodzili na chodniki, niektórzy uciekali do domu, inni pełnymi garściami czerpali z nieszczęścia tych biedaków, grzejąc nogi w elektrycznym kominku na ostatnim piętrze wieżowca, popijając gorącą kawę. Stałyśmy już w przedsionku, a przynajmniej ja, gotowa do wyjścia, z kurtką zarzuconą na ramiona, szalikiem obwiązanym wokół szyi i masywnymi butami, w których moje stopy się wręcz topiły, w dosłownie i w przenośni. Taegan bez przerwy gadała, dopinając swój wywiad, wypytując o najgłupsze rzeczy związane z Watters, z nim, z ich dwójką albo agencją, chciała wiedzieć wszystko, co zresztą Herondale jej umożliwiał, bo ani razu nie wywinął się od niewygodnego pytania. Ponaglałam ją spojrzeniem, jakie przechwytywała od czasu do czasu, gdy swoje spuszczała z twarzy Jonathana.
     — Idziemy — rzuciłam oschle. — Mówię to po raz ostatni, Taegan. Jeszcze chwila, a będzie lało tak, że nie dotrzemy na chociażby przystanek.
     Zniecierpliwiona stukałam podeszwą buta o podłogę. W pewnym momencie robiłam to już nieświadomie.
     — Ale… Lucille! Zobacz, jak wieje! Ten cały przystanek jest z kilka ulic stąd, to za daleko! — zaczęła protestować.
     Przewróciłam oczami.
     — Nie mamy innego wyjścia, słońce. Musimy iść. Pamiętasz przecież, że umówiłyśmy się z chłopakami, no nie? — Sugestywnie puściłam do niej oczko, kiedy Herondale obrócił się do okna. — Zanim dojedziemy, będzie już dziewiętnasta. Możemy…
     I trach, piorun uderzył gdzieś daleko, a ułamek sekundy później rozległ się kolejny huk, głośniejszy, niż wszystkie inne. Przeszedł mnie dreszcz, choć burzy nigdy się nie bałam.
     — Chcesz wracać w taką pogodę? — fuknęła.
     — Masz lepszy plan? Gdybyś tak nie jęczała, już dawno byłybyśmy w drodze, no już, chodź. — Odchyliłam głowę do tyłu, zmęczona niekończącą się debatą. — Miło było pana poznać, panie Herondale, ale na nas już czas. Artykuł pojawi się na dniach. — Złapałam za dłoń Taegan, a do jegomościa uśmiechnęłam się szeroko i nieszczerze, wykonując delikatny ukłon.
     — Ale Lu, ja się naprawdę boję…
     Stanęłam jak wryta.
     — O czym ty…
     — Nie możemy tu poczekać? Burza minie, a my wrócimy do domu. Jonathan nie powinien mieć nic przeciwko — dodała pewnie, jakby przekonana, iż nie będę w stanie jej odmówić. Jakby to było postanowione. Żmija.
     — Nie ma mowy, nie będziemy…
     — Nie będę miał nic przeciwko — wtrącił się wyżej wymieniony z tym swoim miłosiernym tonem.
     Dalsze wykłócanie się z nią nie miało absolutnie żadnego sensu, bo zostałaby tu tak czy inaczej, a gdybym wyszła stąd sama, wypominałaby mi to do końca mojego życia, jak i po śmierci, o ile trafiłaby do nieba, w ślad za mną. Zrzuciłam z siebie i kurtkę, i szalik, czapkę wsunęłam w rękaw, buty wróciły na swoje miejsce. Z westchnieniem wróciłam do pokoju dziennego, rozglądając się dookoła. To będzie ciężka noc, przeszło mi przez myśl.

Znowu miałam rację. Nie, żeby mnie to zdziwiło - ale kilka tygodni później, trzymając w dłoni pozytywny test ciążowy, a w drugiej telefon z wiadomością od mojej kochanej Tae, potwierdzającą te straszne przypuszczenia, że ona też, wiedziałam, że nigdy nie powinnam zgadzać się na pomoc jej tamtego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz