- Daleko ta kawiarnia? – usłyszałam obok siebie głos towarzyszącego mi
mężczyzny.
- Nie, jakieś dziesięć minut – odparłam.
- Jedziemy czy spacerujemy?
- Możemy się przejść – zaproponowałam.
- Jasne, jestem jak najbardziej za tym – podniosłam lekko brew ze
zdziwienia. Skoro odpowiada mu spacer to po co w takim razie zadaje tyle pytań?
Może z grzeczności?
Ruszyliśmy spokojnym krokiem, mieliśmy sporo czasu. Znaczy, pewnie
Dymitr miał, ja może niekoniecznie tak dużo jak on. Zamierzałam wrócić jakoś w
porze obiadu, by przygotować posiłek dla rodzeństwa. Mój towarzysz wyciągnął z
kieszeni paczkę papierosów i wyjął jednego.
- Chcesz? – zapytał.
- Nie, dziękuję, nie palę – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Zmrużyłam
lekko oczy. – Chyba też nie powinieneś, skoro trenujesz?
- Moja praca mnie stresuje, to dlatego.
- Bycie właścicielem klubu to wielka odpowiedzialność, ale jest wiele
bardziej stresujących prac – stwierdziłam.
- To się tylko tak wydaje, muszę pamiętać o zamówieniach, DJ,
tancerkach, alkoholu, rachunkach, ochroniarzach. To wszystko wymaga ogromnego
poświęcenia. Często zarywam nocki, obsługuje ludzi stojąc za barem, czasami
gram na fortepianie, organizuje imprezy też, dla ważnych osób i to wszystko
musi być... perfekcyjne – odpowiedział.
- No dobra, masz racje, to nie wydaje się takie banalne – przy dobrej
organizacji na pewno dałoby się obejść wszędobylski stres, ale nie chciałam
komentować. Po kilku minutach znaleźliśmy się na miejscu; mężczyzna złapał za
klamkę i otworzył drzwi, jednocześnie przepuszczając mnie jako pierwszą. Miłe z
jego strony. Zajęliśmy miejsce przy jednym ze stolików i sięgnęliśmy po karty.
Miałam ogromną nadzieję, że Dymitr nie zamówi niczego co sprawi, że przez
najbliższy miesiąc będę jadła kromki z chlebem.
Chwilę później kelnerka pojawiła się obok nas. Rozpoczęła rozmowę z
mężczyzną, a ja w międzyczasie zamówiłam kawę z mlekiem. Przysłuchiwałam się
konwersacji, a kiedy Dymitr poprosił ją o dodatkową babeczkę zrobiłam nieco
zmartwioną minę.
- Czyli mogę liczyć na jakiś kurs gotowania? – zapytał, zmieniając
temat.
- Myślę, że nie będzie z tym problemu – odparłam. Zastanawiałam się
tylko, jak, gdzie i kiedy faktycznie miałabym przeprowadzić taki kurs. Człowiek
taki jak on w moim domu? Wątpię. Chwilę później kelnerka przyniosła nasze
zamówienie, a w telewizji pojawiły się wiadomości. Jakaś grupa przestępcza napadła
na bank i przetrzymywała zakładników.
- Ktoś miał niezły pomysł i się wzbogaci jeśli ten napad wyjdzie, ja
bym nie pogardziła takim przypływem gotówki – zażartowałam.
- Nikt by nie pogardził taką sumą – uśmiechnął się. Kiedy podeszła
kelnerka wyciągnęłam portfel, jednak ona wyciągnęła terminal, a Dymitr zapłacił
kartą.
- Ej, ale to ja cię zaprosiłam! – powiedziałam nieco zdenerwowana.
- Ale to ja płacę – odparł. – Cóż byłby ze mnie za facet, gdybym
pozwolił kobiecie płacić za siebie.
- To nie fair – mruknęłam, chowając portfel.
- Takie, życie. Nie chciałabyś przyjść do mnie? Może jakiś obiad razem
byśmy ugotowali? – nie byłam pewna, czy przyjście do domu nowopoznanego
mężczyzny jest odpowiednim zagraniem.
- Może innym razem, czeka na mnie rodzeństwo – odpowiedziałam. –
Niestety, muszę już wracać.
- Podwiozę cię – nie odpuszczał. Czemu tak bardzo zależało mu na moim
towarzystwie?
- Mogę się przejść.
- Sama powiedziałaś, że ci się czas kończy więc: masz czas czy nie?
Spojrzałam na niego i podniosłam ręce do góry w geście bezbronności.
- Dobra, masz mnie. Chętnie skorzystam.
Wzięliśmy swoje rzeczy i skierowaliśmy się w stronę wyjścia. Dymitr
ponownie otworzył drzwi bym bezproblemowo mogła przejść przez nie pierwsza.
Ruszyliśmy w kierunku siłowni, w końcu tam stał samochód mojego towarzysza,
który w międzyczasie zapalił kolejnego papierosa. Kiedy dotarliśmy na parking
mężczyzna pilotem otworzył drzwi bardzo luksusowego samochodu. Wsiedliśmy do
niego, a ja pokierowałam Dymitra prosto pod mój dom, a kiedy pod nim się
zatrzymaliśmy on wyciągnął ze schowka kartkę oraz długopis i zapisał mi swój
numer.
- Gdybyś chciała iść na trening albo się spotkać, dzwoń albo pisz – odezwał
się, podając mi kartkę.
- Jasne – uśmiechnęłam się i wyszłam z auta, przy okazji zabierając
swoje rzeczy. Nie odwracając się za siebie szybkim krokiem weszłam po schodach
i zniknęłam za drzwiami. Przepocone rzeczy po treningu wrzuciłam do pralki, a
sama zaszyłam się w kuchni by przygotować obiad dla rodzeństwa. Nastawiłam wodę
na makaron i równocześnie zaczęłam obsmażać mięso. Jak to miałam w zwyczaju, dwoiłam
się i troiłam, by posiłek był gotowy jak najszybciej. Starałam się przyzwyczaić
wszystkich do jedzenia o regularnych godzinach, w końcu to dobrze wpływało na
ich zdrowie.
Złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że kolejny palnik w kuchence
przestał działać. Na nic zdały się krzyki, próby ruszania czy też podpalenie
zapalniczką. Zrezygnowana dokończyłam obiad, zjadłam go z rodzeństwem i
zaszyłam się w swoim pokoju, gdzie zasiadłam do laptopa. Zajęłam się swoim
blogiem.
* * *
Ostatnie dwa dni minęły mi bardzo spokojnie. Na zmianę gotowałam i
zajmowałam się blogiem. Niewielkie chęci sprawiły, że przez te dni skupiłam się
na ćwiczeniach w domu. Człowiek jednak jest stworzeniem muszącym przebywać z
innymi ludźmi. Bez wahania złapałam za telefon i wybrałam numer.
- Będziesz dzisiaj na siłowni? – spytałam.
- Jeśli chcesz poćwiczyć razem, a potem znajdziesz czas aby wpaść do
mnie i ugotować razem obiad to bardzo chętnie się tam zjawię – odpowiedział.
Zastanowiłam się przez chwilę. Dzieciaki najbliższe dwa tygodnie miały
spędzić u dziadków na wsi, więc miałam naprawdę sporo czasu.
- Niech będzie. Będę za pół godziny.
Nie czekając na odpowiedź spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i
wyszłam z domu. Spacerkiem ruszyłam w stronę siłowni, a kiedy już tam dotarłam
wskoczyłam do szatni i przebrałam się w ubrania. Standardowo rozpoczęłam
trening od rozgrzewki, czyli kilka minut rozciągania. Po kilku chwilach pojawił
się Dymitr. Poćwiczyliśmy razem cały czas rozmawiając.
Po zakończonym treningu udałam się do szatni, wzięłam prysznic i
przebrałam się. Chwyciłam torbę i wyszłam przed siłownię, gdzie po chwili
dołączył do mnie mężczyzna.
- W takim razie, jedziemy do mnie – powiedział tajemniczo. Wsiadłam do
jego samochodu i modląc się w duchu, by jednak nie skręcił gdzieś w las ruszyliśmy
przed siebie.
Dymitr?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz