2 sie 2020

Od Charlie C.D Brooke

Nasłuchiwałam, jak naprzemiennie trzaskała drzwiami i wyrzucała z siebie wiązki różnobarwnych przekleństw wyrażających zirytowanie zgubionymi kluczami albo natrętnym szefem. Mimo że znajdowałam się za dwiema grubymi ścianami, widziałam, jak po salonie latały puste pudełka po chińszczyźnie i pizzy, a opróżnione butelki wina obijały się o siebie, poustawiane w każdym możliwym, wolnym miejscu przy kanapie. W salonie najprawdopodobniej panował taki chaos, jaki zwykł panować od śmierci taty, od przeszło pięciu lat spędzonych na pobijaniu rekordu wypitych lampek wina w ciągu jednego wieczora. Myślę, że od powrotu do mieszkania zdążyłam wydeptać ścieżkę z mojego pokoju do łazienki i z powrotem, w praktyce nie robiłam niczego innego i gdyby nie Mel regularnie dostarczająca mi posiłki, które prędzej czy później lądowały w ściekach razem z resztą moich wnętrzności, nie ruszyłabym się z łóżka do końca zasranego życia, a może jeszcze kilka lat dłużej, tak dla pewności, że aby na pewno nie żyję, a moje zwłoki w najlepsze rozkładają się pod grubą warstwą kołder i koców. Wzięłam głęboki oddech i ukryłam głowę w poduszce, kiedy mama na dobre wyszła z mieszkania. Była więc siódma rano, a ja rozpoczynałam kolejny bezwartościowy dzień bycia społeczną niedorajdą, która od trzech dni zalegała we własnym łóżku, zbyt przerażona, żeby wyjść poza próg mieszkania.


Spojrzałam na toaletkę, na przewróconą torebkę, której nie ruszyłam od trzech wieczorów i z jakiej wyleciała cała zawartość, na czele z tuszem do rzęs, korektorem, pomadką, kilkoma tamponami i pustym portfelem wziętym tylko po to, żeby w razie konieczności zapłacić za taksówkę. Jak widać, przydał się i spełnił swoją funkcję wzorowo. Przekręciłam się na lewy bok. Westchnęłam po raz kolejny, przerzucając nogę przez połowę objętości kołdry. Nie spuszczałam wzroku z mebla, sunęłam nim wzdłuż nóżek, wzdłuż blatu i lustra, dopóki nie dotarłam do miejsca, na granicy którego balansował średniej wielkości pędzelek do cieni, na co dzień znajdujący się w odpowiednim kubeczku razem z hordą innych przyrządów do wklepywania sobie w twarz tapety. Byłam na tym etapie, gdzie nawet nie myślałam o tym, co zadziało się tamtego wieczora; tkwiłam sobie w mojej bezpiecznej przestrzeni, odizolowana od świata zewnętrznego i niepotrzebnych zmartwień, całkowicie pusta w środku. Od czasu do czasu uśmiechałam się do siebie samej, tak kompletnie bez powodu, jakby wyłącznie po to, żeby na kilka chwil zmienić wyraz twarzy dla dobra mięśni albo wyśmiać własną nieporadność.
Na mojej twarzy wylądował pojedynczy kosmyk związanych w luźnego koka włosów. Czułam smród papierosów, który jakimś cudem nadal z nich nie zszedł, a same włosy mieniły się, jakby były mokre, przez to, że od ostatniego mycia minęło pół tygodnia. Brzmi to co najmniej obrzydliwie i, racja, za takie może uchodzić, ale to ostatnia rzecz, o którą w tamtych chwilach dbałam. Właściwie to marna wymówka, ponieważ w praktyce nie dbałam o nic innego, na czele z własnym samopoczuciem, komfortem psychicznym i stanem fizycznym, który w wyniku niedożywienia i marnej diety stale się pogarszał. Choćbym chciała, nie dałabym rady wstać i zabrać się za przywracanie włosów do względnie normalnego stanu — w końcu kwestią czasu było, aż znów się zaczną się przetłuszczać. Wtedy znowu je umyję, za dwa dni kolejny raz i tak do końca życia będę powtarzać ten cykl, dopóki nie zetnę ich na wysokość uszu i kompletnie nie zsiwieją. Ktokolwiek widzi w tym sens? Ja nie.
Sięgnęłam po telefon — musiałam się nieźle wygiąć, żeby się do niego dostać. Zimne plecki telefonu, bateria w niemal nienaruszonym stanie, kilkanaście nieodebranych połączeń i parę niewyświetlonych konwersacji uświadomiły mi, od jak dawna nie miałam go w rękach. Nie weszłam na żaden portal społecznościowy, zignorowałam pełną tablicę powiadomień i oznaczeń na zdjęciach z imprezy. Wpatrywałam się w menu główne, zastanawiając, w jaki sposób spożytkować przeznaczony na telefon czas. Z nieukrywaną niechęcią i westchnieniem otworzyłam jedną z rozmów, w której Mel bardzo emocjonalnie podchodziła do mojego stanu psychicznego, w przeciwieństwie do mnie. Grupowa rozmowa z Aidenem i Theo, nasza mała grupka z żabą na zdjęciu głównym i kompletnie przypadkową nazwą związaną z jednym z naszych przypałów. Dialog toczył się wyłącznie między moją przyjaciółką i Theo, ponieważ, jak sądzę, jej chłopak był w tamtej chwili w sypialni Melanii. Dyskutowali, jakby sądzili, że nigdy tego nie zobaczę. Zorientowałam się co prawda po czasie, bo na siedemnaście godzin po zdarzeniu, ale poczułam, jakby rozgrywało się przed moimi oczami. Byłam trochę jak duch, który obserwuje sytuację zza kulis.
Czułam na sobie obcy dotyk, więc żeby sielanki nie trafił szlag, dla rozluźnienia uwolniłam wszystkie emocje, zaczynając szlochać do poduszki jak dziecko bojące się ciemności.

Brooke. Kompletnie zapomniałam o tym, że istnieje i że najprawdopodobniej jestem jej coś winna, na przykład miłe przeprosiny albo skromne wyjaśnienia, dlaczego zostawiłam ją samą. Ale nie mogłam słuchać tego głosu, co dopiero mówić o spojrzeniu, o widoku — to idiotyczne. Nieustannie wracałabym myślami do naszego pocałunku, który należał do kategorii najbardziej bezsensownych i nic nieznaczących pocałunków w historii wszechświata, jaki, jak gdyby kontrargumentów było zbyt mało, wziął się tylko i wyłącznie z wyzwania wymagającego od nas dopuszczenia do niego. Coś jeszcze? Pewnie, na osłodę, całowała się z kimś jeszcze, nawet kilkoma osobami. Zachwycające, Charlie, postawa godna pozazdroszczenia.
Jak dobrze, że jedynym, o czym na tamtę chwilę myślałam, było jak zwalczyć nieodpartą chęć wyskoczenia z okna.
Sama nie wiem dlaczego, ale to już nie robiło na mnie wrażenia. Nie ryczałam któryś dzień z rzędu, nie rzucałam się po łóżku ani nie zmywałam z siebie śladów dotyku — to normalne reakcje, ale ja… ja już sama nie mam pojęcia. Nie rozumiem, z jakiego powodu to po mnie spłynęło i z jakiego nie czułam obrzydzenia. Ani smutku. Ani czegokolwiek. Od tamtego wieczoru czułam się pusta, kompletnie obojętna na to, co dzieje się wokół mnie i jakie skutki będzie mieć moja izolacja. W moim pokoju było gorąco, w końcu mieliśmy lato — leżałam zakopana pod kołdrą. Ciało umyłam po powrocie z imprezy, następnego ranka — od tamtej pory nie zaznałam ciepła wody. Raz czy dwa zdarzyło się, że przypomniałam sobie o tym, co działo się tamtego wieczora — za pierwszym razem się rozpłakałam, za drugim nie. Czasami myślałam sobie, iż to może i moja wina. Może dlatego tak do tego podchodzę. Może mój mózg próbuje pozorować, że to on jest sprawcą, a wyrzuty sumienia maskuje mnogość wydarzeń tego pokroju.
W końcu od zawsze coś było nie tak. Laura, tata, mama. Pożal się dziewczyna, która odeszła przy pierwszej lepszej okazji, pod byle jakim, kulawym pretekstem, nieżywy ojciec zmarły na skutek idiotycznego wypadku, jaki równocześnie mógł się nie wydarzyć i matka alkoholiczka udająca dostojną pracownicę wielkiej korporacji z butelkami po tanim winem ustawionymi za łóżkiem od strony, na której za życia spał tata, jakby to miało symboliczne znaczenie. Życie pełne kłód, kłótni i utrudnień, spory o nie wiadomo do końca, co dokładnie, cała ta szopka z coming-outem, niezgłoszenie się na studia startujące już od października, spory z Mel, Theo i Aidenem, problemy w szkole; mogłabym wymieniać i wymieniać, dopóki wszyscy nie uznamy mnie za najbardziej problematyczną i histeryzującą osobę na tym świecie.
Minęły czasy, gdzie bez wahania mogłam podnieść głowę i powiedzieć sobie „dasz radę, Charls”.
To się nazywa szczęście.
Wracając do Brooke, bo nieco olałam ten temat — nie wiem, co było najodpowiedniejsze. Nie mogłam do niej zadzwonić, ba!, nie mogłam nawet napisać, ponieważ wiązało się to ze zbytnim ryzykiem. Nie dopuszczałam do wiadomości faktu, że to niekoniecznie popocałunkowy wstyd i nieśmiałość, tylko coś więcej. Przecież to była najgłupsza ze wszystkich możliwości. Brooke? Brooke Middleton? Dziewczyna, którą chciał znać każdy i o której względy starały się dzieciaki z klas trzy lata młodszych? Boże, absolutnie. Chociaż? Nie. Nie czułam żadnych motylków.
Nie wysłałam więc niczego. Żadnej wiadomości, żadnego zapytania. Niczego.

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz