17 lip 2019

Od Dustina do kogoś - Zadanie #12

                Korzystając z faktu że miałem teraz całe dwa dni wolnego, postanowiłem iść do baru się napić. Nie przepadałem za alkoholem jednakże raz na jakiś czas, szczególnie po ciężkim dniu w pracy trochę alkoholu człowiekowi nie zaszkodzi. Plan prosty, wykonanie jeszcze łatwiejsze. Rozsiadłem się na krzesełku przy barze, zamówiłem whisky z colą i skupiłem się na trunku. Początkowo nie rozmawiałem z nikim, kontemplując i rozmyślając nad szklanką pełną morderczej dla mojej wątroby substancji. Jutro pewnie będę tego żałował ale czy teraz ma to znaczenie? Raczej nie. Zabawne jak już po jednej szklance człowiekowi może rozwiązać się język. Przy drugiej szklance zacząłem już rozmawiać z barmanem o trudach życia, pracy i typach klientów. Niby wykonywaliśmy dwie różne od siebie prace a często moi "klienci" byli tacy sami jak i jego, i vice versa. Z każdą godziną pochłaniałem kolejną szklankę. Ludzie się dosiadali, wchodzili, wychodzili, coś gadali, zaczepiali. To papieros, to ogień, ktoś chciał nawet drinka. Nie zwykłem do stawiania ludziom drinków więc trzymałem się swego. Nie dbałem o to czy ktoś będzie z tego faktu zadowolony czy też nie. W końcu wstałem od lady. Pora się trochę poruszać by alkohol za bardzo nie uderzył do głowy. Zresztą ile można słuchać tego samego pytania barmana i ludzi tam podchodzących. Mimo iż tancerzem nigdy dobrym nie byłem pasowało się trochę rozruszać. Trochę tańcu, trochę wyjść na chłodne powietrze, trochę odsapnąć. Po kolei, zacznijmy od tańca. Wyszedłem gdzieś w kącik parkietu zaczynając się powoli gibać w rytm muzyki. Za mną ściana, z prawej ściana, z lewej ludzie przede mną ludzie. Idealne miejsce dla nieśmiałej, podpitej lekko osoby. Noga w górę, dwa kroki w bok, jeden w tył, jeden obrót i trzęsienie ciałkiem. W drugą stronę na odwrót. Obrót, tył, bok i do góry. Przypominało to bardziej bociana któremu chce się sikać niż taniec, ale wspominałem że tancerzem to ja nigdy dobrym nie byłem. Wspominałem?
Po dwóch piosenkach wyszedłem na zewnątrz trochę ochłonąć. Chłodne powietrze, do tego jeśli jest rześkie, szczególnie nad ranem, pomaga jeśli chodzi o upojenie alkoholem. Kilka głębokich wdechów, kontemplacja, obserwacja i spojrzenie na zegarek. Godzina pierwsza trzydzieści sześć. To chyba dobra pora by wejść na jeszcze jednego drinka, wypić, zapłacić i ruszyć do domu by oddać się w ramiona morfeusza.
                Jako iż miałem wolne, wcale nie musiałem się spieszyć z pobudką. Obudziłem się dopiero około jedenastej i to nawet chyba równej. W gardle sucho, w głowie lekki mętlik. Odkąd pamiętam nigdy nie miałem prawdziwego kaca. Zazwyczaj mnie lekko ćmiło i na tym się kończyło. Dziś było troszkę gorzej niż do tej pory. Chwyciłem butelkę wody która leżała koło mojego łóżka i wypiłem na raz gdzieś z jedną czwartą zawartości. Każdy kto miał kaca raczej dobrze wie ze woda nie pomoże. Ja jednak miałem swój sposób na ratowanie się z potencjalnych ostrych kaców. Zwlekłem się z łóżka początkowo szukając kota. Spał najlepsze na fotelu więc miałem czas dla siebie. Podszedłem do torby z którą chodzę do pracy. Wygrzebałem z niej różowy wenflon i glukozę w 500ml. Przygotowałem sobie kroplówkę i poszedłem zrobić jajecznice z mocną czarną herbatą. Spojrzałem w stronę fotela. Sierściuch wcale nie zamierzał wstawać mimo iż słyszał że coś pichcę. Wcale mu się też nie dziwie. Gdybym dostawał trzy razy dziennie różne żarcie z puszki które kosztuje więcej niż moja stawka godzinowa, sam bym nie zamierzał wstawać do byle jajecznicy.
Po parunastu minutach byłem po śniadaniu i podłączoną kroplówką. Położyłem się na łóżku i zamknąłem oczy. "Do widzenia Panie kacu" pomyślałem i odpłynąłem jeszcze na dwie godzinki.
                O trzynastej po kacu nie było ani śladu. Czułem się wypoczęty, rześki i zwarty do pracy. Kot radośnie sobie biegał po pokoju, bawiąc się moimi kapciami. Odłączyłem sobie kroplówkę, wyciągnąłem wenflon i poszedłem zrobić lekki, ale pożywny obiad. W międzyczasie gdy się coś gotowało, posprzątałem nieco w domu i mogłem zasiąść do zjedzenia obiadu.
Kolejne pół dnia zleciało mi dość szybko jednakże leniwie. Trochę posprzątałem w domu, pobawiłem się z kotem, pobuszowałem w internecie i kręciłem się bez celu po mieszkaniu. Stwierdziłem że w tak ładny wieczór który się  właśnie zapowiada grzech siedzieć na stancji, więc przejdę się do parku. Przygotowałem kotu jeść na wieczór, przebrałem się w ubiór codzienny, zwykły, lekko sportowy i wyszedłem z mieszkania, kierując się w stronę parku.
Słońce powoli zaczynało zachodzić gdzieś na horyzoncie a ja spacerowałem sobie spokojnie z rękami skrzyżowanymi za sobą. Przyglądałem się drzewom, trawie, ludziom na ławeczkach. Po przejściu jeszcze paru metrów zauważyłem wolną ławke. Postanowiłem na niej usiąść i zawiązać mocniej buty które lekko mi się rozsznurowały. Po zawiązaniu jednego zauważyłem że ktoś przede mną stoi. Podniosłem powoli wzrok zdezorientowany.
-dobry wieczór...?

<ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz