Nie mogłam narzekać na nic, co pozwalało zarabiać mi samodzielnie pieniądze. Uszczęśliwiał mnie fakt, że jestem samodzielna i choć moja rodzina zdążyła zapewnić mi z jakieś pięćset razy, że zawsze mogę zwrócić się do nich o pomoc, to nie czułam takiej potrzeby. Studenci zarabiali w różny sposób, a ja korzystałam ze swoich umiejętności ścisłego umysłu i przyjemności z nauki. Korepetycje były naprawdę chwilą odpoczynku... o ile druga strona wykazywała chęci do przynajmniej próby zrozumienia czegokolwiek.
Z początku każdy podchodzi sceptycznie do tego, czego nie lubi i nie rozumie. W jakiś niewyjaśniony sposób potrafiłam w końcu dotrzeć do każdego dzieciaka, choć nieraz w środku trzęsłam się z niecierpliwości. Najgorzej, gdy korepetycje nie były wymysłem dziecka, tylko rodziców. I choć ci najczęściej chcą jak najlepiej, nastolatek zmuszany do czegokolwiek zachowa się dwa razy gorzej, aby zrobić na przekór.
W pewnym momencie naszej "lekcji" marzyłam, aby w końcu znaleźć się w mieszkaniu, zrobić sobie gorącej herbaty, aby teina złagodziła moje zszargane nerwy i najlepiej spędzić cały wieczór jak leń śmierdzący, nawet jakby któraś z moich współlokatorek miała ochotę mi to wytknąć. To raczej wątpliwe, bo nie potrafiłam siedzieć w jednym miejscu.
Ale sprawy przybrały niespodziewany obrót, gdy zaczęliśmy rozmawiać na inne tematy. Na początku piętnastolatek się wzbraniał, ale potem wyczułam, co go interesuje. Cóż, to nie było takie trudne, mając wokół na ścianach porozwieszane plakaty nawiązujące do świata koszykówki. Nie znałam się na tym kompletnie i nie udawałam, że jestem w tym całkiem zielona. W końcu mój "uczeń" uśmiechnął się i zaczął mówić. Może to śmiesznie brzmi, ale na początku myślałam, że jest niemową. Nie omieszkałam mu tego wytknąć, co obydwoje nas rozbawiło. Okazało się, że mamy też wiele wspólnego. Może to nie jest bardzo wychowawcze, ale nie jestem nauczycielką, czy choćby opiekunką, dlatego nie widziałam nic złego w spędzeniu godziny na rozmowie o zainteresowaniach i innych bzdetach niedotyczących szkoły. W ten sposób wyszłam z korepetycji zmęczona, aczkolwiek zadowolona i spełniona.
A o co chodzi z domniemanym ślubem?
Trudno mi powstrzymać śmiech przed moją przyjaciółką, która weszła w tryb mama Candice. Całe szczęście nie widzi mojej twarzy, a z mojego gardła nie wydobywa się nawet ciche parsknięcie.
O Boże, ona serio myśli, że mówię na poważnie.
- Zostaniesz moją druhną! - krzyczę podekscytowana - Włożę na ciebie sukienkę-bombkę w kolorze rażącej fuksji i dwunastocentymetrowe szpilki dla efektu. Już się nie mogę doczekać, aby powiedzieć to Julii, myślę, że padnie z wrażenia na podłogę.
- Ty chyba upadłaś na podłogę, ale z głupoty! O czym ty w ogóle do mnie mówisz? - wykrzykuje do telefonu.
- Po pierwsze, pragnę zaznaczyć, że to prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia, a po drugie... właśnie zamykasz bibliotekę, prawda? - to pytanie nieco zbija ją z tropu. Pytałam poważnie, ale dziewczyna najwyraźniej uważa, że próbuję zmienić temat.
- Nie wykręcaj się. Masz mi wszystko wytłumaczyć - mówi stanowczym tonem.
- W takim razie nie wracaj do mieszkania, podjadę po ciebie - to trochę ją dezorientuje i powoduje, że zostawia temat ślubu.
- Słucham? Ale po co? - uśmiecham się sama do siebie, unosząc kciuk w górę w stronę stojącego w mieszkaniu chłopaka. Kiwa głową, unosi dłoń na pożegnanie, a potem znika za drzwiami.
- Musisz mi pomóc... dobrać suknię ślubną! - mówię podekscytowana. Rudowłosa próbuje coś powiedzieć, ale nie daję jej dojść do słowa - Czekaj przed biblioteką. Zaraz tam będę.
- Izzy! Ale skąd weźmiesz auto? - pyta w momencie, gdy odrywam od ucha telefon i przerywam połączenie.
Wchodzę do pokoju i wyciągam z szafy, położony na swoim specjalnym miejscu kombinezon motocyklowy. Candy mnie zabije. Jest tyle rzeczy, które boi się ze mną robić, a jazda ze mną na motocyklu to jedna z tych położonych najwyżej na liście.
Wciągam go szybko na siebie, chwytam kluczyki, zanim wychodzę z mieszkania, klękam przed Brittany'm i chwytam jego pyszczek w dłonie.
- Czekaj tu na mamusię i pilnuj domu - pies cieszy się jak dziecko z powodu odrobiny tej uwagi - Mamusia cię kocha, skarbie - mierzwię mu sierść i wypadam z mieszkania jak piorun.
Biblioteka znajduje się niedaleko miejsca naszego zamieszkania, więc droga trwa dosłownie chwilę. Candy stoi w umówionym miejscu i obejmuje się rękoma. Gdy do niej podjeżdżam, mierzy spojrzeniem mnie i mój pojazd. Kręci głową i unosi dłoń w górę, protestując.
- Nie. Nie, kuźwa, powiedziałam, że nigdy więcej.
- Zachowujesz się jak dziecko - przewracam oczami i podaję jej kask - No dalej, laska. Wskakuj.
- Najpierw wyjaśnisz mi wszystko - żąda, abym jej odpowiedziała w tej samej chwili.
- Po drodze - próbuję ją zbyć.
- Nie ma mowy! Nic nie będę słyszeć! - wybucham śmiechem.
Cholercia, skapnęła się.
- I o to chodzi moja droga - przestaję się śmiać, gdy widzę jej naburmuszoną minę. Unoszę brwi i spoglądam na nią szczenięcym spojrzeniem - Prrroooszę - składam ręce i wydymam wargi.
Dziewczyna poprawia torbę na swoim ramieniu, przez chwilę się wahając, ale zaraz potem wzdycha przeciągle i zabiera ode mnie kask.
- Mam nie zginąć, jasne? - mówi i usadawia się za mną - Cholera, Izz. Mam sukienkę!
- Spoko, nie będę cię macać po udach jak facet. To obleśne - obrywam za to w plecy.
- Sama jesteś obleśna, małpo jedna - rechocze za mną - A poza tym, masz trzymać ręce na kierownicy! Tak właściwie, to gdzie jedziemy? Mam nadzieję, że mi w końcu wyjaśnisz, dlaczego wychodzisz za mąż - mówi parę rzeczy naraz.
- Spokojnie. Powiedzmy, że cię porywam - słyszę za sobą ciche parsknięcie, dlatego wnioskuję, że nie przyjęła tego na poważnie. Ależ będę się śmiać z jej miny, gdy zobaczy, gdzie i do kogo ją zabieram. To będzie absolutnie piękne i aż to chyba nagram.
Tego samego dnia, ranek
- Mam dzisiaj dużo do zrobienia. Muszę załatwić to i owo - przysłuchuję się rozmowie Candice, podczas męczarni z nakrętką butelki wody. Jak można tak mocno zakręcić, a potem nie móc tego odkręcić? Jest jedno wyjaśnienie, jestem momentami silniejsza od samego nordyckiego boga.
Spoglądam na nią ostrożnie tak, żeby nie zauważyła, że jej się przyglądam. Mam szczęście, bo jest tak zajęta rozmową, że nic nie jest w stanie przyciągnąć jej uwagi. Chyba że zaczęłabym biegać po mieszkaniu i przy okazji krzyczeć.
Jeśli nie mówi konkretnie, co ma do załatwienia, to znaczy, że coś kręci. Marszczę nos, bo nie podoba mi się jej pomysł na spędzenie pozostałego dnia... mimo że wcale nie wiem, jak wyglądają jej dzisiejsze plany na wieczór. Ja sama nic nie miałam. Chciałam się wyspać przed jutrzejszym dniem z najbardziej męczącym trzylatkiem na świecie. Dzieciak jest kochany, ale czasem podejrzewam, że każdy człowiek w pewnym etapie swojego życia przechodzi ADHD. Taki etap właśnie ma Gustov.
- Tym bardziej nie zachęca mnie to do przyjścia - kwituje poważnie rudowłosa, ale po chwili chichocze.
Oho, wiem, z kim rozmawia. I chłopakowi ewidentnie jest potrzebna pomoc.
Wiem, że będzie na mnie za to zła, ale tylko przez chwilę. Podnoszę się z kanapy, rzucając butelkę na drugą stronę.
- Jeszcze się z tobą policzę - mówię bardziej do siebie, wkurzona, że nie mogłam jej odkręcić.
Skradam się do przyjaciółki, wykorzystując moment kiedy jest odwrócona i spogląda przez okno. Momentalnie wyrywam jej telefon z dłoni i odchodzę, zanim zdąży krzyknąć bądź jakkolwiek inaczej zareagować.
- Cześć słodziaku - mówię do telefonu i zerkam przez ramię. Candice jak zawsze wytrzeszcza oczy, co niezmiernie mnie bawi - Masz problem z wyciągnięciem pani porządnickiej z mieszkania?
- Hej Izzy. Właściwie już się powoli łamała - odpowiada Neal, na co zaczynam się śmiać i puszczam do Candy oczko. To już doprowadza moją przyjaciółkę do skraju. Wyciąga dłoń w moim kierunku po tym, jak jej morderczy krok spowodował, że znalazła się w jednej chwili obok mnie. Na całe szczęście chwyciłam leżącego ogórka na blacie i odgrodziłam się od niej.
- Mogę ją podwieźć, powiedz mi tylko gdzie - to nie była propozycja, tylko stwierdzenie faktu.
- Oddaj mi telefon w tej chwili, Mortensen - musiałam obiec wyspę, bo moje dzielne warzywo służące obecnie za narzędzie obronne nie wystarczało. Słuchałam Neala, unikając Candice. Trudno było mi skupić się na słowach, gdy wkurzony rudzielec miał wyrysowaną chęć mordu na twarzy. Zapamiętałam adres i pobiegłam do kanapy, w tej samej chwili kładąc się na plecach, gdy Candy deptała mi po piętach.
- Okey! - krzyknęłam do telefonu - Załatwię ci laskę - za to oberwałam poduszką - A teraz kończę, bo pewien wściekły rudzielec próbuje mnie zabić. Ałć! - Candy wyrywa mi telefon po tym, jak chwytam się za boki. Uszczypnęła mnie małpa jedna.
- Neal? Tak... najpewniej wyrzucę ją przez okno - rzuca mi wkurzone spojrzenie, więc wytykam jej język. Powtarza mój ruch, na co zaczynam się śmiać.
- Załatwiłam nam fajny wieczór - mówię dumnie, sięgając po moją butelkę wody.
Po chwili dziewczyna kończy rozmawiać. Niebezpiecznie szybko zbliża się w moją stronę, więc osłaniam się poduszką i chowam głowę, piszcząc.
- Najpierw zrobię ci krzywdę, a potem zacznę opierdalać - szczypie mnie w uda.
- Ała! Przestań! - zrywam się na nogi i odskakuję od niej - Chcesz, żebym miała siniaki na moich królewskich nogach? - masuję bolące miejsca.
- Zaraz ich nie będziesz miała wcale - parskam śmiechem - Nigdzie z tobą nie jadę.
Ona chyba zgłupiała. Pomijam już, że pomysł, który ledwo słyszałam od Neala, mi się podobał, to pozwalał wyrwać się Candice z domu. Dlaczego to ja muszę tu grać anioła stróża dbającego o dobro człowieka?
- Jedziesz i bez dyskusji - siadam z impetem na kanapę i rzucam w nią poduszką.
- Izzy! - podnosi głos, ale rezygnuje po chwili z tego rozwiązania.
- Candy! - naśladuję ją, co najwyraźniej rozbawia dziewczynę.
- Jesteś w tym beznadziejna - przewraca oczami. Wygląda bardziej jak obrażone dziecko, a powinna się cieszyć. Sama jestem ciekawa, co takiego niby było w miejscu, gdzie chciał ją zabrać Neal, że tak się wzbraniała.
- Wiem, moi bracia ciągle mi to mówią. Nie znoszę, gdy mnie naśladują, a ja nie potrafię żadnego z nich, dlatego lepiej mi tego nie mów - naprawdę jestem na to wrażliwa, ale lepiej mi się wyzywa rodzeństwo niż przyjaciółkę.
Candice nie odpowiada, bawiąc się telefonem w dłoniach.
- Oj, laska, proszę cię. To jest okazja gdzieś wyjść - jęczę.
- Nie. I błagam, choć raz przyjmij "nie" jako "nie zrobię nic na przekór i się posłucham".
Obecnie
- Jesteśmy na miejscu - zatrzymuję motocykl, wyłączam go i zdejmuję kask.
- Ja cię chyba zamorduję - słyszę za sobą głos Candy - Mówiłam ci, że nigdzie nie jadę!
- Cześć ruda - podchodzi jakiś brunet i wita się z Candice. Ta obrzuca go spojrzeniem, a ja chichoczę pod nosem z jej nastawienia - Jestem Benjamin, brat Julii - zwraca się do mnie z szerokim uśmiechem i wyciągniętą ręką.
A więc to ten brat.
- Heeej - przeciągam, szturchając przyjaciółkę w bok - Isabelle - przedstawiam się, ściskając jego dłoń - Czy wy wszyscy macie takie idealne geny w rodzinie, bo jeśli tak, to muszę zganić Julię za wyzywanie na was - chłopak śmieje się uprzejmie.
- Chętnie zobaczyłbym jej reakcję, gdy to mówisz - kiwam głową z mną oznaczającą "wiem, co masz na myśli" - Myślałem, że miało cię tu nie być - mówi do Candy.
- Bo miało mnie nie być, ale jak widać, jestem. Podziękuj mojej przyjaciółce - dziewczyna piorunuje mnie spojrzeniem. Przybieram niewinny wyraz twarzy i odsuwam się nieznacznie.
- Dziękuję - mówi chłopak - Nawet nie wiesz, jakby zachowywał się Neal, gdyby tu nie przyszła.
- Uważam, że normalnie - odzywa się znajomy głos, na którego dźwięk Candice aż podskakuje.
- No część słodziaku - macham mu dłonią. Odwzajemnia gest - Konspiracja się udała. Przywiozłam ci kobietę, a teraz idę zabrać jej całe zapasy słodyczy w szafce - chwytam w dłonie kask.
- Zdrajca. Trzymaj się od mojej szafki z daleka...
Zanim udaje mi się odpowiedzieć jej jakimś zapewne kwiecistym sformułowaniem, przerywa mi jakiś głos z tyłu.
- Ładna maszyna - odwracam się i mierzę spojrzeniem jakiegoś innego chłopaka.
Pf, ładna. Ładny to może być kamyczek przy kałuży.
- Ona jest cudowna, a nie ładna - prycham.
- Umiesz na tym jeździć, ślicznotko?
Czy on sobie żartował w tej chwili?
To, że się nadęłam nie było wręcz widać, ale w środku spięłam się niesamowicie. Jak on śmiał wypowiedzieć to zdanie?
Candice chyba wyczuła, że najchętniej zaczęłabym go opieprzać z góry od dołu, aż zacząłby spieprzać, gdzie raki zimują, dlatego spróbowała zainterweniować.
- Dobra, skoro się wszyscy znamy...
- Lepiej od ciebie. Założę się, że nie potrafisz nawet ruszyć na takiej maszynie - nie daję dokończyć jej, bo czuję, że moja zdeptana duma domaga się krwi.
- Nie dasz rady, złociutka - śmieje się. Odbieram to jako obelgę wobec mojej osoby, pomijając już, że nie jestem żadna "złociutka". Jest to także wyzwanie, a ja akurat takich się nie boję. Zobaczymy, kto będzie świecił głupią miną.
- Dobrze, złociutki - podkreślam z impetem drugie słowo i staję przed nim z opartymi rękoma na biodrach. Unoszę głowę, aby popatrzeć mu w oczy, a że jest znacznie wyższy, mój podbródek wędruje w górę - Pokaż mi, że jesteś facet i wygraj ze mną. No chyba, że w gębie mocny, a w spodniach pustka - słyszę za sobą śmiechy roznoszące się wokół i gwizdania.
Powstrzymuję się przed wybuchnięciem śmichem, bo jego mina jest faktycznie bezcenna. Poza tym muszę utrzymać swoją dumną postawę.
- O matko, nagrywajcie to, bo chcę oglądać, jak laska spuszcza mu wpierdol - odzywa się Benjamin.
- No dalej, przystojniaku - rzucam mu wyzwanie prosto w twarz, cofając się do motocykla - Udowodnij, jaki jesteś dobry i wygraj ze mną.
Candy?
+20 PD
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz