31 lip 2019

Od Louise C.D Noah

     Stoję i płaczę, tak na przemian. Raz mam wrażenie, że przewrócę się na tę zimną podłogę, uderzając głową o kafelki, a raz, że zmarnuję wszystkie łzy, jakie mam w zapasach. I może to brzmi śmiesznie, ale racjonalne myślenie to ostatnia rzecz na liście rzeczy do zrobienia, kiedy człowiek właśnie rujnuje wszystko, co ma na drodze. Albo nie, ten człowiek zrujnował to już dawno i teraz stara się polepszyć swoją sytuację, co ma prędzej odwrotny skutek. Właściwie to nie czuję żadnego żalu, smutku, przygnębienia, bowiem ten stan, w jakim aktualnie znajduje się moje serce (mówiąc czysto metaforycznie), nie dopuszcza do niego jakichkolwiek emocji lub jest ich zbyt wiele, aby przypisać go do którejś z nich. A więc tak, to już pustka. I nagle wszystko wraca, pojawia się jakaś nadzieja, serce bije dwukrotnie szybciej, drzwi od tego ciasnego pomieszczenia otwierają się, a zza nich wyłania się szatyn. Mam ochotę krzyknąć: Noah, proszę, nie odchodź już więcej!, prawie rzucam się na mojego chłopaka, rzucam serdecznym uśmiechem, lecz dopiero jakieś dwa metry od owej osoby okazuje się, że to tylko złudzenie. Żaden Noah. To zapity facet. Charkocze. Coś mówi, coś nic nieznaczącego. Nie mam już siły, już nie płaczę. Popadam w coś rodzaju odrętwienia, siadam na podłodze i chyba wbijam wzrok w ścianę, sama już nie wiem.


     Zepsułam wszystko. Zepsułam wszystko, jak to mam w zwyczaju. Po raz kolejny udowodniłam, jak okropną osobą jestem, że nie zasługuję. Kogo mam oszukiwać, nie będę przeczyć namacalnym faktom, których potwierdzenie można odnaleźć, cofając się do wigilijnej nocy, jakiej żałuję tak, jak niczego innego, nigdy. Nie myślałam trzeźwo, miałam dosyć ciężaru ciążącego mi na plecach, miałam dosyć bólu zadawanego mi przez Noah. Dopiero z perspektywy czasu zaczęłam dostrzegać to, że nie on jest winny temu, co robiłam. Jestem człowiekiem, mam własną wolę, zrobiłam to, co w tamtej chwili uważałam za słuszne. Co, gdyby nie doszło do jakiejkolwiek interakcji między mną a Aaronem? Co by było, gdybym wyszła, co prawda z hukiem, ale bez zbędnego umawiania się z bratem mojego chłopaka? Wszystko wyglądałoby inaczej. Zapomnielibyśmy o tej sytuacji. Dolałam oliwy do ognia. Nie mogę go zmusić do wybaczenia mi, ba!, nie mam prawa skłonić go do chociażby rozmowy ze mną, ponieważ wcale się nie dziwię żadnej z jego reakcji. Jednak połowa mnie chciałaby na spokojnie wyjaśnić mu zaistniałą sytuację. Powiedzieć, jakie miałam motywy, wyznać, jak bardzo żałuję. Nie musiałby przyjmować moich przeprosin, wystarczy mi to, że będzie wiedział więcej. Sama nie potrafię wybaczyć sobie, więc jak mogę wyobrazić sobie, że Noah to robi?
     Może już to mówiłam, ale nienawidzę siebie i oddałabym wszystko, aby cofnąć się w czasie aż do dnia, w którym to się stało.
     Noah jest jedyną osobą, na której zależy mi aż tak. Kocham go.
     — Przepraszam panienko. — Rozlega się niski, męski głos. Mam wrażenie, że jego słowa, wleciwszy przez jedno ucho, wypadają przez drugie, na dodatek docierają do mnie jak przez mgłę. Unoszę ociężałą głowę, uświadamiając sobie, że wyglądam jak siedem nieszczęść. — Jest to męska toaleta. Pomóc pani? — pyta, jakby zaniepokojony. Słyszę swój własny, przytłumiony śmiech. Parsknięcie. Kręcę głową.
     Podnoszę się na nogi i od razu tracę równowagę. Łapię się ściany. Kiedy świat przestaje wirować, a oczy nie pieką od łez aż tak, wymijam mężczyznę, kierując się w stronę wyjścia z baru. Coraz bardziej kręci mi się w głowie, a ból brzucha nasila się z każdą chwilą. Zamglonym spojrzeniem rozglądam się po ulicy, wzrokiem odprowadzając czerwony samochód. A potem czarny, chociaż ledwo go widzę, ponieważ zlewa się z ulicą. Biały, niebieski, znowu czerwony. Wybucham płaczem, zanoszę się szlochem i skręcam w pierwszą lepszą uliczkę z nadzieją, iż jakoś trafię do domu.

     Mijają dni. Wszystkie spędzam w swoim pokoju. Czasami płaczę, czasami bez słowa wpatruję się w sufit, czasami głaszczę kota, łkając mu w futro, a później myjąc pod prysznicem sklejoną sierść. Przez pierwsze trzy doby spławiałam mamę, za każdym razem, kiedy odwiedzała mnie w pokoju, ignorowałam jej obecność, bez względu na to, z jaką sprawą przychodziła. Nie odpowiadałam. Czwartego coś odbąknęłam, piątego zaczęłam posługiwać się pełnymi, całkiem kulturalnymi zdaniami. Wstaję bardzo późno, zasypiam nad ranem. Budzę się oblana potem, nawiedzana kolejnymi koszmarami. Od tygodnia zalegam z odcinkami nowych seriali. Właściwie, nie dbam o to. Wiem jedno — zaniedbałam się i aktualnie znajduję się w krytycznym stanie psychicznym. Wypracowałam umiejętność skutecznego zlewania Sam oraz sporadycznie innych znajomych, którzy martwili się o mnie albo dlatego, że nie widzieli mnie od dawna, albo dlatego, iż Sam podzieliła się z nimi swoimi troskami, uwzględniając obawę o mnie. Bywają momenty, gdzie odczytuję ich wiadomości, ale robię to dla świętego spokoju, kiedy moja skrzynka jest już przepełniona kolejnymi wiadomościami. Jeszcze nigdy dotąd tak się nie czułam. Mimo tego, wciąż obwiniam siebie i to nie bez powodu. To moja wina, o czym zdążyłam się już przekonać. Mamy trzeci stycznia, spędziłam sylwestra samotnie, kiedy nawet mama wybrała się do przyjaciółki. Siedziałam w pokoju, oparta o zagłówek łóżka, wyrzucając sobie każdy popełniony dotychczas błąd. Karciłam się za każdą rzecz, nawet taką, która z perspektywy czasu była już nieistotna. Nie miałam siły, aby robić cokolwiek. Dopiero po dwudziestej trzeciej zeszłam na dół, żeby włączyć telewizję. Przejrzałam każdą szafkę, a jedyne, co znalazłam, to warzywa. I mnóstwo słodyczy. Pamiętam, z jakim wahaniem patrzyłam na oba koszyczki. Finalnie zrobiłam sobie sałatkę i nalałam soku pomarańczowego, jaki wypiłam równo o północy, z udawanym przejęciem celebrując kolejny nużący rok. Rok, który zaczęłam bez Noah Brown, chociaż pojawił się dopiero w poprzednim. Rok, którego, w przeciwieństwie do pozostałych, nie rozpoczęłam z przytupem, w gronie przyjaciół, z szampanem w dłoni. Na wspomnienie tamtej nocy wzdycham cicho, wbijając twarz w poduszkę.
     Praktycznie bez nadziei wbijam wzrok w ekran telefonu. Czytam każdą naszą wiadomość, z tęsknotą wpatruję się w jego imię i okrągłe zdjęcie przy każdej wiadomości. Konwersacja wydaje się być tak obca i odległa, jakbym nie tykała jej od miesięcy, co jest oczywistą bzdurą. Niemal każdego wieczora przypominam sobie te chwile, gdzie wszystko było dobrze. Przed oczami pojawiają mi się momenty, które zdecydowanie warto wspominać. Na przykład ten, kiedy z grymasem wymalowanym na twarzy jechaliśmy do sąsiedniego miasta po silnik dla autka mamy. Albo cholerne rogaliki, jakie upiekłam chyba na ślepo, nie patrząc na to, co dodaję. Brzdęk tłuczonej szklanki rozlega się w moich uszach i przywołuje miłe wspomnienie, chociaż w teorii niepozorne i nieważne. Poszukiwanie zapałek w kuchennej szafce narożnej nad mikserem, na najwyższej półce, po prawej stronie, piętnaście centymetrów od boku, schowane za popielniczką. Pierwsza szczera rozmowa, kilka sytuacji przydarzających nam się po drodze, a finalnie pierwszy pocałunek i dość osobliwe wyznanie miłości, które pamiętam doskonale. Bo to są rzeczy, jakie warto pamiętać.

— Noah, muszę ci coś wyznać. — zaczęła niepewnie i poczyniła krok do przodu, zmniejszając odległość pomiędzy nami do minimum, po czym położyła dłoń na moim karku, wywołując tym samym delikatne drżenie, którego nie byłem w stanie opanować. — Kocham Cię i chciałabym, żebyś został… — czym prędzej położyłem jej palec na ustach, a moja druga dłoń mimowolnie powędrowała na twarz w geście załamania i konsternacji. 
No nie, Louise! Spieprzyłaś!
— Jeszcze raz, od nowa. — zachichotałem cicho, mierząc ją rozbawionym spojrzeniem. 
— Że co? — była kompletnie zdezorientowana i z nieodgadnionym wyrazem twarzy próbowała pojąć, o co mi chodzi. 
— Wyjdź i wejdź jeszcze raz. — walczyłem z uśmieszkiem, który złośliwie cisnął mi się na usta. 
— Po co? 
— Nie dyskutuj, tylko to zrób i skróć moje męki. — zmrużyłem oczy i wydałem z siebie cichy chichot, patrząc, jak dziewczyna ponownie wchodzi do mojego domu i staje przede mną z zupełnym roztargnieniem wymalowanym na twarzy. 
— Hej, Lou. 
— Cześć Noah? 
— Louise, darzę cię wyjątkowym uczuciem i chciałbym, żebyś została moją drugą połówką, nieodłączną częścią mnie samego, której poszukiwałem przez całe swoje życie. — to moim, a nie jej obowiązkiem było zadanie tego pytania. Chciałem dać to rudowłosej jasno do zrozumienia.

     Nawet nie kontroluję tego uśmiechu, który bez mojej wiedzy wkrada się na moją twarz. Jednak robi to mama, uprzednio wchodząc do mojego pokoju bez informowania mnie o tym, trzaskania drzwiami, tupania o podłogę. Wchodzi jak duch, a jedyny odgłos, który jej towarzyszy, to skrzypienie materaca, kiedy na nim siada. Właśnie wtedy wracam do rzeczywistości. W pierwszej chwili mam ochotę ją zganić, w końcu nie powinna tak robić. Jednak to byłoby tak strasznie niemiłe względem niej. Zagryzam wargę. Dociskam kolana do piersi, opierając na nich głowę. Nie rozpłacz się. Nie rozpłacz się, do cholery.
     — Louise — zaczyna Madison. — Nie możesz spędzić całego stycznia w swoim pokoju.
     Prycham niekontrolowanie.
     — Jest dopiero trzeci.
     Mama wzrusza ramionami, po czym wzdycha przeciągle. Znam tę reakcję doskonale. Nie jest tak dobrze, jak myślałam. To odbija się również na niej. Do tej chwili nie dbałam o to aż tak, tak na dobrą sprawę, myślałam tylko o sobie i o tej całej sprawie. Musiała się martwić.
     — Wiesz, co mam na myśli — mówi. Jej głos wydaje się być tak zrezygnowany, zmęczony. — Powinnaś wziąć się w garść.
     Tak może powiedzieć mi każdy. I co? Teraz mam jej podziękować, ona wyjdzie, ja pójdę do Noah, przeproszę i wszystko będzie dobrze? Och, któż by pomyślał, jasne, że nie. Weź się w garść, Louise. Można tak sobie gadać. Co innego zrobić.
     — Obie wiemy, co zrobiłaś i dlaczego tak się stało. Musisz mu wszystko wyjaśnić. Na spokojnie. Poczekać na reakcję. — Unosi dłonie i rusza nimi w górę i w dół, jakby chciała przedstawić spokój za pomocą gestów.
     Czuję, jak zbierają się we mnie kolejne emocje. Różne od siebie, tworzące mieszankę wręcz wybuchową. Potrafię wyróżnić złość, bezradność, strach, ale i przebijającą się przez te negatywne odczucia motywację do działania. Powinnam zakończyć ten okres nienawidzenia siebie oraz odcinania się od ludzi, wziąć sprawy w swoje ręce i chociaż spróbować. Noah potrzebował czasu, żeby wszystko poukładać sobie w głowie, ochłonąć. Teraz, nawet z ludzkiej wyrozumiałości, powinien dać mi prawo do głosu.
     Nie odpuszczę tak szybko. Nie mogę zniszczyć czegoś, na czym zależy mi najbardziej. To trwa zbyt długo. Zbyt wiele się zadziało. Zbyt wiele słów padło. Popełniłam największy błąd swojego życia, żałuję tego jak niczego. Wystarczy, że powiem to jemu, twarzą w twarz.
     Wstaję z łóżka, po czym, bez słowa, opuszczam swoją sypialnię, pozostawiając nieco zdezorientowaną mamę w jej wnętrzu. Wychodzę na zewnątrz. No tak. Mamy, kurwa, zimę.
     — Zawiozę cię. — Słyszę gdzieś z tyłu.
    Po chwili siedzę w niewielkim samochodzie rodzicielki, instruując, w które zakręty ma skręcać, a które omijać. Oblodzone ulice uniemożliwiają jej przyspieszanie, więc w głębi duszy irytuję się niezmiernie, iż muszę czekać. Kiedy dojeżdżamy pod odpowiedni adres, pokonuję jeszcze kilkanaście metrów, aby stanąć przed drzwiami t e j szeregówki. Takiej, jak wszystkie inne. Nieróżniącej się niczym, poza ogrodem. Z drugiej strony, tak wyjątkowej. Ten dom jest, wbrew pozorom, bardzo ważnym miejscem. Dopiero po dłuższej chwili zdaję sobie sprawę z tego, iż wciąż wpatruję się w okno, zamiast zapukać. Poza tym, niesamowicie dygoczę, sama nie wiem, czy to z nerwów, czy po prostu zimna, chociaż strzelam, że i to, i to jest prawdą. Zaciskam usta i stukam w drzwi. Pierwszy, drugi raz, zawsze trzy stuknięcia. Zero reakcji. Czuję, jak w kącikach oczu wzbierają się łzy, jednak nie spływają po zimnym policzku. Może jest w pracy. Nie wszyscy płaczą tak, jak ty, Louise. Wzdycham przeciągle i odchodzę od schodków, rozglądając się wokoło. Dostrzegam kobietę w ogródku sąsiedniego domku, czyli najprawdopodobniej jego sąsiadkę. Najspokojniej jak potrafię, pytam o Noah Brown, czy może widziała go ostatnimi dniami. Odpowiedź jest przecząca. Kiwam głową, dziękuję i odchodzę, po prostu. Jedyne, co za sobą pozostawiam, to wydeptane ślady w śniegu oraz trochę zawiedzenia, ale to tylko trochę. Grunt, iź mama nie zadaje żadnych pytań, towarzyszy nam kojąca cisza regularnie przerywana przez harkot silnika. Nawet radio ucichło.

     Następny dzień witam z pomysłem. Dość gwałtowne rozpoczęcie dnia, jednakże czekałam na ten moment od wczorajszego wieczora. Nie mogłam tego zrobić, ponieważ nie miałam już siły na wykonywanie jakiegokolwiek ruchu innego, niż spacer do łazienki, sporadycznie do kuchni albo drzwi, aby wpuścić i wypuścić Kota. Dziś mam świeży umysł, co z pewnością jest niemałym ułatwieniem. Skoro nie mogę na niego trafić, dodatkowo, zapewne będzie mnie unikał do końca życia, trzeba zrobić coś innego. Napiszę list zaadresowany do Noah Brown. W stu procentach szczery, w którym zawrę wszystkie emocje towarzyszące mi od tamtego momentu, przykryte płachtą całej tej historii, włącznie ze wszystkim, co nasunie mi się na myśl. Chcąc nie chcąc, na dziewięćdziesiąt procent przeczyta ten list prędzej czy później, więc taka droga komunikacji jest zdecydowanie najskuteczniejsza. Mrugam kilkukrotnie, odklejając od siebie rzęsy, po czym włączam laptop i czysty plik tekstowy. Dopada mnie pustka, wszelakie istniejące wcześniej chęci znikają, a cała ta pewność siebie nagle wyparowuje, jakby nigdy nie istniała, jakby była tylko złudzeniem. Uderzam palcami o klawisze, przez co na ekranie pojawiają się kolejne literki, tworzące ciąg przypadkowych znaków. Kasuję wszystko i wzdycham. To nie miało być takie trudne, naprawdę. Biorę oddech, wypuszczam powietrze najwolniej, jak potrafię i w głowie staram się sklecić najsensowniejszy wstęp.

Noah.
     To wszystko było pod wpływem emocji. Wybacz mi, że zaczynam tak chaotycznie, jednak… już teraz chcę Ci powiedzieć jedną rzecz — żałuję tego tak, jak niczego innego kiedykolwiek. Powinieneś to wiedzieć.
     Wczorajszego wieczora wspominałam sobie wszystko, co zadziało się między nami. Każdy ważny moment, który zapadł mi w pamięci, jak i te mniej istotne, jednak wciąż będące wspomnieniami wartymi zapamiętania. Nie przypadliśmy sobie do gustu, wywarłeś na mnie niespecjalnie dobre wrażenie, więc na myśl przyszło mi jedno słowo, które, w moim mniemaniu, idealnie odzwierciedlało poznanego przeze mnie Noah Brown — dupek. Na dodatek naburmuszony. Zresztą, też nie byłam najlepszą klientką, raczej uciążliwą, szczególnie, kiedy dane nam było jechać po akumulator. Tego samego dnia wybraliśmy się do kawiarni i założyliśmy o to, czy jestem w stanie upiec lepsze rogaliki. Co prawda okazały się być kompletną porażką, ale, przysięgam, to był tylko mały wypadek. Nasza znajomość, że tak powiem, rozkwitła, chociaż nie było tak łatwo, bo niejednokrotnie działałeś mi na nerwy (z wzajemnością). Stłukłam szklankę, zjadłam najlepsze lody na świecie. Pewnego wieczora stało się coś, o czym wciąż staram się zapomnieć, więc nie warto tu tego opisywać. Jedno jest pewne — okazałeś się być najlepszym wsparciem na świecie, na dodatek dostarczałeś mi lody, co po czasie przywróciło mi humor. Powoli, ale dopiąłeś swego. Pocałunek. Jak głupia czekałam na moment, kiedy nareszcie powiem Ci to, co skrywałam na dnie serca od długiego czasu. Wtedy mi przerwałeś, kazałeś wyjść i wejść jeszcze raz, po czym zrobiłeś to jako pierwszy, chociaż teoretycznie Cię wyprzedziłam.
     Nie powinnam była przyjmować zaproszenia od Aarona, to również był błąd, za którym pociągnęły się konsekwencje. Coś z tyłu głowy podpowiadało mi jednak, abym to zrobiła, w jakiś sposób odegrała się i równocześnie… sama nie wiem, przekonała się, czy on jest naprawdę aż tak zły. Wiem, iż to nie brzmi najlepiej, ale, tak, zdecydowanie nie jest osobą, której bym zaufała i w ostateczności oddała swoje serce. Wypiłam kieliszek wina, albo nawet dwa, szukałam czegoś, nagle zjawił się Aaron, finalnie stało się to, co się stało, a nie powinno. Tego dnia, kiedy przyszedłeś do Brown Inc., zastając w biurze Twojego brata również mnie, zapewne pomyślałeś, że przyszłam go odwiedzić albo dokończyć to, co działo się na tej cholernej wigilii. Zwróciłam się do niego z prośbą o pomoc. Chciałam Cię odzyskać, a on, jako Twój brat, wydawał mi się wtedy dobrą osobą. W tamtej chwili chciałam zapomnieć o tym, co działo się między mną a nim, po prostu przyszłam do niego jako do członka Twojej rodziny, osoby, która Cię zna. Nie do pieprzonego Aarona, który ma jakikolwiek związek ze mną. Wiem, jak beznadziejnie to brzmi, Noah, ale żałuję. Żałuję każdego dnia, nie potrafię sobie wybaczyć i w pełni Cię rozumiem. Jeżeli to dla Ciebie za dużo, nie musimy do siebie wracać, nie musisz mi nawet wybaczać. Po prostu mnie wysłuchaj. Kocham Cię najbardziej na świecie i zrobiłabym wszystko, co w mojej mocy, żeby cofnąć czas do tamtego momentu. Wyszłabym wtedy, nie pojechała na wigilię z Twoim bratem, trzymała od niego z daleka. Zasługujesz na kogoś, kto nie posunie się tak daleko, Noah. Zasługujesz na kogoś, kto nie zrani Cię aż tak. Jestem świadoma mojego błędu i jest mi tak cholernie przykro. Jeżeli będziesz w stanie, byłabym bardzo wdzięczna za rozmowę twarzą w twarz, jednakże nie wymuszam jej na Tobie.

Kocham cię. Lou.

     Docieram do starego warsztatu, który ostatni raz widziałam na oczy wieki temu. Może to zasługa tego, iż maluch mamy nie psuje się już tak często, jak kiedyś? Z pewnością mam rację.
     — Panie Smith? — pytam, rzucając słowa w przestrzeń. Odbijają się od ścian. — Jest tu ktoś?
     Zza drzwi wyłania się niska postać.
     — Noah nie ma, prawda?
     Kręci głową. Zaciskam usta i unoszę dłoń, w której trzymam list.
     — Kiedy przyjdzie do pracy, mógłby pan mu to przekazać? — Podchodzę nieco bliżej. Staruszek przechwytuje kopertę. — Będę bardzo wdzięczna.

noah?

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz