— Witajcie kochani. — rozlega się ciepły, kobiecy głos.
— Przywitajcie się z ciocią Adelą! — z kuchni dobiega rozbawiony krzyk matki Louise.
Razem z rudowłosą wymieniamy się skonsternowanymi spojrzeniami, po czym kiwamy głowami w geście powitania.
— Louise? Kto to? — ciotka bada mnie od stóp do głów swoim zaciekawionym spojrzeniem, a ja mam ochotę zarzucić na siebie kaptur i wystrzelić na zewnątrz niczym torpeda.
— Noah. — wystawiam dłoń i uśmiecham się delikatnie, aby sprawić chociaż pozory szczęśliwego, przyjemnego w obyciu człowieka.
— Miło Cię poznać, młody kawalerze. Wy… Jesteście…
— Dobrymi przyjaciółmi. — kończy Louise, a ja wybucham niekontrolowanym śmiechem.
Ciotka marszczy delikatnie brwi w geście niezrozumienia, po czym wiesza kurtkę i w milczeniu kieruje się w stronę kuchni.
— Chyba mnie nie polubiła. — drapię się po głowie, nadal cicho chichocząc.
— To niemożliwe. Ona darzy sympatią każdą osobę, jaką tylko napotka. A teraz chodź, napijemy się herbaty, a przy okazji dokończymy naszą rozmowę.
— Bardzo chętnie, ale nie chcę psuć Ci… Spotkania rodzinnego. Nie martw się, zdążymy porozmawiać. A teraz żegnaj, Lou. — musnąłem dłonią jej włosy i ucałowałem w czubek głowy, a po kilku sekundach zamknąłem za sobą drzwi.
*
Minęło kilka dni, a ja nadal jej nie zaprosiłem. Milczę, nie wysyłam wiadomości. Czuję się jak sparaliżowany. To wszystko przez tą ponurą, jesienną aurę! Nie mam ani odrobiny czasu wolnego. Kiedy wracam z pracy, jest już ciemno, a mam jeszcze mnóstwo rzeczy do zrobienia.
Wracam do domu, zamykam drzwi i siadam na sofie. Czuję drgania telefonu. Wyciągam go pospiesznie z myślą, iż może to być wiadomość od Louise. Nie myliłem się. Na mojej twarzy pojawia się delikatny, ledwo zauważalny uśmiech, który po każdej sekundzie coraz bardziej się powiększa.
Z wyraźną ulgą odkładam urządzenie, po czym przymykam oczy i wydaję z siebie głośne westchnienie. Po chwili zrywam swoje ciało w górę i staję przy oknie. Ponury mrok zaczął spowijać ulice, a grymaśne twarze przechodniów sprawiają, iż wszystko wydaje się przepełnione smutkiem i tajemniczością. Oparłem czoło o szybę, a dłonie zacisnąłem na swoich rozwichrzonych włosach. Próbowałem wyobrazić sobie, jak straszliwie musiała się czuć w ostatnim czasie Louise. Gdy tylko wyobraziłem sobie, że mogłem ją stracić na zawsze, przez moje ciało przechodziły zimne dreszcze. Muszę walczyć o jej radość. Chcę, aby stała się znów tą osobą, w której się zakochałem.
Wracam do salonu, mocnym zamachem zrzucam leżące na stole śmieci i zgarniam je do kosza. Czym prędzej ruszam w kierunku lustra i poprawiam oklapnięte kosmyki włosów. Wyglądam źle. Ostatnio znów wróciłem do palenia, więc w całej, klaustrofobicznej szeregówce roznosił się zapach dymu, a co gorsze – wszystko było nim przesiąknięte do cna. Wykrzywiłem się w obrzydzeniu i uchyliłem delikatnie okno. Zanim zdążyłem desperacko biec do pokoju po czyste ubrania, usłyszałem dzwonek do drzwi. Cholera. Ubrany w strój roboczy pobrudzony smarem,otworzyłem drzwi, nieco się czerwieniąc.
— Lou.
— Noah.
Czułem się tak, jakbym nie widział jej przez kilka lat,wyglądała pięknie. Miałem ochotę ją uściskać, jednak w tej chwili byłoby to nie na miejscu. Uniosłem wzrok na jej twarz. Policzki miała rumiane od smagającego mrozu, a oczy duże, błyszczące, intrygujące. Ciągle pociągała nosem, a jej ciało drżało.
— Wejdź, szybko.
Wziąłem od niej kurtkę i odwiesiłem ją na wieszaku, po czym ruszyłem w kierunku kuchni i przyniosłem nam gorącą czekoladę, gdyż ponoć poprawia humor.
Położyłem gorący napój na stole i usiadłem na kanapie, z poirytowaniem ignorując jej skrzypienie.
— Ja… Chcę, żebyś wiedziała, że masz we mnie oparcie. Może nie jestem doskonałym przykładem osoby do tego odpowiedniej. Dobrze zdajesz sobie sprawę z tego, jaka jest moja historia i czasami wydaje mi się, że jesteś silniejsza ode mnie, bo walczysz, nie topisz smutku w papierosach i nie wyżywasz się na innych przez swoje niepowodzenia, ale… Ja też próbuję walczyć, to trudne, żmudne i często nieprzynoszące efektów. Pragnę jednak, żebym był dla Ciebie chociaż minimalnym wsparciem. Wiedz, że jeżeli masz potrzebę, możesz wypłakiwać się w moje ramię, bić mnie i wykrzykiwać mi w twarz obelgi, jeżeli tylko poczujesz odrobinę złości. Przetrwam to, abyś wiedziała, że możesz na mnie polegać. W momentach radości, smutku, rozpaczy, czy zwykłej, szarej codzienności. Będę dla Ciebie jak skrzydła, oparcie i poduszka, w którą możesz wylewać swoje łzy. Zabiorę to wszystko od Ciebie, ale musisz mi pozwolić. — spojrzałem jej w oczy i ująłem jej głowę w swoje duże, zniszczone dłonie.
[Lou?
Ps. Wybacz za długość, brak jakiegokolwiek ładu i składu, ale nie miałam weny i poprawiałam to opowiadanie milion razy, żeby było chociaż "takie sobie", ale możesz być pewna, że kolejne będą lepsze. xoxo]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz