- Oni nie są przyzwyczajeni do odmów. Następnym razem naucz się bardziej asertywnie migać od sytuacji – jego słowa w połączeniu z wbitym we mnie spojrzeniem Juliena i jego kamiennym wyrazem twarzy wywołują we mnie mieszane uczucia. Nagle teraz mu się zebrało na błyskotliwe porady? Unoszę delikatnie kąciki ust, sama nie wiem czy bardziej w geście wykrzywienia czy nieco szyderczego uśmiechu.
- Dziękuję za niesamowitą poradę – nie żebym nie zdążyła już tego sama zauważyć, dodaję w myślach. Chwilę mierzymy się wzrokiem. Oczekuję złudnie jakiejś odpowiedzi, odgryzienia się chociaż, ale nie. W końcu niemal w tym samym momencie odwracamy wzrok, a ja nie widząc lepszego wyjścia z tej sytuacji, odsuwam stojące przede mną krzesło i siadam przy stole. Właściwie mogłoby się wydawać, że cisza jest najlepszym rozwiązaniem, jednak kiedy po prawie minucie nadal panuje między nami cisza, w trakcie której ja zerkam w stronę Juliena, tak z czystej wygrywającej mój umysł ciekawości, a on rozgląda się to w stronę korytarza w którym zniknęła jego siostra, a to w stronę korytarza z którego powinni wyjść jego rodzice, ta cisza wydaje się coraz bardziej irytująca. Nawet zegar na ścianie wydaje się przy nas denerwująco głośny. Decyduję się w końcu zareagować i podnoszę się z krzesła, jednak przed odezwaniem się ubiega mnie mężczyzna.
Rzuca on szybkim „zaraz wracam” i gdzieś wychodzi, nie żeby mnie to bardzo obchodziło, bo przynajmniej go tutaj nie ma. Opadam ponownie na to głupie krzesło. Sama zaczynam się niecierpliwie rozglądać po pomieszczeniu… a może nieco z nutą desperacji. Jestem bardzo niezręczna w rozmowie z osobami dużo starszymi ode mnie, nawet nie umyślnie, po prostu wydaje mi się, że nie mam z nim o czym rozmawiać, a kiedy już znajdziemy temat to każda moja opinia jest dla nich wymysłem niedojrzałej dziewczynki, jakbym wcale nie była już kilka lat dorosłą kobietą. Myśl na zostaniu tutaj na tym przeklętym obiedzie przewraca moje wnętrzności. Pora stąd jakoś wyjść. Po raz kolejny wstaję, kiedy dobiegają mnie zbliżające się dwa głosy, co wywołuje we mnie nie małą panikę. Jestem w końcu sama pośrodku obcej jadalni w obcym domu i co ja mam właściwie zrobić ze sobą? Po chwili jednak i uniesionym na chwilę tonie głosu, zawracają. Wypuszczam z ulgą powietrze. Teoretycznie to tylko odwleczenie katorgi, ale to zawsze coś, przynajmniej nie muszę się tym przejmować przez kolejne kilka minut. Moją chwilę odetchnienia przerywają kroki, tym razem dobiegające z przeciwnej strony. Mam tylko nadzieję, że to nie jest znowu Julien.
- Zostawił cię tutaj samą? – od razu zauważa Auburn, kiedy pojawia się w jadalni, przewracam oczami i wzruszam ramionami.
- Może to i lepiej, bo sytuacja była taka, że albo on wychodzi albo ja, a że był pierwszy to brawa dla niego za refleks – przecieram dłonią czoło, po czym szybkim krokiem zbliżam się do dziewczyny. – Słuchaj, jak już tutaj jesteś, to byłabym dozgonnie wdzięczna… albo nie. Po prostu musisz mi pomóc.
- Pomóc? – zerka na mnie szeroko otwartymi oczami, które zaraz mruży i mierzy mnie wzrokiem. – W czym miałabym ci pomóc?
- Widzisz, sytuacja wygląda tak, że ja tutaj nie mogę zostać na obiad, nie ma nawet takiej szansy – tłumaczę tylko szeptem. – Bardzo mi zalezy na tej pracy rozumiem, a właściwie to mnie nie stać, żeby ją stracić, bo jak pewnie się domyślasz mimo wszystko jakoś wygórowanej pensji w kwiaciarni nie mam. Za to na takim obiedzie to po pierwsze przekonają się jaka niezręczna jestem, do tego znając mnie to palnę coś głupiego, jeszcze mnie zwolnią przez ten ich obiad.
- I co w związku z tym? – wydaje się nieco bardziej zainteresowana tym co mówię, łapię ją pod ramię i ciągnę w głąb pokoju. Rozglądam się gorączkowo.
- Ja sobie pójdę, rozumiesz, tak żeby przypadkiem nie wpaść na twoich rodziców, a ty powiesz, że zadzwonił mój brat i musiała pilnie wyjść, bo to jakaś wyjątkowa sytuacja i nie zdążyłam się pożegnać – uśmiecha się pod nosem.
- Czy ty właśnie, jako moja nauczycielka namawiasz mnie do kłamstwa i to do tego przed moimi własnymi rodzicami? – chichocze, na co ja przewracam oczami.
- Od razu do kłamstwa, tylko do małego nagięcia prawda dla ważnej sprawy, a dokładnie dla uratowania mojego dobrobytu, że o życiu już nie wspomnę – kiwa głową nadal chichocząc.
- Jest tylko jeden problem – szybko zerkam na nią.
- Jaki znowu problem?
- Chcąc wyjść, musisz przejść obok rodziców, a to całkowicie niemożliwe, aby wtedy cię nie zauważyli – odpowiada na co fukam z niezadowoleniem.
- Taki duży dom macie i tylko jedno wyjście? – krzywię się i puszczam jej rękę. Wzrusza ramionami.
- Teoretycznie mamy drugie wyjście, ale to takie robocze, tam na pewno też kogoś spotkasz, a to będzie podejrzane. W końcu który gość wychodzi tylnym wyjściem w pośpiechu? – nie chcą, ale muszę przyznać jej rację. Mała myśli całkowicie logicznie, zwróciłabym prosto na siebie uwagę, a moja próba tłumaczenia, gdyby ktoś się mnie zapytał kim jestem, byłaby tragedią.
- A gdzie ten twój brat od siedmiu boleśni się zgubił? – próbuję jakoś zmienić temat, może wybór nowego nie najlepszy, ale zawsze coś.
- Sama nie wiem, pewnie sam szuka drogi wyjścia… - mówi przyglądając się oknom. Wędruję za jej wzrokiem. – Może byłaby jednak droga ucieczki… - zerkam na nią jakby traciła trzeźwy umysł.
- Co? Jaka? Przez okno? Zwariowałaś? – pytam, a ona kręci głową i wskazuje palcem. – Drzwi?
- Tak, na taras – kiwa energicznie głową, łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w ich stronę.
- To jest parter, tak?
- Półpiętro, ale spokojnie nie jest wysoko, bez problemu zeskoczysz – zapewnia i energicznym ruchem rozsuwa firanki, otwiera drzwi i wychodzi pierwsza. Rozglądam się ostatni raz i wychodzę za nią, gdzie uderza mnie chłodne nocne powietrze. Podchodzi do jednego z rogów. – Tutaj jest najniżej, w prawo do przodu domu. Resztą sama się zajmę.
- Dziękuję – podchodzę do niej i ją przytulam. – Przez kilka kolejnych lekcji dostaniesz fory, obiecuję.
- Nie ma za co, do zobaczenia.
- Miłej nocy Auburn – wracam z powrotem do domu a ja przechodzę przez barierkę. Jeszcze chwilę się waham ale skaczę. Upadam na ugięte nogi i podpieram się dłońmi. To wcale nie było tak nisko jak myślałam, a w ciemności ciężko było zauważyć. Podnoszę się z ziemi i mało nie dostaję zawału jak wpadam prawie na czyjąś klatkę piersiową. Odskakuję do tyłu i przykładam dłoń na serce. Może nawet nie metr ode mnie stoi Julien.
- Co ty tutaj robisz? – pyta lodowatym tonem.
- Sama nie wiem czy wolałabym tutaj spotkać demona czy ciebie, porównywalna energia muszę powiedzieć – prycham w jego stronę, po czym wzruszam ramionami. – Robię to co ty, unikam sytuacji, w której nie chcę się znaleźć. Te luksusy to nie moje rejony, a twoi rodzice to też nie przyjaciele żebym z nimi obiad jadła jak córka – odpowiadam krzyżując przed sobą ramiona. Może tylko mi się wydaje, ale miałam wrażenie, że na jego twarzy na sekundę pojawił się uśmiech. – W ogóle to twój ogród, prowadź do wyjścia. Bo jak twoja siostra tak mi powiedziała jak wyjść stąd jak powiedziała, że ten taras jest nisko, to do rana stąd nie wyjdę.
- Skąd pomysł, że ci pomogę? – pyta zainteresowanym tonem, wzruszam ramionami.
- Zawsze mogę zacząć krzyczeć, a wtedy oboje będziemy musieli wrócić na ten ich przeklęty obiad.
Julien?
+20 PD
1151 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz