25 paź 2020

Od Olivii CD Ivpetera

W momencie kiedy dzwonek do drzwi zajął się graniem swojej niezbyt urokliwej melodyjki, która oświadczała przybycie jakiegoś człowieka, Ivpeter podniósł swój wąski tyłek i wpuścił do środka, jak się później okazało, narzeczonego swojej przyjaciółki. Odkąd pojawił się w moim pokoju nie odezwał się ani słowem, lecz to nie przeszkadzało, by mój braciszek zajął się zagadywaniem mężczyzny. I weź tu pracuj człowieku w spokoju.


- W ukryciu ciała nie, ale za to byłabym wdzięczna, jakbyście się skupili na tym, po co tu przyszliście i nie utrudniali mi roboty - prychnęłam zerkając na wszystkim spojrzeniem, które mogłoby zabijać, gdybym oczywiście potrafiła to robić. Not this time.
Jakby nieco przerażony Ivpeter omówił wstępny plan (chociaż na tyle co mieliśmy to było jedno wielkie NIC przez jeszcze większe N). Kiedy obydwoje zerknęliśmy na ich miny jęknęliśmy w duchu (znaczy, na pewno ja jęknęłam, na szczęście nie jesteśmy bliźniakami by porozumiewać się telepatycznie), a po chwili milczenia Ivpeter złapał za mój długopis i zaczął bazgrać coś po jednej z czystych (miałam nadzieję) stron notatnika leżącego gdzieś nieopodal. Starałam się zajrzeć mu przez ramię, coby zobaczyć co ten geniusz wymyślił, jednak ze względów wysokościowych ciężko było mi dostrzec zapiski.
- Okej, więc zacznijmy od początku, skoro przyszły pan młody już tu jest - nieco zniecierpliwiona chwyciłam dłonią za notes i szybko przeleciałam wzrokiem punkty. - Macie już jakiś miesiąc na oku?
- Nie wiem dokładnie jaki miesiąc, ale ona uwielbia jesień. Wiesz, żółto-pomarańczowe liście, brązy, beże i tego typu rzeczy - powiedział LeQuerrec zerkając na Rachin. No, jakby wszystko zależało od panny młodej. Dlaczego stereotypy przejmują jakby kontrolę? Ślub łączy dwie osoby, a potem uczy te dwie osoby kompromisów, bo w końcu każdy ma swoje zdanie na jakiś temat, a narzucanie go drugiej osobie też nie jest dobre. Ale no, skoro dla narzeczonego przyjaciółki mego brata kompromisem jest to, co ona chce, no to ja nie mam nic do gadania. Dlatego też zaraz obok punkciku "miesiąc" napisałam krótko "jesień". No, chociaż to mamy z głowy. Zerknęłam kątem oka na Ivpetera, który jak w amoku zaczął mruczeć pod nosem na temat kwiatów, a potem jak w transie planował ich kompozycje. Znałam swojego brata na tyle, by wiedzieć, kiedy jego jedna z większych pasji przejmuje jego umysł, jednak to nie była odpowiednia chwila na to. Temu też szturchnęłam go z łokcia prosto w jego żebro, by jednak wrócił na chwilę na ziemię. Rozmasowując swoje żebro spiorunował mnie wzrokiem, napomknął coś, że w sumie i tak zrobił co miał zrobić i wyszedł z mojego pokoju, zostawiając mnie z moim nowym zleceniem samą. To nie tak, że traktowałam ludzi przedmiotowo, po prostu w jakichkolwiek plannerach czy innych zapiskach organizacyjnych łatwiej było mi zapisywać swoje spotkania w formie Zlecenie 7/8/RL. Najważniejsze jest, że ja zawsze wiedziałam o co chodzi i bez problemu mogłam śmigać po swoich zapiskach. Dobra, zapędziłam się, miała teraz ważniejsze rzeczy, niż jakieś tam moje sprawy organizacyjne.
- Tak jakby mamy już miesiąc. Spory progres - mruknęłam na tyle cicho, by nie usłyszeli. Kiedy narzeczeni wbili we mnie zaniepokojone i pytające spojrzenia zerknęłam na nich, nabrałam powietrza do płuc i już normalnym tonem głosu zaczęłam kontynuować swój wywód. - Skoro jesteście za jesienią, to teoretycznie macie aż trzy miesiące do wyboru, przy czym musicie pamiętać, że początek jesieni jeszcze nie jest taki pomarańczowo-żółty, a koniec jest już taki... dość zimny.
Przez kolejne kilka, jak nie kilkanaście minut tłumaczyłam narzeczonym różnice pomiędzy zawarciem ślubu w kościele, a urzędzie, napomknęłam co należy ogarnąć w jak najszybszym czasie, a co może poczekać i przede wszystkim, by przygotowali sobie album z inspiracjami. Może nie do końca album, wystarczy zeszyt, byleby wklejali tam zdjęcia tego co im się podoba i co można by wykorzystać. Zamyślona nie dostrzegłam, że trzymany przeze mnie przed chwilą notes wylądował w rękach Rachin, która w niesamowitym skupieniu zawzięcie zapisywała kolejne słowa. Po zakończonym przez siebie monologu zerknęłam na LeQuerreca, który zmęczonym spojrzeniem spoglądał na swoją narzeczoną.
Po kilku kolejnych minutach i ustaleniach odzyskałam notatnik. Przewróciłam kartkę i zapisałam kolejne punkty: adres urzędu/kościoła, adres zarezerwowanej sali (na wesele), KONKRETNA DATA ŚLUBU, a kiedy upewniłam się, że niczego nie zapomniałam wyrwałam kartkę i podałam mężczyźnie z wyjaśnieniem, by odwiedzili wszystkie sale, które im się spodobają i niech zapytają się o termin i cenę. Sama zamierzałam zajrzeć do kilku lokali z identycznymi pytaniami jak oni. Otwierając drzwi dodałam jeszcze, że gdyby chcieli, to zawsze mogę z nimi pojeździć i popytać, byle bym wcześniej o tym wiedziała.
Zerknęłam w stronę kuchni i spiorunowałam wzrokiem Ivpetera, który pogrążony w myślach popijał sobie kakao, totalnie nie przejmując się tym, że przez niego mam na głowie kolejne zlecenie, którego nie planowałam.
- No tak, oczywiście, że królewicz siedzi i raczy się kakaem, zamiast pomóc siostrze w pracy, którą sam jej na głowę zwalił - ton głosu przyprawiający dreszcze wydobył się z mojego gardła, a sama podeszłam do brata, który w ostatniej chwili zrobił unik by nie dostać notesem po łbie.
- Czyli widzę, że macie progres?
- Bynajmniej nie dzięki tobie, ale tak, do czegoś w końcu doszliśmy - machnęłam notatnikiem, który pod wpływem moich dynamicznych ruchów wylądował na blacie w kuchni, na którym po chwili usiadłam. Wzięłam głęboki wdech i zerknęłam na Ivpetera, który jak zwykle był zamknięty w swoim zamyślonym świecie. Kiedy już miał się odezwać, któryś z telefonów zaczął śpiewać pieśń swego ludu, a ja równocześnie z bratem zaczęliśmy przeszukiwać swoje kieszenie. W końcu udało mi się wyciągnąć z jednej z nich urządzenie, na wyświetlaczu którego widniało połączenie od nieznanego numeru. Bez wahania wcisnęłam zieloną słuchawkę i przystawiłam komórkę do ucha.
- Mahoney Olivia, słucham - starałam się, by mój głos brzmiał jak najbardziej profesjonalnie.
- Olivia, córeczko, to ja, twoja mama - ton głosu osoby po drugiej stronie połączenia brzmiał... ciężko było mi stwierdzić jak. Jakby ten ktoś przed chwilą skończył płakać, miał zatkany nos i ostatniej nocy nie spał zbyt dobrze. Czując na sobie ciekawski wzrok Ivpetera podniosłam do góry wolną dłoń, pokazałam mu siostrzanego środkowego palca i zamknęłam się w swoim pokoju. Kiedy upewniłam się, że drzwi są zamknięte usiadłam po ścianie na przeciwko i wzięłam wdech.
- Skąd mam pewność, że to naprawdę ty? - powiedziałam sucho, starając się ukryć jakiekolwiek emocje.
- Liv, spotkajmy się w tej kawiarni, w której zawsze świętowaliśmy urodziny dziadków - powiedziała, rozłączając się. Nieco zaniepokojona zamrugałam powoli, starając się wytłumaczyć sobie co się właśnie stało. Matka Ivpetera i Olivii, żona tego słynnego Mahoneya kiedy mówiła zdawała się przekazywać swoje uczucia osobie słuchającej. Jednak coś tu całkowicie nie grało, przecież ona nigdy nie okazywała uczuć, dla niej uczucia były drugorzędną sprawą, dlaczego teraz brzmiała tak inaczej, jak wtedy, kiedy jeszcze byłam małym dzieckiem?
Pomimo tego, że nie darzyłam swoich rodziców szczególną miłością, nie chciałam, by to się tak potoczyło. Jak gdyby nigdy nic ubrałam się w najzwyklejszą czarną koszulkę, czarne rurki oraz granatowy sweterek sięgający mi do kolan, założyłam buty i bez słowa wyszłam z mieszkania brata. Wsiadłam do kupionego jakiś czas temu samochodu i z piskiem opon ruszyłam przed siebie, by po dobrych kilkudziesięciu minutach znaleźć się pod niewielką kawiarnią o całkiem interesującej nazwie Tall, Dark and Coffee Coffee Bar. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam wcześniej nierozczesane włosy i z wielką gulą w gardle weszłam do środka. W środku nie znajdowało się zbyt sporo osób - pod oknem po lewej siedział starszy pan w melonie, który zawzięcie pisał coś na swoim notebooku, jednocześnie popijając kawę i pisząc SMSa, dwa stoliki dalej siedziała para nastolatków wpatrzona w siebie za obrazek, siedząc po przeciwnych stronach stolika trzymali się za rękę i obmyślali plan ucieczki za granicę jak najdalej swoich rodziców. Ach, ta młodzieńcza miłość.
Rozglądając się po kawiarni, która dość mocno zmieniła swój wystrój przez kilka ostatnich lat, dostrzegłam kobietę, która po złapaniu ze mną kontaktu wzrokowego uniosła dłoń i gestem zaprosiła mnie bym dosiadła się do niej. Z drżącym sercem dosiadłam się do niej w taki sposób, by w razie czego móc szybko się zerwać i uciec.
- Olivia - wyszeptała, patrząc na mnie. Przede mną siedziała niegdyś najlepsza prawniczka w mieście słynąca z niesamowitej surowości, doszukiwania się prawdy i sprawiedliwości, teraz zaś obraz nędzy i marginesu społecznego. Przetłuszczone włosy niedbale opadały na przebarwiony sweter, a dookoła niej unosiła się stęchła aura. Kobieta wyciągnęła rękę w moją stronę z zamiarem złapania mnie za swoją, lecz w tym samym czasie za duży rękaw zsunął się z jej przedramienia ukazując blizny, siniaki i ślady po igłach. Skwaszona cofnęłam się na krześle, dając jej do zrozumienia, że nie zgadzam się na jakikolwiek dotyk.
- Powiesz po co mnie wzywałaś? - starałam się nie utrzymywać z nią kontaktu wzrokowego. Byłam nieco podirytowana tym faktem, że mnie tu ściągnęła. Racja, nie musiałam przyjeżdżać, ale ona była tylko człowiekiem i może faktycznie potrzebowała pomocy. A moje na ogół dobre serce nie pozwalało mi patrzeć na cierpienie innych.
- Ja... nie będę się tłumaczyć z tego co zaszło kiedyś - zaczęła po dłuższej chwili milczenia. - Potrzebuję pieniędzy. Dużo pie...
- Do czego one są ci potrzebne? - syknęłam.
- Szantażują mnie, ja... ja się ukrywam, jak im nie dam to będzie źle - kobieta zaczęła się plątać w tym co miała powiedzieć.
- Skoro cię szantażują, to powinnaś - gestem dłoni poprosiła mnie, bym mówiła odrobinę ciszej. - Powinnaś zgłosić to na policję.
- Olivia, policja nic nie da, tylko pogorszy to sytuację, potrzebuję pieniędzy, naprawdę dużej ilości.
- Przemyślę to - powiedziałam, podnosząc się z krzesła. - Jak podejmę decyzję to zadzwonię.
Chciała zaprotestować, jednak ja nie miałam najmniejszej ochoty na to. Ściemniało się, a ja musiałam wrócić jeszcze do domu. A nie przepadałam za jazdą po ciemku, dlatego też chwilę później stałam przy swoim samochodzie z zamiarem odjechania w swoją stronę. Jak to niestety czasami bywa, pojazd za żadne skarby świata nie chciał się odpalić. Klnąc i zwąc na rzeczy, które nie miały wpływu na tą sytuację zadzwoniłam po lawetę i taksówkę.
Przez następne kilkanaście minut siedziałam na masce pojazdu i zastanawiałam się nad spotkaniem z mamą. To nie miało żadnego sensu, nie rozumiałam tego co się z nią stało. I rozmyślałabym dalej, gdyby po chwili nie przyjechali panowie, którzy wciągnęli auto na przyczepę i zawieźli do mechanika, a ja po chwili wsiadłam do taksówki i z opóźnieniem ruszyłam w stronę mieszkania mojego brata. Kiedy już weszłam do środka noc trwała w najlepsze, a ja starałam się robić wszystko, by przez przypadek nikogo nie obudzić, a w szczególności nie przerwać snu pupilom Ivpetera. Ściągnęłam buty i zaszyłam się w swoim pokoju; nie chciało mi się spać, więc stwierdziłam, że zajmę się projektowaniem sukni dla Rachin. Z mojego zajęcia wyrwało mnie pukanie do drzwi pokoju kilka godzin później, kiedy przez okna dostawało się światło słoneczne.
- Olivia? - usłyszałam głos swojego brata.

(1734 słów)

Ivpeter?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz