No słowo daję, że odkąd wstałam, a nawet i chwilę wcześniej zaczęła boleć mnie głowa. Ból w tym miejscu przepowiadał nadejście niespodziewanego dla mnie wydarzenia i sugerował, bym tego dnia nie zajmowała się czymś wymagającym niesamowitego skupienia, gdyż po prostu nie byłabym w stanie odpowiednio sfocusować się na danej czynności. Ach, jak to wszystko mądrze brzmi.
Dochodziła godzina dziesiąta, a ja z uśmiechem na twarzy stwierdziłam, że mój ukochany starszy brat na dwieście procent znajdował się w pracy. Ivpeter był porządnym obywatelem i na ogół wypełniał swoje obowiązki dotyczące sprzątania, chociaż nie ukrywam, że dość często zdarzało mu się zapomnieć o umyciu naczyń czy pozbieraniu skarpetek, które w niewyjaśnionych okolicznościach znajdowały się nie tam gdzie powinny. Wyrywając się z zamyślenia wyszłam ze swojego pokoju by przez chwilę rozkoszować się ciszą i smakiem mojej ulubionej kawy. Samozatrudnienie miało bardzo dużo zalet. Przede wszystkim mogłam rozpoczynać pracę w godzinach kiedy tylko mi się to podobało, a do tego nie miałam nad sobą warczącego i charczącego szefa. Dla niektórych taki rodzaj zatrudnienia był dość problematyczny; bardzo duża część dzisiejszych osób choruje na tak zwany niechcemisizm lub inne, groźniejsze choroby i jest im ciężko się zmotywować i faktycznie usiąść nad swoimi obowiązkami. Ach, jak dobrze, że ja nie miałam takich problemów!
Zaparzyłam kawę, wlałam do kubka odpowiedną ilość syropu waniliowego i posypałam najlepszą na świecie posypką do napoju bogów składającą się z cukru trzcinowego, wanilii i cynamonu. Wzięłam głęboki oddech i wypiłam ciepłą ciecz na raz. Odstawiłam kubek do zlewu i położyłam się na kanapie w salonie. Włączyłam pierwszy lepszy program i wyciągnęłam z kieszeni piżamy telefon. Sprawdziłam pocztę, wszystkie wiadomości i odpaliłam kalendarz. Czekał mnie naprawdę ciężki miesiąc, jak nie półtora. Jakkolwiek dziwnie to nie brzmi, uwielbiałam pracować! Łącząc przyjemne z pożytecznym można spędzić naprawdę miłe chwile. Kolejną zaletą jest możliwość pracy w domu. Mogłam spędzać godziny w pokoju, będąc ubrana w piżamę i szyć ubrania. A pieniążki pojawiają się na konto.
Zamyślona nie dostrzegłam, jak czas szybko minął. Wyłączyłam telewizor i na „trzy-cztery” wstałam z kanapy i powlekłam się do pokoju. Dochodziło południe, a na ogół o tej porze zasiadałam do szycia. Związałam włosy w kitkę i usiadłam przy stoliku. Przejrzałam swoje notatki i odpaliłam maszynę do szycia. Moim aktualnym zleceniem była suknia ślubna z naprawdę wieloma notatkami od zamawiającej. Podniosłam telefon, włączyłam ulubioną playlistę i wzięłam się do roboty. Do końca tygodnia czasu było coraz mniej, a im szybciej wykonałabym pracę tym lepiej byłoby dla mnie.
* * *
- Liv! Olivia! – z pełnego skupienia wyrwał mnie głos brata. Zdziwiła
mnie jego obecność o tak wczesnej godzinie. Przecież… ledwo zaczęła się
dwunasta. Niepewnie zerknęłam na wyświetlacz telefonu, na którym widniała o
wiele późniejsza godzina. Poprawiłam swój ubiór składający się z koszulki
Ivpetera zwisającej mi do połowy ud i krótkich spodenek. Oglądając się za
siebie wyszłam z pokoju zastanawiając się czego mógł chcieć mój kochany starszy
brat. Oparłam się o futrynę i zerknęłam na Iva oraz jego przyjaciółkę, Rachin.
Coś naprawdę musiało się wydarzyć, że siłą swego umysłu bezczelnie wyciągnął
mnie z pracy, a Ivpeter najlepiej wiedział, że mnie z aktualnie wykonywanego
zajęcia się nie wyrywa.
- Pali się czy co? – uniosłam brew zerkając na nich.
- Czy to moja koszulka? – przyjrzał się mojemu ubraniu, jednak po
chwili wrócił do tego co chciał powiedzieć. – Liv, siostro, potrzebujemy twojej
pomocy w organizacji ślubu.
- Że… że co? – moje oczy nabrały rozmiaru spodków od filiżanek, a
przez moją głowę przemknął ciąg myśli. J-ja wiem, że mój brat spędzał bardzo,
ale to bardzo dużo czasu ze swoją przyjaciółką, ale gdyby jej się oświadczył to
chyba bym wiedziała jako pierwsza. Oczywiście, nie licząc Rachin, co nie? Ale…
no jak, no? Zacznie się od ślubu, ona zacznie być o mnie zazdrosna, potem zajdzie
w ciążę i mnie wyrzucą z mieszkania? P-przecież ona tak nie może! To jest moje
bagno!
- Liv! – wyraz twarzy Ivpetera wskazywała, że ten miał niedługo wybuchnąć
śmiechem. – Nie naszego ślubu, tylko Salvy i LeQuerreca. Ty się na tym znasz,
zrób tak, żeby było… dobrze.
Zmrużyłam oczy i ugryzłam się w język, by nie wyrzucić z buzi wiązanki
przekleństw w stronę mojego brata.
- A może byś się zapytał czy mam czas albo coś? – prychnęłam
zakładając ręce na klatce piersiowej.
- W kilku rzeczach mogę ci pomóc – przewrócił oczami – przecież.
Westchnęłam.
- Niech wam będzie – spojrzałam w stronę Rachin. – Macie już wybrany
termin, kościół czy urząd?
Nieodzywająca się do tej pory kobieta z przerażeniem spojrzała w moją
stronę.
- Japowinnamjużwiedziećtakierzeczy? – powiedziała na jednym tchu.
- Prędzej czy później zaręczeni powinni wiedzieć takie rzeczy –
mruknęłam. – A z resztą, chodźcie.
Otworzyłam drzwi do swojego pokoju. Przez zęby wycedziłam coś w stylu „przepraszamzabałagan”
i posadziłam ich na łóżku pod ścianą.
- Jedną z pierwszych rzeczy, które musicie ustalić to data. Potem
idziecie do urzędu lub kościoła i tam sobie rezerwujecie datę oraz godzinę.
Kolejną rzeczą jest sala – zamyśliłam się. – Musicie odnaleźć tą, która wam
najbardziej odpowiada. Oczywiście, w tych wcześniej wymienionych planach mogę
wam pomóc, w końcu taka moja rola. Czy jest jakiś konkretny miesiąc, który wam
odpowiada?
Rachin zerknęła na Ivpetera wahając się co ma powiedzieć.
- Może poczekamy na LeQuerreca? – odezwał się mój starszy brat. W ramach
odpowiedzi skinęłam głową i wyciągnęłam spod stołu jeden z moich przydatniejszych
segregatorów z notatkami dotyczącymi organizacji wszystkiego. Teraz wystarczyło
tylko poczekać na tego szczęśliwca, który miał hajtnąć się z przyjaciółką Iva.
Chyba ulżyło mi, że to nie mój brat zostanie jej mężem.
Rozległ się dzwonek do drzwi.
<Ivpeterze?>
(887 słów)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz