28 wrz 2019

Od Bridget CD. Katfrin

Moja firmowa koszula nie nadawała się już do założenia i to wcale nie dlatego, że Orchidea pomyliła ją ze swoją kuwetą. Moja firmowa koszula była cała w szarlotce. Plamy na białym, udającym jedwab materiale, mogły się już nie odeprać. Gdy moja klientka zaczęła rozmawiać z Astrid, ja wyciągałam chusteczkę z kieszeni moich spodni (bądź co bądź, była zima, a jeżdżenie do pracy przepełnionym ludźmi autobusem zwiększało szanse na złapanie jakiegoś choróbska). Moja ręka zatrzymała się – nie spodziewałam się, że klientka będzie chciała wdać się z Astrid w dyskusję, bo w końcu to ja wyłożyłam się na jej stoliku i sprawiłam, że musiała poczekać na swoje ciasto dwa razy dłużej. Chwilę potem, po usłyszeniu słów czerwonowłosej, moja ręka omal nie podniosła się i nie wylądowała na jej policzku. Niesamowicie działała mi na nerwy już od momentu, gdy zobaczyłam jej podanie. Walliams często oddawał mi większość swoich obowiązków, zwłaszcza związanych z pracą papierkową. Wstępnie analizowałam nowych pracowników, których z miesiąca na miesiąc było coraz mniej. Zajmowałam się rachunkami. Wysyłałam kwiaty jego żonie, gdy wracał podpity do domu i nie chciała wpuścić go do środka. Stałam się jego asystentką pracującą za stawkę kelnerki, bo myślałam, że tak trzeba postąpić – był jedyną osobą, która chciała zatrudnić marnie wyglądającą dziewczynę, która przyjechała do wielkiego miasta na studia, choć jeszcze rok wcześniej leżała na polu obok wściekle machającej ogonem krowy. Momentami byłam tak okropnie nieasertywna, że gdy wracałam do domu, byłam zszokowana swoim własnym zachowaniem bardziej niż gustem Ellen, jeśli chodziło o facetów.


Wtedy też nie zachowałam się jak Bridget Janet Hemmings. Stałam w ciszy wycierając swoje ubranie oraz twarz, aż opakowanie po chusteczkach nie było zupełnie puste. Bawiłam się wymiętym skrawkiem papieru. Nie potrafiłam spojrzeć ani na Śnieżkę, ani na swoją współpracowniczkę, którą przyjęłam w sumie tylko dlatego, że nie wierzyłam, aby ktoś zgłosił się do pracy przez następny kwartał. I wielokrotnie żałowałam tej decyzji. Mimo to, nigdy nie apelowałam o wylanie jej. Bo przyjemność czytania lub wręczania wypowiedzeń miał tylko mój szef, choć sama powoli się nim stawałam. Paru pracowników na pewno bało się mnie bardziej niż jego, co było błędem, bo ja robiłam tylko brudną robotę, nie posiadając żadnej faktycznej władzy w Roseland.
I znałam rozkład budynku, więc nie byłam pewna, dlaczego odpowiedziałam, że są w nim kamery. Jedna jedyna została zamieszczona pięć lat temu przed wejściem i pewnie poza kontrolami (przeprowadzanymi przez znajomego Walliamsa, który nigdy nie zwrócił mu uwagi, że w takim miejscu powinno być ich więcej), materiał z niej nigdy nie był odtwarzany. Może po prostu chciałam przestraszyć Astrid, może Śnieżka miała zbyt poważną minę, abym ośmieliła się powiedzieć ‘nie’, a może chciałam przejąć sytuację od tego miejsca i obiecać, że obraz z monitoringu zostanie oceniony przez przełożonego.
Nie chciałam, aby ta dyskusja była kontynuowana, ale moje gardło było zupełnie ściśnięte i nawet gdybym mocno chciała, nie wydobyłoby się z niego chociażby piśnięcie. Nie podobała mi się postawa Śnieżki. Mogłam sama to rozstrzygnąć, bez wciągania w to klientów (ci ze stolików obok co jakiś czas odwracali się i oglądali, co takiego sprawiło, że powietrze nagle zgęstniało). Taka iście heroiczna postawa kojarzyła mi się z Irmą, która gotowa była stanąć w obronie mrówki, jeśli tylko zauważyłaby, że ktoś zachował się niesprawiedliwie wobec kilkumilimetrowego zwierzątka. Zachowywała się tak trochę dla zabawy, a trochę z dobroci serca. Była ulubienicą i bohaterką szkolnych przegrywów, bo żaden jedenastoletni prześladowca nie mógł się przed nią schować.
Ale Astrid nie była moją prześladowczynią, tylko mało bystrą koleżanką z pracy, która działała mi na nerwy ze swoją nadpobudliwością, która udzieliła się Tylerowi. Tyler pracował tutaj dłużej od niej i przed jej pojawieniem się, nie mogłam nic mu zarzucić. Grzecznie zamiatał podłogę, gdy go o to poprosiłam, a teraz słyszałam od niego, abym zrobiła to sama, bo śpieszy mu się do kina. Ich związek zaczął się dwa tygodnie po tym, gdy po raz pierwszy zobaczyli się na oczy. Irma nazwała to miłością od pierwszego wejrzenia, a ja bzdurą i czymś, co nie przetrwa nawet do Nowego Roku. Ale minął miesiąc, za nim kolejny, a teraz mijał czwarty. Nie wydawali się sobą znudzeni, wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej im odbiło.
Słowa czarnowłosej niestety nie irytowały mnie mniej niż sprawczyni całego zamieszania. Moje poliki stawały się coraz bardziej rozpalone, ni to ze wstydu, ni to ze zdenerwowania. Nie ośmieliłam się jednak podnieść głosu na klienta, bo złamałabym Kodeks Dobrego Kelnera, który Walliams wręczył mi na samym początku mojej pracy tutaj, gdy Daisy jeszcze uczyła mnie, jak poprawnie położyć obrus na stole.
— Przepraszam — burknęła w końcu Astrid i miała odejść, ale nieznajoma ją zatrzymała.
Kolejna jej wypowiedź jeszcze bardziej zbliżyła mnie do krzyknięcia “stop, wystarczy”, ale powtarzałam w głowie szesnastą zasadę Kodeksu. Ale po co komu taka zasada? Naprawdę nie zachowywałam się jak ja. Powinnam była zatrzymać rzekomą panią pułkownik już na samym początku, tak, jak zrobiłabym to w swojej normalnej pracy grafika. Jakie to zabawne, że zupełnie inaczej zachowywałam się w biurze, a w restauracji.

Nieśmiało zgodziłam się, gdy dziewczyna poprosiła mnie o przyniesienie nowego ciasta. Skinęłam głową na Astrid, aby zabrała talerzyki, na których ja wylądowałam dziesięć minut temu. Zastanawiałam się, czy powinnam podziękować, nawet, jeśli nie do końca podobało mi się to, jak postąpiła Śnieżka. Raczej nie wstawiła się bezpośrednio za mną, tylko poczuła się niesprawiedliwie. Jak Irma. Ona nie lubiła żadnej z osób, które broniła. Sama w sobie była totalnie w innej lidze i ludzie prędzej wepchnęliby ją do tych ładnych mend, które mieszają pierwszaków z błotem.
Ukroiłam po sporym kawałku każdego z wypieków, o wiele większym od standardowego. Może to właśnie było moje ‘dziękuję’. Upewniłam się, że na naczyniu nie ma zbędnych okruszków i całość wygląda jak rekwizyt do zrobienia pięknej reklamy lokalu, porównywalny do ślicznego hamburgera z McDonalda, niemającego za wiele wspólnego z rzeczywistością. Wzięłam trzy głębokie oddechy i ignorując skuloną w kącie kuchni Astrid, która płakała, raz po raz zrzucając z siebie dłoń Tylera, który próbował ją uspokoić, uśmiechnęłam się i z tacą podeszłam do stolika... pustego. Pustego stolika. Rozejrzałam się. Żadna z ich rzeczy nie wisiała na żadnym z krzeseł, a ich kurtek nie było na wieszaku. Może coś im wypadło? Ale co miałam zrobić z ukrojonymi już kawałkami ciasta? Zjeść w ukryciu, mając nadzieję, iż nikt nie zobaczy? Zanim zdążyłam wrócić z nimi do kuchni i wręczyć Astrid oraz Tylerowi na pocieszenie, usłyszałam wyjątkowo głośne pukanie w szybę. Już miałam zwyzywać w myślach debila, który puka do otwartej restauracji, gdy za oknem zobaczyłam dziewczyny od śnieżek. Po prostu zmieniły miejsce i usiadły na zewnątrz, nie przejmując się tym, że na stoliku leżała kupa śniegu, a na dworze za zimno było nawet dla Orchidei, która wymykała się do ogródka, gdy tylko mogła. Uśmiech nieco zszedł mi z twarzy. Nieświadomie uchyliłam usta i nieznacznie podniosłam jedną brew. Zaraz jednak przeszłam do najbardziej neutralnej miny na jaką mogłam się zdobyć. Nie zarzuciłam na siebie dosłownie niczego i w samej koszuli (brudnej w dodatku) wyszłam na zewnątrz, jakby zaniesienie dziewczynom ciasta było moim najważniejszym zadaniem. Ukłoniłam się nieznacznie i powiedziałam ciche “proszę”, po czym miałam odwrócić się na pięcie.
— Siadaj. — Usłyszałam.
— Muszę się przebrać i zająć się kolejnymi zamówieniami — chrząknęłam.
— Nie powiedziałaś nie — odpowiedziała, po czym chwyciła moją rękę i usadziła mnie na krześle obok siebie. Byłam zdziwiona, jak silny i mocny był jej uścisk.
Drugą, wolną dłonią, zaczęłam nerwowo ściskać materiał swoich spodni. Zawsze wiedziałam co powiedzieć. Ale nie teraz. Wizerunek tej kobiety mnie przytłaczał i nie byłam w stanie stwierdzić, czy ją lubię czy nie.
— Twoja koleżanka chyba już teraz sobie poradzi i zabierze się do pracy. Raczej nie zwróci ci uwagi — zachichotała druga dziewczyna, wymieniając spojrzenia z przyjaciółką, podobnie jak nieraz ja z Irmą.
— Jestem wa-- paniom wdzięczna, ale naprawdę powinnam sprawdzić czy chociaż się przebrała — odrzekła, przypominając sobie widok płaczącej Astrid. — Ona nie jest… zbyt… samodzielna.

Pożegnałam się z dziewczynami od śnieżek, wymieniając z nimi kilka ciepłych uśmiechów, które tym razem nie miały nic wspólnego z dobrym wyglądem i podziękowaniami, a były zwykłą ekspresją. I (chyba) nie widziałam ich już potem nigdy więcej, bo dokładnie tego samego dnia poprosiłam Walliamsa o możliwość złożenia wypowiedzenia.

Zapukałam raz. Drugi. Trzeci. Aż w końcu usłyszałam niski głos: “Czego?!”. Weszłam do środka, przebrana już w swoje normalne ciuchy. Te z pracy przewieszone były przez moje przedramię. Po wejściu do środka zobaczyłam wielkie cielsko mojego szefa i jego przylizaną fryzurę. W rękach miał pączka i jakąś dokumentację (oczami wyobraźni widziałam już ten wytłuszczony druk – nie czcionkę, tylko plamy na niej).
— Skończyłaś już zmianę? — zapytał zdziwiony, oblizując usta. Jak mogłam reagować na każde jego skinienie…
— Tak. Swoją ostatnią — powiedziałam hardo, składając swój uniform na jego biurku pełnym okruchów.
Jego oczy w końcu spoczęły na mnie, a nie na nadzieniu pączka. Uśmiechnął się szeroko, a po chwili brzydko zarechotał.
— Co to ma znaczyć, Hemmings? — Spojrzał na mnie pobłażliwie, po czym przewrócił kolejną stronę pliku, który trzymał.
— Chcę złożyć wypowiedzenie.
— I myślisz, że ci je podpiszę? — parsknął.
— Tak. Albo przestanę przychodzić i sam będziesz musiał mnie wylać.
— No młoda… Chyba tego mi nie zrobisz? — Mina, którą zrobił, miała być chyba smutnym kotem ze Shreka. Zaraz zastąpił ją jednak ten sam dziwny uśmiech, co wcześniej.
Nie odpowiedziałam mu. Wierciłam mu tylko dziurę w głowie wzrokiem, mając nadzieję, że dzięki temu uniknę dalszych pytań (czy to przez to, że zobaczy, że jestem tego pewna, czy też się wykrwawi mając łepetynę pełną dziurek).
— No nic, będziemy tęsknić — burknął niezadowolony. Widząc, że nic nie mówię, dodał: — Miło mi się z tobą pracowało, Hemmings.
Kiwnęłam głową. Kto pracował ten pracował… Wyciągnęłam z plecaka swoje papiery, które trzymałam tam przez ostatnie trzy tygodnie. Nad rezygnacją zastanawiałam się jeszcze wcześniej. Potem byłam gotowa przyjść do szefa i rzucić mu to w twarz. Nie odważyłam się. Aż w końcu pękła mi żyłka.
— Jesteś palantem, Walliams! — wrzasnęłam, gdy tylko podpisał co chciałam. No i wyszłam. Usatysfakcjonowana.

***

Brakowało mi trochę pracy w Roseland. Dostałam kilka miłych wiadomości od kolegów z pracy (niewątpliwie było im przykro, że teraz nie było nikogo, kto wykonałby pracę za nich). W weekendy zapomniałam wyłączyć budzika. Za pierwszym razem nawet przygotowałam się normalnie rano tak, jakbym miała pójść na swoją zmianę, dlatego musiałam nakleić sobie kartkę na drzwiach “już tam nie pracujesz”. I w taki sposób dowiedziała się o tym Irma, bo nie poruszałam z nią tego tematu – ostatnio zaliczała wyjątkowo dużo imprez i nie byłam pewna, kiedy jej stan mogłam podciągnąć pod minimalnie trzeźwy. Gdy tylko przeczytała te cztery słowa, rzuciła się na mnie, uścisnęła i wycałowała moje czoło. A ja tylko słabo się uśmiechnęłam.

***

Centrum miasta zapełniało się wymyślnymi lokalami – niektóre z nich były zupełną nowością, a niektóre były uznawane za przeżytek, póki ktoś pomysłowy nie odnowił starego konceptu. Właśnie takie miejsca najbardziej interesowały młodzież. I choć nie miałam już ‘nastu lat’, to ‘ścia’, zamiast ‘ści’. Poczułam się zupełnie upoważniona do odkrywania nieznanej mi do tej pory części miasta. Wcześniej nie miałam czasu na pałętanie się po knajpach. Jedyną, jaką znałam na wylot, była Roseland. O dziwo, to nie Irma była moim przewodnikiem, tylko mój smartfon. Ja lubiłam klimatyczne, małe kafejki, podczas gdy ona wolała wybrać się do głośnego klubu i poskakać (tylko teoretycznie) w rytm muzyki. Dlatego do herbaciarni, w której znajdowały się trzy stoliki i która była niewiele większa od mojego pokoju, weszłam sama. Jej wystrój skupiał się na… przezroczystości. Wszystko było wykonane ze szkła lub jakiegoś bezbarwnego tworzywa. Jedyne kolorowe elementy stanowiły rośliny – zazwyczaj kwiaty. Niestety, żadne z miejsc nie było wolne, więc wybrałam to najmniej zatłoczone.

— Można? — zapytałam, uśmiechając się szeroko (jeśli nie chciałam pić wrzątku na stojąco, to musiałam być miła!). Moje usta rozchyliły się, a jedna brew delikatnie podniosła, gdy zobaczyłam twarz Śnieżki. Rozpoznałam ją od razu. Tak charakterystycznej urody nie dało się zapomnieć.

Katfrin?
1924 słowa

+10PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz