25 wrz 2019

Od Taylor

Środa, 07:23
     — Taylor!
     Przewracam się z boku na bok, uparcie ignorując dochodzące mnie z dolnego piętra męskie głosy. Właściwie, jeden głos, chociaż czasami wtórują mu aktorzy z serialu lecącego w telewizji. Wciskam douszne słuchawki nieco głębiej, wolną dłonią wyszukując telefonu gdzieś w zakamarku pościeli, po czym zwiększając głośność na możliwe maksimum. Dodatkowo zakrywam niezasłonięte ucho leżącą obok poduszką, tak dla możliwego zabezpieczenia przed nawoływaniem ojca. W końcu zawsze mogę wybronić się tym, iż nie usłyszałam własnego imienia, nic specjalnego.
     — Taylor!
     Powtarzasz się, przebiega mi przez myśl, przewracam więc oczyma i staram się nie przerywać sobie błogiego odpoczynku. Przerzucam nogę przez pościel z taką siłą, że uderzam nią o łóżkową deskę, nie mówiąc już o tym, iż akurat był to piszczel. W myślach przeklinam ojca raz po raz, w pewnej chwili zaczynam się wyżywać na trzeciej poduszce leżącej najbliżej ściany, ściskając ją najmocniej jak potrafię. W międzyczasie zmieniam piosenkę na nieco mocniejszy rock, który skutecznie zagłusza kolejne nawoływania. Kto by się tym przejmował?


     No tak, najwyraźniej on. Pomimo tego, iż na co dzień ma raczej w głębokim poważaniu to, co robię, co robi Ethan, o której wstaję, o której wstaje Ethan, co jem, co je Ethan i takie tam. Słyszałam, że życie na rachunku rodziców nie jest takie cudowne, ale mi żyje się wprost idealnie. No i, kontynuując, z hukiem wchodzi do mojego pokoju, czego kompletnie się nie spodziewałam (powinnam słyszeć jego agresywne tupanie pomimo słuchawek, tak bardzo jest wkurzony). W pierwszej chwili nawet nie unoszę wzroku, udając, iż nadal się nie obudziłam, żeby jakoś załagodzić sytuację. I, uwaga, kolejna rzecz, która mnie zaskakuje — wręcz wyrywa mi słuchawki z uszu, mierząc mnie bardzo, ale to bardzo zdenerwowanym spojrzeniem. Leniwie rozchylam powieki, ziewając przeciągle. Tak się sprawie pozory, ojcze. Tatuś jest wyraźnie zdezorientowany, bo, z tego, co widzę, chyba uwierzył w to, iż spałam, kiedy on wykrzykiwał moje imię tak, jakby zaraz miał zedrzeć gardło. Mrugam kilka razy, tak czarująco i uroczo, udając najlepszą córeczkę na świecie.
     — Co jest? — Uśmiecham się delikatnie. Złość uchodzi z jego oczu. — Która godzina?
     Podwija rękaw koszuli i spogląda na zegarek.
     — Siódma dwadzieścia trzy — oznajmia sucho. — Wstawaj, zaraz będziemy mieli gościa.
     Co?
     — Co? Kogo? O tej porze? — rzucam pytaniami, wręcz żądając natychmiastowej odpowiedzi. — Słuchaj, jeżeli to…
     — Nie — wchodzi mi w słowo. — To ktoś naprawdę ważny.
     Hej, hej, chwila moment. W naszym życiu nie ma żadnych ważnych osób. Jest tylko Ethan, on i ja. Dziadkowie odpadają, jedni (na wakacjach) i drudzy (zbyt daleko), Jenny od miesiąca nie wychodzi z domu, szykując się na kolejny rok studencki, więc niewiele powinno się zmienić, a Liam na sto procent zapomniał, iż ma rodzinę. Kto jeszcze… och. Och. Och, nie, proszę, nie. Nie.
     Wzdycha przeciągle, jakby czytał mi w myślach.
     Podnoszę się, siadając po turecku.
     — Ona nie może tak… — zaczynam, ale po kilku słowach zacinam się. Zamykam i otwieram usta, szukając odpowiednich słów.
     Ale nie mogę ich znaleźć, bo żadne słowa nie opiszą teraz tego, co czuję. Rozumiecie? Zazwyczaj jestem obojętna na większość rzeczy dziejących się wokoło mnie. Komuś coś się stało? Okej, wyleczy się. Ktoś zdał egzamin? Brawo, ale żyj dalej i nie ciesz się zbyt bardzo. Przyjeżdża mama? Tru-, to znaczy, nIE trudno, żadne trudno, do cholery jasnej. Nawet nie wiem, co mam mu powiedzieć. Co mam JEJ powiedzieć. Jak mam stać. Jak patrzeć. Co robić. Kiedy wyjść. Jakie tematy zaczynać. Zresztą, do diabła z tym. Fallon Hathaway nie zasłużyła na mój szacunek.
     — Nie zejdę tam — mówię praktycznie szeptem. — Nie znoszę tej kobiety.
     Kenneth prycha. Prycha. On prycha.
     — To twoja matka! — Teatralnie wyrzuca ręce w powietrze. — Musisz z nią porozmawiać!
     Krzyżuję ręce na piersi, wykrzywiając usta. Taylor, masz osiemnaście lat, przestań zachowywać się jak dzieciak. Od kiedy w głowie mam jeszcze jeden głos, który mówi nieco mądrzej, niż mój rozum?
     — O ósmej powinna być. Jak doprowadzisz się do porządku, zejdź na dół.
     Kiwam głową. Wychodzi z sypialni, zamykając za sobą drzwi, na całe szczęście. Z niechęcią wstaję, nie zrzucając z siebie kołdry — z dnia na dzień pogoda robi się coraz gorsza, a pomimo tego, iż dość dobrze znoszę jesień, poranki zwykły stawiać mi opór. Są, jednym słowem, koszmarne, a grzejniki w naszym domu nie działają tak, jak powinny. Jestem zdecydowanie zbyt marudna, jak na mnie.
     Odstawiam na bok wszystkie narzekania i problemy, podchodzę do szafy i wyciągam z niej luźne spodnie oraz dużą, białą bluzę. Wszystko wkładam na siebie, a zanim się orientuję, jest już siódma trzydzieści siedem. Wychodzę z pokoju. Teoretycznie powinnam zejść na dół, wziąć coś z lodówki i zająć miejsce na sofie, ale coś z tyłu mówi mi, żeby zajrzeć jeszcze do Ethana. A nuż przyłapię go na… czymś nieprzyzwoitym. Byłoby naprawdę zabawnie. Nie wysilając się więc na pukanie, uderzam ramieniem w uchylone drzwi prowadzące do jego niesamowicie męskiej sypialni. Już na wejściu do moich nozdrzy dociera odór zbyt mocnego męskiego dezodorantu. Oraz potu. Ohyda.
     — Kurwa — jęczę, machając dłonią przed nosem. — Mógłbyś ruszyć tę swoją nieużywaną dupę i otworzyć okno.
     Spogląda na mnie spod przymrużonych powiek, wyraźnie zirytowany moją postawą. To dla jego dobra (nieprawda, po prostu uwielbiam mu przytykać). Opieram się o framugę, odwzajemniając przemiły wzrok.
     — Może najpierw byś się przywitała? — mruczy, odkładając telefon. — Dzień dobry, Ethan, jak miło cię widzieć! Dobrze spałeś? Co życzysz sobie na śniadanie? — mówi piskliwym głosem, wyraźnie przedrzeźniając miłe siostry z zagranicznych por-...produkcji.
     — Nie — parskam śmiechem. — Czego ty ode mnie oczekujesz, młody? Nigdy nie chciałam młodszego rodzeństwa. — Posyłam mu serdeczny uśmiech. — Nawet tego ciotecznego.
     — Więc dlaczego zaszczyciłaś mnie swoją obecnością? — odbija pytaniową piłeczkę.
     — Mamusia przyjedzie — oznajmiam dobitnie. — Nażeluj włoski, załóż ładne skarpetki i udawaj, że bardzo się cieszysz. Tak jak ja.
     Nie czekając na odpowiedź, odwracam się na pięcie i, podbiegnąwszy do schodów, zeskakuję z nich, po dwa na raz. Po parterze krząta się ojciec, wyraźnie poddenerwowany przyjazdem swojej żony. Szlag mnie trafia, kiedy patrzę, jak on się stara — prosi gosposię o przygotowanie dobrych posiłków, sam nakrywa stół, zapala świeczki, chociaż jest ranek, ubiera w najlepszą koszulę i na jeden dzień zapomina o tym, iż nie jest wzorowym ojcem, a ona nie jest nawet dobrą żoną ani, rzecz jasna, matką. Jedynym plusem może być to, iż przysyła pieniądze. To, że nieregularnie to druga strona medalu, ale przynajmniej w miarę wyrównuje, dając raz więcej, raz mniej. Poza tym, niesamowite, nie była w domu już ponad półtora roku, cały czas siedząc w pieprzonym Clavem. Jeszcze zabawniejsze jest to, iż gdy tata chciał odwiedzić ją jakieś pół roku temu, ze wszystkich sił próbowała odwieść go od tego pomysłu.
     Siadam na kanapie i włączam telewizor. W jednej dłoni trzymam pilot, w drugiej, telefon, przeglądając Avengram jak co rano. Mijają kolejne minuty, nie robię dosłownie nic, w oczekiwaniu na przybycie kogoś, kogo najchętniej wyprosiłabym z mojego życia. Nagle ktoś kładzie mi rękę na ramieniu, pochylając się nade mną nieco. Wszędzie rozpoznam ten zapach.
     — I po co tak się psikasz? — mruczę, na chwilę zatrzymując palec na jakimś zdjęciu. — Śmierdzisz gorzej, niż tata po firmowej imprezie. Przepraszam, wujek.
     Mimo tego, iż nie widzę jego twarzy, jestem absolutnie pewna, że właśnie przewraca oczami. Przesuwam palcem w prawo, przechodząc do avengramowej kamerki. Zanim Ethan zdąża zaprotestować, robię zdjęcie, gdzie ja wychodzę naprawdę ładnie, a on, jak zwykle zresztą. Zapisuję je i, wpierw oznaczając jego profil, wrzucam na avenstory. Biedak nawet nie próbuje wyrwać mi telefonu. Chyba już się z tym pogodził.
     — Powiedz mi, jak to jest. — Przeskakuje przez oparcie, siadając obok mnie. — Jestem znacznie młodszy, a dojrzalszy, niż ty, dorosła osiemnastolatko.
     — Nigdy nie chciałam żyć z kuzynem w jednym domu — powtarzam się, cytując samą siebie z rana. — Nienawidzę dzieciaków.
     Uderza mnie z pięści w ramię. Ja naprawdę nienawidzę dzieciaków, a on nie jest żadnym wyjątkiem.
     — Nie potrafisz być dobrą siostrą — oświadcza po chwili. Otwieram usta, żeby zaprotestować, ale znów mnie ubiega. — Nawet cioteczną.
     Wzdycham teatralnie, pokazując swoje wzruszenie. Łapię za poduszkę i wymierzam w jego twarz.

     Przedstawienie czas zacząć.
     — Kenneth! — piszczy mama, rzucając się na szyję swojego męża.
     Tatulek całuje ją po policzkach, a kiedy odsuwa się od niej, nareszcie trafia w usta. Nareszcie, bo, gdyby nie to, celowałby jeszcze kolejne kilkadziesiąt sekund. W przerwach między czułym powitaniem Fallon posyła uśmiech naszej gosposi, która, wycierając dłonie o małą ściereczkę, odwzajemnia go. Wzrok mamy przenosi się na mnie, potem na Ethana, jeszcze raz na mnie, potem jeszcze raz na Ethana. Obracam głowę w jego stronę, on w moją i, przysięgam, nigdy nie było takiej więzi i solidarności między nami, jak dziś. Cóż, jak widać, wspólny wróg zbliża.
     — Cześć, ciociu — kuzyn odzywa się jako pierwszy, przerywając niezręczną ciszę.
     Kobieta mruga kilka razy, nie odrywając od nas wzroku.
     — Cześć, dzieciaki — odpowiada z szokiem wymalowanym na twarzy. Ale wy wyrosliście!!!! — Wyglądacie… inaczej. — A nie mówiłam?
     Kiedy ona podchodzi do nas, ja, intuicyjnie, cofam się o krok. Nie udaje mi się umknąć. Obejmuje mnie ramionami i ściska najmocniej jak potrafi, widzę to. Może jednak zatęskniła?
     Odlepia się ode mnie, na całe szczęście, i podchodzi do Ethana. Uśmiecham się złośliwie, a on tylko marszczy brwi, klepiąc ciotkę po plecach. Ten chłopak naprawdę nie umie w uczucia. Mógłby chociażby udawać!
     Po tych łzawych powitaniach zasiadamy do stołu. Jedzenie jest już podane, ojciec podaje swojej ukochanej danie. Przejmuje je i dziękuję z uśmiechem, trochę jak nie ona. Podejrzliwie przyglądam się każdemu ruchowi kobiety, z odpowiednim dystansem i dozą zaufania.
     — Clavem jest niesamowite — oświadcza mama, nakładając sobie pierwszą porcję. — Mieszkam w stolicy, więc widoki są niesamowite. Codziennie, budząc się, widzę szczyty wieżowców.
     Tak, mamusiu, u nas jest podobnie.
     — Pracuję od siódmej do siedemnastej. Wbrew pozorom, nie jest tak ciężko, mam miłą ekipę i odpowiednie wynagrodzenie. — Pomiędzy zdaniami bierze kęs kurczaka. — Mam nadzieję, że pieniądze dochodzą. — Tata kiwa głową. — To świetnie. Niedługo kończy mi się kontrakt. Będę mogła wrócić, albo… — zatrzymuje się, niepewnym wzrokiem mierząc mnie i swojego siostrzeńca — ...zostać na kolejne trzy lata.
     Nie obchodzi mnie to. Co z tego, że właśnie zaciskam ze złości usta. I pięści. Niech robi co chce. Oczywiste jest to, iż zostanie w zapchlonym Clavem. Jestem pewna, że zdążyła rozpocząć już drugie życie.
     — Czyli nie wrócisz tak szybko? — pyta tata. W tym momencie jest mi go tak trochę szkoda, ale nie tak bardzo. Jego wybór, wziął sobie za żonę Fallon Hathaway, która przekłada pieniądze ponad rodzinę.
     — Prawdopodobnie nie. — Kobieta spuszcza głowę, mówiąc to smutnym tonem. Wyczuwam, iż nie jest to prawdziwa skrucha. Ona nie chce tu zostać. — Jest mi naprawdę przykro, ale chcę, żeby żyło wam się dobrze…
     Nie wytrzymam.
     — Skończ już — syczę. — Myślisz, że jestem ślepa? Na nim możesz grać, tata oszalał przez twoją nieobecność. Ale ja doskonale widzę, w co pogrywasz. Znalazłaś sobie nowego faceta? Masz już dziecko? Dlatego nie chcesz, żebyśmy cię odwiedzali?
     Mój oddech przyspiesza, staje się płytki i niestabilny. Brawo, Taylor, jesteś niezwykła
     Pani niesamowita Fallon wydaje się być naprawdę zbita z tropu. To nawet dobrze.
     — Taylor! — Unosi głos ojciec. — Jakim prawem…
     — Ty niewdzięczna… — Matką mruży oczy. — Gdyby nie ja, nie miałabyś pieniędzy na śniadanie, ani na nowe ubrania, nie mogłabyś zrobić nic, uzależniona od ojca. Powinnaś być mi wdzięczna! — Gwałtownie wstaje, prawie przewracając kieliszek, który w porę łapie Ethan. O, Ethan, zapomniałam, że tu jesteś. — Nie po to zostawiłam pracę na parę dni. Mogłam zostać w Clavem, z Ashtonem i As-
     Zatrzymuje się w połowie słowa i milknie. Dobra, okej, spodziewałam się tego, ale, pomimo tego, jej słowa trafiają prosto do mojego serca, powodując obszerny paraliż. Nawet myśli zatrzymują się na tę kilka sekund, po czym, niczym woda przebijająca się przez niestabilną tamę, zalewają mnie w całości. Przełykam ślinę. Kładę dłoń na dłoń, zakładam nogę na nogę. Raz marszczę brwi, później unoszę głowę, kiwając nią lekko. I nagle podrywam się z miejsca, a jedyne, co mam przed oczami, to tańczące czarne plamki spowodowane zbyt gwałtownym ruchem, uroki nerwów. Dodatkowo obraz zamazuje mi się gdzieniegdzie, więc praktycznie na ślepo odnajduję płaszcz i, narzucając go na siebie, kucam, aby złapać buty, po czym wychodzę. W biegu wciągam glany na stopy, nie zatrzymując się ani na moment, aby je zawiązać. Idę przed siebie, ocierając oczy rękawem.
     — Taylor! — krzyczy ktoś za mną. — Taylor, proszę cię, nie zostawiaj mnie tu! — błaga bezradny Ethan, którego przed chwilą zostawiłam samego z jego wujostwem w domu, który za parę sekund zamieni się w pobojowisko.
     Lubię tego dzieciaka, to fakt, ale nie potrafię stanąć. Nogi niosą mnie przed siebie i żadne prośby nie są w stanie zawrócić mnie do tego koszmaru. Znikam za rogiem, pozostawiając szesnastolatka w progu, bez żadnych wyrzutów sumienia. Może i ten wybuch był niekontrolowany, może nie powinnam tak wstać, wyjść, zostawić ojca z tym problemem. Ale chciałam to zrobić. Ja naprawdę chciałam pokazać mamie, jak wielkim brakiem szacunku ją darzę.

Środa, 08:19
     Na kilka chwil zapominam o tym, że jest zaledwie kilkanaście minut po ósmej rano. Pomimo tego, iż mniejsze, osiedlowe sklepy są już otwarte, większe galerie handlowe albo uliczne sklepy odzieżowe wciąż są zamknięte, przez co, zamiast wejść do jakiegoś i spędzić czas na oglądaniu ubrań z nowej kolekcji, włóczę się po nudnych, takich samych ulicach miasta. Przekraczam granicę Old Channer, kierując się w stronę starego miasta, a dokładnie rynku umiejscowionym na nim. Na moje nieszczęście, nie wzięłam niczego, poza telefonem, włącznie ze słuchawkami czy kieszonkowym notesem, w którym spisane są moje amatorskie wierszyki, pisane raz na długi okres czasu, najczęściej w takich miejscach, jak przeludniony rynek albo plac w centrum miasta. Szczególnie upodobałam sobie właśnie to miejsce, na granitowej bryle, jakich jest tu od groma. Siadam sobie po turecku i, patrząc w dal, wyobrażam sobie spokojne momenty, kiedy przychodziłam tutaj, tyle że ze słuchawkami w uszach i notesem w dłoni. To dość interesująca odskocznia od mojego życia, pełnego imprez, alkoholu i innych, wciągających spraw. Nie powiem, niezwykle przyjemna odskocznia.
     Przeglądam Avengram, kiedy przede mną staje dziewczyna, zasłaniając mi przy tym słońce. Marszczę brwi, niezadowolona tym faktem, unosząc delikatnie głowę.
     — Zapraszamy na warsztaty aktorskie — mówi przesłodzonym głosem i wręcza mi ulotkę.
     Biorę ją, bo cóż innego mogłabym zrobić, skoro podstawia mi ją pod sam nos. Na początku chcę ją zgnieść i wsadzić głęboko do kieszeni, aby następnie wyrzucić do najbliższego kosza. Sęk w tym, że ona nadal stoi przede mną. Czuję, jak wbija we mnie to świdrujące spojrzenie, które mówi tylko “przeczytaj! zapłać! zanudź się!”. Wzdycham cicho i przenoszę wzrok na papier. Warsztaty aktorskie, bla, bla, bla, przyjdź dzisiaj, zniżka, bla, bla bla, prowadzi sławna aktorka, bla, bla, bla, zaczynają się o dziewiątej gdzieś tam. W porządku, teraz powinna odejść. Litości, kto normalny idzie na takie pożal się zajęcia, które prowadzi nie wiadomo kto i po co? To tylko marnotrawstwo cennego czasu.
     — Ile płacą ci za godzinę? — pytam nagle. Prostuję się i pytającym spojrzeniem lustruję twarz dziewczyny. — Hm?
     Jakoś nie pali się do odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, wydaje się być jakaś taka zdezorientowana, jakbym właśnie zapytała, na jakiego raka umarła jej matka. Postanawiam więc trochę pomóc.
     — Albo inaczej, płacą ci za ulotki? — Przechylam lekko głowę. — Jeżeli tak, masz tu pół avara i zmykaj, bo zasłaniasz moje słońce. Nic nie widzę.
     Pokazuję przepiękną monetę, obracając nią na lewo i prawo. Sama łapię za dłoń ulotkarki, kładę pieniążek i odsuwam od siebie. A ona odchodzi. Ha!

Środa, 8:53
     Naprawdę nie wiem, co podkusiło mnie, żeby tu przyjść. Z dwadzieścia osób na krzyż, sala trochę pełna, trochę pusta, w mojej okolicy pusta, zaś po prawo, tam w środkowym rzędzie, nagromadziło ich się od cholery, jakby nie mieli wolnych miejsc. Siedem miejsc dalej usiadł jakiś chłopak, na oko dwudziestoletni, który co parę chwil patrzy w moją stronę. Wygląda na kogoś niezbyt interesującego, więc nawet nie trudzę się i nie próbuję dojść do tego, po co i on się tu pojawił. Może miał podobny powód, co ja?
     — Witam wszystkich. — Porządek moich myśli zakłóca kobiecy głos, który w jednej chwili rozprasza się po całej sali. Siada na ustawionej naprzeciwko nas wszystkich ławce i mierzy całą salę spojrzeniem.

<Isabelle?>

+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz