Przenosi swój ciężar z jednego biodra na drugie, chyba w geście niecierpliwości czy poirytowania. No nie wiem, ja po prostu tak mam. Wyciągam do niej rękę.
- Kai - mówię, a ona unosi na mnie brew. Pozostaje bez ruchu.
- Nie podoba ci się imię Jeff? Według mnie całkiem dobrze ci pasuje - wzrusza ramieniem, a ja odwzajemniam ten gest.
- Próbuję być chyba mimo wszystko uprzejmy, ale skoro nie, to możemy wrócić do trybu "Mam gdzieś to, że próbujesz mi pomóc".
- A to ty masz jakieś tryby? - prycha śmiechem, a ja opuszczam rękę i palcem rysuję po róży wytatuowanej na mojej dłoni. Po chwili wzruszam ramieniem.
- Każdy jakieś ma. Jakieś twarze, które chce pokazać, miejsca w swoim umyśle do których chce dopuścić innych ludzi - mówię spokojnie, aż sam jestem pod wrażeniem. - Nawet ty w swojej chęci do pomocy masz rzeczy, o których nie chcesz mówić.
- Skąd taki pomysł? - krzyżuje ręce na piersi. Uśmiecham się do siebie nieznacznie.
- Kiedy podeszłaś schowałaś za siebie dokumenty, a kiedy myślałaś, że nie patrzę schowałaś je do torby - zerkam na jej torebkę, a później wracam do swoich dłoni. - Ale tutaj nie chodzi przecież o to, żeby mieszać się w życie praktycznie obcej osobie, nie mój interes, więc udałem, że to nigdy nie nastąpiło. Wiele się od siebie nie różnimy...
- Isabelle - dopowiada i wyciąga do mnie dłoń, którą ściskam i łapię z nią kontakt wzrokowy. Stwierdzam w duszy, że ma bardzo ładny kolor oczu i wtedy odwracam wzrok. - I myślę, że wiemy o siebie zbyt mało, aby się do siebie porównywać - kiwam głową z cichym prychnięciem. Wyciągam kluczyki ze stacyjki i zsiadam z motocyklu. Kiedy stajemy obok siebie Isabelle wydaje się o wiele niższa niż pewnie jest w rzeczywistości. Nie mogę jednak mieć pretensji do natury, że stworzyła mnie okazałym mężczyzną. Kręcę głową.
- To będzie najśmieszniejsze co ludzie zobaczą w życiu - śmieję się, a ona przekręca głowę zdezorientowana. Wskazuję głową na motocykl. - Przecież ja siedząc za tobą będę mógł trzymać nogi na asfalcie. I żeby nie było, jesteś ładna i w ogóle, ale nie zamierzam się ciebie trzymać. Oboje chcemy zachować resztki godności.
- Wcale mi to nie przeszkadza - wzrusza ramieniem i rześkim krokiem idzie w stronę swojego motocyklu. Jeszcze odwracam się w stronę mojego. Chwilę na niego patrzę i przekonuję samego siebie w myślach, że jeszcze zdążyłbym wsiąść na niego i uciec. Jednak oczywiście, życie to nie bajka, wzdycham ciężko i idę za dziewczyną, bo mimo jej denerwującego sposobu bycia to ma trochę racji, że taka jazda do mnie wcale nie polepszy sytuacji mojej dłoni, która jest jak na razie dosyć ciężka, a warto nadmienić, że jest to moje narzędzie pracy. Nauki w pewnym sensie również, tak więc powinienem dbać o moje dłonie, jak o najwyższe dobro na tym świecie, jednak jestem jaki jestem, a moje życie bywa pełne albo kłopotów albo przygód, więc czasem ich stan pozostawia wiele do życzenia i wyłącznie życzenia. To nie tak, że ja to robię specjalnie, ten okres skończył się lata temu, teraz jestem pogodzony z życiem na tyle, że nie sprawiam sam sobie bólu. Po prostu czasem tak wychodzi, że gdzieś się zaczepię, czy zrobię inną głupotę. Mają prawie dwa metry wzrostu nie jest bardzo łatwo panować nad każdym skrawkiem swojego ciała.
Powoli ruszam i wędruję w milczeniu za brunetką, która już stoi przy swoim motocyklu i najwyraźniej czeka aż do niej dołączę z zauważalną już z odległości kilku metrów miną niezadowolenia.
- No i dlaczego jesteś taka skrzywiona? - pytam, kiedy jestem wystarczająco blisko. - Sama zaproponowałaś pomoc, a chyba aż taki okropny to nie jestem, co?
- Może powinnam zmienić zdanie póki mogę - przewraca oczami, a na mojej twarzy pojawia się mały uśmiech.
- I zostawiłabyś mnie takiego samotnego, bez możliwości powrotu do domu, na chłodzie i mrozie? - udaję wyjątkowo zranionego. - Nie wierzę, że jesteś tak bezduszna, a przez to jesteś skazana na mnie - wsiadam na jej motocykl i patrzę na nią. - Mam zaproszenie wysłać?
- Hipokryta - mamrocze pod nosem. Poprawiam się na siedzeniu i łapię się wzmocnienia siedzenia, przygotowując się do jazdy.
- Dla dobra naszej dwójki podczas tej jazdy i bezpieczeństwa innych ludzi na drodze, udam, że tego nie słyszałem - odpowiadam jej, a kiedy zdziwiona się odwraca, posyłam jej szeroki uśmiech. Prycha pod nosem.
- Dokąd jedziemy?
- Na początek na róg Park i 1st Avenue, przy galerii sztuki nowoczesnej, znasz drogę? - pytam nie z uszczypliwości, tylko chcę mieć pewność, że się nie zgubimy i nie będziemy musieli nadrabiać drogi, jednak Isabelle odbiera to całkowicie odwrotnie do mojej intencji.
- Myślisz, że jak jestem kobietą i jestem średniego wzrostu to mam słabą orientację w terenie, czy jak? - rzuca przez ramię, a ja kręcę głową, próbują się uspokoić. Czym jak czym, ale szowinistą nie jestem... mimo wszystko.
- Nie, po prostu się upewniam i pytam z grzeczności - mówię, ale odpowiada mi jej śmiech.
- Nagle taki uprzejmy?
- Sam w to ledwo wierzę, możemy już jechać?
Droga ze szpitala nie jest bardzo długa, a mimo to korki powodują, że czas jazdy wydłużył się co najmniej trzykrotnie. Cisza panująca między nami, powoduje u mnie uczucie bardzo rzadko występujące w moim życiu, a jest to niezręczność. Dawno nie czułem się tak skrępowany czyjąś obecnością. Podczas postoju na chyba piątych światłach z kolei uświadamiam sobie przyczynę takiego obrotu spraw. Zazwyczaj, kiedy spotykam jakąś osobę, to jest to coś bardzo niezobowiązującego. Poznaję kogoś, dowiaduję się jego imienia, kompletnie tę osobę ignoruję i wykonuję mój udział w sytuacji, a później odchodzę, znikam z życia tej osoby niewiele przejmując się jej uczuciami, intencjami, czy czymkolwiek innym. Wyjście z inicjatywą Isabelle wymusiło we mnie pewnego rodzaju reakcję i ustosunkowanie się do jej osoby, czy nawet wymienienie jakiś uprzejmości. Powoduje to, pokazanie pewnych słabości, ale przede wszystkim powstanie bardzo kruchego rodzaju przywiązania. To nie jest już "tylko dziewczyna, którą spotkałem w szpitalu". To jest już "Isabelle, którą spotkałem w szpitalu i która pomogła mi wrócić do domu". Nie lubię przywiązywać się do nowych ludzi i w ogóle nawiązywać kontaktu. To takie niewygodne. Ludzie bardzo szybko wymagają wtedy od ciebie konkretnych zachowań, obietnic, kolejnych więzów znajomości, aż w pewnym momencie budzisz się ze związanymi nadgarstkami i czytasz się sam siebie, po co mi to było? Z drugiej strony to też nie tak, że relacja między ludźmi to dla mnie jak trąd dla modelki, po prostu nie lubię sztywności w nich i tego ograniczenia, które one z natury na nas nakładają. Chyba każda osoba, z którą byłem w związku powiedziałaby jej, że jestem świrem, który boi się przywiązania i ma na mnie nie patrzeć, tylko uciekać. To nie jest do końca prawda, jednak to o wiele wygodniejsze, niż tłumaczenie komuś, kto i tak prędzej czy później ode mnie odejdzie, dlaczego wolę mieć wolność w związku. Nie jestem kobieciarzem i w życiu nie zdradziłbym kogoś, z kim pozostaję w takiej relacji, a chyba właśnie sprawiam takie wrażenie. Dużej motywacji do zrobienia czegoś z tym nie mam. Ot i tyle.
Kieruję Isabelle, żeby skręciła w uliczkę przed samym głównym skrzyżowaniem. Staje na wolnym miejscu, a ja zsiadam z motocyklu i już mam jej powiedzieć, żeby tutaj poczekała, kiedy zdaję sobie sprawę, że zaczęło porządnie wiać, nie wiem ile czasu mi się zejdzie w studiu i w każdej chwili może zacząć padać. W końcu pogoda jesienią jest zmienna jak kobieta.
- Chodź ze mną, muszę załatwić pewną sprawę, a nie wiem czy poradzę sobie z tego miejsca czy nie. Nie chcę, żebyś czekała na mnie na wietrze - unosi na mnie brew. - Mimo wszystko jestem jakimś tam mężczyzną, tak? Zresztą to by było po ludzku niesprawiedliwe i nieuprzejme.
- A więc jednak masz jakieś poczucie moralności? - gasi silnik i zsiada z motocyklu.
- Mam, tylko nie zawsze to okazuję, to nie masz czasem gorszego humoru i denerwuje cię nawet to, że obudziłaś się minutę za wcześnie? - prowadzę nas w stronę Park Avenue, do głównego wejścia studia tatuażu, w którym pracuję. Wita nas ten sam odkąd żyję w tym mieście czarny szyld, z białym napisem, który przypomina mi etykietę Jacka Danielsa.
- Po co tutaj jesteśmy? - pyta, kiedy otwieram przed nią drzwi i zachęcam, żeby weszła do środka.
- Tutaj pracuję i muszę oddać Nathowi kluczyki, żeby odebrał motocykl ze szpitalnego parkingu - wyjaśniam, a wtedy wchodzi do środka, a ja za nią. - Rozgość się, możesz sobie usiąść, możesz się rozejrzeć, w rogu masz wieszak na kurtki - rzucam szybko i mijam recepcję od razu kierują się w stronę stanowiska Nathaniela. Recepcjonistka nawet nic nie była w stanie do mnie powiedzieć, za co chwalę się w duchu i przybijam ze sobą mentalną piątkę. Nie znoszę tej kobiety. Mój ukochany przyjaciel jest właśnie w trakcie zabezpieczenia tatuażu na ramieniu jakiegoś faceta w średnim wieku. Zachodzę do niego z boku i rzucam kluczyki na stolik. - Kluczyki.
- Kluczyki - mówi po tym jak na nie zerknął, po czym wraca do swojej pracy. - I co w związku z tym?
- Ze zszytą dłonią raczej sobie nie pojeżdżę - nagle odrywa wzrok od klienta i patrzy na mnie spanikowany.
- Prowadziłeś ze zszytą dłonią?! - jestem całkiem pewny, że każda osoba znajdująca się w tym studiu, to usłyszała. Jestem też również prawie całkowicie pewny, że praktycznie wszyscy się na nas spojrzeli. Oczywiście ich wzrok utkwił, w winowajcy w tej sytuacji, czyli oczywiście mnie.
- Nie - odpowiadam krótko i odwracam się w stronę drzwi. - Ona mnie przywiozła.
- Kto ona? - podąża za mną wzrokiem i dopiero po chwili zauważa Isabelle, która wolnym krokiem chodzi po studiu i przygląda się z zaciekawieniem, jakby na siłę próbując nie patrzeć w naszą stronę. Nath posyła mi sugestywne spojrzenie.
- Przysięgam, że sama zaproponowała pomoc - odpowiadam, a on wzdycha i kręci głową.
- Oczywiście, że sam nie pomyślałbyś o konsekwencjach twojego prowadzenia motocyklu.
- Sam mnie tam zawiozłeś i zostawiłeś tam mój motocykl - bronię się.
- Bo się spieszyłem.
- To na drugi raz myśl.
- Tobie też by to nie zaszkodziło - nagle zapada cisza. Chyba nawet w całym salonie, a nie tylko między nami.
- O której kończysz?
- Dopiero wieczorem - odpowiada, a ja krzywię się. To znaczy, że trzeba będzie poprosić krasnala o podwiezienie do domu.
- Odbierzesz motocykl? - kiwa tylko głową. - Dziękuję Nathy - mierzwię mu włosy i odchodzę. Kiedy podchodzę do Isabelle, przygląda się akurat jednemu z wielu rysunków, które zostały oprawione i powieszone jako ozdoby w tym salonie. Akurat stała przy rysunku z podpisem "Kai Ashdown".
- Pracujesz tutaj? Rysujesz? Masz poczucie moralności i sumienie? Same niespodzianki ci towarzyszą jak na razie - mówi z rozbawieniem, na co przewracam oczami.
- Tego jeszcze rysunkiem bym nie nazwał, ale jakbyś jakimś cudem zgodziła się mnie podwieźć do domu, to mógłbym ci pokazać prawdziwe rysunki - przyglądam się mojemu bardzo wczesnemu działu, wiszącemu na ścianie. Później zerkam na nią.
- Projektujesz tatuaże? - pyta nadal wpatrzona w to samo miejsce co ja przed chwilą.
- Tak. Również. W sensie tworzę tatuaże od pomysłu, do samego końca procesu gojenia na skórze, który powinien być pod ścisłym nadzorem kogoś, kto się na tym zna - tłumaczę, a ona wzrusza ramieniem.
- Nigdy się tym nie przejmowałam - przyznaje, a ja krzyżuję ręce na piersi.
- To niezbyt odpowiedzialne biorąc pod uwagę, że mogło się wdać zapalenie, tatuaż mógł się źle zagoić i mogłaby powstać brzydka blizna, mogłoby się wydarzyć milion innych rzeczy. Nie wyglądasz na kogoś, kto jest aż tak nieodpowiedzialny.
- I mówi mi to gość, który wbił sobie nóż w dłoń? - śmieje się cicho.
- To co innego, przypadek, a nie proszenie się o gangrenę - kłócę się, a kiedy przenosi wzrok na mnie zauważam jak ciemnieją jej oczy. Chyba ona też nie należy do osób, które odpuszczają i akceptują odmienne zdanie innych ludzi. Tak jak mówiłem pod szpitalem, jesteśmy bardziej podobni niż jej się wydaje. - Zanim mnie udusisz, czy spróbujesz zadźgać czymkolwiek, co dostaniesz tutaj w swoje ręce, możemy już jechać? Głodny jestem. Za to najlepszą burgerownię czy parku Cranna zamykają mi za dwie godziny, a chciałbym tam jeszcze zdążyć. Postawię ci nawet lunch jeśli cię to zmotywuje.
Izzy?
+20PD
+20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz