- Shane, serio musimy szukać inspiracji w parku?
Dobra, może nie było tak źle, Acony i Sherlock miło spędzali ze sobą czas. No dobra, może tylko Acony, która biegała za patykiem rzucanym przeze mnie. Owczarek siedział obok i wszystkiemu się przyglądał.
- Wiesz, że w parku mam najlepsze pomysły – odpowiedział mój współlokator. Siedział na ławce po turecku z dłońmi na kolanach i zamkniętymi oczami. Tak się skupiał. Nawet nie wiem, po co mnie też wyciągnął z domu.
Westchnęłam, zmęczona rzucaniem patyka suczce i usiadłam obok niego. Chwilę mu się przypatrywałam. Jak pomyśleć, to faktycznie ostatnio nie miał żadnych dobrych pomysłów. Dobra, było kilka, ale jak je narysował, to krzyczał na cały dom „NIE MA MOWY” i w końcu rezygnował, następnie pijąc melisę. Brakowało mu natchnienia. I to kompletnie. Ostatnio też nie śpi najlepiej. A gdy tak się dzieje, to padają pytania, czy może ze mną spać. Jasne, nie mam nic przeciwko, moje łóżko jest na tyle duże, że wszystkie zwierzaki się ze mną mieszczą, więc z ludźmi też nie ma problemu. Szkoda tylko, że Shane strasznie się wierci podczas snu i zawsze przez niego ląduję na podłodze. Nim tak się stanie, potrzebuje inspiracji. Jakiejkolwiek. Chyba go tu zostawię i pójdę coś wypić lub zjeść.
- Idę do jakiejś kawiarni na kawę – rzekłam do niego i wstałam. Gestem ręki przywołałam do siebie swoje zwierzaki, zapinając smycz przy obroży Acony.
- Idę z tobą – usłyszałam za sobą, na co uśmiechnęłam się pod nosem.
Ruszyliśmy z parku bardziej w centrum Avenley River. Shane przypatrywał się prawie każdej osobie, którą mijaliśmy na chodniku, lustrując ją od góry do dołu i od dołu do góry. W ten sposób też szukał inspiracji. Doszliśmy do jakiejś drobnej kawiarenki, przed którą stały dwa stoliki z krzesełkami. Jedno było zajęte przez ciemnowłosą młodą dziewczynę, więc skierowaliśmy się do drugiego stołka. Shane zajął miejsce z widokiem na ulicę.
- Popilnuj Sherlocka i Acony, ja pójdę zamówić. Co ci wziąć? - zapytałam. Chwilę gapił się na asfalt, po czym rzekł „gorącą czekoladę”. Weszłam do środka i podeszłam do lady, patrząc na listę napojów do zamówienia znajdujących się na kredowej tablicy.
- Poproszę cappuccino karmelowe i gorącą czekoladę.
Pracowniczka naliczyła odpowiednie ceny i po chwili podała kwotę do zapłaty. Wyciągnęłam portfel z torebki i zapłaciłam. Chwilę odczekałam i dostałam moją kawę.
- Za chwilę będzie też gotowa czekolada – usłyszałam. Skinęłam głową, chwytając filiżankę z gorącym napojem, aby wyjść do naszego stolika i potem wrócić po czekoladę dla projektanta. Nie patrzyłam przed siebie, w pełni skupiona na tym, aby nie wylać cappuccino. I to był mój błąd. Otworzyłam drzwi drugą dłonią i wręcz natychmiast na kogoś wpadłam, przy okazji wylewając całą kawę na nieznajomego. A raczej na nieznajomą. Syknęła coś pod nosem, rozpinając gorączkowo swój płaszcz będący w kawie. No pięknie Koyori. Nawet jej koszulka pod spodem ucierpiała!
- Przepraszam bardzo… - zaczęłam, nawet nie wiedząc jak skończyć. Widziałam w jej oczach strach, jak i złość. W moich myślach załopotała flaga z tekstem „Shane pomóż”. I pojawił się mój rycerz w lśniącej zbroi z białym rumakiem przy sobie w postaci Sherlocka. Popatrzył na mnie i się zaśmiał.
- No brawo Koko – dodał. Spojrzałam na niego wymownie, przekazując mu wzrokiem „Wcale nie pomagasz”. Wstał ze swojego miejsca i zaczął iść w naszą stronę. Chwycił płaszcz nieznajomej dziewczyny i zaczął mu się oglądać. Miał kamienną twarz, uważnie analizując materiał.
- Dobre wykonanie, staranne. Dobry materiał – rzekł i znowu zamilkł. Dziewczyna nie wyglądała na szczęśliwą, że tak się przygląda płaszczowi. Shane podniósł głowę i spojrzał w jej oczy.
- Dasz mi ten płaszcz do wyczyszczenia, a jutro będzie jak nowy.
- Dopiero jutro?! A koszulka?! - krzyknęła. Rzucił tylko okiem na biały poplamiony materiał.
- Musi wyschnąć. Więc tak, jutro. Koszulka może i dzisiaj – odpowiedział. Ciemnowłosa zagryzła wargę, wpatrując się w materiał będący w rękach mężczyzny.
- Dobra… - wyznała, na co Shane się uśmiechnął.
- Shane Lucrut, miło mi – przedstawił się, łapiąc jej dłoń i delikatnie nią machając.
- Brooke… - powiedziała i następnie spojrzała się w moją stronę. A, no tak, dalej tu jestem.
- Koyori – odpowiedziałam na jej nieme pytanie. Zrezygnowaliśmy już z reszty napoi, zostawiając pustą filiżankę na stoliku na zewnątrz. Shane z nowo poznaną Brooke już kierowali się w stronę naszego mieszkania, gdy ja zajęłam się swoimi pupilami. Widziałam, jak Acony ciągnęła, chcąc przywitać się z dziewczyną, jednak wiedziałam, że nie był to odpowiedni moment. Jednym uchem słuchałam też, jak chłopak opowiadał jej, żeby się nie martwiła, jak płaszcz nie jest jej, bo się zna na ubraniach, bo jest projektantem i tak dalej, i tak dalej. Szłam cicho za nimi, co jakiś czas poprawiając moje spadające okulary.
Brooke?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz