18 sty 2020

Od Caina cd. Candice

Na swoją obronię muszę zaznaczyć, że Ozzy Osborne wciągał mrówki, a Keith Richards prochy swojego ojca zmieszane z kokainą, więc w porównaniu z nimi wcale nie byłem taki szalony.
Mimo to wszyscy myśleli, że mi kompletnie odbiło.
Nawet nie starałem się uniknąć konfrontacji, która była nieunikniona. Bardzo dobrze mógłbym wejść do pokoju Erica i powiedzieć, że już może zacząć się na mnie wydzierać. Ten jednak ma wbudowany radar, bo drzwi otwierają się szeroko i staje przede mną sylwetka wściekłego menadżera.
Nie muszę chyba wyjaśniać, że moje samopoczucie zajmowało miejsce w skali poniżej zera, a szumienie w głowie tylko to nasilało. Wolałem mieć to za sobą, jak każdą kłótnię, której byłem przyczyną. Było mi to tak obojętne, że to aż straszne, czasem myślałem, że cierpię na specyficznego rodzaju depresję, ale szybko uświadomiłem sobie, że po prostu obojętność była mi wpajana, a wszystko, co wokół mnie się działo, tylko to nasilało.
- Co ty do cholery jasnej wyprawiasz!? - ledwo przekraczam próg jego pokoju, a głos mężczyzny roznosi się po całym pomieszczeniu. Odwracam się twarzą do niego i chowam ręce w kieszenie.
Po prostu wzruszam ramionami.
- Dzwoniłem do ciebie niezliczoną ilość razy, nie wspomnę nawet, co się działo, gdy zadzwoniłem do Savannah i oznajmiłem jej, że cię, kurwa, nie ma - spektakularny moment ciszy, żeby nabrać powietrza iii... kontynuacja - A żeby było ciekawiej, jedyną osobą, która cokolwiek wiedziała, jest twoja asystentka.
- Rozumiem, że już wiesz?
- Kiedy znajdę tę pizdę, która ci to wysłała, zabiję! - zaczynałem powoli martwić się o ciśnienie Finnegana, bo w życiu nie wiedziałem go tak czerwonego. Poluzował nerwowo krawat, jakby stał się sznurem z pętlą na jego szyi - Dlaczego im się dajesz, co? Dlaczego, Cain? - odwraca się do mnie i patrzy prosto w oczy, ale nie oczekuje odpowiedzi - Zdobyłeś w życiu tak wiele. Masz wszystko. Jesteś bogaty, młody, utalentowany, uwielbiany. Jesteś bogiem, do cholery! Tworzysz nowy album, który najprawdopodobniej będzie twoim najlepszym. Wystarczy tylko, że tego nie spieprzysz. Czy to naprawdę takie trudne?
Czy on sobie żartował? Oczywiście, że to trudne. Czy uważał, że całe miasta chcą być uzależnione od środków przeciwbólowych, alkoholu, kokainy i operacji plastycznych? Czy może sądził, że po prostu jestem znudzony swoim idealnym, spełnionym życiem? Odnalezienie szczęścia było równie trudne, co odnalezienie jednorożca.
Eric krążył po pokoju, wymachując rękami rozdrażniony.
- Staram się, naprawdę. Próbuję uszczęśliwić i ciebie, i Savannah, chociaż oboje udzielacie mi sprzecznych instrukcji, jak mam to zrobić. Próbuję szanować twoje życzenia i nie zmuszam cię do grania tam, gdzie nie chcesz, bo nie lubisz licznego towarzystwa. Nie zmuszam do spotykania się z fanami, chociaż powinienem dbać o wizerunek całego zespołu. I wciąż muszę pilnować, żebyś był trzeźwy. Ale to trudne. Ty jesteś trudny, Cain. Przez większość czasu myślę, że jesteś trzeźwy tylko dlatego, że obserwujemy cię całymi dniami.
- Bo tak jest - odzywam się z kanapy, zapalając papierosa.
Teraz gdy Eric zaczął mi truć dupę, musiałem się, kurwa, napić. O ironio, ty i to twoje pokręcone poczucie humoru!
Finnegan zatrzymał się przede mną. Położył dłonie na biodrach i wbił wzrok w sufit.
- To nie wystarczy. Zmiana czegokolwiek wymaga wysiłku. A to oznacza, że musisz lepiej o siebie zadbać. Jeść lepiej. Próbować aktywnie radzić sobie z uzależnieniem. I tak, to oznacza rozmowę.
Miał rację. Cała moja grupa: pięćdziesięciu techników, członkowie zespołu, mój menadżer i opiekun w jednym, wszyscy byli trzeźwi przeze mnie, a ja nawet się nie wysiliłem, żeby wyrzucić butelkę wina do kosza. Zatrzymałem ją, bo wciąż byłem uzależniony. Wciąż każdego pieprzonego dnia myślałem o alkoholu i kokainie. Nie żałowałem tego. Byłem bogatym, rozpieszczonym skurwysynem, który został przyłapany na złym uczynku, a jego ratunkiem mogło być coś, o czym jeszcze nie wie. To, że fizycznie byłem czysty, nie oznaczało jeszcze, że się czegokolwiek nauczyłem. Przed wypiciem wina powstrzymywały mnie dwie rzeczy - nigdy nie bywałem sam i uparte brnięcie w zemstę. Byłem już tak blisko celu, że zepsucie go nie wchodziło w rachubę.
Musiałem dorosnąć, ale to by oznaczało, że zostawię za sobą osobę, którą byłem przez ostatnie lata. Ostatni raz byłem trzeźwy jako dzieciak. Już siebie nie znałem. A przynajmniej nie znałem wersji siebie bez uzależniaczy. W moim domu znajdował się obcy.
I byłem nim ja.
Nie zgadzałem się z Finneganem tylko w jednej kwestii. Rozmowy. Nie zamierzam się otwierać przed nikim, bo gdy ostatnio to zrobiłem, ta kopnęła mnie w dupę. A jeszcze wcześniej, jeszcze inna osoba pozostawiła mi ślad tak trwały, że się do końca życia tego nie pozbędę. Normalnie kolekcja. Jeden psychiczny, drugi fizyczny. Więc ostatnią rzeczą, jaką będę robić, to z kimś rozmawiać. Nie jestem naiwny, a w pewnych kwestiach uczę się dosyć szybko na błędach.
Jeśli Eric myślał, że to będzie jakiś punkt zwrotny, otrząsnę się i znienacka w końcu zrozumiem, jak nisko upadłem, to najwyraźniej pokładał we mnie zbyt wielkie nadzieje. Wiem, że mam problemy i że jestem dupkiem, ale od dna wciąż dzieliło mnie kilka centymetrów otchłani.
Mężczyzna złapał się za stolik między nogami i odsunął go, a potem przyklęknął między moimi nogami. To było dziwne; jęknąłem rozdrażniony. Położył ręce na moich kolanach.
- Mój prywatny detektyw nie potrafi namierzyć osoby, która wysłała ci alkohol. A ty? Zastanów się dobrze.
- To Darren - mówię bez wahania - Kto inny miałby to zrobić?
Eric z westchnieniem pokręcił głową.
- Przestań, stary. On cię nie dręczy.
No to się, kurwa, zdziwisz. Ale niech mu będzie. Pobawmy się. Trochę go jeszcze pocisnę, zanim przyjdzie Niszczycielka Światów w szpilkach na dziesięć centymetrów i przerobi moje flaki na mielonkę.
- Może to Harvey? - prycham.
- Porąbało cię - mamrocze Eric.
Chcę sprawdzić, czy załamie się tak jak poprzednio. Nie, żeby sprawiło mi to przyjemność, ale wydaje mi się, że nie dociera do niego to, co mówię. Jakbym gadał w innym języku, a przez to, że ma do mnie ograniczone zaufanie, nie chciał pojąć niczego. Było coś pięknego w pieprzeniu mojego pięknego życia i świadomym odsuwaniu od siebie ludzi. To dawało mi złudne poczucie kontroli. Wierzyłem, że mam wybór.
- Nie wiem, Eric. Może to Jasper? Może Savannah? Cholera, może nawet ty! Może chcesz, żebym przerwał trasę, byś mógł wrócić i pieprzyć moją agentkę, co planujesz od lat. Kto wie? Każda osoba, z którą pracuję, albo chce ujeżdżać mojego chuja, albo mnie w niego zrobić. Niektórzy pragną i jednego i drugiego. Nic mnie już nie zdziwi, no, chyba że znalazłbym osobę, która niczego ode mnie by nie potrzebowała. Chciałeś, żebym poszedł na odwyk? Poszedłem. Chciałeś, żebym napisał album? Piszę. A teraz chcesz mojego zaufania. To się nie stanie, Eric. Już nie. Zrobiłeś złe rzeczy w imię ratowania mojej marki, więc nie masz prawa nazywać się moim przyjacielem.
Wstaję. Odpycham jego ręce, w moich żyłach płynie adrenalina. Te słowa drzemały we mnie zbyt długo. Eric zawsze pragnął tego, co najlepsze dla nas. Jego kariera była powiązana z moją, miał dobre intencje - ale nawet na chwilę nie zatrzymał się i nie pomyślał, że niszczy ludzi po drodze. Włącznie ze mną. Zatuszował wiele skandali z moim udziałem, zwalając winę na innych, ale gdy spieprzył cokolwiek, winił za to mnie. Teraz już wiedziałem, że to nie ten sam facet, z którym dzieliłem dwupokojowe mieszkanie. Obaj się zmieniliśmy. Zaślepiły nas pieniądze i zniszczyła sława.
Chcesz zniszczyć związek w mniej niż pięciu krokach? Połóż między ludźmi pięć milionów i zobacz, co się stanie.
Eric zerwał się z podłogi, gotowy do werbalnej walki na miecze. Ulżyło mi, gdy poczułem, że cały ten gotujący się we mnie gniew w końcu wypłynął na powierzchnię.
- Robiłem wszystko, by ci pomóc. By cię uratować - zbliżył się, a ja uniosłem oczy.
- Ale to ja cię stworzyłem - mówię, rzucając na podłogę zapalonego papierosa i gasząc go butem. Zaciskam pięści na koszuli Erica i staję z nim nos w nos - Nigdy o tym nie zapominaj, Finnegan. Zanim stałeś się menadżerem Caina Hawthorne'a, byłeś tylko niedojdą z Rastfordu. Musiałeś dzielić czynsz na trzy raty, żeby mieszkać w południowym Adringston. Ja cię stworzyłem i zniszczę, jeśli będzie trzeba. Sugeruję, żebyś znalazł tego dupka, który wysyła mi alkohol, bo teraz chyba już obaj jesteśmy pewni, że to nikt z obsługi. To ktoś, kto ma dostęp do wielu ludzi i potrafi przekupywać ich. Aha, i to był ostatni raz, kiedy mówisz mi, że mam z kimś porozmawiać o swojej przeszłości i czymkolwiek. A teraz bardziej bym się martwił o naszą relację, przyjacielu.
Krzywi się na ostatnie słowo, ale nic nie mówi. Chyba skrzywdziłem go dogłębnie i nie mam wyrzutów sumienia.
Puszczam jego koszulę i cofam się o krok, w tym samym momencie do pokoju wpada nie kto inny, jak Pochłaniaczka Dusz, Zmora ludzkości, w tym i moja własna.
- Czy ja ci, kurwa, mam zrobić z mózgu pomidorową i zacząć sprzedawać w okolicznych knajpach jako rarytas!? - Eric odchodzi na bok, pogrążony w myślach, a ja przewracam oczami i odwracam się do Savannah.
Nawet ubrała się specjalnie na okazję totalnego zmiażdżenia mojej osoby. Krwistoczerwona, obcisła sukienka, podkreślająca nawet najmniejszy kształt jej talii, czarne, lakierowane szpilki i zamszowa kurtka w tym samym kolorze.
Rzuca swoją torebkę na kanapę, na której przed chwilą siedziałem i wymierza we mnie swój palec.
- Albo lepiej, niepełnosprawny do pasa też będziesz mógł śpiewać i przynajmniej nigdzie nie znikniesz, jak mnie, do cholery jasnej, nie ma! Czy tu musisz być zawsze taki syf! Dlaczego, do choinki cienistej, muszę popadać w palpitację, bo ty wpadniesz na pomysł, który próbujemy wybić ci z głowy od pieprzonych paru lat!
- Myślę, że nie muszę tego tłumaczyć, bo pewnie wiesz wszystko. Eric już miał niemiłą przyjemność porozmawiać ze mną na ten temat, więc jeśli chcesz, zda ci dokładną relację i odpowie na wszystkie pytania - krzyżuję ręce na piersi i opieram się o ścianę.
Kobieta spogląda na Finnegana, ale gdy ten tylko otwiera usta, unosi dłoń z zaciętym wyrazem twarzy.
- My porozmawiamy później. Na osobności - niemalże syczy na głos i znowu skupia całą uwagę na mnie. Niestety.
Zaciska usta i przygryza skórki od środka, mierząc mnie spojrzeniem w ciszy. Robi się aż za cicho w momencie, gdy w jednym pomieszczeniu znajdują się trzy podkurwione osoby. Momentalnie wydaje się za małe, aby pomieścić wszystkie emocje.
- Widział cię ktoś? - pyta w miarę opanowanym głosem.
Wzruszam ramionami obojętnie. Sav nabiera głęboko powietrza do płuc.
- Pytam poważnie, Cain.
- A bo ja wiem? Co mnie obchodzi to, czy ktoś mnie widział? Miliony ludzi widzą mnie prawie codziennie.
- To akurat powinno cię obchodzić. Wykaż chociaż iskrę zainteresowania tym - ponownie wzruszam ramionami.
Kobieta unosi spojrzenie w górę i mówi coś pod nosem. Najpewniej to jakieś przekleństwa, więc może dobrze, że jej nie rozumiem.
Zdejmuje z siebie kurtkę i rzuca na fotel.
- A wyjaśnisz mi, jakim sposobem znalazłeś się u swojej asystentki?
- Przeznaczenie.
- Nie zgrywaj się.
- To ona na mnie wpadła. Gdybym wiedział, omijałbym to miejsce jak trędowatego, ale akurat niewiele myślałem o tym, gdzie idę. I niewiele myślałem, gdzie mnie prowadzi, ale dzięki temu już wiem, gdzie mieszka. Nie sprawdzałem jej adresu, ale teraz nawet nie muszę.
- Dlaczego więc nie przyprowadziła cię tutaj? - wtrąca Eric, więc przenoszę na niego wzrok. Mrużę oczy, ale kontynuuję.
- Bo waży mniej więcej połowę mniej ode mnie? Bo jest kobietą? Bo byłem pijany, a moja kariera była zagrożona? Bo może myśli w przeciwieństwie do całej reszty? Trochę tego znajduję, wymieniać dalej?
- Doskonale wiesz, o czym Eric mówi, więc nie udawaj debila.
W tym momencie chyba jednak nie rozumiałem. O co im konkretnie chodzi? Znowu szukają kozła ofiarnego, a jak przegrywają bitwę ze mną, bo wykazuję zerowe zainteresowanie, to należy znaleźć winnego?
Nie bronię Candice w żaden sposób i nie zamierzam jej bronić. Każdy odpowiada za siebie, ale nie rozumiem przypierdalanki tej dwójki do tej dziewczyny.
Odpycham się od ściany i podchodzę bliżej.
- Mogłabyś konkretniej, bo chyba jednak niezbyt rozumiem.
- Chodzi o to, że ma nałożone obowiązki.
- Obowiązki? - powtarzam i parskam śmiechem, przeczesując włosy.
Jeśli ta rozmowa idzie w tym kierunku, to powoli zaczyna zamieniać się w kabaret.
Robię kółko w miejscu, żeby od razu nie wybuchnąć, ale chyba na nic się to zda.
- To waszym cholernym obowiązkiem jest trzymać tego gnoja z daleka ode mnie! Wiedziałaś, że Darren jest w mieście, ale mimo tego nic z tym nie robisz! Panoszy się z Mer, jakby był, kurwa, u siebie, a wy i tak zwalacie winę na Snow, bo w przeciwieństwie do was, uratowała mój głupi tyłek, wyręczając was. Przypierdalacie się o to, że ryzykuję karierę, ale nie piśniecie słowa o tym, że on ma podobną trasę, co ja, prawda?! Jestem może obojętny, ale nie głupi! I jeśli chcecie robić mnie w chuja, jak każdy w tym zasranym biznesie, to od razu możemy się pożegnać!
Eric krzyżuje ręce na piersi i odwraca się do okna, patrząc na widok miasta za nim. Savannah nie spuszcza ze mnie wzroku, ale po raz pierwszy nic nie mówi, jednak jej wyraz twarzy nie wskazuje na nic. Nieugięta jak zawsze.
- Jeśli jedno z was, chociaż spróbuje powiedzieć słowo na ten temat, radzę się uprzednio zastanowić - rzucam surowo i wychodzę, trzaskając za sobą drzwiami.
~*~
Wciskam przycisk play na telefonie i słucham nowego singlu z albumu wydanego przez inny zespół, ale szybko prycham pod nosem i wyłączam go. Biorę gryza swojego śniadania w postaci batonika energetycznego, ratującego mi życie przez cały ranek.
Już w pierwszym momencie usłyszałem niepasującą do siebie zieleń z żółcią, a takie dźwięki mnie drażnią. Każdy wie, że tych dźwięków się nie łączy.
Amatorszczyzna.
Do kuchni wchodzi nie kto inny jak Savannah. Jak zawsze elegancka, jak zawsze piękna i jak zawsze wyglądając perfekcyjnie. Obserwuję ją, jak wchodzi do kuchni, bierze kubek, torebkę herbaty i zalewa ją gorącą wodą bez słowa.
- Zabierz nogi ze stołu - uderza mnie w łydkę, na co przewracam oczami i zdejmuję je z blatu.
- Ty nie miałaś wracać do siebie? - pytam, skupiając uwagę na telefonie, podczas gdy kobieta siada naprzeciwko mnie.
- Przez ciebie i te twoje okresowe humory uciekł mi samolot - uśmiecham się nieznacznie, bo doskonale wiem, że jeśli bardzo by chciała wracać, to by wróciła. Postawiłaby generała kraju na nogi tylko po to, żeby ten załatwił jej odrzutowiec. W końcu zespół też było stać na swój prywatny. To nie był żaden problem, ale nic nie mówię na ten temat.
- Eric udzielił ci połowy łóżka? - unoszę brew, powstrzymując się przed złośliwościami, jak tylko mogę.
- Bardzo zabawne, ale nie - mówi bez cienia rozbawienia - Wynajęłam pokój w apartamentowcu obok. Stać mnie - nie trzeba być specjalistą, aby wyczuć w jej głosie, że to nienajlepszy temat na rozmowę.
Ale nie byłbym sobą, gdybym nie wsadził nosa tam, gdzie mi nie wolno.
- Pokłóciliście się?
- Nie twój zasrany interes - wyrywa mi z dłoni batonika i wyrzuca go do kosza.
Patrzę na nią spod byka.
- To było moje śniadanie - odzywam się pretensjonalnie.
- No właśnie. Zjedz coś normalnego, a nie to świństwo - krzywi się i obejmuje kubek herbaty dłońmi - A skoro już tu jestem, to muszę wam coś oznajmić - kobieta wypija łyk i unosi oczy z zadowolonym uśmieszkiem. Ta zmiana jej humoru świadczy o czymś ważnym, więc chowam telefon do kieszeni i ze znudzonym wyrazem twarzy, czekam, aż powie coś więcej - Fajnie by było, gdybyście wszyscy byli.
Nie podoba mi się to bojowe zadanie, szczególnie że na kontakty z ludźmi nie mam najmniejszej ochoty.
- Wszyscy?
- Łącznie z Candice - czy ona sądziła, że w moim słowie była jakaś sugestia? - To chyba dla ciebie nie problem?
- Zależy w jakim kontekście - tym razem tej sugestii już użyłem, a ona ją wyczuła.
- Cain. Ostrzegam cię.
- Życie erotyczne też mi będziesz układać? - Savannah zaciska usta ze wzrokiem mówiącym, że lepiej mam nie mówić tego, co właśnie zamierzam powiedzieć. Uśmiecham się złośliwie i oczywiście mówię - Znasz jakieś ciekawe pozycje? Myślę, że Eric pokazał ci parę... - kobieta bierze łyżeczkę i rzuca we mnie, ale udaje mi się wstać od stołu i w miarę szybko się odsunąć ze śmiechem.
- Ja cię kiedyś uduszę! Przez ciebie nie mam teraz łyżeczki!
Wychodzę z kuchni i kieruję się do pokoju Jaspera. Najlepsze zostawiam na koniec. Nie zwykłem być łapczywy, a rozmowa z rudą była niezwykle pasjonującą rzeczą.
Pukam i od razu wchodzę. Okna nadal są zasłonięte, ale to nic dziwnego. Ten leń potrafi spać do 15 po południu i nie ruszyć się do samego wieczora. Czasem wydaje mi się, że jego zegar biologiczny działa odwrotnie, niż u reszty ludzi, bo zaczyna żyć dopiero po 22. Albo jest wampirem.
- Rusz dupę. Savannah chce nas widzieć wszystkich i coś oznajmić - odsłaniam okna, czując się w tym momencie, jak niańka, której podobno to ja potrzebuję.
Chłopak krzywi się i chowa głowę w poduszkę.
Jak dla mnie może się nawet udusić. Sav przekroczyła już swój limit krzyczenia na mnie o każdą błahostkę, nie zmierzam jeszcze przyjmować kazania za Jaspera.
- Czy musi akurat teraz? - mruczy do poduszki, więc ledwo go rozumiem. Po chwili unosi powoli głowę - Jest dopiero dziesiąta, czego ta kobieta chce?
Zadaję sobie to samo pytanie, ale w życiu nie widziałem takiego podekscytowania u niej.
- Jeśli nie teraz, to wywlecze cię za szmaty, zresztą dobrze o tym wiesz.
- Jestem wykończony.
Nie ty jeden.
- Niby czym, skoro cały dzień spędziłeś na dupie przy konsoli? - w tym momencie drzwi od łazienki otwierają się i wychodzą z niej dwie dziewczyny owinięte w ręczniki. Obie uśmiechają się niezręcznie, stając w jednym miejscu.
- Dobra, żałuję, że spytałem - spoglądam na Jaspera wymownie. Unosi wzrok i kieruje we mnie palec.
- Nie oceniaj mnie, Hawthorne.
- Ogarnij się, zapłać paniom i przyjdź, zanim agentka zacznie wyżywać się na kimś innym - odwracam się i otwieram drzwi od sypialni.
- Ej, to żadne prostytutki, wypraszam sobie - chłopak odrzuca kołdrę, a ja natychmiast się odwracam, bo ostatnią rzeczą, jaką chcę zobaczyć na świecie, to przyrodzenie swojego kumpla - Nie obrażaj ładnych pań - zakłada spodnie i podchodzi do mnie, jakby to była kwestia honoru - To Maddie i jej koleżanka - robię minę w stylu "a co mnie to niby obchodzi?", ale uśmiecham się krzywo dla dobrej gry.
- Maggie - poprawia go jedna z dziewczyn, a ja parskam śmiechem, bo właśnie zjebał, a ja ma z niego ubaw.
- No, Maggie - powtarza od niechcenia.
- Super - mówię bez cienia emocji i wychodzę z pokoju.
A tyle razy powtarzałem sobie, że do Jaspera nie wchodzi się na pełnej kurwie, bo nigdy nie wiadomo, co tam się dzieje lub znajduje. To jest jak czarna dziura z niespodziankami.
Podchodzę do drzwi Harveya i uderzam w nie dłonią, nie będąc nadal pewny, czy jestem na niego zły, czy tylko chcę mu zrobić na złość. Ostatnio mam problemy z określaniem swoich emocji, więc uznajmy, że po prostu nie chciałem do niego wchodzić.
- Co? - otwiera drzwi po chwili i staje w przejściu. Prostuje się, gdy widzi, że to ja.
- Savannah chce porozmawiać. Zapraszam do mnie. Niestety - mówię pod nosem i odchodzę.
Harvey kiwa głową na odchodne i zamyka drzwi.
Napięcie pomiędzy nami nadal działa, ale ze świadomością, że wygrałem, o wiele lepiej mi się z nim rozmawia, niż w momencie, gdy jeszcze nie uznał, że należy odpuścić. I bardzo dobrze.
No to teraz czas na deser.
~*~
A więc zgadłem. Ja to jednak mam talent do wyczuwania ludzi, nie chwaląc się. Szkoda tylko, że dopiero teraz, a nie od samego początku, zanim połowa z nich zrobiła mnie w chuja i wydymała na tysiąc różnych sposobów.
Moją słodziutką Snow zranił jakiś, pożal się Boże, chłoptaś, bo za szybko siebie odkryła. I to przez niego jest mi tak ciężko do niej dotrzeć, chociaż w sumie dopiero będę miał satysfakcję, gdy już w końcu to zrobię.
Powinienem odnieść się do tego z pogardą, wyśmiać ją i jeszcze dodatkowo zbesztać za to, że dała się tak naiwnie zrobić, cokolwiek pomiędzy nimi było, ale w gruncie rzeczy nie czuję potrzeby. Jest mi jej w jakimś głębszym sensie żal. W końcu sam zostałem dźgnięty tępym nożem w plecy. I jeszcze jak ostatni debil gonię z tym nożem za tym, co utraciłem, bo jestem zbyt uparty i zawzięty, żeby odpuścić.
I zbyt dumny, by okazać, że jej współczuję.
A w życiu. Jeszcze tego mi brakuje.
Lustruję przez chwilę jej twarz wzrokiem, prycham pod nosem z delikatnym uśmiechem i odwracam się plecami do niej. Oglądam jej pokój, raczej w celach zajęcia się czymś i nie stania bezsensownie wraz z utrzymywaniem kontaktu wzrokowego wściekłej wiewiórki.
O matko, gdybym nazwał ją wściekłą wiewiórką, to chyba dostałbym pierwszą lepszą rzeczą pod jej ręką prosto w łeb.
Wracając.
Urządziła sobie pokój według własnego mniemania, jakby to, co tutaj się znajduje, było zbyt wysokie na jej standardy. W końcu to nie jej prawdziwe mieszkanie, a ja totalnie nie pamiętam, co się działo wczoraj wieczorem po tym, jak wlałem w siebie sporą ilość alkoholu i jakim sposobem znalazłem się w jej mieszkaniu, ale jakieś przebłyski w głowie są, więc pamiętam wiszący plakat jakiejś zbiórki pieniędzy na rzecz okolicznego schroniska - znaczy, że się udziela charytatywnie, dyplom z konkursu - nawet nie będę zaczynał, że w dodatku jest kujonką - w stosie pustych laleczek jest inteligentna, plakat z klasycznego horroru, więc pewnie lubi ten gatunek i plan treningowy, a to wyjaśnia, dlaczego jej tyłek jest podniecający.
A no i zapomniałbym. Ma wyszczekaną, ale śliczną przyjaciółkę.
- Żyję, więc poszła dobrze - podnoszę książkę, leżącą na szafce i czytam tytuł. Po okładce wnioskuję, że to romansidło, więc krzywię się i odkładam ją z powrotem - Mam nadzieję, że nie chcesz szczegółowej relacji, bo nie będę jej zdawać - przeglądam jej kosmetyki, jakby mnie to interesowało. Biorę w ręce flakonik perfum i wciągam delikatny, kwiatowy zapach, uśmiechając się pod nosem.
- Szkoda, bo chciałabym wiedzieć więcej. Uprzedzając twoje pytanie, godne typowego nastolatka - po co? Po to, żeby chociaż wiedzieć, jak mam się nastawić. Eric zgromił mnie takim spojrzeniem, jakbym była winna co najmniej zabicia jego ulubionego szczeniaczka - mówi jak katarynka, którą nakręcono.
Siadam wygodnie na fotelu i wyciągam nogi, krzyżując je w kostkach. Tym razem skupiam uwagę już na Candice, więc odruchowo zakłada ręce na piersi, jakby mój wzrok był palący.
- Właściwie to mnie tu przysłali, żebym zaciągnął cię na pogadankę - oznajmiam i widzę to natychmiastowe spięcie jej mięśni.
Dziewczyna odwraca się i idzie w przeciwną stronę. Mruczy coś pod nosem, mówiąc sama do siebie i słyszę tylko fragment:
- Świetnie, się wpakowałam...
- Spokojnie, całą falę krytyki i przysłowiowej zjebki przyjąłem na siebie. Nie ma za co, słonko - zatrzymuje się i odwraca.
- I czujesz się bohaterem przez to? - wydaje się rozbawiona, ale to nerwowy śmiech, który nie może ukryć.
- Właściwie trochę tak - przyznaję - Savannah wyżyła się na mnie, zresztą solidarność jajnikowa chyba zabrania jej ojebywania ciebie z góry do dołu, jesteś pierwsza, która jej zaimponowała, bo wytrzymuje ze mną dłużej niż tydzień, zresztą powiedzmy, że to ty jesteś bohaterką, ponieważ uratowałaś - jak to nazwała - "moją głupią skurwysyńską dupę i cudowną, lśniącą karierę, którą ona tak ciężko buduje i odnawia". Eric po prostu ma trudny etap akceptacji, musi sobie porozmyślać, a jak mu już przejdzie, to wszystko wróci do normy. Musisz poczekać, ale powiedziałem im parę słów, więc nie powinni wracać do tematu już nigdy. Zadowolona? - uśmiecham się słodziutko w jej stronę, ale jej wyraz twarzy się nie zmienia.
- Jak nigdy w życiu - prycha.
- Świetnie, w takim razie idziemy - podnoszę się.
Chwytam ją za ramiona, przez co się wzdryga. Jeszcze jej żadnej krzywdy nigdy nie zrobiłem, więc albo to reakcja czysto obronna, albo zaczynam na nią działać.
Wypycham ją z jej pokoju i zamykam drzwi. Gestem pokazuję jej, że ma iść pierwsza. Słyszę tylko ciche prychnięcie i dziewczyna odwraca się.
Wszyscy są już w pokoju. Mam wrażenie, że zajęli strategiczne miejsca, aby w razie czego, móc się szybko wycofać lub być niewidocznym.
- Wszyscy. Powiesz w końcu, o co chodzi? - Jasper wyrywa się w tym samym momencie, gdy przekraczamy z Candy próg pokoju.
Savannah spogląda na niego, jakby zadawał to pytanie ze sto razy, a ona miała już dość go zbywać.
- Poczekaj. Cierpliwość to cnota. Tak jak cisza - kobieta wstaje i wygładza swoje granatowe, eleganckie spodnie.
- Cnota do niego nie pasuje - wtrąca Harvey - To tak jak nazwać mordercę szlachetnym.
Zajmuję miejsce z brzegu kanapy, tuż obok Harveya i zakładam stopę na kolano.
- No to? O co chodzi?
Wszyscy skupiają uwagę na Savannah, która przeszukuje swoją teczkę z delikatnym uśmiechem, jakby właśnie miała rozdawać skazania sądowe na parę lat w łagrze.
- Przez ostatni czas, jak pewnie się orientujecie, planowałam i ustalałam nową trasę koncertową - zaczyna.
- Żadna tajemnica - przerywa jej Jasper.
- Jeszcze jedno słowo z twoich ust, a ci je zakleję.
- Dobra no, przepraszam... -
- Więc załatwiłam już prawie wszystko, podpisałam umowy i wszystkie te inne rzeczy, o których nie będę wam mówić, sami wiecie doskonale. Takie rzeczy załatwia się już pół roku temu, ale ze względu na pewne okoliczności, trasa zaczyna się za dwa tygodnie. Obejmuje całe Clerin, rozpiskę miast wyślę Ericowi, on wam wszystko przekaże - odwraca się do Candice - Mówie to też ze względu na panią, ponieważ, jak się możesz domyślać, również jedziesz - unoszę wzrok, bo jestem ciekawy reakcji Snow i oczywiście, że było warto, bo dziewczyna przez chwilę wygląda, jakby zobaczyła ducha. Wryło ją w miejsce, przez co uśmiecham się do siebie, ale szybko niweluję uśmiech i wracam do przeglądania telefonu.
- Słucham? - w końcu udaje jej się wydukać - Ale ja mam studia. Pracę... znaczy...
- Wszystko załatwiłam. W końcu podpisałaś umowę, a jednak praca w bibliotece nie nagrodzi pani pięćdziesięcioma tysiącami avarów, prawda? - przekonujący ton Savannah nie jest w stanie nikt zignorować, a przecież ma rację. Nawet Snow to wie, więc milczy, nie zdziwiłbym się, gdyby akurat kiwała głową, jak posłuszne dziecko do matki.
- Rozumiem, że ułożyłaś już plan? - Eric pyta się Williams. Pomimo tego, że jest na niego obrażona, jakby cała akcja była jego winą, to odwraca się do niego i patrzy z wyższością.
- Wstępnie - odpowiada.
- A dokąd się udajemy? - wtrąca Jasper, który podjarał się tym, jak laweciarz na widok kolizji.
- Wszystko wam dam, ale po kolei. Wszystko jest prawie ustalone. Muszę dopiąć na ostatni guzik, aby przypadkiem nikt mi się nie wymknął, ale to już jest w mojej kwestii tym się zająć - spoglądamy na siebie nawzajem.
- Nie wiem jak wy, ale ja bym świętował. W końcu coś porządnego - Jasper klaszcze w dłonie i uderza Harveya w ramię. Na całe szczęście mnie nie dosięga.
- Uspokój się.
- Dwa tygodnie to mało - wtrąca Eric. Tak jakby poprawił mu się humor, ale próbuje utrzymać postawę.
- Wiem, ale sam rozumiesz. Nie mogę tego przeciągać w nieskończoność.
- A tak na marginesie, jak poszła rozmowa? - Jasper rozkłada się wygodnie na kanapie.
- Nie wracajmy do tego tematu - Sav unosi dłoń i nawet na niego nie patrzy.
- Uuu, chyba było ostro. Szkoda, że mnie wszystko ominęło.
- Zaliczałeś w tym czasie trójkącik, więc się jeb - mówię specjalnie, słysząc jak Savannah upuszcza papiery z ręki.
- Sam się jeb.
- Stary, ja się dziwię, że ty jeszcze nie masz żadnej choroby wenerycznej - dołącza do mnie Harvey.
- Skąd wiesz? - trącam chłopka ramieniem. Lawson wybucha śmichem, a Morrisey się nadyma jak chomik.
- Założę się, że żaden z was nie odważył się nigdy na taką perwersję.
- Żaden z nas nie jest takim zjebem jak ty - Harvey prycha z wyższością.
- Może porozmawiajmy o twoich upodobaniach, co Harvuś?
- Otaczają mnie sami idioci - słyszymy głośne westchnięcie naszej agentki.
- To on zaczął. Zero prywatności, czy ja ci włażę do pokoju, jak zaliczasz kogoś? - Jasper trąca mnie butem, a ja spoglądam na niego surowo.
- Byś tylko spróbował, to w życiu już żadnej dupy byś nie zaliczył.
- Czy możemy łaskawie skończyć ten temat, chłopcy? Jest naprawdę interesujący, ale wolałabym nie wiedzieć, jak bardzo się wszyscy szmacicie.
- Szmacimy!? Że ja?
- Delikatny temat... - szepcze Lawson.
- Spokojnie Jasper, wszyscy wiemy, że jest równouprawnienie i męskie dziwki też mogą pracować - zaraz mi się oberwie, bo jeśli ktoś w tym pokoju potrafi mi oddać, to tylko Jasper.
- Wy jesteście wszyscy pojebani!
- Czy istnieje w ogóle pomiędzy wami takie coś jak tematy tabu? - wzburzona Savannah już nie wytrzymuje i nas ucisza.
- Tylko Harvey skrywa tajemnice, o których... Ał! To boli!
- Koniec! To, co w łóżku zostaje w łóżku. Wszyscy się z tym zgadzamy, prawda? No, a teraz wracamy do tematu naszej trasy - kobieta odwraca się do Snow, o której już chyba zapomnieli - Rozumiem, że się pani zgadza - dziewczyna dostaje dokument, pewnie coś, co musi podpisać, nie mając innego wyjścia.
- Spokojnie, Snow - odzywa się Morissey z końca pokoju - Nie każda może jeździć na koncerty i jeszcze dostawać za to hajs, za darmo słuchając każdego występu. Będzie fajnie.
- To się jeszcze okaże - mówię pod nosem i uśmiecham się powoli.

Candy?

4602 słów

+80 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz