9 maj 2020

Od Caina cd. Candice

Chcecie wiedzieć, jak wyglądają przygotowania zespołu do koncertu? Co wam pierwsze przychodzi na myśl? Nieustanne próby, okraszone ogólnym napięciem, aby wszystko wyszło tak, jak sobie to wyobrażamy? Wspólne siedzenie w kółeczku adoracji i powtarzanie, że jesteśmy doświadczonymi twórcami muzyki i przychodzi to nam naturalnie, samo z siebie? A może omawianie krok po kroku tego samego po raz piąty itd.?
Wyrzucam ręce w górę z triumfalnym okrzykiem, trzymając, w jednej dłoni przez cały czas pada. Ma to pogłębić stan depresji mojego przeciwnika. I chyba mi się udaje, bo odpowiedzią Jaspera na tą sromotną przegraną jest jedynie skrzywienie na twarzy.
- Wygrałem - mówię przepełniony realną dumą tak, żeby jeszcze bardziej rozsierdzić chłopaka.
- Moje A nie było do końca sprawne - mruczy pod nosem niezadowolony - A poza tym, to pierdol się.
- I wzajemnie, obrażona księżniczko - prycham, w momencie, gdy Eric niepostrzeżenie, niczym cień staje za nami i opiera ciężar ciała o kanapę.
- Dzwonił producent. Chce się spotkać i omówić ważną kwestię - mówi nad naszymi głowami, a ja aż się krzywię. Nie tylko na sam dźwięk jego głosu, głównie na słowa, które do mnie docierają. Naturalnie, ignoruję je, jakby to była prowokacja skierowana prosto w moją stronę.
- Dzisiaj? Przed koncertem? - Harvey zadaje pytanie gdzieś z głębi pokoju.
A właśnie, jeśli już przy tym jesteśmy. Czy on ma jakieś cholerne ciche dni? Ostatnio odzywa się tak, jakby raz na jakiś czas stwierdzał, że należy dać o sobie znać. Zaraz zacznę zapominać, że jeszcze żyje, ale czy tego właśnie nie chciałem jeszcze przed wyjazdem? Właśnie. To było przed wyjazdem. Teraz mi już prawie przeszło.
- Przyleciał tu z samego Whitlock City, także pewnie mu zależy - menedżer wzrusza ramieniem i mam jakieś przenikliwe uczucie, że wbija wzrok prosto w moją głowę. Ciekawe, czy wyobraża sobie czasem, jak mnie niej pozbawia.
- Oczywiście, że mu zależy - wtrącam lekceważąco - Na tym, żebym znów wypruł sobie żyły za nową piosenkę, którą będzie mógł sprzedać i zarobić.
- To będzie krótkie spotkanie, ponieważ wie, że jest koncert - przewracam oczami i jakoś wyjątkowo zaczęło mnie drażnić to, że Eric przez cały czas stoi nade mną i wpatruje się we mnie. Podnoszę się z miejsca i zabieram butelkę wody, otwierając ją z westchnięciem.
- Porozmawiam z nim, jak przyjdzie w ogrodniczkach i maską klauna - mówię przez zabraniem łyka.
- Porozmawiasz z nim, bo Savannah już to ustaliła.
Jakżeby inaczej.
- A nie pomyślałeś, że - no nie wiem - na przykład też mam prawo głosu w tej sprawie?
Nie miałem siły na kłócenie się z nimi, bo bazując na innych scenariuszach tego typu rozmów, ostatecznie i tak robiłem to, co oni ustalili, dając tym samym za wygraną typom spod czarnej gwiazdy. A tak się składa, że moja dzisiejsza noc była chyba najbardziej niewygodną w całej mojej karierze, także zmęczenie i ogólnie zniechęcenie powstrzymywało mnie przed wszczynaniem kolejnej kłótni z rodzaju tych, kiedy Eric i Savannah łamali moje prawo do bycia świadomym tego, co się wokół mnie dzieje. Nie lubię być zdezorientowany, ale obecnie czuję jedynie chęć wygodnego ułożenia się na czymś wygodnym i służącym do spania.
- Nieważne. Powiedz, że z nim porozmawiam, ale jak się spóźni, to mogę mu jedynie wręczyć kartkę pożegnalną.
- Ty się spóźniłeś dwadzieścia minut - mruczy pod nosem Finnegan, odwracając się prędko w stronę okna. Robi trzy kroki w jego stronę i zatapia się w dźwięku połączenia.
Nie komentuję tych słów. Każdy zna odpowiedź.
~*~
Facet był przed czasem.
Niech go szlag.
Miałem już nawet pomysł wstępny, jaką kartkę mu wywiesić na drzwiach. Nie przewidziałem tego, że gdy chodzi o pieniądze, oni są w stanie przelecieć pół świata, by doszło do transakcji. Nie wiem, czego chciał tym razem mój producent, ale cokolwiek to było, wyjątkowo się spieszył.
- Skąd ten pośpiech? Myślałem, że termin spotkania został wyznaczony na pół miesiąca po trasie - Eric siada naprzeciwko i wygląda to, jak jedno wielkie spotkanie wielkich prezesów firm korporacyjnych. Jestem wprost wniebowzięty.
- W pół miesiąca może się wiele wydarzyć. Ja uczę się na błędach i ekstrawagancki charakter pana Hawthorne'a oraz jego niezbyt pewna sytuacja, która mam nadzieję, nigdy się nie powtórzy, zdecydowanie upewniają mnie, że nie mogę czekać. Koncerty tylko wzmocnią w ludziach chęć posiadania więcej, sprzedaż pójdzie w górę i tym samym wszyscy wyjdziemy na plus.
- On wie, że ja tu siedzę? - spoglądam na Erica, który nie odwraca wzroku od producenta. Gdybym nie przebywał z tym człowiekiem niemal 24/7, to nie widziałbym po jego wyrazie twarzy, że usilnie myśli, jak wybrnąć z tej sytuacji najlepiej. Oczywiście, że bierze pod uwagę głównie korzyści materialne, ale wie też, że dobór słów mężczyzny nie był odpowiedni. Cóż, przynajmniej szczery w intencjach.
Ja widzę sprawę prosto. Chętnie wyrzuciłbym go za okno.
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem - Eric ściąga brwi i krzyżuje ręce na rozpiętym garniturze - Pani Williams nie wspominała, że zawarto pomiędzy stronami jakąś ugodę w tej sprawie, a jestem pewien, że zostałbym o tym poinformowany.
Producent uśmiecha się ostrożnie, zanim zacznie swoje wyjaśnienia.
- Sytuacja jest pewna i pod kontrolą - wskazuje na mnie. Przyzwyczaiłem się do traktowania jak stojący bankomat do wypluwania pieniędzy, ale ten facet zaczyna mi działać poważnie na nerwy - Pan dostaje swoje dwadzieścia procent, koncerty tylko tę sumę powiększają. Ja dostaję swój przychód za to, że cokolwiek sprzeda się podczas trasy z dwukrotnym zyskiem. Biznes żyje, nie upada.
Finnegan unosi brwi, jakby nie wierzył w to, jak ta rozmowa wygląda. Chłopaki posłali sobie porozumiewawcze spojrzenia, zaciskając usta. Ja mierzyłem producenta wzrokiem przepełnionym chęcią wyizolowania go od społeczeństwa, bo zaraża tym idiotyzmem zapewne innych muzyków.
Mój menedżer otwiera usta, by pewnie odpowiedzieć temu dupkowi w jakiś przyzwoity sposób, ale mu przerywam, zanim zdąży z siebie cokolwiek wycisnąć.
- Więc czego spodziewa się wytwórnia? - pytam względnie spokojnie, uśmiechając się półgębkiem.
Eric patrzy na mnie, niepewny, co oznacza mój ton. Jasper powstrzymuje uśmiech, spuszczając spojrzenie, a Harvey spokojnie czeka na rozwój wydarzeń.
Zaraz kogoś tu zniszczę, także to jest jak najbardziej odpowiedni start.
Tym razem wytwórnia poprosiła o coś "chwytliwego, zabawnego, radosnego, z nutką rock and rolla". Oczywiście mój wewnętrzny buntownik pragnął dla niej stworzyć kilkanaście czternastominutowych utworów o polityce i globalnym ociepleniu, mimo że nie znosiłem polityki. Ale wytwórni nienawidziłem bardziej.
Eric z wrażenia zagryzł aż wargę, wiedząc, jak zadziałają na mnie słowa producenta, który wyglądał, jakby nażarł się przed jakimś momentem LSD i zaczął pieprzyć od rzeczy. Szkoda tylko, że akurat trafił na mnie. Zadziałał jak płachta na byka, a ja aż wyszczerzyłem się demonicznie, nie wierząc początkowo, czego ode mnie oczekuje wytwórnia.
Skoczne piosenki zostawiam gwiazdkom z pierwszych stron tabloidu, ja jestem - do jasnej cholery mnie trzymającej - gwiazdą rocka, a nie jebaną, na skinienie, jak pies reagującą, marionetką ludzi pieniędzy i sikających nastolatek, co mdleją, bo ich idol na nie spojrzał.
Każdy wiedział, jak to się skończy, prócz producenta oczywiście, więc tak też się stało. Zanim Eric zdążył zareagować, ja przystąpiłem do ataku, wymieniając wszelkie znane mi epitety, dla dokładności, niezbyt pochlebne.
To był koniec naszej współpracy i nie omieszkałem tego oznajmić wszystkim w pomieszczeniu. Wyszedłem, zatrzaskując za sobą drzwi i nie przejmując się tym, co oznaczało dla mnie zakończenie współpracy. Właściwie to oznaczało wiele. Wytwórnie będą się nawzajem zabijały o mnie, co oczywiście ogromnie mi schlebia, ale większość z nich to chętne dziwki na pieniądze. Moje pieniądze, które zresztą dostaję za teksty, które piszę niemal własną krwią, wydzierając z siebie duszę, potem sprzedając się, jak prostytutka na scenie, która pragnie dać więcej, ale wie, że nie może. Będę to powtarzał za każdym razem, kiedy zdenerwuje mnie jakiś ważny garniak, a ci irytowali mnie już samą swoją obecnością. Nie wiem, czy to jest normalne, że aura jakiegoś bliżej nieokreślonego mi człowieka, potrafi działać tak na drugą osobę. Mnie wypełnia duma i uprzedzenie na widok każdego. Także moja ocena jest zawsze skrajnie pesymistyczna. Tym bardziej, kiedy uśmiecha się do mnie facet z ułożonymi włosami co do milimetra lub kobieta kokietująca tylko po to, aby wyżebrać ode mnie jeden mały podpis na umowie.
Do diabła z tymi ludźmi i ich paktami.
Wchodzę do siebie, jakbym chciał pokazać całemu światu, jak bardzo mnie on irytuje. Również tym, że mogę się na wszystkich wypiąć, powiedzieć krótkie i kategoryczne "spierdalaj", a i tak usłyszę oklaski, rodem z tanich seriali komediowych. Zapominam jednak, że to nie jest tylko mój prywatny pokój. Jest tu osoba, na którą po raz kolejny - a tak mi się przynajmniej zdaje, bo nie mam w zwyczaju liczenia tego - spadnie cała fala negatywnych emocji. Myślicie, że nie mam nic lepszego do robienia? Owszem. Tak właśnie jest. Wyżywanie się na innych wokół to chyba moje ulubione hobby.
Przemierzam przedpokój wraz z salonem z taką prędkością, aby tylko nie zobaczyć przenikliwego spojrzenia Candice, jakby chciała zgadnąć za każdym razem, jaką tym razem obelgą rzucę w jej stronę. Zrugałem już producenta, także dzisiaj moje zbawienie zostało podwójnie zdeptane, oplute, posiniaczone i jeszcze na dodatek zrzucone z jakiegoś Nixańskiego klifu.
Niemalże zachłysnąłem się powietrzem, gdy stanąłem w przejściu - przypominam kulturalnie po raz kolejny - mojej sypialni, nieruchomiejąc na dłuższą chwilę, gdy dziewczyna nienaturalnie szybko odwraca głowę i obdarza mnie spojrzeniem, w którym kryje się z tysiące emocji. Jednak nie chodzi tu o nią.
Co, do cholery jasnej, robi obok niej mój dziennik i dlaczego, do stu tysięcy diabłów, trzyma wyrwaną kartkę z niego!?
Patrzę na tę kartkę, głupio próbując rozpoznać po wyglądzie, co się na niej może znajdować. Co prawda są tylko dwie opcje, ale tyle myśli krąży mi w głowie jednocześnie, że sam nie wiem, w którym życiu się znajduję. W tej nienagannej ciszy przenoszę wzrok na całą spiętą Candice i jestem wręcz przekonany, że i ona widzi, w jakim stanie jestem. Jednocześnie mam wrażenie, że jej delikatnie przygryziona warga od środka coś sugeruje.
Zamierzamy się odezwać w tym samym momencie, ale to jej głos wychodzi na prowadzenie.
- Cierpisz na synestezje - wyrzuca to z siebie, jak jakiś ogromny ciężar, który przez chwilę nosiła. Z takim impetem i takim akcentem, że dźwięk jej głosu dociera do mnie aż zanadto. Dotychczas to skutecznie ignorowałem, przynajmniej próbowałem z pozytywnym skutkiem, ale tym razem to poczułem.
Zaciskam usta i zagryzam zęby, ale bez wielkiej siły. Jej wzrok przez chwilę opada.
- Może cierpieć to niekoniecznie dobre określenie - mówi szybko i w sumie dobrze, choć nie zamierzam jej przerywać.
- Czy ty masz jakiś problem ze zrozumieniem niektórych, wydaje mi się, że bardzo oczywistych rzeczy? - robię energicznie trzy kroki w przód, a to oznacza, że jestem niemal obok łóżka, na którym leży obok dziewczyny - co dziwne - zamknięty dziennik.
Candice wstaje i odsuwa się od niego, śledząc moje spojrzenie. Opuszcza kartkę na mój pieprzony dziennik, którego z całego serca nienawidzę.
- Dlaczego go ruszyłaś? - cedzę przez zęby.
- Nie otworzyłam go - odpowiada na zarzut, przez chwilę delikatnie kręci głową, jakby jeszcze coś miała dodać, ale z jej ust nie wydobywa się już nic.
- Zamierzałaś to zrobić - zabieram dziennik z łóżka wraz z kartką, którą na szybko czytam.
Nie może być zieleni. Przeklęty skrawek papieru.
- Naprawdę jesteś tak głupia? - unoszę kartkę do góry - Mamusia nie uczyła, że się nie grzebie w czyichś rzeczach? A może jesteś kolejną dziwką, której media zapłaciły za to, żeby dobrać się do pieprzonych informacji z czystej ręki i stać kolejną gwiazdą wielkiego biznesu?
- Jak śmiesz...
- Ja? Zapamiętaj sobie raz na zawsze, że nie dam z siebie zrobić po raz kolejny idioty i nie lubię, gdy robią to inni...
- Cain? - słychać z przedpokoju, że ktoś wszedł, dlatego wypuszczam nerwowo powietrze z płuc przez to, że nie mam nawet chwili, żeby w spokoju się zastanowić. Korzystam z okazji, póki jeszcze nikt nam nie przerwał i chwytam za przegub próbującą wyjść z pokoju Candice, nie pozwalając jej tym samym przejść dalej. Nie nachylam się nawet, patrząc na nią z góry, jakbym widział przed sobą coś niegodnego większego wysiłku. Tak, przepełnia mnie złość i być może gorycz, ale nikt nie wie o tej przeklętej chorobie i tak ma pozostać. Ona jest obecnie jak taka mała szpilka, a ja nie ufam nikomu. Gdy o tajemnicy wiedzą dwie osoby, to już nie jest tajemnica.
- Jeśli ktokolwiek się dowie, ty będziesz winna, a chyba udowodniłem ci nie raz, że w odgrywaniu się na innych, jestem mistrzem. Piśniesz komuś słowo na ten temat w swoim nudnym, małostkowym życiu, a po raz kolejny pokażę ci, które z nas wygra. Do tej pory bywałem złośliwy, ale stać mnie na więcej - warczę i odwracam się na pięcie, wychodząc z pokoju. Staram się, aby trzaśnięcie drzwiami na odchodne nie było zbyt głośne, ale i tak dyskrecja wyszła mi dosyć nieporadnie. Eric ściąga brwi, a gdy to zauważam, unoszę dłoń.
- Jeśli przyszedłeś tylko po to, żeby mnie nękać na temat rezygnacji z producenta, to od razu mówię, że zdania nie zmienię i nie przejmę się żadnym bezsensownym pierdoleniem o niczym.
- Dzwoniła Sav, a ja wcale nie zamierzam komentować tej sprawy - mężczyzna wzdycha i odkłada telefon na stolik. Pewnie tylko na moment, ale to zawsze jakiś postęp.
- Co za nowość - odpowiadam prześmiewczo i krzyżuję ręce na klatce piersiowej.
- Popieram cię w tej decyzji, jakkolwiek to nieprofesjonalne, ale chyba rozumiesz, że on zaraz rozniesie informację na ten temat, a obecnie są one nam naprawdę zbędne.
- Zachowuję się jak pierdolony aniołek, ale nie, nie zamierzam się zastanawiać, czy źle zrobiłem. Znajdziesz innego producenta, myślę, że Savannah już się tym zajęła. Dziwne tylko, że jeszcze do mnie nie zadzwoniła.
- Pomyślała, że musisz ochłonąć, inaczej znowu skoczycie sobie do gardeł.
Owszem, muszę ochłonąć, ale nie po rozmowie z galancikiem z wytwórni. W tym momencie obchodzi mnie on jak zeszłoroczny śnieg, którego nie było.
- Czyli nie dostanę żadnej reprymendy dotyczącej tego, że pozbyłem się naszego producenta, choć obydwoje zdajemy sobie sprawę, że masz ochotę powiedzieć - cytuję "Producent to nieodłączny element twojej kariery i bez niego jesteśmy, jak motyl bez nóg - latamy, ale chodzić nie potrafimy"? - menedżer śmieje się niskim głosem. Szkoda, że nie podzielam dzisiaj jego humoru.
- Nie wiem, skąd ci się to wzięło, ale powiedzmy, że coś w tym stylu. I ja tak nie mówię, ale ogólny sens jest zawarty.
- Ostrzeż Sav, że jeśli kolejny będzie podobny do tego, którego się pozbyłem, to od razu wyjdę z kijem i zrzucę go ze schodów.
- Zapamiętam - kiwa głową i przygląda mi się z uwagą. Tylko nie to - Coś się stało, czy producent aż tak cię wkurwił? - podnosi telefon z blatu i wstaje, poprawiając marynarkę. Ja odwracam się do niego plecami i wzruszam ramieniem.
- Mało spałem - zbywam go i to dosyć wyczuwalnie dając znać, że wcale to nie jest główny powód mojego rozdrażnienia, ale przecież nikt nie będzie wnikał. Kolejny humorek pana Hawthorne'a - tak to wszyscy traktują.
- Myślałem, że to normalne.
- Załatw mi tabletki nasenne. Nałykam się i być może w końcu zejdę z tego cholernego świata.

Candice?

+40 PD

2390 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz