— Dobrze — przyznaje. — Chociaż nie chcę wiedzieć na ilu dniowym tłuszczu się smażyły — gdzieś w jego głosie słyszę nutkę rozbawienia.
— Czy to ważne?
— Jak najbardziej, jeśli ktoś unika fast foodów. Na szczęście nas to nie dotyczy i możemy jeść tak niezdrowe rzeczy, jakie tylko chcemy — mówi, szybko łapiąc w locie dwie kolejne frytki.
Tym razem podróż mija nam spokojnie i bez większych przeszkód, jeśli nie liczyć miliona czerwonych świateł, na których się zatrzymujemy i brodatego dziadka jadącego przed nami z prędkością trzydzieści na godzinę. No cóż, lepsze to, niż łosie. W każdym razie pod mój dom podjeżdżamy kilka minut po tym, jak kończę jeść frytki. Podejrzewam, że wszyscy są w pracy albo szkole, tak więc dom świeci pustkami, ale nie jestem z tego powodu nieszczęśliwa.
— Dzięki za randkę. Bawiłam się świetnie, musimy kiedyś to powtórzyć — odwracam się w stronę mężczyzny, mówiąc to ze śmiertelnie poważną miną. Rękę trzymam zahaczoną o klamkę w drzwiach auta.
— Randka? Rozpoczęta w dosyć osobliwy sposób — ciągnie z uśmiechem, jakby podchwytując mój cierpki żart. Parskam, otwierając drzwi. Niemal natychmiast owiewa mnie chłodny wiatr, kiedy wysiadam z auta.
— Noc spędzona w całkiem miłym towarzystwie nie jest najgorsza — rzucam na odchodne, po chwili się żegnając. Odpowiada mi śmiech mężczyzny i krótkie "do zobaczenia".
Kieruję się w stronę domu, w międzyczasie szukając kluczy w mojej torbie. Szczęście ostatnio nam nie sprzyja, jeśli o nie chodzi, więc modlę się w duchu, aby były na swoim miejscu. Po kilku minutach dzierżę je w ręce, wzdychając z ulgą. Zrzucam buty z nóg, układając je niedbale na marmurowej podłodze. Wsłuchuję się w piszczącą ciszę, jaka panuje w domu, odwieszam kurtkę na wieszak, a następnie przechodzę do salonu. Pierwsze, co robię, to nalewam sobie zimnej wody do wysokiej szklanki, wypijając ją duszkiem. Moje długie paznokcie odbijają się od powierzchni kuchennego blatu, kiedy do kuchni wchodzi matka. Moje zdziwienie jest bezgraniczne i mogę się założyć, że wypisane na twarzy. Uświadamiam sobie, że nawet nie zdążyłam przemyśleć tego, co powiem i jak przebiegnie nasze spotkanie, więc w tym momencie, stojąc z nią twarzą w twarz, czuję jak krew odchodzi z moich policzków.
— Dobrze się bawiłaś? — pyta, a jej ton jest przeraźliwie chłodny i zdystansowany. Patrzy na mnie z góry swoim analizującym, wyczekującym wzrokiem, kiedy myślę nad tym, co odpowiedzieć.
— Tak — przytakuję. — Dzięki, że pytasz — odwracam się od niej, dopijając zawartość szklanki i wycofuję się powoli z zamiarem zamknięcia się we własnym pokoju.
— Mam nadzieję, że nikt cię nie widział, jak szwendasz się po ulicach. To by był cios poniżej pasa, nie uważasz? — kontynuuje, a jej głos jest na tyle zimny, że nie doszukuję się w nim złośliwości. Mam wrażenie, że przekroczyłam pewną granicę i o ile nie przejrzała na oczy, o tyle mój los stał się dla niej nie ważny. — Joachim ma dzisiaj wieczorem występ w filharmonii — mówi, a ja mam ochotę przewrócić oczami, bo doskonale wiem, co zaraz usłyszę: "sukienkę masz na łóżku. Ubierzesz ją", jednak to, co wychodzi z jej ust, jest dla mnie kompletnym szokiem, bo obwieszcza mi ze spokojem, że mam nie przychodzić. Niewiele tracę, ale podświadomie zdaję sobie sprawę co chce mi przekazać, mówiąc to. Dobitnie podsumowuje moje zachowanie i wie, że odebrałam to tak, jak ona chciała, abym odebrała - "nie jesteś moją córką, przynosisz mi wstyd, więc oszczędź to chociaż swojemu bratu".
Unoszę podbródek, a z moich oczu bije kpina, kiedy kiwam potakująco głową. Odkładam pustą szklankę na blat, nie chowam jej do zmywarki, tak jak zwykłam to robić. Wiem, że się zezłości i oczekuję na "wróć tutaj", ale nic takiego się nie dzieje. Słyszę, jak sama odkłada naczynie, kiedy kieruję się na górę.
— Chyba się pan nie wyspał — mówię, przechodząc przez próg klasy. Jest chwilę przed dziewiątą, czyli przed drugą godziną lekcyjną. W sali jest jeszcze pusto, jednak uczniowie zaczynają się zbierać w oczekiwaniu na lekcje. Wykorzystuję ten moment, zasiadając w wolnej ławce. Wyciągam książki i zeszyt, a drugą ręką przygładzam spódnicę. Cudem zdążyłam na drugą godzinę, ale plus tego był taki, że matka nie suszyła mi już więcej głowy, dając mi czas, abym w spokoju się zebrała. Chociaż podejrzewam, że wcale nie zrobiła tego umyślnie, tak jak zrobiłaby to troskliwa matka. Ona po prostu nie miała ochoty na mnie patrzeć i ograniczała nasze spotkania do minimum, a ja ochoczo przyświecałam jej pomysłowi. Dzień bez niej był dniem udanym i czego jak czego, ale tego akurat byłam pewna.
— Prawda. Czy przez to wyglądam mniej pięknie? — pyta, nie odrywając wzroku od kartek.
— Czy ja wiem — przechylam głowę, choć raczej nie zauważa. — Nie mi oceniać — urywam, bo do klasy wchodzą już pojedyncze osoby. Każdy taksuje nas bacznym wzrokiem, ale nikt nie zabiera głosu. Plotki przycichły, i nawet jeśli ludzie dalej o nas rozmawiają, to między sobą i na pewno nie przenosi się to w mury szkoły. Na całe szczęście, nawet jeśli to chwilowe. Sznur uczniów wlewa się do klasy, wszyscy podchodzą do ławek, szurają krzesłami, zasiadając na nich z niemrawymi minami, a dzwonek w końcu obwieszcza, że lekcje się zaczynają. Cato zamyka dziennik z głuchym trzaskiem, odchyla się na krześle i wstaje, uprzednio przecierając oczy. W tym samym momencie, w którym ma w planach rozpoczęcie lekcji, do drzwi ktoś puka. Wzrok wszystkich w sali kieruje się właśnie na nie. W drzwiach staje wysoka blondynka, szkolna sekretarka ubrana w koszulę i ołówkową spódnicę. Trzyma plik kartek i karteczek, gotowa, aby zacząć mówić.
Cato? +20PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz