17 maj 2020

Od Jasona

          Avenley River było piękne nocą. Wpatrując się w miasto, miałem wrażenie jakbym żył w bajce, która stała się moim osobistym koszmarem. Minęło już pięć lat, od kiedy nie miałem wieści od brata – sam go o to prosiłem. Przynajmniej raz dotrzymał obietnicy. Vall krążyła wokół moich nóg, mrucząc oraz pomiaukując cicho. Zniżyłem się, po czym usiadłem na podłodze. Tej nocy było chłodno, mimo że dni były naprawdę ciepłe. Kiedy oparłem się o metalową balustradę plecami, kotka wskoczyła mi na kolana po czym zwinęła się w kłębek. Uśmiechnąłem się na ten widok. Księżyc oświetlał kamienicę akurat od strony, w której znajdowała się moja kawalerka. Gwiazdy lśniły na niebie. Co jakiś czas można było dostrzec spadającą gwiazdę. Za dziecka, zawsze oglądałem spadające gwiazdy. Siadałem na trawie przed domem i wpatrywałem się w niebo, za każdym razem mając to samo życzenie. Co prawda, nigdy się nie spełniło, ale byłem dzieckiem, do tego ze strasznie wybujałą wyobraźnią.
          - Vall, co ja bym bez ciebie zrobił? – Powiedziałem cicho, delikatnie głaszcząc kotkę. Ta odpowiedziała tylko miauknięciem oraz jednym spojrzeniem w moim kierunku. Pozostając w bezruchu, zamknąłem oczy. 
          Uwielbiałem ten błogi spokój, który miałem w takich chwilach. Jakiś czas potem, zabrałem kotkę i w kilku krokach znalazłem się w mieszkaniu, zamykając balkon, aby zwierzę nie mogło wyjść. Rzuciłem wzrokiem na zegarek – była godzina pierwsza trzydzieści. Zrzuciłem z siebie koszulkę, a przechodząc obok lustra, zatrzymałem się. Każdego dnia sprawdzałem, jak bardzo byłem podobny do Valerio, z każdym dniem miałem nadzieję, że może coś się we mnie zmieni i ludzie przestaną mnie z nim kojarzyć. Jednak, jak na złość – wszystko pozostawało na swoim miejscu. Przejechałem dłonią po twarzy, po czym ruszyłem w kierunku sypialni. Tam położyłem się na łóżku a Vall, dołączyła do mnie niemal natychmiast. Nie mogłem spać. Zasnąłem dopiero nad ranem, kiedy to słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu.
~*~
          Obudziłem się w momencie, kiedy słońce było już wysoko na niebie. A dokładniej, obudziło mnie walenie do drzwi. Nie zwracając uwagi na to, jak wyglądam zaspany oraz z lekka zdezorientowany podszedłem do drzwi. Kto mógł mnie odwiedzić o tej porze? Kiedy otworzyłem jednak drzwi, nie było przed nimi nikogo. Żadnego żywego ducha. Tylko kartka, leżąca pod drzwiami Podniosłem ją, a następnie odwróciłem. „Widzimy cię” to jedyna treść listu, który dostawałem regularnie od ponad dwóch lat. Rozglądając się jeszcze na boku zniknąłem w mieszkeniu. Nie miałem pojęcia co robić. Przez mojego brata wpakowałem się w bagno. Chociaż, nie powinienem go o to oskarżać, to nie on chciał się spotkać, on tylko chciał mnie bronić. No właśnie. Nie potrzebowałem obrony. To nie ja obracałem się w gangsterskim świecie. Zgniotłem kartkę w dłoni i wyrzuciłem do kosza. Vall siedziała na podłodze, wpatrując się w moje poczynania. Niemal w tej samej chwili, zadzwonił mój telefon. Ładował się właśnie przy telewizorze, więc podniosłem go i spojrzałem na wyświetlacz. John. 
          - Co jest Laurens? – Zapytałem, podchodząc do okna. W Avenley zawsze było tłoczno, ale dziś to miasto przeszło samo siebie. 
          - Stary, idziemy do klubu! – Uniosłem brew nie odzywając się. Czy on żartuje? – Tak, tak wiem, że nie lubisz takich miejsc, ale chłopie! Będę miał drugie dziecko! 
          Zaśmiałem się. John zawsze się wszystkim ekscytował, nieraz za bardzo. Z drugiej strony, wiedziałem, że zawsze marzył o dużej rodzinie, sam jej nigdy nie miał. W czasie kiedy John próbował mnie namówić, ja sam po prostu wpatrywałem się okno. Dopiero po chwili uspokoiłem chłopaka. 
          - Dobra. Pójdę. Ale pierwszy i ostatni raz. – Dalej nie byłem przekonany, ale chciałem być z Johnem, był moim prawdziwym i jedynym przyjacielem. Mężczyzna krzyknął mi tylko godzinę, o której przyjedzie po mnie z kolegami. – Zaraz, będzie nas więcej? Halo? Laurens? 
          Świetnie. Zanim zdążyłem się dowiedzieć, ten się rozłączył. W co ja się wpakowałem. Spojrzałem na zegarek, miałem jeszcze trochę czasu. Pamiętając, że miałem zrobić dziś zakupy. Ruszyłem więc do pokoju, aby się przebrać. Zarzuciłem na siebie bluzę oraz jeansowe szorty. Przeczesałem dłonią włosy po czym zabierając portfel, oraz klucze do motoru i domu, wyszedłem z mieszkania. Na klatce spotkałem panią Yates, starszą kobietę, która zawsze była dla każdego dobra oraz chętnie pomagała. Uśmiechnęła się, kiedy mnie zobaczyła. 
          - Dzień dobry Justinie – Kobieta podeszła do mnie i poprawiła okulary. Uśmiechnąłem się lekko. 
          - Jason, proszę pani. – Nie miałem serca od niej uciekać, nie dziś. Spojrzałem na nią, była elegancko ubrana, a długie siwe już włosy miała związane w warkocz. – Wybiera się gdzieś pani? 
          - Moja wnuczka ma dziś urodziny, kończy dziewiętnaście lat. Taka piękna dziewczyna. 
          - Nie wątpię w to, a jeśli ma chociaż trochę z babci, na pewno jest przemiłą dziewczyną. 
          - Och tak, wiesz chłopcze, byłbyś idealnym partnerem dla mojej Alison. 
          - Miło mi, że tak pani myśli. Jednak nie szukam nikogo na stałe w tym momencie, wolę skupić się na karierze.
           - Oj, wy młodzi, kariera i kariera, w moich czasach było zupełnie inaczej! – Kobieta i ja wyszliśmy z budynku, właśnie wtedy pani Yates spojrzała na czarną osobówkę stojącą na parkingu 
          – Wybacz Justinie, ale muszę już iść. 
          - Rozumiem, miłej zabawy i proszę złożyć życzenia wnuczce ode mnie. Przez chwilę przyglądałem się jak kobieta wsiada do samochodu, a następnie odjeżdża. Ja sam skierowałem się do swojego motoru, który zawsze stał w tym samym miejscu. Założyłem kask a na plecach miałem już mój nieśmiertelny, skórzany plecak. Wyjechałem z parkingu kierując się do jednego z supermarketów. 
          Kiedy znalazłem się przed sklepem, zobaczyłem kilka dziewczyn wesoło rozmawiających zaraz obok drzwi. Uśmiechnąłem się, widząc, że życie w Avenley może toczyć się tak beztrosko. Jak dużo bym dał, żeby ze mną było tak samo. Zdjąłem kask po czym po prostu powiesiłem go na kierownicy. Była to dość spokojna dzielnica, jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, żeby ktoś spróbował choćby ukraść mój motor. Poprawiając plecak i zmierzyłem w kierunku rozsuwanych drzwi. Właśnie wtedy usłyszałem, jak owe dziewczyny wstrzymują oddech, bowiem stały bardzo blisko właśnie tych drzwi. Nie zwróciłem jednak na nie większej uwagi, po prostu wszedłem do środka. Moje zakupy nie trwały długo, ot pieczywo, trochę owoców czy makaronu. 
          Najpotrzebniejsze artykuły spożywcze. Rzadko chodziłem na zakupy, ale też mało jadałem w domu więc nie miałem olbrzymich braków. Zapłaciłem za wszystko i wyszedłem z budynku. Kiedy zbliżyłem się do motoru, jedna z dziewczyn widzianych przeze mnie wcześniej, nieśmiało zbliżyła się do mnie. Uniosłem brew, na co dziewczyna zarumieniła się i odwróciła wzrok. 
          - Hej, słuchaj to ty jesteś wokalistą „Black Wings”? – Patrząc na nią, widziałem jak bardzo zdenerwowana była. Uśmiechnąłem się i oparłem o motor. 
          - Tak to ja, masz do mnie jakieś pytanie? - O boże! Dziewczyny! Mówiłam wam, że to on! – Dziewczyna krzyknęła, a kiedy zaśmiałem się pod nosem, spojrzała na mnie speszona – Chciałam zapytać, czy mogłabym prosić o autograf? 
          - Pewnie, masz jakiś długopis? Gdzie mam się podpisać? 
          - Tak! Mam – Brunetka wyjęła czarny marker i zdjęła z głowy białą czapkę po czym wskazała na przód czapki – Tutaj. 
          - Nie ma sprawy – Machnąłem szybko swój podpis na materiale po czym podałem czapkę dziewczynie – Proszę. 
          - Jejku! Naprawdę dziękuję Jason! – Dziewczyna z piskiem pobiegła do swoich koleżanek. Zakładając kask, jeszcze przez chwilę widziałem, jak cała czwórka mnie obserwuje. W końcu jednak wyjechałem z parkingu, po czym wróciłem do mieszkania, gdzie spędziłem pozostały czas, aż do wyjścia z Johnem.
 ~*~ 
          Wieczorem, ubrany w czarną koszulkę oraz tego samego koloru jeansy, czekałem aż John przyjedzie po mnie. Vall drzemała sobie na parapecie, kiedy to przez okno zobaczyłem znajomy wóz. Pogłaskałem jeszcze kota, po czym zabrałem portfel, telefon i klucze od domu, po czym zbiegłem ze schodów. W klubie okazało się, że John umówił się również z Coltonem oraz Marcusem, naszymi wspólnymi znajomymi. 
          Wieczór spędziłem na wpatrywaniu się w piwo oraz obserwowaniu chłopaków, którzy nieumiejętnie próbowali poderwać kilka dziewczyn. John za to siedział obok mnie i mamrotał sam do siebie. Rozumiałem jego szczęście, to jednak nie zmieniało nic w tym, że siedziałem jak na szpilach, patrząc wokół siebie, czy w lokalu nie pojawia się banda mężczyzn z bronią. Do domu wróciłem późno, odwiozłem wszystkich a od Johna wróciłem taksówką. 
          Będąc pod kamiencą, od razu ich zobaczyłem. Czarny SUV, przyciemniane szyby, brak tablic rejestracyjnych. Starając się nie zwracać na nich uwagi, wszedłem do kamienicy, a następnie do mieszkania. I pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to to, że nie zamknąłem okna. No i to, że nigdzie nie było mojego kota. Kurwa.
{Christina?}

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz