5 sie 2019

Od Brooke - CD. Charlie

          To wszystko wokół mnie sprawiało wrażenie zwykłego, złego snu, których w ostatnich tygodniach miewałam wiele i które kończyły się pobudką w środku nocy, z mocno bijącym sercem i przerażeniem opanowującym ciało. Z tą różnicą, że tym razem nie mogłam się tak po prostu wybudzić, co wskazywało na to, iż wydarzenia dzisiejszego dnia są jak najbardziej realne i nie dam rady magicznie wymazać ich istnienia porządnym szczypnięciem w ramię. Mimo to, chyba nadal miałam w sobie ostatni rzut nadziei na to, że szpitalny koszmar okaże się być jedną wielką pomyłką, że przystojny doktor przyjdzie i powie, że to nie o moją babcię chodziło, a roześmiana Rosa odetchnie z ulgą i razem pojedziemy do ośrodka spotkać się z moją babunią, z którą wszystko jest w jak najlepszym porządku. Rzeczywistość bywa jednak brutalna i pozbawia człowieka marzeń w jak najbardziej bolesny sposób, zmuszając do konfrontacji z otoczeniem i skąpiąc na znieczulenie dla złamanego serca.
          W tym momencie byłam krucha. Tak cholernie krucha, że najbardziej banalna sytuacja mogłaby złamać mnie do końca. Nie czułam się na siłach, by tu zostać, bo wszystko wokół — policjanci, pielęgniarki, spacerujący korytarzami nieliczni pacjenci, białe ściany, drzwi do pomieszczeń czy nawet mój przystojny lekarz — samym widokiem uświadamiało mnie coraz bardziej tego, w jak złym kierunku pognały wydarzenia ostatnich kilku godzin. Jeszcze rano czułam się na tyle szczęśliwa, na ile mogłam w swojej życiowej sytuacji. Cieszyła mnie perspektywa spotkania z babcią po takim czasie, nawet jeśli w cenie musiałabym znieść jej narzekania i dąsy. Miała do nich prawo, była osobą starszą i schorowaną, pozostawioną samą sobie, przez alkoholizm córki i egoizm wnuczki. Na jej miejscu zachowywałabym się podobnie.

          A teraz? Już nie mogę liczyć na ujrzenie uśmiechu na jej zmęczonej twarzy. Nigdy nie zobaczę jej żyjącej w lepszych warunkach niż te, na które skazała ją moja matka. Nie dam rady spłacić długu wdzięczności, którą do niej czułam po tym, jak pół życia starała się zrobić ze mnie człowieka, mimo iż moja matka ciągnęła mnie jak szmatę na dno.
          Miałam jej do powiedzenia jeszcze tak wiele rzeczy, ale ona nigdy ich nie usłyszy. Nigdy nie dowie się, jak bardzo ją kochałam i jak wstyd mi za to, że w opresji uciekłam nawet nie myśląc o jej niedoli. Ona nie mogła decydować o swoim życiu tak, jak ja zadecydowałam o własnym. Nie mogła uciec. Skazałam ją na taki byt, a gdy próbowałam naprawić swój haniebny błąd i zapewnić jej należytą opiekę, została mi odebrana. Celowo. Nie mam pojęcia, kto mógł być takim okropnym człowiekiem, by odebrać drugiej osobie życie — nie wierzyłam w przypadki, a zwłaszcza w to, że środek, który zabija od środka mógłby zostać podany staruszce przez omyłkę — ale zamierzałam się tego dowiedzieć. I nie spocznę, póki ta osoba nie zostanie postawiona przed sądem i należycie ukarana za swoją zbrodnię.
          Nie wiem, ile czasu przemierzałam wte i wewte korytarze szpitala, łamiąc sobie głowę myślami o tym, co i w jaki sposób uda się ustalić policji, ale wnioskuję, że dużo. Nie potrafiłam się opanować i przysiąść choćby na chwilę, musiałam rozchodzić nerwy, lecz z każdym kolejnym krokiem czułam mocniejsze "ciągnięcie" w okolicach brzucha, więc z uwagi na dobro dziecka usiadłam na najbliższym krześle. Nawet się nie zorientowałam, że znów znalazłam się w tym samym korytarzu, gdzie wcześniej czekałam z Charlie na jakiekolwiek wieści od lekarza. Nie byłam pewna, czy będę miała okazję jeszcze raz zobaczyć dziewczynę. Ja i moja rodzina nie byłyśmy jej problemem, więc z jakiego powodu miałaby chcieć tu wrócić? A z jakiego powodu siedziała tu dziś z tobą tyle godzin, pilnując, byś nie oszalała podczas czekania? Głosik w mojej głowie usłużnie podsunął wartą przemyślenia myśl. Westchnęłam. Nie wiedziałam, skąd w dziewczynie tyle dobrej woli. Ludzie zazwyczaj nie okazywali mi serca ani nie pomagali bezinteresownie. Chciałam jej podziękować za dzisiejsze towarzystwo, wsparcie i pomoc w dotarciu tutaj, ale też po prostu liczyłam na zwykłą rozmowę z nią. Nie ukrywam, w ostatnich miesiącach moja integracja z rówieśnikami była na poziomie zero. Nie miałam z nikim kontaktu. Dzisiaj nawet krótka rozmowa z Charlie była dla mnie idealną odskocznią od gorączkowych myśli krążących wokół jednego tematu.
          — Brooke.
          Na dźwięk tego głosu uniosłam głowę. Przeniosłam spojrzenie ze swych dłoni na przystojnego doktora, stojącego nieopodal mnie, który przed chwilą się do mnie odezwał. Był bardzo blady, a na jego skroniach perliły się kropelki potu. Sprawiał wrażenie zmęczonego i pewnie taki też był. Mimo to, nadal był niewiarygodnie przystojny. Przyjrzałam się mu. Te kilka godzin temu, gdy go widziałam, wyglądał o wiele zdrowiej. Teraz jego twarz straciła wszelkie kolory, a oczy same się zamykały ze zmęczenia.
          — Tak?
          — Jest środek nocy. Wracaj do domu, prześpij się.
          Spojrzałam na zegar wiszący na ścianie i drgnęłam, zaskoczona. Wskazywał na grubo po drugiej w nocy. To oznacza, że od wyjścia mojej towarzyszki i przyjazdu policji minęło wiele godzin. Czas minął mi jak z bicza strzelił. Do tej pory myślałam, że jest maksymalnie dwudziesta druga.
          — Radziłabym panu to samo — rzuciłam kąśliwie. Westchnął, znużony.
          — Wierz mi, chciałbym. Od rana mam ręce pełne roboty, w domu powinienem być już dawno temu, a przede mną jeszcze sporo dokumentów do wypełnienia. Nieprofesjonalnie mówiąc, padam na twarz i jedyne o czym marzę, to ciepłe łóżko i sen.
          Współczułam mu, owszem, ale w tym momencie moje myśli dryfowały w zupełnie innym kierunku niż biedny, zmęczony dyżurem lekarz, który w każdej chwili może paść przede mną i zasnąć w przypadkowej pozycji.
          — Rozmawiał pan z policją? — zadałam nurtujące mnie pytanie. Przez jego piękną twarz przebiegł dziwny cień. Skrzywił się, nim odpowiedział.
          — A i owszem. — Skierował swoje kroki w kierunku własnego gabinetu. Najwidoczniej nie był to jego ulubiony temat do rozmowy. Wymijając mnie, zachwiał się i niemal upadł. Przytrzymał się ściany.
          — Naprawdę powinien pan odpocząć — powiedziałam dziwnie zmartwiona, patrząc się na lekarza z rzadko spotykaną u mnie troską o drugiego człowieka. Było z nim słabo, już na pierwszy rzut oka można było to dostrzec.
          — Odpocznę na dniach, jak mnie zwolnią — prychnął. Zaskoczona zarówno jego słowami, jak i nagłym wrogim tonem, spojrzałam na niego, nic nie rozumiejąc. Widząc mój wzrok, rzekł stanowczo: — Idź już, Brooke — i zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
          Kompletnie nie pojmując tej nagłej zmiany jego nastroju i podejścia do mnie, ponownie czując się dziwnie rozbita, powoli skierowałam swoje kroki w stronę windy. Zjechałam na parter, przeszłam koło recepcji i ignorując biednego faceta, któremu przypadł nocny dyżur, wyszłam na dwór. Noc była naprawdę chłodna. Miałam na sobie jedynie cienki płaszczyk, którego kieszenie świeciły pustkami pod względem pieniędzy, a także brak perspektyw na to, gdzie spędzić resztę nocy. Nie było mowy, bym przeszła na piechotę drogę stąd do mojego domu i nie zamarzła czy nie padła ze zmęczenia po drodze. Poza tym, coraz ciężej było mi się poruszać w moim stanie. Robiło mi się słabo po przejściu dłuższego odcinka, nogi bolały mnie niemiłosiernie, brzuch ciążył, pęcherz wymagał uwagi co dwadzieścia minut. Nie było mowy, bym zrobiła tyle kilometrów o prawie trzeciej nad ranem, przy około zerowej, a może i na minusie temperaturze i z doskwierającymi ciążowymi dolegliwościami. Szybko kalkulowałam, nie wiedząc, gdzie mogę się podziać do rana. W końcu ruszyłam w stronę najbliższego dworca, licząc na to, że będzie otwarty i prześpię się na ławkach wewnątrz poczekalni dla turystów, lub dla bezpieczeństwa, w jednej z zamykanych toalet. Warunki nienajlepsze, ale nigdy nie wiadomo, jaki wariat może najść cię w środku nocy wewnątrz dworca i Bóg wie co zrobić. Lepszy lichy zamek w drzwiach niż nic. A już o wiele lepszy byłby powrót do domu, który niestety został mi uniemożliwiony. Choć u mnie to nawet w mieszkaniu bezpiecznie nie jest.
          Westchnęłam. Miałam przed sobą około półtora kilometra drogi do przejścia. Nie tak tragicznie, jak można by było sądzić, gdyby nie jeden fakt.
          Dziwne uczucie bycia obserwowaną towarzyszyło mi praktycznie cały czas. Ignorowałam je, nie chcąc popadać w paranoję. Po mieście nocą często kręciło się wiele dziwnych typków, w większości niegroźnych, ale wypadało mieć się na baczności. Ja nie miałam tu żadnej drogi ucieczki, dlatego jedyne co mogłam, to powtarzać sobie uspokajające frazy. Powinnam być przyzwyczajona do nocnego klimatu tych bardziej niebezpiecznych dzielnic, w końcu spędziłam tu całe życie i nie raz bywałam w opresji, ale po ponad pół roku spędzonym na bezpiecznej wsi, gdzie jedynym zagrożeniem mogła być krowa, która przypadkiem wyszła z pastwiska, trudno mi było wrócić do tych realiów. W ósmym miesiącu ciąży byłam całkowicie bezbronna.
          Szczęście nie trzymało się mnie dzisiaj. Przechodziłam akurat przez pustą ulicę, gdy znikąd, z bocznej uliczki wyskoczył samochód. Był niewielki, typowa dwuosobówka, ale pędził, jakby za kierownicą siedział drogowy pirat. Zdawać by się mogło, że mnie nie widział. Przyśpieszyłam, chcąc zejść mu z drogi, ale nie zdążyłam nic zrobić. Ostatnim co zapamiętałam, był przejmujący ból, a ułamki sekundy później zapadła ciemność.


          W moich uszach pobrzmiewał dziwny szum. Starałam się wychwycić jakikolwiek wyraźny dźwięk, ale wszystko było jakby przytłumione i zniekształcone. Próba uchylenia powiek zakończyła się fiaskiem, gdyż wydawały się być one ciężkie jak nigdy. Nie czułam mojego ciała. Nie byłam pewna, co tu się dzieje. Zaczęłam odliczać w myślach. Jeden, dwa, trzy, cztery... piętnaście, szesnaście... trzydzieści dziewięć, czterdzieści... Sekundy płynęły, później minuty, a ja dalej ciągnęłam moją wyliczankę nie prowadzącą do niczego. Po sześciu minutach i czternastu sekundach, w końcu ociężale rozchyliłam powieki. W moje oczy uderzyło światło, drażniąc je, więc natychmiast z powrotem je zamknęłam. Ale mój ruch został zarejestrowany, a wokół podniósł się harmider.
          — Kochanie? — Ciepły, przyjazny dla ucha, a także pełen troski głos zadał pytanie. Czułam, że jest ono skierowane prosto do mnie, ale nie potrafiłam odnotować, kto je zadał. Coś miękkiego smagnęło mnie w nos i połaskotało. Zapragnęłam kichnąć, jednak mój nos był dziwnie suchy i nie umiałam się na to zdobyć. Decydując się skonfrontować z dziwną rzeczywistością, otworzyłam oczy raz a dobrze. Widok, który zastałam był poniekąd zaskakujący.
          Obok mnie siedziała Rosa. To jej blond włosy musiały być tym miękkim czymś, które połaskotało mnie w nos. Widząc, jak się przebudzam, uśmiechnęła się szeroko, choć z dziwnym smutkiem w oczach, i złapała mnie za dłoń. Miło.
          Za jej plecami kręciły się dwie pielęgniarki. Jedna wpisywała coś do kolorowego notatnika, jednocześnie przyglądając się zapakowanej w koszulkę karcie, a druga grzebała w ustrojstwie, które najwyraźniej monitorowało mój stan. Żadna nie zwróciła na mnie najmniejszej uwagi.
           Przy moich nogach stał doktor. Tak, ten przystojny doktor, na którego ciągły widok najwyraźniej skazał mnie los. Nie, żebym narzekała, mimo iż nasze ostatnie przypadkowe spotkanie zakończył w niezbyt przyjemny sposób. Kiedy to było? Wczoraj? Przynajmniej tak mi się wydawało. Ostatnie co pamiętałam, to moja nocna wędrówka i nagły ból w całym ciele, potem pustka. Cholera, co się stało?
          Doktorek zdążył już nabrać swojego zwyczajnego, zdrowego i przystojnego wyglądu. Na jego twarzy nie było ani śladu zmęczenia, wściekłości czy niepewności, które tak bardzo biły od niego ostatnim razem. Rozczochrane włosy zdecydowanie dodawały mu uroku, a wyraźnie zarysowane kości policzkowe prezentowały się niezwykle seksownie na tle świeżo ogolonej twarzy. Boże, o czym ja myślę świeżo po przebudzeniu, w dodatku w sali szpitalnej. Otrząsnęłam się mentalnie i zadałam ważne dla mnie pytanie — ile już tu leżę.
          — Od wypadku minęły trzy doby — poinformował mnie profesjonalnym tonem lekarz, nie dając po sobie poznać, że mnie zna. No tak, w końcu nie może się spoufalać z pacjentami. Szkoda. Ale zaraz. Trzy doby?! — Uprzedzając, około trzeciej nad ranem wjechał w ciebie samochód. Sprawca uciekł. Przypadkowy świadek natychmiast zatelefonował do nas, tak oto znalazłaś się tu. Nie będziesz odczuwać większych następstw wypadku, porządnie cię połataliśmy. — Krótko, zwięźle i na temat. Opuściłam wzrok, nie mogąc dłużej patrzeć doktorowi w oczy, i wtedy moje spojrzenie padło na mój brzuch. Stanowczo zbyt płaski, niż powinien być, zważywszy na to, w jakim stanie się znajdowałam. Powiedziałabym, że... Całkiem płaski.
          — Co, do...
          Natychmiast przerwałam, czując uścisk na ręce. Spojrzałam na Rosę. Zagryzała wargi, a jej wzrok wyrażał ból i współczucie.
          — Brooki... — zaczęła delikatnie, odwracając wzrok i szukając jakiegoś wsparcia w pielęgniarkach, które natychmiast udały bardzo zajęte swoim obecnym nic nie robieniem. Doktor również nie podejmował wątku. Bałam się tego, co chciała mi powiedzieć. Mogłam spodziewać się wszystkiego. — Ty nie odniosłaś większych obrażeń, ale dziecko... — Przełknęła gwałtownie ślinę i nie była w stanie dokończyć.
          — Robiliśmy wszystko co w naszej mocy — podjął wątek lekarz. On nie unikał mojego spojrzenia. W jego wzroku było coś delikatnego, jakby wiedział, że jestem blisko ponownego rozsypania się i chciał tego uniknąć. — Niestety nie udało się go uratować. Nie przeżyło.
          Pustka. Patrzyłam się przed siebie nic nie widzącym wzrokiem, nie do końca rozumiejąc to, co chcieli mi przekazać. Minęło wiele długich sekund, nim ta wiedza dotarła do mnie z pełną mocą i zrozumiałam, co się stało. A więc nie wychowam dziecka na porządnego obywatela Avenley River. Nie dołożę wszelkich starań, by synek lub córka mieli godne życie, z którego będą zadowoleni. Nie ujrzę pierwszego uśmiechu, nie usłyszę pierwszego słowa, nie będę czesać niesfornych loczków, nie będę z dumą patrzeć na pierwsze malutkie kroki i nie będę z zachwytem obserwować, jak mały szkrab rośnie, zmienia się, uczy i dorasta. Nie usłyszę w przyszłości, że dziękuje mi za to, jak go wychowałam. Nie, ponieważ tego dziecka już nie ma.
          Gdy w pełni to zrozumiałam, w moim gardle urosła gula, a w piersi poczułam mocne kłucie.
          Płakałam aż do utraty tchu.

Charlie?
2k+

+20 PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz