Sytuacja odrobinę wymykała się spod kontroli. Nie. Ona wymykała się stanowczo za bardzo. Przecież te dwie małpy z dumą większą od rozumu zaraz wylądują plackiem gdzieś daleko na asfalcie, gdzie dopiero uświadomią sobie, jaką głupotę zrobiły. Ale testowanie granic cierpliwości Izzy to ostatnie, co można zrobić. Nawet w bardzo trudnych i wymagających sytuacjach — tego się po prostu nie robi.
Zacznijmy od tego, że mnie w ogóle nie powinno tu być. Zaraz po wyjściu z biblioteki miałam zająć swoje łóżko, zjeść dobry obiad i oglądać serial. A sprawa potoczyła się tak, że jestem w miejscu, którego nawet nie znam, otacza mnie Izzy „Zdeptana Duma” Mortensen, mój cud chłopaczyna, całkiem urodziwy brat Julii i kompletnie nieznajomy, zbyt zuchwały typ. Pomijając obcych ludzi robiących dźwięki w tle niczym instrument.
- Izzy, kotku — zaczynam powoli. Przyjaciółka nie dosiadła jeszcze do maszyny, więc czuję szansę, żeby wybić jej to z głowy. Ale to zupełnie znikoma szansa. — Zignoruj go. To dureń — mówię całkiem otwarcie, nie przejmując się, że facet stoi maksymalnie dwa metry ode mnie i jego mina właśnie nie prezentuje się najciekawiej.
- Candy. Daj mi to załatwić jak dorosła — odzywa się, bardzo nieumiejętnie próbując opanować narastającą chęć mordu.
- Właśnie do tego próbuję cię nakłonić. — Wyraz w moich oczach mówi mniej więcej „błagam, poddaj się”, choć takie określenie i tak brzmi znacznie słabiej w porównaniu do tego, co naprawdę czuję. — Chodź, w mieszkaniu mamy lepsze rzeczy do zrobienia. On nie jest tego wart.
- A daj spokój. — Sprawnie wsiada na motocykl. Cały mój wywód w tym momencie staje się nieważny. Odsuwam się z założonymi rękoma, nie chcąc, by koło któregoś diabelstwa pociągnęło mnie za skrawek sukienki. Szkoda marki. — Pokażę temu frajerowi, jak się steruje takim cackiem. Candy, ja się na motocyklu urodziłam. — Zakłada kask.
- Niech zgadnę, a prawo jazdy zdawałaś jeszcze w łonie matki? Izzy. Izzy, już, wysiadaj — mówię jeszcze raz. Z większym naciskiem. — Nie będę powtarzać się po raz kolejny. — Unoszę palec do góry, a wtedy całkowicie zagłusza mnie głośny ryk maszyny. Potem drugiej. Cholera.
- No to nie powtarzaj. Znasz mnie na tyle długo, że wiesz, że tego nie posłucham. — Fakt. Dziewczyna zasuwa szybkę w kasku. Rzuca mi jeszcze mały uśmieszek, który od razu zdradza mi wynik tego jakże nierozsądnego pojedynku.
- Lubię takie odważne dziewczyny — dopowiada koleś, zajmując miejsce na swoim motocyklu.
- Skoro tak, to przegraną też polubisz — mamrocze Izzy. To dla mnie idealny moment, żeby odejść na bok i nie próbować rzucić się pod koła, żeby zatrzymać moją przyjaciółkę. Mogłabym przez przypadek nawet zetrzeć nowe buty o asfalt. To byłaby kompletna strata.
Cholera, Mortensen, opieprz masz jak w banku.
- Zabiję ją — wyznaję przed samą sobą, chociaż dociera to najwidoczniej do osób trzecich, o których istnieniu całkowicie zapomniałam.
- Ale daj jej chociaż rozpierdolić Troy'a. Przyda mu się taki kubeł zimnej wody — odzywa się Benjamin pełnym przekonania głosem. Takiego mocnego przekonania, że nawet ja już wiem, jak zakończy się ta potyczka. Mężczyzna ogląda się także za dwoma oddalającymi się motocyklami, które popędziły z piskiem opon w nieznane mi strony.
A więc, wracając, dureń ma na imię Troy. Dureń znacznie bardziej do niego pasował.
- Jeśli to twój kumpel, to podziwiam, że z nim wytrzymujesz — kwituję szybko.
Mężczyzna kręci głową z oczywistym dla mnie przeświadczeniem, że żadna szczególna relacja ich nie łączy.
- To nie kumpel.
- Cudownie. Więc moje zdanie o tobie nie jest już takie złe. — Krzyżuję ramiona na klatce piersiowej. Dym, jaki rozprowadziły odjeżdżające w rozpędzie maszyny, dopiero co opada z wolna na powierzchnie.
- Było złe? — Troszeczkę się dziwi. — Zaraz popłaczę się w kącie. — Uśmiechnął się przebiegle.
- Julia wystarczająco dobrze dba o opinię swoich braci. Nic się nie bój, słońce.
Ciągle wpatruję się w jedną stronę, dokładnie tak, jakby lada moment Izzy miała powrócić jako prawdziwa, wiekopomna bohaterka wraz z maszyną dwa razy większą od niej. Ale wiem, że jakąkolwiek trasę obrali, trochę czasu to zabierze. Właściwie znajduję się w miejscu, gdzie wyścigi i niezbyt legalne zbiorowiska osób są na porządku dziennym — dookoła tras jest tyle, że ho-ho. Wcale nie dziwi mnie, że pośród tego wszystkiego widzę Neala. Zwłaszcza, że w podobnych okolicznościach odbyło się nasze pierwsze, oficjalne spotkanie.
Prowadzę z nim zaciętą konwersację o tym, że naprawdę byłam dzisiaj szaleńczo zajęta, ale cudem mi nie wierzy. Jak tak można?
- Nie wyglądasz na zbyt zabieganą. — Uśmiecha się nieznacznie.
- Byłabym — zaznaczam — gdyby nie to, że Izzy okazała się sprytniejsza.
- A ja myślę, że dobrze się stało. Chociaż wyrwiesz się z mieszkania, rudy nerdzie.
O nie, wypraszam sobie.
- Rudy nerd? Mówisz do dziewczyny, która ma masę obowiązków i pracuje na własne utrzymanie — mówię pewnym głosem, ale Neal nie traktuje tego tak poważnie, jak bym chciała. Właściwie sama przestaję być poważna i zdradza to powoli mój głos.
- Wow, brawo. Najwyższa pora pracować na swoje utrzymanie. — Dalej się drażni. Ktoś dzisiaj zginie i nie będzie to zuchwały Troy.
Skoro mowa o Troy'u, a zarazem Izz, zaczynam słyszeć głośny hałas maszyn zbliżający się do nas. Przetacza się gdzieś między budynkami, ale jest coraz wyraźniejszy. Przez to nie odpowiadam i skupiam uwagę na jednym zakręcie. Wiem, że z niego wyjadą i tak się dzieje — Izzy jest na prowadzeniu. Norma. Jednak coś jest nie tak. Dureń próbuje ją wyprzedzić. Są na ostrym zakręcie. Serce prawie podchodzi mi do gardła. Nie dlatego, że nie jestem pewna wygranej Izzy, ale nagle Troy traci kontrolę nad pojazdem. Ślizga się z niewyobrażalnym piskiem opon po paru, może parunastu metrach asfaltu. Zamykam oczy ze strachu, by nie widzieć groźnego upadku, i wszystkie moje myśli na raz zostają zagłuszone krzykami ludzi.
Boję się otwierać oczu.
Czy on żyje? ŻYJE?
Oddycham głęboko. W końcu patrzę i widzę jak na samym końcu jednego z ceglastych budynków spoczywa maszyna. Nie wygląda dobrze. Nie widzę tam Troy'a, prawdopodobnie jego ubranie i włosy zlewają się z kolorem motocyklu. Szybko podbiegam do Izz, która na całą moją ulgę zahamowała bezpiecznie. Jest równie zdziwiona, co ja. Zdejmuje kask.
- Boże, co on odwalił? — Wręcz krzyczy, żeby zagłuszyć grupę ludzi. Obie idziemy prędkim krokiem w kierunku źródła całego zamieszania, ale strach ciągle próbuje mi zawrócić w głowie, każe w ogóle się nie zbliżać.
- Czy on żyje?
Słyszę parę głosów na raz. Dziesiątki pytań.
- Żyje?
- Troy, halo!
- Biedna maszyna.
- Dzwońcie po karetkę!
Benjamin i Neal jako pierwsi mijają nas i podchodzą tak blisko, jak się da. Niemal natychmiast podnoszą motocykl, który zdołał przygnieść kierowcę. Ten stęka cicho na wolność w kończynach. Boże, żyje. On żyje.
Pieprzony, bezmózgi idiota.
Izzy?
+10 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz