Wychodziłam właśnie z pracy. Była wściekła. Miałam mieć wolne! Wyszło jak zawsze. Nie kurwa... zapierdalaj do tej roboty. Wzięłam głęboki wdech wiedząc, że muszę się ogarnąć. Powinnam zaraz być w domu. Mieć spokojny wieczór i iść do łóżka jak najwcześniej by się wyspać. Po prostu być spokojna. Dobra... jeden głęboki wdech, wydech. Kiedy wsiadłam do samochodu od razu chciałam skierować się do domu, a przypomniałam sobie oczywiście o tym, że miałam zrobić zakupy. Moja lodówka świeciła pustami. Westchnęłam jednak wiedziałam, że muszę je zrobić. Jeśli nie zrobię tego dziś to nie będzie mi się chciało. A co za tym idzie nie będę w ogóle jadła. Co jest kolejnym minusem. Odpaliłam samochód i ruszyłam do pobliskiego sklepu już myśląc co kupić. Jednak jak to zawsze u mnie wypada. Mogę wiedzieć co kupić, ale w sklepie zdanie zmienię jeszcze pierdyliard razy. Westchnęłam i po chwili zaparkowałam na parkingu. Wysiadłam z samochodu i ruszyłam do sklepu. Wzięłam wózeczek, który pchałam w stronę budynku. Kiedy wjechałam na dział owoców zaczęłam pakować wszystko co wyglądało dobrze i było w miarę dojrzałe. Rozejrzałam się szukając awokado. Kiedy je znalazłam od razu ruszyłam w ich stronę. Wpadłam na jakiegoś chłopaka.
- Przepraszam - powiedziałam i chwyciłam dwa awokado. Znalazłam się tuż obok swojego wózka i zapakowałam owoce do torebki.
- Nic się nie stało - odpowiedział chłopak, a ja skinęłam mu głową jedynie i ruszyłam dalej w poszukiwaniu innych cennych zdobyczy. Mąka, kawa... dużo kawy. Bardzo dużo. W koszyku wylądowało ich cztery opakowania. Każda innego smaku lub firmy. Westchnęłam kiedy musiałam stanąć przed wyborem jakie lody wybrać. Hmm... dobre pytanie. Wezmę śmietankowe, pistacjowe i... czekoladowe. Wsadziłam wszystko do wózka i ruszyłam dalej. Mięso, warzywa, nabiał, chleb, alkohol. No i do kasy. Kiedy wszystko rozpakowałam i znów spakowałam w torby do wózka mogłam zapłacić. Wróciłam do samochodu i zaczęłam znów opróżnić wózek z zakupów do samochodu by w domu znów wyjąć te rzeczy i zanieść do domu. Bez sensu. Westchnęłam, a kiedy już wszystko zapakowałam odprowadziłam wózek bo oczywiście sam się bał. Kiedy wracałam wyjęłam paczkę papierosów i wyjęłam ostatniego. Wyrzuciłam kartonik i odpaliłam fajka. Zaciągnęłam się nikotyną i oparłam o samochód kiedy już do niego dotarłam. Mój wzrok spoczął na moich butach dlatego nawet nie zauważyłam kiedy podeszła do mnie grupka chłopaków. Mieli po około 20 lat.
- Masz fajki? - zapytał jeden z nich. Podniosłam na nich wzrok. Było ich trzech, postura mówiła, że chcą wyglądać na groźnych. Prychnęłam z uśmiechem na ustach i zaciągnęłam się papierosem.
- Niestety to był mój ostatni - powiedziałam - dużo was, kupcie sobie paczkę. A jak nie to idźcie żydzić dalej - dodałam później.
- Zważaj na słowa - prychnął ich "szef", który wyszedł bliżej mnie. Uśmiechnęłam się lekko i odchyliłam głowę do tyłu.
- Nie kochaniutki. To ty uważaj - rzekłam i wyrzuciłam niedopałek na ziemię. Zgniotłam go obcasem i odwróciłam się do samochodu. Chciałam otworzyć drzwi, ale szefunio złapał mnie za włosy i chciał pociągnąć jednak nie zdążył. Dostał z łokcia prosto w brzuch, przez co zgiął się i wylądował na moich plecach. Moja głowa walnęła o jego, a ten jęknął tylko i odsunął się ode mnie. Poprawiłam włosy i zarzuciłam je na plecy.
- Ej zostawcie ją! - krzyknął nagle ktoś. Odwróciłam się zdziwiona usłyszanymi słowami. Zauważyłam Pana od awokado. Nie wiem kto był bardziej zdziwiony. Oni czy ja, że ktoś zainterweniował. To już zostawiam na wieczorne przemyślenia w łóżeczku.
- Serio? - zapytałam, a on spojrzał na mnie swoimi jak się nie mylę brązowymi oczami.
- Kurwa kolejny obrońca się znalazł - powiedział blondyn, który stał tuż obok mnie. Wymierzyłam mu cios prosto w szczękę.
- Spierdalajcie stąd. Mało wam już? - zapytałam, a ich szefunio zacisnął tylko dłonie. Chciał mnie uderzyć jednak uchyliłam się przez co "mój obrońca" dostał prosto w żebra. Powiedzmy sobie szczerze, ale jestem niskich rozmiarów prawda? Szefunio zrobił krok w moją stronę, a gdy podniosłam głowę i walnęłam nią o jego brodę ten natychmiast zamknął szczękę i przyciął sobie język. Po jego ustach ciekła krew, a ja zrobiłam krok w tył przez co jeszcze bardziej wpadłam na Pana awokado. Wywróciłam oczami przez co szefunio wymierzył mi cios prosto w kolano. Kurwa. Bolało. Moje nogi ugięły się na lewy bok przez co straciłam swoją pozycje. Krok w moją stronę był czymś co mnie uratowało, a jego spisało na straty. Kolejny łokieć poleciał w jego kierunku trafiając prosto w żebra. Chłopak machnął dłonią, a Pan awokado złapał ją jednak druga dłoń wylądowała na jego policzku. Kopnęłam szefunia w jajka, a ten jęknął i osunął się na ziemię.
- Żegnam państwa - powiedziałam miło, a ci zabrali tylko swojego koleżkę i oddalili się szybkim krokiem. Odwróciłam się do Pana awokado i zrobiłam krok w tył by oddzielić się na bezpieczną przestrzeń osobistą.
- Niepotrzebnie się pakowałeś tutaj. Poradziłabym sobie. A teraz muszę oczywiście pomóc ci z policzkiem. Nie wygląda on dobrze - powiedziałam do niego i syknęłam z bólu kiedy zobaczyłam małe rozcięcie.
Dustin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz