Staram się zetrzeć z dłoni resztki oleju silnikowego, smaru i całej reszty substancji osadzającej się na skórze o intensywnym, wdzierającym się do nosa, nieprzyjemnym zapachu. W tle, prócz głosu Brandona Flowers'a z zespołu The Killers w piosence Somebody Told Me, dało się słyszeć ciche mruczenie ekspresu do kawy, okupowanego obecnie przez Micky.
Praca po godzinach szła zbyt dobrze, jak na taką porę dnia, tym bardziej że byliśmy tylko we dwójkę. Właśnie może brak czynnika rozpraszającego było tym głównym powodem. Obydwoje skupialiśmy się na swoim. Ja nie byłem rozmowny, a Micky nigdy nie pytała o nic zbyt długo. Potrafiła się uprzykrzyć, ale w sumie to ją nawet lubiłem.
Światło telefonu przykuwa moją uwagę. Spoglądam na niego, nim wyświetlacz zdąży zgasnąć. Wiadomość od siostry, a gdy tylko widzę w treści imię macochy, uprzedzone napisanym wielkimi literami słowem "POMOCY" z trzema wykrzyknikami, wypuszczam głośno powietrze z płuc z niesmacznym skrzywieniem na twarzy. Nie muszę wgłębiać się w wiadomość, aby wiedzieć, że po raz kolejny coś wymyśliła.
Rzucam brudną szmatę na bok i sięgam po telefon, by odpisać jej. W tym samym momencie rozlega się ryk silnika niedaleko bramy, co skutecznie odciąga mnie od napisania wiadomości.
- Kto to? - słyszę pytanie Micky z sąsiedniego pomieszczenia.
Nie jestem zadowolony z widoku żółtego Chevroleta Camaro, zataczającego koło na podjeździe. Zbyt dobrze wiem, co to oznacza.
Choć nie startuję praktycznie od prawie dwóch lat, to mam sentyment. To całkiem dobry biznes, o ile ma się smykałkę i dużo szczęścia, potrafiąc obstawić akurat tego jednego kierowcę-zwycięzcę. Większy problem jest z legalnością tych całych nocnych spędów. A właściwie to ich całkowicie bezprawnym istnieniem. Odkąd zaostrzyły się przepisy, policja właściwie nie spuszczała z oczu ludzi najbardziej powiązanych, wsadzając na może góra 48h kogoś złapanego na takich wyścigach. Gdy jednak w warsztacie pojawił się stary "znajomy", wystarczyło mi jedno spojrzenie, aby wiedzieć, że dawna gra się nie skończyła. Dreszcz adrenaliny był wyczuwalny, nadal intrygował mnie do tego stopnia, że nie byłem w stanie się oderwać od samotnych wycieczek po prostych drogach z ręką na biegach, ale dawne przeżycie siedziało zbyt głęboko i wżarło się zbyt mocno w mój umysł, aby być w stanie zrobić coś więcej, niż tylko stać z boku, opartym o maskę i obserwować innych. Ewentualnie na zbyt krótkie spodenki płci przeciwnej. To ten mniejszy aspekt całej tej sfery.
- Barelli szuka chętnych. Otworzył listę rekrutacyjną i jak piorun strzelił, nagle pojawiło się tyle ludzi, a tym samym kasa - Jerome nie próżnował, ale jeśli myślał, że uda mu się mnie zachęcić, to nadal można go łatwo zmanipulować.
- Mam tyle pieniędzy, że trumnę będę mógł sobie wypchać brylantami, jeśli sobie tylko tego zażyczę. Nie jest mi potrzebna kasa - ignoruję jego cmoknięcie, gdy przygryza w zamyśleniu usta.
- Nie próbuj mi wmówić, że już cię to nie kręci. Wiem, że..
- Cokolwiek wiesz, zachowaj to dla siebie, bo akurat tak się składa, że jestem kimś, kto jest w stanie ci zaszkodzić. Może nie właściciel firmy, ale nadal Callière. Pamiętaj - uwielbiam posługiwać się swoim nazwiskiem i czuć przy tym satysfakcję, że ludzie mimo wszystko mają przynajmniej podstawowe pojęcie co to oznacza. Może i odczuwam lekką niechęć z powodu posiadanego mienia, ale nigdy nie twierdziłem, że przynosi mi to same minusy. Niby ojciec prowadzi firmę, ale okazuje się, że ma o wiele dalsze zasięgi, niż ktokolwiek miałby pojęcie. I to dzięki temu może dzisiaj określać się mianem biznesmena. Drzwi do polityki dla takiego jak on stoją otworem, niestety przez nie czasem wychodzą ludzie.
Jerome odwraca wzrok, co uznaję za akceptacje mojej wyższości. Wie, że nie przekona mnie tandetnymi argumentami, ale nie jest też głupi. Zawsze traktowałem go jak szczura z okazją przed oczami i w ręku, ale był w miarę inteligentny. No i czasem udawało mu się załatwić dla mnie rzeczy.
Wiedział, że zasiał we mnie ziarno pokusy. To był jego cel i zrealizował go na złoto.
- Julien, ford mustang sam się nie naprawi! - usłyszałem w dali wołanie, a potem ciche mruczenie z przeciwnej strony. Odsunąłem się parę kroków od "klienta".
- Jak widzisz, przeszkadzasz mi w pracy - rzucam w jego stronę słowa, jakby miały go przebić na wylot i odwracam się, wracając do warsztatu.
- Jutro o dwudziestej drugiej, główne skrzyżowanie w San Camillo - rzuca i choć chciałbym udawać, że nic nie słyszę, dotarło to do mnie wyraźnie i zagnieździło się w pamięci, tylko po to, aby przez najbliższy czas męczyć mnie niepodjętymi decyzjami.
- Co San Camillo? - zaraz jak Jerome się ulatnia, słyszę zaciekawiony głos Mickey. Nie lubię ludzi wściubiających nos w nie swoje sprawy, ale u Micky to normalne. Pracując tyle razem, zdążyłem się nawet przyzwyczaić.
- Nieważne - mijam ją - Muszę jechać na chwilę do domu.
"Dzień bez kłótni z Renesmee jest dniem straconym.", myślę.
Sama myśl o konfrontacji z tą kobietą doprowadzała mnie do frustracji. Odkąd otrzymała nazwisko, a raczej pełnoprawne używanie go, zaczęła się rządzić. Gdyby to jeszcze cokolwiek zmieniało na lepsze. Renesmee zrobiła się irytująca, władcza i odważna, nawet w stosunku do mnie. Nie podobało mi się to, a tym bardziej że założyła sobie, iż ma prawo do rozkazywania Auburn i robienia sobie z niej ludzkiego pupilka. Miała tyle samo pojęcia o wychowywaniu dziecka, co pięciolatek o fizyce kwantowej.
- Zamkniesz zakład? - przebieram się za ścianą, ale wyraźnie słyszę ciche jęknięcie dziewczyny. Zaraz rzuci mi jakąś kąśliwą anegdotką.
- A mam inne wyjście?
Wychodzę z pomieszczenia, narzucając na ramię bluzę i rzucam jej klucze, które sprawnie łapie w obie dłonie.
- A co z fordem mustangiem? Na jutro mamy termin, a jak się znowu nie zjawisz i to ja będę musiała się użerać z tym facetem, to sama ci przejadę dupę - Micky przewraca oczami, krzyżując ręce. Unoszę kąciki ust w górę, spoglądając na nią z uniesioną brwią.
- Brzmi jak dobra zachęta na grę wstępną.
- Oj weź przestań - prycha, ale uśmiecha się pod nosem - Jedź już i zrób, cokolwiek masz zrobić, bylebyś znowu nie wrócił połamany.
- Tak jest pani prezes - rzucam na odchodne i wsiadam w auto.
Sam wcale nie cieszę się z powodu możliwości odwiedzenia swojego domu rodzinnego, jakkolwiek miałem go teraz nie nazywać. Istna katorga, tym bardziej że ruda wywłoka sprawowała tam totalitarne rządy podczas nieobecności ojca.
Dojazd nie zajmuje mi długo. Zostawiam auto przed bramą i sprawdzam, czy Królowa Matka nie wymieniła jeszcze zamków w drzwiach, tak na wypadek niespodziewanego, wcale nie mile widzianego gościa. Jak można zgadnąć, miałem być nim ja. Na całe szczęście albo i nieszczęście, jeszcze się mnie nie wyrzekli. Moje poczucie humoru lub jego brak czasem mnie samego dobija.
Wchodzę do domu i ze wszystkich ludzi, których mogę tu spotkać, akurat na pierwszy ogień spotykam Renee. Wychodzi z salonu z filiżanką kawy i o mało go nie puszcza, gdy napotyka mnie na swojej drodze. Szyderczy uśmiech sam wkrada mi się na twarz, podczas gdy ona zaciska mocno usta. Nie daję jej chwili na zadanie zbyt oczywistego pytania. Przechodzę od razu do ataku.
- Nie masz prawa jej przymuszać do niczego.
Jakbym jeszcze wiedział, co konkretnie się stało. Nie muszę. Chyba już nie muszę. Doskonale wiem, że cokolwiek wymyśliła, nie spodobało się to Auburn, a tym bardziej mnie.
- Auburn wychowywała się bez matki, ale to nie znaczy, że nie może jej już mieć - tego ciosu się nie spodziewałem - Nie zabieraj jej tej możliwości, Julien.
Mam być szczery? Lekko mnie zatkało. Nie z powodu odpowiedzi, ale jej myślenia. Jak mogła wpaść na to, że ten argument będzie najlepszy?
- Ty nie jesteś jej matką. I nigdy nie będziesz.
- Nie będziesz przy niej na zawsze. To dla jej dobra.
- Nie robisz tego z dobroci serca, ale widzisz w tym zysk. Tak wygląda dla ciebie macierzyństwo? Według mnie nigdy nie należałaś do tej rodziny. Nazwisko i obrączka na placu też ci tego nie dadzą. I dla kogo to całe przedstawienie dobrej mamusi i życzliwej opiekunki?
Słyszę dźwięk klawiszy pianina dopiero po czasie. W przerwie między moim słowotokiem a odpowiedzią Renesmee. Nawet nie czekam, aż ona pojawi się w naszej konwersacji, po prostu idę w kierunku pokoju, z którego dobiega gra i otwieram drzwi, stając w progu.
Dwie siedzące postacie spoglądają w moim kierunku. Auburn wbija we mnie wzrok oczekująco, jakby wymagała ode mnie czegoś konkretnego. Druga, młoda dziewczyna, której kompletnie się tu nie spodziewałem, bo raczej wyobrażałem sobie... a zresztą nie ma to znaczenia.
- A może byś się tak przedstawił? - nie daję po sobie poznać, że jestem nieco zbity z tropu.
Czuję się jak intruz przez reakcję siostry, w zasadzie nikt by mnie z tego błędu nie wyprowadził tak na dobrą sprawę. Mimo wszystko szybko przypominam sobie, po co tu tak właściwie jestem i przenoszę wzrok na Auburn. Nim jednak zdążę cokolwiek powiedzieć, dziewczynka przerywa mi i zwraca się do nieznajomej.
- Wybacz, on już taki jest - macha ręką niedbale w powietrzu - To Julien, mój brat. Jest grubiański, nieuprzejmy i...
- Możemy porozmawiać na boku? - przerywam jej i przechodzę w głąb pokoju, zanim dokończy swoją kwestię przy dziewczynie.
Słyszę, jak wzdycha i jeszcze coś mamrocze pod nosem, podejrzewam, że zapewne do swojej nauczycielki, a potem schodzi z krzesełka i podąża za mną z miną wyrażającą dezaprobatę. Gdyby to jeszcze była moja wina.
- Umówmy się, nie możesz tak robić - siostra przewraca oczami, jakby nic się nie stało. Dla niej może rzeczywiście, ja będę musiał się zmagać z nieprzyjemnym spojrzeniem macochy.
- Pokazałeś, że nie ma większego gbura na świecie.
- To twoja wina. I wcale nie chodzi mi o to, co powiedziałaś.
- No przepraszam, ale... myślałam, że to kolejna jędza, która będzie uważać, że jedną pomyłką zrujnuję cały świat. Tymczasem ona jest naprawdę w porządku.
- Mogłaś napisać, że odwołujesz. Ja pracuję, Auburn. Nie mogę sobie ot tak wychodzić jakby nigdy nic i kłócić się z Renee, jakby to było moje hobby - wzdycham zniecierpliwiony.
- Zostaniesz na chwilę? - dziewczynka zmienia tor naszej rozmowy, co wydaje mi się podejrzane. Unoszę brew w pytającym znaczeniu. Nie odpowiadam, bo Auburn już wychodzi zza ściany z szerokim uśmiechem.
- Mój brat powiedział, że skoro już tu jest, to chętnie posłucha jak gram - zwraca się do dziewczyny i siada z powrotem obok niej.
- Nic takiego nie powiedziałem - mówię, ale najwyraźniej moje zdanie nie zostaje uwzględnione.
- A potem pochwali się tym, co sam potrafi, bo pewnie nie wiesz, ale też uczył się grać na pianinie.
- Fortepianie - poprawiam ją.
- Nie przerywaj - zarządza - A potem Chanel pokaże nam, co potrafi. Ah, no tak. Zapomniałabym - Auburn odwraca się na ruchomym krzesełku - Julien, to Chanel. Moja nowa nauczycielka.
Chanel?
+20 PD
+20 PD
1693 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz