- Heh... śmieszna sytuacja - odpowiadam w chyba najbardziej niezręczny sposób, w jaki kiedykolwiek cokolwiek do niego powiedziałem. On nadal stoi niewzruszony, a kiedy już ponownie otworzyć usta, żeby tym razem może znaleźć jakąś wymówkę, wybucha śmiechem. Moje ręce opadają, przechylam głowę lekko w bok i patrzę na niego jak na wariata. Nawet nie próbuję się zbytnio chować z tym, że właśnie zacząłem się poważnie martwić, że mój najlepszy i jedyny przyjaciel zdążył w ciągu jednego poranka, z Izzy w naszym towarzystwie, oszaleć.
- Chyba pierwszy raz w życiu widzę cię tak niezręcznego... - szepcze i dalej zaczyna się zanosić śmiechem. Przewracam poirytowany oczami i wpycham dłonie do kieszeni. Spogląda na mnie, spode łba nadal rechocząc. Aż cały drży, co raz to sobie podskakuje, zaczerpując powietrza, które szybko mu się kończy przez ten jego chichot. Rozglądam się po mieszkaniu, czekając, aż wreszcie uspokoi się do tego stopnia, że będę mógł nawiązać z nim jakąkolwiek rozmowę, jednak udaremnia mi to kontynuacją swoich cudownych wywodów. Skłamałbym, gdybym powiedział, że ku mojemu zadowoleniu. - Co tutaj się wydarzyło? Kobieta w twoim mieszkaniu? Czy ty przypadkiem nie masz gorączki? Zaraziłeś się w tym szpitalu czy jak? Cały salon mówi o jej wczorajszym pojawieniu się w twojej pracy, a ja oczywiście musiałem jeszcze odbierać ten twój motocykl. Czy ty jesteś chociaż trochę odpowiedzialny? Czy ty z nią spałeś?! Nie, nie odpowiadaj mi na to pytanie...
- A co zazdrosny o mnie jesteś? - unoszę lekko brew, a jego słowa zamierają w gardle. Przez chwilę próbuje coś powiedzieć, jednak tylko porusza wargami, nie wydaje z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Podchodzę do niego powoli i staję na tyle blisko, żeby poczuć bijące od niego, jak zresztą zawsze, ciepło. Czasem siedząc obok zastanawiam się, czy on przypadkiem nie ma wiecznej gorączki, czy czegoś podobnego. Przysięgam, że temperatura mojego ciała wydaje się być o jakieś dobre kilka stopni niższa. Powoli, niemal leniwie podnoszę dłoń i zaczynam się bawić wolnym kosmykiem jego włosów. Właśnie w takich sytuacjach dziękują losowi, że jest ode mnie nieco niższy. - Nie martw się, też byłbym o siebie zazdrosny.
Uznaję sytuację za zakończoną i naturalnie wygraną przeze mnie. Zostawiam go w spokoju, omijam i kieruję się w stronę kanapy, za którą na parapecie, pomiędzy kwiatami leży mój szkicownik. Czeka mnie dzisiaj trochę pracy, bo inaczej te wszystkie myśli mnie rozsadzą. Sięgam to ten tak znajomy czarny zeszyt, z którego jak zwykle wypada milion kartek i kolorowych karteczek z notatkami i uwagami, jednak dzisiaj jakoś nie mam ochoty ich zbierać. Wzruszam ramieniem, kiedyś się je podniesie. Opadam na kanapę i sięgam po leżący na stoliku automatyczny ołówek.
- Nie zamierzasz ze mną o tym porozmawiać? - pyta Nath, stojący w tym samym miejscu, w którym go zostawiłem. Czasem mnie zaskakuje ten chłopak.
- Nic nie mów... Daj mi to przemyśleć... - mówię cicho. - Powiedz mi... czy jest to w ogóle warte?
- Żeby o tym myśleć? - wzruszam ramieniem, po chwili kiwam głową.
- Kiedy zamykam oczy i próbuję zasnąć, czuję jak się rozpadam i nie mogę oddychać - mówię uparcie wpatrując się w kartkę. - Powód się nie zmienił. Ale ona zmieniła mnie. Niczego takiego wczoraj nie czułem. Czy nie jest za późno, żeby przywrócić nas do życia?
- Za dużo myślisz, mój drogi - uśmiecha się do mnie smutno, kiedy unoszę wreszcie głowę. - Nigdy nie umarliśmy.
- Ale wszystko jest zniszczone... i brudne.
- To patetyczne, Kai - zauważa.
- Wiem. Ty jesteś tego powodem - odpowiadam, spuszczając głowę.
- Że to jest patetyczne.
- Że nadal o tym myślę, zamiast zapomnieć i iść dalej. Cały czas tam wracam i nie wiem - wzruszam ramionami i prycham cichym śmiechem. - Czuję się bezradny, a podobno nie powinienem, ale wiem, że nic nie mogę zrobić, bo to nie moje zadanie, żeby cokolwiek zrobić w tym momencie. Może po prostu jestem zmęczony tym, że jestem tutaj zamknięty w sobie, w tym mieszkaniu i nie potrafię sobie poradzić z myślami w mojej głowie.
- Chcesz wyjść? - pyta łagodnie, a ja kiwam głową. - No to wychodzimy.
- Wiesz, że nie o to chodzi - przewracam oczami.
- Wiem też, że jesteś najbardziej gadatliwą i otwartą osobą na świecie, która próbuje sobie wmówić jakieś głupoty. Słuchaj Julius. Uciekliśmy z tamtego miejsca z dobrych powodów. Minęło tyle lat. Może czas wreszcie zapomnieć i mieć gdzieś co oni tam o nas myślą. Czy to zmieni fakt, że jesteś najlepszym studentem na tej akademii? Że jesteś prawdziwym artystom w naszym salonie? Że jesteś dobrym chłopakiem? Tylko twoja opinia o sobie samym może ci w tym momencie przeszkadzać, bo wziąłeś na siebie zdecydowanie za dużo. Idziemy pić - wybucham śmiechem. To zawsze była odpowiedź Natha na wszystko. Jesteś wesoły? Idziemy mieć. Zimno ci? Idziemy pić. Umarł ci chomik? Idziemy pić. Dobrze, że mnie nie trzeba za dużo namawiać.
- Tylko nie pozwól mi się upić. Na kacu to nie jest dobry pomysł - wydaje z siebie cichy dźwięk obrzydzenia.
- Tym razem nie pozwolę ci zwymiotować na moje buty - rzuca, wzdrygając się, a ja dalej śmieję się na wspomnienie jego miny w tamtym momencie. A mówiłem, że picie na kacu w moim wykonaniu, to jak jazda na cienkim lodzie. Po prostu zły pomysł.
W tym momencie rozlega się natarczywe pukanie do drzwi. Nathaniel aż podskakuje w miejscu, a ja z niego chichoczę. Później jednak dociera do mnie kto puka i dlaczego.
- Nath, otwórz drzwi - mówię i równocześnie wstaję, odkładam wszystko na stolik.
- Dlaczego ja? - dziwi się, a ja kieruję się w stronę łazienki.
- Bo chcesz mieć żywego przyjaciela z całymi drzwiami wejściowymi - rzucam za siebie i znikam w łazience, żeby zaraz zamknąć się w toalecie. Zawsze czułem, że po coś przyda się ten jedyny zamek w domu, poza drzwiami wejściowymi. Pierwsze dobiegają mnie krzyki. Później głośne kroki, a na sam koniec zaczyna się dobijanie do drzwi toalety.
- Wiem, że tam jesteś Ashdown! Musimy poważnie porozmawiać! - krzyk Izzy przyprawia mnie prawie o śmiech, ale się powstrzymuję i uspokajam oddech.
- Jestem za młody, żeby dzisiaj umrzeć! - odkrzykuję jej.
- Kai to nie jest zabawne, ona ma pierścionek na palcu! - dochodzi do mnie głos Natha. O cholera. Zauważyła go wcześniej, niż założyłem, że to nastąpi. Nie zdążyłem się przygotować. Do tego jeszcze nadal jest tutaj Nathaniel. Jak zwykle nie mogło wszystko pójść po mojej myśli. Kiedy tylko przekręcam zamek, drzwi od razu zostają otworzone. Izzy niemalże wpycha mi swoją dłoń w twarz.
- Co to jest? - najwyraźniej chodzi jej o pierścionek.
- Z tego co mi wiadomo o świecie i biżuterii... pierścionek - odpowiadam, wyszczerzając zęby w uśmiechu, na co fuczy jak wściekła kotka.
- A czy możesz mi wytłumaczyć, skąd się on wziął na moim palcu?! - wzruszam ramieniem.
- Zauważyłaś go na jednej z moich półek, tak koło północy, po raz pierwszy. Zawiesiłaś na nim wzrok i powiedziałaś, że ładny... - widzę jak stojącemu za nią Nathanielowi rozszerzają się oczy z czystego przerażenia, z tego co zauważam. - Później kilka razy wracałaś do niego wzrokiem i mówiłaś, że taki piękny, że nikt ci nigdy nie dał porządnego pierścionka, nie chcąc cię wykorzystać, czy tam inne bzdury - tutaj policzki dziewczyny zaczynają dosłownie płonąć - więc podszedłem do półki i ci go dałem.
- I co wtedy? - pyta cicho.
- I mnie pocałowałaś - odpowiadam.
- Co?!
- Oj żartuję. No nic, dalej skakałaś mi po łóżku i uniemożliwiałaś spanie. Możesz przestać tak krzyczeć? W głowie aż mi od tego huczy.
- I to tyle? Koniec historii? - pyta niepewnie Izzy, wzruszam ramieniem.
- A co? Spodziewałaś się, że po kilku godzinach znania cię, padłem przed takim wrednym chochlikiem jak ty na kolana i się oświadczyłem? Nie wiem, że powinno mi to pochlebiać, że pomyślałaś, że mógłbym to zrobić i byś się zgodziła, czy jednak powinno mnie to przerażać - chwilę stoi. Trochę się zawaha. Kolor jej twarzy zmienia się z bladego, na czerwony i z powrotem. W końcu znowu wydaje z siebie dźwięk, którego nie powstydziłaby się wściekła, dzika wiewiórka i odwraca się do mnie plecami.
- Do widzenia Nathaniel - zerka na mnie przez ramię. - Wychodzę, nie zamierzam spędzić tutaj, ani minuty dłużej - kiedy odchodzi, krzyczę za nią.
- Chociaż pierścionek oddaj! - odpowiada mi jej śmiech.
- Zastanowię się nad tym i może to zrobię następnym razem - odpowiada i po chwili słychać trzask drzwi.
- To znaczy... że nie jestem najgorszym towarzystwem i będzie kolejny raz - uśmiecham się sam do siebie i wtedy zerkam na Natha, który uśmiecha się wymownie. Niemal od razu się krzywię i przewracam oczami. - Nic nie mów. Idę rysować - mijam go szybkim krokiem, żeby uniknąć kolejnej konfrontacji.
- Ale później idziemy pić? - pyta niepewnie. Zatrzymuję się i odwracam się w jego stronę.
- Oddałem ledwo co znanej dziewczynie chyba najważniejszą pamiątkę w moim życiu i zaprosiłem ją do siebie po może dwóch godzinach znajomości, ale nie zwariowałem. Oczywiście, że idziemy pić Johnson. I mam nadzieję, że dzisiaj w barze nie wpadniemy na tego chochlika.
Izzy?
+20 PD
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz