Siedziałam w eleganckim, czarnym, skórzanym fotelu, maksymalnie wyginając jego oparcie do tyłu. Trzymając ręce za głową, leniwie balansowałam swoim ciałem, nie chcąc wylądować jego tylną częścią na marmurowej podłodze pode mną. Nogi odziane w wysokie, czerwone kozaki oparłam o biurko i kąem oka obserwowałam kłótnię dwójki moich wspólników, którzy nie mogli dojść do porozumienia w sprawie skontaktowania się z szefem całej operacji. Tylko czekałam, aż któreś z nich nie wytrzyma, wyciągnie pistolet i strzeli drugiemu w głowę.
Nie wtrącałam się w ich dyskusję, ani nie wyraziłam swojego zdania, bo miałam na głowie ważniejsze rzeczy. Wczorajsza wizyta pana prokuratora w firmie mojego narzeczonego dała mi wiele do myślenia. Do tej pory nie przykładałam uwagi do problemów Tylera w jego pracy, ani do zasłyszanych plotek o dziwnych sytuacjach w firmie i problemach z przepływem pieniędzy. Jednak teraz, gdy na scenę wkroczyła nowa postać, która mogła sporo namieszać, musiałam poważnie zastanowić się nad tym, co ukrywa przede mną Tyler i w jak wielkie kłopoty może przez to wpaść. Znałam go na tyle, by wiedzieć, że ten mężczyzna nie nadaje się do żadnych szemranych interesów ani jakiejkolwiek współpracy z kimkolwiek, kto macza w tym palce. Półświatek przestępczy w tym mieście robił brutalną selekcję, i nawet, jeśli możesz spróbować zaczynać się w niego mieszać będąc byle kim, tak nie mając odpowiedniej psychiki i predyspozycji nie utrzymasz się przy życiu zbyt długo. Bardziej doświadczeni prędko zmiotą cię z powierzchni. Wóz albo przewóz. Dlatego zadzierając z kimś, kto siedzi w tym już dłuższy kawał czasu, możesz mieć pewność, że nie będziesz miał z nim łatwo, bo musi być dobrze zahartowany, skoro dał radę zajść tak daleko. Wniosek jest prosty — jeśli Tyler wplątał się w coś, co nie powinno go dotyczyć, skończy marnie. Mogę być tego pewna. Wnioskując po dość dającej do myślenia reakcji prokuratora na jego widok, mój narzeczony od siedmiu boleści nie do końca sobie radzi z czymś, co mu zalecono, czymkolwiek to jest. Chociaż swoimi znajomościami mogłam trochę rozjaśnić sobie sytuację i wspomóc Tylera, uznałam, że nie będę mu niczego ułatwiać. Sam wpakował się w szambo, teraz niech sam w nim tonie. Wychodzi na to, że powinnam przyspieszyć swój plan ogołocenia jego firmy co do grosza i ucieczki z Avenley, bo ktoś inny może mnie w tym wyręczyć, co jest w tym przypadku wysoce prawdopodobne i tak samo niepożądane. Przydałoby się też bliżej przyjrzeć postaci Zimnickiego, bo mój szósty zmysł podpowiadał, że nasze drogi jeszcze niejednokrotnie się ze sobą zetkną.
— Hej, ludzie, czy możecie się, kurwa, zamknąć?! — Trzeci głos, a właściwie wrzask, nagle wszedł w paradę dwóm poprzednim, wyrywając mnie z rozmyślań. Wysoki, lecz strasznie chuderlawy mężczyzna w okularach i z wielkim tatuażem w kształcie smoka po całej długości ręki właśnie wszedł do pomieszczenia i szybkim krokiem ruszył w stronę awanturującej się dwójki. Uniosłam brew, wiedząc, że pojawił się w najgorszym możliwym dla niego momencie i czując, co się zaraz stanie. Jakby nie patrzeć, nie był tu nikim istotnym, przynajmniej w naszej drużynie marzeń. Jako starszy brat Scotta, awanturującego się mężczyzny z którym przeważnie działał w duecie, wiedział wiele o naszej akcji.
Courtney, krótkowłosa piękność o drapieżnym spojrzeniu i wyraźnie zaokrąglonych kształtach z prędkością światła wyciągnęła zza paska pistolet i strzeliła intruzowi prosto w głowę. Odgłos wystrzału rozerwał ciszę, krew trysnęła na podłogę, brudząc czystą biel marmuru, a ciało z głuchym trzaskiem opadło na ziemię. Uśmiechnęła się z satysfakcją, pozwalając sobie na ułamek sekundy roztargnienia. Decydujący ułamek.
Scott uniósł własną broń, celując nią prosto w brzuch dziewczyny, najpewniej chcąc przysporzyć jej przed śmiercią trochę bólu. Na jego nieszczęście, ja byłam pierwsza i zrywając się z mojego fotela, z niezmiennie obojętnym wyrazem twarzy odstrzeliłam go, przypatrując się, jak pierwsza kula rozrywa tkanki ciała, trafiając prosto w serce, a druga, tak dla zabawy, trafia między jego oczy.
Odłożyłam pistolet na biurko, krzywiąc się na myśl, że krew nie zniknie sama, i jednak trzeba będzie tu posprzątać, nim zadzwonię po kogoś, żeby zajął się ciałami.
Courtney spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, uświadamiając sobie, jak blisko śmierci była przez swój głupi błąd.
— Jesteśmy w dupie — oznajmiła, przenosząc swój wzrok na zwłoki dwóch braci. — Cholera. Dzisiaj szef miał nam zdradzić tożsamość obiektu, a komunikował się z nami tylko przez Scotta!
Wiedziałam, o czym teraz myśli. Nie dalej niż tydzień temu otrzymała ostatnie ostrzeżenie, mówiące jasno o tym, że jeśli nie powstrzyma swojego wybuchowego charakteru i popełni jeszcze jeden błąd, wyląduje związana w rzece, w worze z kamieniami.
— Nonsens — przerwałam jej panikę. — Uda nam się i bez niego.
Ruszyłam w stronę drzwi, wiedząc, że potrzebuję chwili dla siebie, by ułożyć to wszystko w głowie i znaleźć najlepsze wyjście z sytuacji. Courtney ruszyła za mną. Moja niezachwiana pewność siebie najwidoczniej pomogła jej opanować pierwszy przypływ paniki. Już wcześniej zyskała moją sympatię za to, jak wybuchowa i prosta w obsłudze była, ale jeśli tym razem ja miałam być głową zespołu, to doskonale wiedziałam, że jej cechy jedynie nas osłabią. Poza tym, i tak była już skończona. Mogła mi jedynie podziękować za to, że ja załatwiam sprawy szybko i nie mam ochoty zanieczyszczać rzek.
— ...Lub też i bez ciebie — dodałam, podejmując błyskawiczną decyzję i posyłając kulę prosto w jej ciało. Spojrzała na mnie, rzucając mi ostatnie, rozgorączkowane spojrzenie, a wtedy przypomniało mi się, że w domu czeka na nią półroczny syn zostawiony pod opieką jakiejś dziewczyny z ogłoszenia. Obserwowałam spokojnie, jak z Courtney uchodzi życie, a potem westchnęłam, wyciągając telefon z tylnej kieszeni spodni. Sprawy trochę się skomplikowały. Musiałam zmienić taktykę.
Pół godziny później stałam już przed jej domem i korzystając z jednorazowej karty SIM i obcego numeru, zgłaszałam odpowiednim służbom podwójne morderstwo połączone z samobójstwem i zadowolona z siebie podałam im adres, na który powinni przyjechać. Zatarłam za sobą własne ślady, a do tego miałam własnych ludzi w policji, więc mogłam mieć pewność, że nikt nie powiąże tego ze mną. Poza tym, w tym mieście byłam enigmą.
Dzwoniąc do drzwi łokciem, zastanawiałam się, ile czasu będę czekać na wieści od kogokolwiek odnośnie dzisiejszej akcji. Gdy otworzyła mi młoda dziewczyna, jedynie zjechałam ją wzrokiem i podałam niewielką kartkę z zapisanymi trzema numerami telefonu. Zaskoczona przyjęła ode mnie przedmiot i otworzyła usta, najwidoczniej próbując zapytać, o co w tym chodzi.
— Pierwszy numer należy do matki twojej zleceniodawczyni, drugi do jej brata, a trzeci do ojca dziecka, którym się zajmujesz — oznajmiłam beznamiętnie. — Courtney nie utrzymywała z nikim kontaktu, ale mogą ci się przydać.
Zniknęłam, nim zdążyła chociażby mi przytaknąć. Biznes biznesem, ale dziecko nie powinno wychowywać się samotnie.
Parę godzin później stałam w mroku, opierając się o maskę nadal włączonego samochodu i obserwując, jak kilku barczystych mężczyzn otacza związanego i leżącego na piasku faceta, o którego było całe te zamieszanie. Jeden z nich właśnie wycelował kijem cios prosto w jego brzuch. Pomimo paru komplikacji, akcja zakończyła się pomyślnie. Słuchałam stłumionych krzyków związanego, a parę ciosów później został on brutalnie wrzucony do bagażnika samochodu. Jeden z mężczyzn odłączył się od reszty i skierował w moją stronę. Wyprostowałam się i czekałam na to, co powie.
— Muszę przyznać, spisałaś się. — Podrapał się po swojej koziej bródce, spoglądając na mnie z uznaniem.
— Nie, żebym kiedykolwiek zawiodła. — Pozwoliłam sobie na krótki, znaczący śmiech, choć tak naprawdę wcale nie byłam w nastroju na takie gierki. — Może to w końcu czas na poznanie jego tożsamości? — Zniżyłam głos i przysunęłam się do mężczyzny, pozwalając sobie dotknąć jego ramienia, a następnie delikatnie zsunąć dłoń niżej. Zerkałam na niego kątem oka, wydymając usta w subtelnym uśmiechu. Nie odwzajemnił go.
— Jeden z bliższych ludzi mężczyzny, z którym miałaś przyjemność widzieć się wczoraj w porcie. Dlatego myślę, że to czas, byś skontaktowała się z panem prokuratorem i umówiła się z nim na kolację. Nie uważasz?
A jednak. Los czasem lubi się do mnie uśmiechnąć. I tak miałam w planach bliżej przyjrzeć się mężczyźnie, z którym mój narzeczony kręci jakieś układy, więc skoro dostałam oficjalne polecenie, by się z nim spotkać, nie pozostało mi nic, oprócz skorzystania z okazji. Bardziej autentycznego pretekstu niż petrakcje nad jego porwanym i torturowanym wspólnikiem prędko bym nie znalazła.
— Szczegóły. — Pozwoliłam sobie na słodki uśmiech.
— Ależ oczywiście. Tylko najpierw... — Nareszcie się uśmiechnął i zdecydowanie nie był to przyjemny uśmiech. Nim zdążyłam sięgnąć po swój pistolet, zostałam obezwładniona od tyłu przez jednego z osiłków, który wcześniej zajmował się ofiarą. — Nie byłoby to konieczne, gdybyś trzymała ręce zdala od broni palnej, gdy jesteś w pobliżu swoich współpracowników.
Gdy następnego dnia wciśnięto mi telefon w moją jedyną sprawną dłoń, zarejestrowałam, że Tyler dzwonił i pisał do mnie dosłownie setki razy. Znając jego, martwił się za wszystkie czasy, bo nigdy nie znikałam mu bez wcześniejszej zapowiedzi, że wrócę późno lub dopiero następnego dnia. Miał do mnie zaufanie i nigdy nie wypytywał o to, gdzie tak znikam, ale jak widać tym razem to nie wszystko. Jeszcze nigdy tak nie szalał. Dobrze, że nie mógł zawiadomić policji, bo nie minęła cała doba od naszego ostatniego spotkania. Miałabym tylko więcej problemów.
Wybierając wcześniej podany mi numer, przyłożyłam telefon do ucha. Słysząc, jak odbiera po drugim sygnale, zmusiłam się do szerokiego uśmiechu, mimo iż nikt oprócz mnie nie miał jak go zobaczyć.
— Witam, prokuratorze. Sądzę, że mamy ze sobą do pomówienia. Dzisiaj, o siódmej wieczorem. Wybór lokalu leży w pana kwestii.
Czekając na odpowiedź, rzuciłam okiem na moją obandażowaną dłoń, którą przed kilkoma godzinami rozbijano młotkiem.
Carney?
1525 słów
+20 PD
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz