15 kwi 2020

Od Caina cd. Candice

Wpuścić? Ani mi się śni. Nie rozumiem jej oburzenia. Przecież ostrzegałem, że jeśli nie przestanie, wyniosę ją na balkon. To się nazywa człowiek - życie daje ci wyraźny znak, a potem jest wielki płacz, bo się nie posłuchał.
Ignoruję krzyki dziewczyny, które i tak są na tyle ciche, bym je mógł ledwie zrozumieć przez grube szkło oddzielające balkon od pokoju. Układam się wygodnie na moim łóżku, z pełną satysfakcją przykrywając się moją kołdrą, odwrócony plecami do zamkniętej na balkonie dziewczyny.
Czy otworzyłbym po jakimś czasie drzwi balkonowe? Nie.
Czy chciałem ją tam zostawić? Tak.
Czy przejąłem się tym, że dziewczyna może dosłownie zamarznąć w prawdziwym chłodzie, jakie daje o tej porze pogoda Nix? Nie.
Pytanie, odpowiedź. Moja obojętność osiągnęła naprawdę wysoki stopień, ale Candice i jej wyraźna w momentach wyniosłość działała mi tak na nerwy, że obecnie mógłbym ją nawet zrzucić z tego piętra i udawać, że to był wypadek. Oczywiście czysto hipotetycznie, nie jestem mordercą. Jeszcze mnie tak porządnie nie popierdoliło.
Niestety w tej całej sytuacji nie przewidziałem jednej, dosyć ważnej i dosyć drażniącej rzeczy. Mianowicie każde uderzenie w szybę, które ma przyciągnąć uwagę, wywołuje w mojej głowie niemały zgrzyt. Moja przypadłość i mizofonia to dwie wykluczające się rzeczy, ale jednocześnie obecność tych dźwięków drażni moją chęć egzystencji. Nie ma mowy jednak, żebym ustąpił. Sama się o to prosiła, już na samym starcie, gdy stwierdziła, że ta praca będzie najlepszą rzeczą, na jaką w życiu trafiła. Jestem obecnie jeszcze bardziej przekonany, że zrobię jej małe piekiełko, zanim trafi do tego większego, tak na przygotowanie.
Pukanie wreszcie ustaje, a dźwięk jej głosu, przytłumiony przez szybę także. Przez krótką chwilę mam ochotę się odwrócić i spojrzeć, czy w końcu stoi skruszona przed i błaga mnie spojrzeniem o wpuszczenie jej do środka, ale w końcu nie mogę wypaść z roli, więc udaję dalej, że dałem się porwać w głęboki sen, którego stale mi brakowało.
Ciekawość jednak powzięła w górę i po chwili ostrożnie przekręciłam się na plecy i spojrzałem w kierunku balkonu. I możecie mi wierzyć lub nie, ale zobaczyłem, jak "ruda kitka" przeskakuje z mojego balkonu na sąsiedni i znika. Ma szczęście, że były tak niedaleko siebie, bo jakby spadła, to by została z niej jedynie ta seksowna piżamka. To naprawdę niepoważne, że w podróż z czterema dorosłymi facetami - którzy zapewne zdążą się obejrzeć za każdą bardziej lub mniej zgrabną kobietą w ciągu dnia, z jakieś parę, jak nie paręnaście razy - zabierać ze sobą taki fartuszek do spania. Bardzo dobrze mogłaby nic nie zakładać. Mnie osobiście by to pasowało, jej niekoniecznie.
Nie czekałem długo na rozwój wydarzeń. Ułożyłem się na powrót wygodnie w swoim łóżku i już w całkowitej ciszy, starałem się nie myśleć o niczym, wyłącznie o śnie. Nie minęła nawet pięć minut, a drzwi otworzyły się - i tu przysięgam, że wcale nie żartuję - z hukiem. Przewróciłem oczami w swojej wyobraźni i podniosłem się z łóżka.
Candice, wyglądając, jakby przed chwilą wyszła spod zimnego prysznica, rzuciła plastikową kartą wejścia z numerem naszego... poprawka, mojego pokoju - zapewne dodatkową, którą zawsze obsługa miała przy sobie - o stolik. Przeniosłem z powrotem spojrzenie na dziewczynę, czekając, aż wybuchnie, ale ona jedynie głośno i głęboko oddychała, mając taki wyraz twarzy, jakby rozważała wszystkie opcje morderstwa.
Uśmiecham się półgębkiem, na tyle bezczelnie, żeby i ona się szeroko uśmiechnęła, ale nie było to w żaden sposób pozytywne. Dziewczyna wyrzuca ręce w górę, robi kółko w miejscu i mamrocze coś do siebie, opanowując resztkami sił frustrację, która pewnie zebrała się w niej przez cały dzień. Powiedziałbym, że ją nawet podziwiam za brak wybuchu, gdybym tylko posiadał w sobie krztynę przyzwoitości i szacunku do niej. Chociaż tego drugiego nie jestem pewien, bo w sumie skakanie z balkonu na drugi balkon to jednak nie byle co.
Wstaję i podchodzę do niej, coraz wyraźniej słysząc, co ona tam do siebie gada. Nie interesuje mnie w żaden sposób, jak bardzo zdążyła mnie powyzywać w myślach i w słowach.
- Jak tam nocna przechadzka? - rzucam arogancko, opierając się o ścianę w przejściu do przedpokoju. Dziewczyna nie czeka ani chwili. Momentalnie znajduje się przy mnie i uderza mnie pięścią o klatkę piersiową ze dwa, czy trzy razy. Czy to już się zalicza jako pobicie?
Ałć.
Odsuwam się, marszcząc brwi, bo nie było to zbyt przyjemne, a już na pewno zbyt uprzejme. Gdzie się podziała jej kultura, przepraszam bardzo?
- Ty gnojku! - krzyczy i próbuje uderzyć jeszcze raz. Uchylam się i próbuję złapać ją za nadgarstki. Nie lubię być bity. Nigdy więcej już nie pozwolę się uderzyć nikomu, więc mój bezczelny wyraz twarzy zmienia się w kamienny. Zaciskam szczęki i przyciągam ją do siebie, a potem opieram plecami o ścianę. Przyciskam jej nadgarstki do klatki piersiowej, niebezpiecznie blisko znajdując się jej twarzy.
- Jeszcze raz mnie uderzysz, a zastanowię się, czy nie zacznę traktować cię na równi z mężczyzną - cedzę przez zęby, a potem szybko się uśmiecham - Poza tym, bijesz jak baba.
- Jestem nią, ty parszywy, bez cienia zdrowego rozsądku i kultury, irytujący i uparty dupku - początkowo Candice próbuje się szarpać, aby poluzować mój uścisk na nadgarstku, ale więcej się namęczy i spoci, niż odzyska wolności.
- Niezmiernie mi miło usłyszeć te komplementy z twoich przesłodkich usteczek, ale tak się składa, że mamy noc i jeśli ktoś zadzwoni do recepcji w sprawie zbyt głośnego zachowywania się sąsiadów, będziesz się srogo tłumaczyć. Dlatego pierwszy raz ładnie proszę, zamilknij.
W życiu nie widziałem tak wkurzonej dziewczyny. Większość doprowadzałem do płaczu, przez co miałem spokój z natrętnymi poszukiwaniami Savannah przez jakiś tydzień, ale ona - jak na złość moją i światu - robiła się jeszcze bardziej czerwona i wściekła. Chyba powinienem powoli zaczynać się bać o swoje życie, tylko jaka szkoda, że uwielbiałem balansować na krawędzi przez większość czasu. Właśnie przed tym chronili mnie uparcie Eric z Sav, ale w końcu nie byli moimi rodzicami, choć tak czasami się zachowywali. Nie mogli mnie nieustannie strzec, bo w końcu każdy ma swoje życie. A jeśli moje nie będzie trwać do sześćdziesiątki, to ułatwię im tylko robotę.
- Mogę cię też oskarżyć o molestowanie, a już na pewno o znęcanie. Nawet nie wiesz, jaka będę usatysfakcjonowana, moje życie momentalnie zrobi się kolorowe, jak tylko się od ciebie uwolnię - Candice przestaje stawiać opór, opuszcza ręce, ale ogień w jej oczach tylko się podsyca. Są jak małe, rozżarzone węgliki, pośród zielonych tęczówek. To wszystko przez to światło.
- To dlaczego jeszcze tu jesteś? Nie kryję tego, że cię wykorzystuję, wręcz poniżam, a ty nadal zmuszasz się do przebywania tutaj ze mną.
- To chyba mamy remis, co? - tym razem to ona uśmiecha się bezczelnie, unosząc podbródek, pewnie chcąc być w moich oczach nieco wyższa - Nie podoba ci się, że jakaś kobieta jednak potrafi ci się postawić - naiwna, mała istotka, ale co do jednego ma... połowiczną rację. Podoba mi się to, że ktoś w końcu bez oporu mi się stawia, nie przeliczając tego, jakie minusy za to zgarnie i jaki plan tym razem wymyślę, żeby uprzykrzyć mu życie - Nie licząc rzecz jasna Savannah. Nie jestem gołosłowna, a tak w ogóle, to nie zmieniaj tematu! Zamknąłeś mnie na balkonie. Wiesz, ile jest stopni na dworze?
Próbuję jej odpowiedzieć, ale w tym samym momencie, przez drzwi wchodzi Eric z fryzurą jak Lady Gaga po godzinie skakania na trampolinie. Wiecznie uczesany garniak wygląda obecnie teraz, jakby nie zmrużył oczu przez ostatnie parę dni, a zacięty wyraz twarzy wskazuje tylko na to, że jest na skraju załamania. Podobnie jak stojąca przede mną Candice. Obydwoje wpatrujemy się w niego w ciszy, jakby oczekując na komentarz.
- Nie skomentuję tej dwuznacznej sceny... - Candice odpycha mnie, tym samym odzyskując władze nad rękami, które krzyżuje na piersi - Ale... co tu się do dżumy i cholery wyprawia?
- Co tu się wyprawia? - rudowłosa śmieje się krótko i nisko, powtarzając za mężczyzną. Ten za to widząc jej postawę, pasuje. Jest już na tyle wyszkolony obcowaniem z Savannah, że chyba doskonale wie, jak się zachować przy rozsierdzonym tygrysie - Już ja ci zaraz powiem, co się wyprawia - Eric patrzy na Candice jak na obłąkaną, zresztą mój wyraz twarzy nie jest lepszy. Różnica jest tylko taka, że ja wiem, o co chodzi wkurzonej dziewczynie, a mój menadżer wpadł prosto w pułapkę. Podejrzewam, że to on miał zamiar nas zjechać z góry na dół, ale - jak to mówią - nie ma nic gorszego od wściekłej laski, która chce coś powiedzieć.
Candice wskazuje na mnie palcem, celując nim jak lufą od broni, a wzrok Finnegana wędruje razem z nim. Nie jest zdziwiony, ponieważ domyślał się, że cokolwiek tak wkurzyło Snow, było spowodowane moim postępowaniem. Albo ogólnie moją osobą. Krótko mówiąc, byłem na razie jedynym powodem, który doprowadzał dziewczynę na skraj załamania i płaczu, w zależności od jej humoru.
- Zamknął mnie na balkonie i poszedł spać. Musiałam przechodzić na sąsiedni jakiegoś uprzejmego, starszego państwa. Zaznaczę tylko, że to nie jest pierwsze piętro, ale przecież to mały szczegół, prawda? Zeszłam do recepcji po klucz, ponieważ inaczej nie mogę się dostać do pokoju, paradując w tym przez cały hotel, a teraz nikt nie widzi problemu, bo przecież co w tym złego?
- Czy wy nie możecie wytrzymać nawet przez jedną noc ze sobą razem? - do pokoju wchodzi Jasper. Jeszcze tego tu brakuje. Przewracam oczami i odwracam się plecami do tej scenki, która zaraz się rozegra. Chociaż nie, nie chcę pominąć sceny z zabijaniem Morissey'a przez rudowłosą. To będzie miód dla moich oczu.
- Nie możecie jakoś spożytkować tej energii, nie wiem, może podczas...
- Jeszcze jedno słowo, a rzucę w ciebie czymś ciężkim i będę miała na koncie drugie morderstwo - dziewczyna mówi przez zaciśnięte zęby. Ja uśmiecham się na tę myśl, Eric stoi na boku i milczy, Jasper nie przyjmuje do wiadomości ostrzeżenia.
- A było jakieś pierwsze?
- Nie, ale w kolejce jest jeszcze pan gnojek - ponownie celuje we mnie palcem, ale tym razem znacznie krócej - A teraz proszę opuścić mój pokój!
- Mój pokój - poprawiam ją, na co dziewczyna zaciska usta w wąską kreskę i skrzętnie ignoruje moją uwagę.
Biorąc pod uwagę, że w tej swojej małej wojence jest sama, walcząc z prawdziwym tyranem, jak się skromnie określę, mając jeszcze do pokonania typa, który nie przejmuje się groźbami wszelkiego rodzaju i faceta, który tych gróźb nasłuchał się już tyle, że żadne nie robią na nim wrażenia, obecnie może się jedynie wyżywać, a nie ugra tak naprawdę nic.
- Ty tak specjalnie wzięłaś tę firankę na podróż? - Jasper rysuje palcem kółko w powietrzu, w którym umieszcza Candice. Ta natomiast spogląda na niego z uniesioną brwią, nie do końca będąc pewna, co takiego miał na myśli chłopak.
Wcale nie musi, bo ja doskonale wiem i przechylam głowę delikatnie na bok, wbijając w niego srogie spojrzenie.
- Wypierdalaj - mówię i wskazuję na drzwi, zanim jeszcze do nich docieram. Ten delikatny, dwuznaczny uśmiech poznam z daleka i jest to w tej chwili najbardziej denerwująca rzecz. Nawet krzycząca Candice na tych swoich głosowych obrotach nie jest taką katorgą.
- Weź, nie musisz być taki brutalny i niekulturalny - obrusza się i momentalnie cała moja uwaga kieruje się na niego. Jeśli wcześniej Snow nie rzuci w niego jakimś butem, ja to zrobię. Z całą przyjemnością, chyba tylko z poszanowania do buta jeszcze tego nie robię.
- Dobrze, więc zapraszam wypierdalać panie Morissey, zanim pan straci głowę i przyrodzenie - staram się przybrać pozę i minę Savannah, ale oryginał jest zawsze lepszy od podróbki. Tego nie da się wyuczyć - Nie widzisz, że laska nam się gotuje z wściekłości.
- Bo się nie umiesz z nią obchodzić, cioto.
- Halo! Ja tu jestem! - daje się słyszeć z głębi pokoju.
- Sam jesteś ciota.
- Nieważne. Ja teraz idę spać. Jak dla mnie, możecie się tutaj nawet pozabijać - Candice odwraca się i wchodzi do sypialni, trzaskając za sobą drzwiami, podobnie, jak w przypadku wejścia do pokoju. Każdy z nas odprowadza ją spojrzeniem i zapada momentalna cisza.
- Jest na ciebie nieźle wkurzona - komentuje Jasper, stojąc już za moimi drzwiami. Przesuwam powolnie spojrzenie na jego osobę. Pan oświecony się znalazł. Jakbym tego nie wiedział.
- Cain, dlaczego zamknąłeś ją na balkonie? - Eric, czując się zapewne już w miarę bezpiecznie, bo nikt nie będzie próbował go zabić ani wzrokiem, ani żadnym narzędziem, odzywa się pewniej i zadaje nader głupie pytanie.
- Przecież mówiłem, że ją ostrzegałem.
- Nie, nie mówiłeś - westchnięcie połączone z przeciągłym ziewnięciem mężczyzny jeszcze bardziej podkreśla jego obecną niemoc - Chcę wiedzieć, dlaczego kazałeś wynieść kanapę?
- Zaburzała moją przestrzeń, to też mówiłem - krzyżuję ręce na klatce piersiowej i czekam przy drzwiach, aż Eric zniknie z mojego pokoju. Nie mówię tego, chyba tylko z czystej ciekawości, co jeszcze ciekawego zamierza dopowiedzieć do tej całej groteskowej sytuacji.
- Jasne. Jeśli się chcesz z nią przespać, nie możesz jej zamykać na balkonie! - krzyczy Jasper ze swojego pokoju, zapewne budząc połowę piętra.
- Jasper, do kurwy nędzy, jak nie wrócisz do pokoju w ciągu pięciu sekund, to zaraz ja popełnię morderstwo!
- Nie będę mówił, że masz ją przeprosić, bo to absurdalne i niemożliwe, ale nie masz jej zamykać na balkonie - przerywa nam Finnegan i powoli kroczy ku drzwiom, poprawiając opadające kosmyki ciemnych włosów na czoło - Ani nigdzie indziej, rozumiemy się? Nie zamierzam mieć w trasie klona Savannah, inaczej powieszę się na żyrandolu - ostatnie zdanie wypowiada cicho pod nosem i zamyka za sobą drzwi. Całe szczęście, że nie trzaska. Te drzwi nie wytrzymają takiego napięcia, a podejrzewam, że tydzień w Nix taki właśnie będzie.
Spoglądam na wejście do sypialni, zastanawiając się, czy jak wejdę, to nie oberwę jakimś wazonem, albo inną rzeczą w zasięgu ręki Candice. Podejrzewam, że potrzebuje trochę czasu, aby ochłonąć, ale moja cierpliwość objawia się w tylko pewnych kwestiach i sytuacjach. Ta, w których ją posiadam, do takich akurat nie należy.
Wchodzę normalnie do środka. Rudowłosa leży w łóżku, prawie na skraju, jakby świadomość, że musi przebywać ze mną w jednym pomieszczeniu i to w dodatku na jednym przedmiocie, w jakiś sposób ją upokarzała. W sumie to tak być może jest. Tylko ja nie patrzę na to w taki sposób, w jaki ona to widzi.
Nie jestem też dobry w rozwiązywaniu konfliktów, bo to ja je zazwyczaj powoduję. Nie potrafię przepraszać, a tym bardziej przyznawać się do winy, bo nie widzę jej w swoim postępowaniu. Przynajmniej w połowie, bo w końcu dla mnie było wszystko jasne. Została poinformowana.
- Przecież cię ostrzegałem, więc nie rozumiem, po co się tak spinasz.
Jeśli myśleliście, że to koniec, nie ma takiej opcji. Nie zostawiam też rzeczy na wpół niedokończonych. Nawet nieudanych utworów i piosenek. Wszystkie dokańczam, po prostu nie wszystkie widzą światło dzienne.
- Czy ty się czasem może słyszysz? - mówi niewyraźnie, nadal odwrócona plecami. Jej głos jednak wydaje się spokojniejszy, jakby cisza i samotność jakoś niwelowały spięcie.
- Bardzo dokładnie, jeśli chcesz wiedzieć. A czy ty czasem kogoś słuchasz? - odpyskowuję - Uparcie pokazywałaś, że nie będziesz się słuchać. I nie powiem, podoba mi się ta twoja zaciętość, ale nie zrobiłem tego, bo sobie tak ubzdurałem.
- I nikt nie widzi w tym najmniejszego problemu? - przekręca się gwałtownie, uderzając ręką o pościel.
- Przegrywasz, skarbie - wzruszam ramionami - Przyzwyczaj się do tego, że nigdy ze mną nie wygrasz.
- Obecnie skupiam się na śnie i nienawidzeniu ciebie, więc daj mi spokój - Candy przekręca się z powrotem na bok i przykrywa kołdrą. Jeśli to miało mi pokazać, że mimo tej całej kłótni i tak nie zamierza ustąpić, to nie zrobiło to wcale na mnie wrażenia. Właściwie całkowicie odechciało mi się spać. Pomijając to, że jutro daję jeden z większych koncertów w Nix i mam nie spać kolejną noc, ponieważ zgodziłem się brać udział w genialnym planie Jaspera, mogę uznać, że zaczynam być chodzącym trupem i nie zdziwię się, jak nagle zacznę widzieć w środku dnia niestworzone rzeczy. Gorsze od przemęczenia są tylko koszmary, a dla ludzi wokół mnie, moje niezadowolenie osiągnie szczyt.
Zabieram ze sobą bluzę i wychodzę z sypialni bez słowa. Snow powinna być zadowolona, że tę noc spędzi samotnie, bo ja prawdopodobnie nie zmrużę oka przez pół nocy. Może i przez całą. Na sam początek odwiedzam kuchnię, wyjmuję z lodówki butelkę wody i odkręcam ją, będąc przekonanym, że ta jedna rzecz starczy mi przez całą noc. To zawsze coś do popijania. A jeśli o tym mowa, Eric chyba z pięćset razy zaznaczał obsłudze, że nie mają mi nic proponować. Większość słów mówił na tyle głośno, bym nie mógł tego zignorować, ale po środkowym palcu się ogarnął. Podsłuchałem jeszcze, jak tylko skrzętnie zaznacza, że pana imieniem Darren nie zamierza tutaj widywać. Z tym akurat musiałem się z nim zgodzić. Nikt nie chciał go tu widzieć. Jego i Meredith.
Rzucam dziennik na blat i siadam na - owszem, pozostawionym fotelu. Przecieram twarz, ale nie ze zmęczenia, bardziej w celu skupienia. Włączam na słuchawkach Jimi Hendrixa i chwytam za długopis. Z dziennika wysypują się pojedyncze karki, gdy tylko chwytam go w ręce. Przewracam oczami i schylam się ze stękiem, zbierając z podłogi wysypaną zawartość. Słowa, niektóre poskreślane, niektóre podkreślone, rysunki, frustracje wylane na kartkę, listy. Te zaczęte i te nieskończone.
Podnoszę jeden z nich i opieram wygodnie plecy. Zadzieram jedną nogę pod siebie i rozkładam kartkę złożoną na pół, z poszarpaną jedną stroną. To list zaadresowany do matki jak zresztą ich spora większość.

    Najgorsza mamo na świecie,
    Mam nadzieję, że tam gdziekolwiek jesteś, jest ci do śmiechu, patrząc z góry na to, co wyprawiam. Nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek wyobrażałaś sobie moją przyszłość, ale stawiam moją gitarę, że na pewno nie tak. Swoją drogą, to także twoja wina. Mniejsza, bo w końcu przez większość mojego życia ciebie nie było, ale na bank, gdy mnie rodziłaś przeszło ci przez myśl, kim będę lub kim chciałabyś, żebym został.
    Cały ten wyjazd do Avenley nie napawał mnie entuzjazmem. Nie zrozum mnie źle, ale to nie była moja decyzja. Eric razem z Savannah na pewno mają dobre intencje, ale wiedzą też, że sprowadzają sobie diabła. Grają rolę nawracających i wierzą, że jeszcze uda im się mnie naprawić. Wszyscy widzą problem we mnie i nie będę kłamał, że być może tak faktycznie jest. Nikt jednak nie wie, co się działo wcześniej.
    Moja psycholog, teraz już oczywiście była, stwierdziła, że mam jakiś uraz psychiczny, ale nie chcę jej powiedzieć nic konkretnego. Wyczuła mnie, bo ominąłem jej pytanie o przeszłość. Domyślała się, że nie bez powodu to robiłem. W końcu głośno było o twoim morderstwie i stoczeniu się ojca na samo dno, a nawet i głębiej, gdyby tylko media mogłyby wejść z butami do naszego domu. Ale to ci już opowiadałem.
    Nie mówiłem ci za to, jak moje przeświadczenie o (teraz już coraz mniej) Nowej się zmienia. Chyba przestałem ją traktować jak kogoś niepożądanego w swoim otoczeniu. Stała się członkiem zespołu, czy tego chcę, czy nie. A jeśli nawet Eric nazwał ją po imieniu podczas naszej mało ważnej rozmowy, to jednak coś oznacza.
    Jesteś z siebie dumna? Jesteś ze mnie dumna? Bo ja niezbyt. Ale tak jak wspominałem, to też twoja wina.

Twój nienawidzący cię syn.

PS: Ah, nadal nie wiem, czy z nim rozmawiałaś. Wydaje mi się, że nie. Ty nigdy nie potrafiłaś tego robić.

Wypuszczam głośno powietrze z płuc i uśmiecham się krzywo. Składam z powrotem kartkę i wkładam ją do dziennika.
- Na co ty liczysz - mówię pod nosem i zbieram całą resztę, aby porządnie ukryć ją pomiędzy innymi kartkami.
Kiedyś spalę ten dziennik. Kiedyś, gdy już będę wiedział, że to koniec. Kiedyś, czyli nie dziś. Jeszcze nie teraz. Na razie się jeszcze nie odkułem swojemu przyjacielowi. A potem? Potem niech się dzieje wszystko i nic.

Candice?

+60 PD
3163 słowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz