- Dam radę Gab. Nie sraj po gaciach. - odpowiedział i wypuścił dym ze swoim płuc. W pokoju czuć było tylko trawkę. Nie żeby mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie lubię ten zapach. Podszedłem do niego, a on dał mi się zaciągnąć z lekkim uśmiechem. Wywróciłem oczami jednak uśmiechnąłem się z zadowoleniem trzymając dym w płucach.
- Wyluzuj... - powiedział i znów się zaciągnął zamykając powieki, poprawił się by wygodniej było mu leżeć, zapewne planował iść spać. Westchnąłem i zabrałem mu jointa z dłoni, nie protestował oczywiście. Zasiadłem do swojego biurka i spaliłem do końca trawę, oczywiście Aaron nie zostawił dla mnie dużo, zresztą jak zawsze gdy się go nie upilnuje. Jeżeli chcecie palić z nim fajka na pół, to pilnujcie go niczym małego dziecka inaczej zostawi ci co jedynie rezerwę. Odpaliłem telefon i wszedłem w rivenley, byłem założycielem grupy dla osób, które potrzebują pracy. Oczywiście tej legalnej. Zgłaszała się do mnie masa ludzi, a mi byli oni potrzebni. Nie tylko po to by mogli pracować ale nieraz można było znaleźć kogoś ciekawego kto jest w stanie zrobić za trochę gotówki wszystko. Takich ludzi także potrzebuje, prawdę mówiąc.. takich najbardziej poszukuje. Jednak powiedzmy sobie szczerze, łatwo ich kupić więc i łatwo się sprzedają. Dlatego trzeba być przy nich uważnym i mówić im tylko najważniejsze rzeczy.
- Ale zajebisty! Kurwa chce takiego! - powiedział Aaron przez sen. Zapewne znów mu się śnią jednorożce. Zawsze jak się ujara gada przez sen. W dodatku gdy wstaje to wydziera się na cały dom, że śniły mu się konie z rogami. Zawsze zapomina, że nazywają się one jednorożce. Tak. Żyje z takim debilem już kilka długich lat. Jednak mimo wszystko jest to wspaniały przyjaciel i dobry kompan do zajarania.
Odpisałem kilku potencjalnym osobą na oferty pracy i zablokowałem telefon, odłożyłem go na biurko. Spojrzałem na chłopaka, który nadal spał przytulony do poduszki, pokręciłem głową z niedowierzaniem i złapałem za paczkę papierosów. O co zakład, że gdy Aaron poczuje fajki to wstanie? Wsadziłem papierosa do ust i odpaliłem. Zaciągnąłem się raz, wypuściłem dym. Cały czas obserwowałem chłopaka. Właśnie przekręcił się bardzo drastycznie na plecy. Zaciągnąłem się drugi raz. No i zaczynamy odliczanie od czasu gdy wypuścimy dym. Pięć, cztery, trzy... dwa....
- Kurwa! Jak one te jebane kurwy się nazywały! Te z rogami! - wydarł się na cały dom. Byłem blisko. Pomyliłem się o zaledwie sekundę. Poćwiczę nad tym.
- Daj mi szluga. - rzekł kiedy spojrzał na mnie, a ja rzuciłem w niego paczką. Próbował ją złapać jednak patrząc na to jak zaspany był to oczywiście mu to nie wyszło. Paczka trafiła więc w jego nos, a ten prychnął jedynie. Wyjął papierosa i odpalił go z jednej z zapalniczek, których pełno jest na moim piętrze.
- Jednorożce. Nazywają się one jednorożce. Znów zjadły ci trawę?
- No jebane szmaty. Jakby swojej działki nie mogły kupić. - powiedział i wypuścił dym. Zaśmiałem się, on to umie rozbawić ludzi. Nie dość, że ma pojebane sny, to jeszcze jak on to mówi... jakby przejmował się tym. Opowiada to zawsze z takim uczuciem... bólu, rozpaczy i nędzy.
- No bo one mi ją zjadły... A ja bardzo chciałem... - powiedział i za każdym razem wzdychał bardzo, ale to bardzo smutny. Niedługo w jego kącikach oczu pojawią się łzy. Zacznie mi płakać i mówić, że życie jest niesprawiedliwe.
- Ja wiem Aaron, wiem, złe jednorożce. - rzekłem i wstałem by wyrzucić papierosa do popielniczki. Otworzyłem też okno ponieważ siedzimy tutaj już od rana i cały czas palimy, a żaden z nas nie pomyślał by otworzyć jebane okno. Spojrzałem na zegarek na swojej dłoni.
- Zbieraj się powoli. Trzeba sprzedaż twój towar. Nie wierze. Będę pomagać mojemu dilerowi sprzedawać moje narkotyki. - powiedziałem i kręcąc głową z niedowierzaniem poszedłem do łazienki by się umyć.
Wyszedłem z ręcznikiem zawiązanym na biodrach.
- Ale seksiak. - powiedział Aaron kiedy przeszedłem przez swój pokój kierując się do garderoby.
- Dziękuje kotku. - odpowiedziałem i pokazałem mu środkowy palec. Zamknąłem za sobą drzwi trzaskając nimi jak kobieta, która chce powiedzieć: jestem obrażona!
Ubrałem na siebie czarne proste spodnie oraz zwykłą białą firmową koszulę. Oczywiście szliśmy do jednego z moich klubów dlatego nie przejmowałem się tym, że nagle ktoś się do mnie przyczepi. Mimo wszystko jak zawsze założyłem swój pas z glockiem oraz jednym dodatkowym magazynkiem. W piątkowe wieczory wolę mieć go przy sobie. Czuje się bezpieczniej. Zarzuciłem na siebie czarną skórzaną kurtkę przez co broń została zasłonięta. Czarne wygodne adasie i byłem gotowy do wyjścia. Wszedłem do swojego pokoju, a tam Aaron leżał na łóżku. Chrapał! Znów spał! Jebany leń! A ja się dziwie, że towar mu nie schodzi!
- Wstawaj kurwa! - krzyknąłem na chłopaka i rzuciłem w niego pierwszą rzeczą jaką pochwyciłem. Padło na moją książkę, którą wypożyczyłem kiedyś z biblioteki szkolnej no i nie chciało mi się zwrócić. Leży tak sobie już kilka lat. Teraz spuściła wpierdol Aaronowi, który jak poparzony skoczył na łóżku i krzyknął.
- Kurwa! Stary nie budź mnie tak! - krzyknął na mnie.
- Tak, tak jednorożce, lamy i pegazy. Rusz dupę, wychodzimy. - powiedziałem i wskazałem mu drzwi palcem wskazującym. Chłopak sturlał się z łóżka, nie żartuje! Sturlał się, po prostu upadł na podłogę. Wstał i spojrzał na mnie poważnie. Jakby pięć sekund temu nie leżał na ziemi. Odwrócił się na pięcie i wyprostowany ruszył w stronę drzwi. Otworzył je i wyszedł zostawiając mnie na środku pokoju. Stałem tam dobre dwie minuty nadal zastanawiając się czemu Aaron tak zrobił.
- Nie ważne. - powiedziałem do siebie i wyszedłem z pokoju po drodze zabierając ostatnią paczkę papierosów. Wiedziałem gdzie jest Aaron ponieważ jeżeli nie był w moim pokoju był w kuchni. Oczywiście opróżniał moją lodówkę.
- Zawsze masz takie dobre rzeczy w domu. - powiedział i polał sobie ketchupem chleb. Tak zdecydowanie mam dobre jedzenie. Oczywiście. By w całym Avenley tylko ja mam ketchup. Wiecie to taki rarytas.
- Pakuj się do garażu. Pozwolę ci wybrać samochód. -powiedziałem, a on ucieszony trzymając kanapkę z ketchupem w zębach zaklaskał jak małe dziecko ucieszony, że może wybrać samochód, którym będziemy jechać.
- Właśnie zapomniałem ci powiedzieć. Umówiłem się z taką jedną dziewczyną, chyba nazywa się Julie. Ma przyjść z koleżankami więc może będzie ciekawie. - powiedział i poruszył znacząco brwiami. Zauważyłem, że powoli z niego schodziło jednak nadal nie był sobą. Zdecydowanie nie był sobą.
- Mów mi takie rzeczy wcześniej Aaron. W którym klubie się umówiliście? - spojrzałem na niego srogo jednak wiedziałem, że co do dziewczyn Aaron potrzebuje pełnego wsparcia dlatego nie opierdoliłem go za to. Wystarczyło spojrzenie, pod którym wręcz się skurczył. Nie robiłem tego specjalnie, to samo się tak robiło...
- Mamy po nie jechać. - odpowiedział chłopak z nieśmiałym uśmiechem i bardzo, ale to bardzo błagalnym spojrzeniem.
- Zabije cię kiedyś. Wiesz, że mieliśmy jechać po chłopaków. Kurwa. Oni nie mają samochodu. Wiesz o tym, że stoi w warsztacie. Ich jedyny samochód. - skarciłem go spojrzeniem, a ten jak zawsze zrobił minę typu: serio? Nie wiedziałem. Przecież nie słyszę codziennie skarg swojego brata o tym, że nie ma samochodu.
- Pierw pojedziemy po nich i ich odwieziemy. Potem pojedziemy po twoje koleżaneczki. - powiedziałem nadal mierząc go wściekłym spojrzeniem.
- Witam moją księżniczkę. - powiedział Aaron do chyba Julie, no bo na pewno nie do drugiej dziewczyny, która stała trochę z boku na razie obserwując.
- To jest Gabriell. Mój przyjaciel. Bardzo, ale to bardzo zły chłopczyk. - rzekł i zaczął się śmiać. Tak jarał w czasie drogi. Dobrze, że nie zaczął gadać o jednorożcach.
- Julie, a to jest Izzy. - powiedziała dziewczyna przedstawiając się, podała mi dłoń, a ja jak to na mnie przystało uśmiechnąłem się lekko. Przywitałem się i z drugą dziewczyną.
- Zapraszam do samochodu. - powiedział Aaron i otworzył Julie tylne drzwi od razu wpierdalając się za nią nie patrząc na to, że Izzy chciała wsiąść ze swoją koleżanką. Podobno miały być trzy jednak jedna dziewczyna się rozchorowała. Nie mam pojęcia, jednak zdawało mi się, że po prostu Julie namówiła tylko jedną z nią bardziej idąc na litość. Zdawało mi się, że Izzy nie była tutaj ze swojej własnej chęci patrząc na jej zadowolenie.
- Proszę. - rzekłem i otworzyłem jej drzwi od pasażera. Dziewczyna spojrzała na mnie zdziwiona jednak przytaknęła mi głową i wsiadła. Okrążyłem samochód i także wsiadłem.
- Długo Ci to zajęło. - powiedział Aaron, a ja spojrzałem na lusterko, odszukałem jego zadowolone i roześmiane spojrzenie, wystarczyło moje jedno by zmieniło się diametralnie. Zauważyłem jak chłopak zaciska mięśnie oraz w jego spojrzeniu można było dostrzec lekkie przerażenie, a wręcz strach. Aaron wiedział, że już dziś zdecydowanie mnie zdenerwował, a jeszcze takie gatki w stosunku do mojej osoby są bardzo nie na miejscu.
- Wynajmij sobie szofera. Może się pospieszy. - rzekłem sucho w jego kierunku i odpaliłem samochód. Niemal zawsze pomagałem mu z dziewczynami, ale chłopak dziś zdecydowanie przesadzał. Miałem ochotę zrobić mu krzywdę. Wiedziałem, że jeżeli jeszcze rzuci takim żarcikiem w moją stronę nie skończy się to dla niego dobrze. Z głośników buchnęła muzyka, którą wcześniej włączył Aaron, przyciszyłem ją trochę i odpaliłem papierosa.
- Ktoś chcesz? - zapytałem i pomachałem paczką nadal kierując. Izzy oraz Aaron przyjęli papierosa. Moja paczka powoli się kończyła, dobrze, że jedziemy do mojego klubu tam mam zawsze zapasy papierosów. Otworzyłem trochę okno by nie śmierdziało w całym samochodzie.
- Mam nadzieje, że dobrze będziecie się bawić. Klub ma niecały miesiąc i jeszcze się rozwija. - powiedziałem i wypuściłem dym z płuc. Skręciłem właśnie w uliczkę, która prowadziła do tyłu klubu. Zaparkowałem na swoim miejscu i zgasiłem samochód. Wyszedłem z niego i szybko otworzyłem drzwi Izzy, która chciała zrobić to sama. Wiedziałem jak to jest być z kimś na imprezie na przymus dlatego stwierdziłem, że choć trochę spróbuje umilić jej pobyt w naszym towarzystwie. Jeszcze bardziej załamie się gdy zobaczy jacy są chłopacy. Aaron bywa pojebany jednak oni... mam nadzieje, że nie będą odpierdalać. Bo przecież to mój klub i czują się tutaj jak u siebie w domu. Znają ochroniarzy, który mają obowiązek ich uspokajać jednak oni tak zawsze próbują i zwykle wychodzi na to, że muszę ich uspokajać. Zresztą. Zobaczymy jak to będzie.
Oczywiście Aaron też chciał być dżentelmenem i otworzyć drzwi swojej księżniczce na jeden wieczór jednak to on musiał wyjść pierwszy. Wyszedł i podał dłoń dziewczynie, a ta z uśmiechem na ustach wyszła z samochodu. Tak zdecydowanie nie będzie się spodziewać tego, że jutro Aaron zupełnie zapomni o tym wieczorze.
- Chodźmy. - powiedziałem i wywaliłem resztkę papierosa na chodnik i przygniotłem go butem. Poprawiłem swoją kurtkę, która cały czas zasłaniała broń. Podszedłem do ochroniarzy z lekkim uśmiechem.
- Jak tam chłopcy? Dajecie radę? Jest dziś ruch? - zapytałem i przywitałem się z nimi.
- Jak widać. Pchają się, ale miejsca już nie ma. - powiedział Jack i wskazał kolejkę, która sięgała zdecydowanie zbyt daleko by w takiej ciemności znaleźć jej koniec.
- Mam nadzieje, że każdy dziś się pobawi. Wpuść jeszcze z dziesięć osób. - rzekłem i poklepałem Jacka po ramieniu. Spojrzałem na swoje towarzystwo i ruchem głowy wskazałem by weszli. Aaron pociągnął dziewczynę za dłoń i poprowadził ją do mojego prywatnego boksu w najlepszym miejscu. Znajdował się on na podwyższeniu, w dodatku był on oddzielony od reszty sali dlatego było tam dużo więcej miejsca. Na spokojnie zmieściłby się tam trzydzieści gości czekających przed klubem. Jednak to był mój kąt i moje miejsce. Dlatego nikt inny tutaj przebywać nie będzie prócz mnie lub moich przyjaciół. Reszta naszej paczki już tam była. Oczywiście pili alkohol i palili trawkę oraz zwykłe papierosy. Na stole widać było, że niedawno ktoś wciągał kreskę zapewne mojego towaru. Zasiadłem na swoim miejscu i spostrzegłem jak dziewczyny powoli zapoznają się z całym towarzystwem. Aaron przywołał kelnerkę, która dobrze nas znała ponieważ miała do obsługi tylko nasz boks. Nieraz miała ostry zapierdol, a nieraz w ogóle nikt się tutaj nie zjawiał więc miała po prostu wolny wieczór. Siedziała na tyłku i zarabiała. Oczywiście dziewczyna była mi znana ponieważ tylko takie osoby zatrudniam do takich stanowisk. Nieraz wiele się tutaj mówi i wiele się robi, a wiem, że ona nic nie powie. Zresztą zapewne by się też bała komuś powiedzieć co tutaj się dzieje. No ale cóż, zarabia bardzo dobre pieniądze jak na kelnerkę dlatego nie gardzi tą pracą. Zwłaszcza, że ma chorą matkę, którą się zajmuje. Dlatego praca tylko na noc jej bardzo odpowiada.
- Gabriell. - powiedział do mnie Zack, a ja spojrzałem na niego. Chłopak przybliżył się do mnie.
- Miałem problem ostatnio. Wiesz, że moi małolaci roznoszą twój towar i nieraz mają lekkie bójki. Jednak dziś zabili mi dzieciaka. Miał siedemnaście lat. Nie wiem kto go zabił. Ale kurwa, kto zabija zwykłego dilera. Dopiero zaczynał nie mógł więc zrobić sobie wrogów w tym kierunku. Zresztą na jego ciele coś było. - mówił do mnie, a ja patrzyłem cały czas na roześmianego Aarona, który siedział tuż obok Julie, ta za to obok miała Izzy, która chyba dość dobrze dogadywała się właśnie z Izabell.
- Co to było? - zapytałem i wróciłem spojrzeniem na chłopaka, który właśnie szukał czegoś w kieszeni. Wyjął z niego nieśmiertelnik, który był mi dobrze znany. Każdy mój człowiek taki posiadał. Nie wszyscy nosili go na szyi, niektórzy w kieszeni, inni w samochodzie, ale każdy miał go zawsze blisko siebie. Nawet teraz można zobaczyć, że niemal wszyscy zgromadzeniu tutaj posiadają takie same nieśmiertelniki. Była na nich data dołączenia oraz ich inicjały znane tylko mi i ojcu oraz ich rodzinom. Mają obowiązek niepokazywania nikomu tych jebanych nieśmiertelników, nawet innym członkom. Tylko i wyłącznie mi, ojcu i jebanej rodzinie, którzy po prostu mogą go zobaczyć bo gdzieś go zostawią. Jednak zwykle nie zwracają na to uwagi.
- Kurwa. - wziąłem nieśmiertelnik do swojej dłoni. Inicjał, który przeczytałem sprawił, że od razu wstałem od stołu. Wyjąłem telefon z kieszeni i zdenerwowany odszedłem od towarzystwa. Potrzebowałem świeżego powietrza. Liczby, które znajdywały się pod inicjałem wskazywały datę dołączenia mojego kuzyna. Jeżeli mu się coś stało będę bardzo, ale to bardzo wkurwiony. Przecież ojciec mnie zajebie, że wplątałem go do mafii, a nie umiem go obronić. Chłopak miał zaledwie osiemnaście lat. W czasie drogi odblokowałem telefon i zadzwoniłem do kuzyna.
- Co jest? - kiedy usłyszałem jego głos kamień spadł mi z serca. jednak ciężar wisiorka w dłoni sprawił, że ze poczucia zmartwienia przeszedłem na wkurwienie.
- Gdzie masz jebany nieśmiertelnik? - zapytałem i usłyszałem jak chłopak się zapowietrza.
- Miałem go w samochodzie... poczekaj. - powiedział, słyszałem jak schodzi po schodach, a ja ze zdenerwowania odpaliłem papierosa. Zrobiło mi się gorąco przez co zdjąłem kurtkę. Byłem w miejscu gdzie tylko moi znajomi mogą wyjść dlatego nie przejmowałem się bronią zwisającą tuż obok mojego biodra.
- Nie mam go. Kurwa. Ktoś musiał mi go zajebać. - powiedział i usłyszałem jak uderza w kierownice przez co moje uszy płakały od klaksonu.
- Mam go. Z kim dziś jeździłeś? - zapytałem i zaciągnąłem się znów papierosem. Kurtkę rzuciłem na stół który znajdował się naprzeciwko mnie.
- Z kilkoma osobami ze szkoły. - powiedział jedynie, słyszałem w jego głosie złość i przejęcie. Wie ile nieśmiertelniki dla nas znaczą i jak ważne jest by go pilnować.
- Przywiozę ci go jutro. Wyślij mi listę nazwisk.- powiedziałem i wyrzuciłem niedopałek do kosza.
- Ale...
- Nie ma ale, kurwa Taylor zginął chłopak, a przy nim znaleźliśmy twój nieśmiertelnik. Nie interesuje mnie to, że się z kimś przyjaźnisz! Masz mi wysłać jebane nazwiska. Najlepiej z adresami. - mówiłem wściekły na chłopaka. Wiedziałem, że chłopak naprawdę musi być zdenerwowany, a może nawet przestraszony sytuacją? Dołączył do nas niedawno, pierwszy raz jest wmieszany w zabójstwo. No niestety ale musiałem go w to wplątać. Mam nadzieje, że nie będzie miał na sumieniu chłopaka. Kiedy usłyszałem jak drzwi wyjściowe się otwierają i zamykają od razu odwróciłem się w tamtą stronę. Zauważyłem Izzy z Izabell, która właśnie wyjmowała papierosa. Serio kurwa? Tak to palicie w jebanym klubie, atak to trzeba wyjść na dwór?! No ja pierdole.
- Muszę kończyć. Masz mi wszystko wysłać. - powiedziałem i rozłączyłem się. Od razu założyłem kurtkę mimo iż dobrze wiedziałem, że Izzy już dawno zauważyła moją broń. Zdecydowanie nie była tym zadowolona.
- Coś się stało? - zapytała Isabell, a ja zamknąłem powieki i westchnąłem bardzo ale to bardzo zmęczony. Czy ja nie mogę spędzić chociaż jednego wieczora w spokoju?
- Taylor zgubił nieśmiertelnik. - powiedziałem jedynie, a dziewczyna zapowietrzyła się wręcz. Izzy, która patrzyła raz na mnie raz na dziewczyna nie rozumiała powagi sytuacji, w jakiej właśnie byliśmy.
- Mam go, jednak znaleźliśmy go w bardzo nieodpowiednich warunkach. - rzekłem i wsadziłem nieśmiertelnik do kieszeni.
- Kurwa! O czym wy mówicie?! Czemu masz kurwa broń? I czemu ty się tym nie przejmujesz?! I czemu mówicie o jebanych nieśmiertelnikach jakby to była najważniejsza rzecz na świecie?! - powiedziała Izzy bardzo zła. Jeszcze brakuje tego by tupnęła nogą. Oparłem się o stół i wyjąłem papierosy z kieszeni. Isabell już dawno odpaliła swojego, a ja włożyłem fajka do ust i podpaliłem.
- Gdyby co mam pozwolenie na broń. Nie martw się o to. Co do nieśmiertelników jest to rodzaj... po prostu, każdy z naszej paczki go ma. To coś ważnego dla nas, rodzaj symbolu. - odpowiedziałem na jej pytania i wzruszyłem ramionami. Potrzebowałem trawy by się uspokoić jednak na razie muszę zaspokoić się papierosami.
- To nie ważne! Czemu bierzesz broń na imprezę! - krzyknęła na mnie, a ja spojrzałem na nią w szoku. Ta dziewczyna chyba nie zdawała sobie sprawę z tego na kogo krzyczy i w jakim stanie jest ta osoba. Izabell skuliła się w kącie kończąc papierosa i patrząc bardzo ostrożnie na dziewczynę.
- Izzy... - powiedziała cicho czego chyba dziewczyna nawet nie usłyszała. Nadal patrzyła na mnie i czekała na odpowiedź. Prychnąłem z lekkim uśmiechem, a Isabell zamarła.
- Dla bezpieczeństwa. Zresztą tylko jeden ochroniarz tutaj posiada broń. W dodatku nie zawsze plączą się tutaj mili ludzie. - odpowiedziałem na jej pytanie. - Czy masz do mnie jeszcze jakieś zażalenia? - dodałem i odepchnąłem się od stołu i podszedłem do dziewczyny. Stanąłem krok od niej, a Izzy musiała zadrzeć głowę w górę by w ogóle mnie zobaczyć.
- Że stoisz za blisko. - powiedziała i odwróciła się na pięcie podchodząc do przerażonej Izabell, która zdecydowanie zdawała sobie sprawę z tego, że może stać się coś złego. Nie planowałem jednak niszczyć tego wieczoru jeszcze bardziej.
- Chodźcie do reszty. - powiedziałem jedynie i podszedłem do drzwi, które otworzyłem i czekałem, aż dziewczyny wejdę. Isabell niemal od razu rzuciła się do wejścia. zdecydowanie należała do osób potulnych jak baranek. Izzy jednak cały czas stała na swoim miejscu z założonymi dłońmi na biodrach.
- Wchodzisz? - zapytałem, a ona nie odpowiedziała na moje pytanie. Jeszcze obrażonej kobiety mi brakowało tutaj.
- Nie, chce trochę... ochłonąć. - powiedziała, a ja westchnąłem i podszedłem do stołu i usiadłem na nim.
- Co robisz? - zapytała, a ja wyjąłem papierosa i odpaliłem go.
- Nie będziesz siedziała tutaj sama. - powiedziałem, a ona zmarszczyła czoło zdziwiona. Wzruszyłem ramionami widząc jej minę. Kiedy zadrżała pod wpływem zimna zdjąłem kurtkę i wyciągnąłem ją w jej stronę.
- Nie chce. - powiedziała jakby zła. Zmarszczyłem czoło zdziwiony.
- Widzę, że ci zimno, załóż ją. - rzekłem nadal trzymając wyciągniętą kurtkę w jej stronę.
Izzy? Mam nadzieje, że cie nie zanudziłam
+60 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz