Weekend wystarczył, bym rzucił w przepaść wszelkie odczucia kurczowo trzymające się piątkowej libacji, którą musiałem rozdzielać. Jednak ponowne wejście na placówkę, rzut okiem na uczniów kręcących się na korytarzu sprawia, że wszystko ponownie wezbrało we mnie, ale nie dlatego, że poimprezowali. Nie oszukujmy się, wiem, jaka jest Mia i jej grupka w klasie, którą sama napędza. Za wymalowaną, uroczą buzią i za aurą przyjaźni czai się prawdziwa diva, mająca polewkę z każdego głupiego powodu, a w tym przypadku napruta nowa dziewczyna w klasie wydawała się ku temu idealną wymówką. To o to się martwiłem — że Leah zniszczy sobie ostatni rok w klasie. Że Mia go zniszczy. Bez względu na to czy rok, czy trzy lata, bo i to, i to jest koszmarem. Parę lat temu, kiedy sam zacząłem technikum, były podobne sytuacje. Ludzie zdawali się w tym samym calu okrutni, co dziś. Nie mówię o sobie. Moja wyjątkowo nieśmiała koleżanka z klasy, z którą nie rozmawiałem często, zakopała się na wieki w swoim smutku i po ostatniej zakrapianej imprezie, na jakiej ją wyśmiano za to, że się upiła, nie wyszła z domu, aż do momentu, w którym, jak się okazało, nie wyszła ze szpitala. Wszystko, nawet najmniejszy, niewinny żart może mieć niewyobrażalne, fatalne skutki, i powtarzano mi o tym na każdej radzie pedagogicznej zaraz obok tego, że „są uczniowie, których trzeba bezzwłocznie temperować”.
Nie sądzę, by Leah była tak słaba psychicznie, ale zostańmy przy oczywistym fakcie, że po prostu, najzwyczajniej w świecie, podjuszały mnie takie niedojrzałe akcje. Tak bardzo, że myśląc o tym czułem, jak cegiełka mojej osobowości osuwa się, a za nią cała reszta, odsłaniając prawdziwego sukinsyna gotowego ustawić rzeczywistość i dostosować ją pod siebie.
*
Przybieram dziwny wyraz twarzy, jakbym nie dowierzał Leah, że zdołała w weekend załapać cały pierwszy rozdział, który jej sprawiłem. Niemniej otwiera mi to furtkę do wysłania kolejnego, przez co szybko zdamy tę kwalifikację. W sensie, że ona. Dzwonek na lekcję sprawia, że cały się spinam, raz po raz omiatając wzrokiem rozbawionych uczniów wchodzących tłumnie do sali. Mojej uwadze nie umyka dziwne szturchnięcie Leah, po którym następuje śmiech, w jakim wtóruje komuś przynajmniej połowa klasy. Chichoty z tyłu ciągle przetaczają się między uczniami, a błyszczące, rozbawione spojrzenia sięgają pierwszej ławki po mojej lewej. Leah garbi się nad blatem, jakby odczytywała myśli rówieśników na swój temat. W głębi łudzę się, że nie rozmawiają o niej, ale nadzieja matką głupich w tym przypadku.
— Dobra, dobra, pozwólcie, że teraz ja zabiorę głos. — Odchrząkam. — Jak minął wam weekend, kochani? — Cedzę powoli, starając się, by mój głos nie brzmiał zbyt srogo. Jednak wszyscy w okamgnieniu wydają się wiedzieć, co mam na myśli. Mia — przede wszystkim. Nie wszyscy na pewno byli na imprezie, ale czuję, że większość. Są zgrani, tego nie mogę im odmówić. Ale głupi jak piętnastolatkowie.
— Intensywnie — śmieje się Tyler. Zastanawiam się, czy to właśnie nie on wychodził z Leah. — A jak tam psor, wyspał się?
Nie jestem profesorem, to tylko slang.
— Miałem z tym małe trudności — naśladuję jego ton. — W mieszkaniu obok zalęgła się jakaś dzicz, którą musiałem uciszać.
— Niech psor da spokój! — odparowuje Mia. — Przecież jest psor młody, powinien zrozumieć.
— Rozumiem — rzucam jej szybki uśmiech. — Ale zastanawiam się, na ile w was odpowiedzialności i koleżeństwa, by zostawiać niektórych samych pod blokiem albo pod mieszkaniem. Mamusia was odebrała? Spoko, nie ma sprawy. Ale skoro już organizujecie imprezę ze znajomymi, może dobrze zadbać o to, by każdy bezpiecznie poszedł w swoją stronę? Mia?
Dopóki sam nie wsłuchuję się w swój ton, nie zdaję sobie sprawy, że przemawiam chłodno. Może i jestem młody, powinienem zachować duży dystans do libacji swoich wychowanków, ale nie zamierzam przepuszczać im tego, ile błędów popełniają, które mogą zaowocować czymś naprawdę złym i czego w przyszłości będzie można żałować. Wychowawca od czegoś jest, prawda?
Reszta całkiem się ucisza, a ja łapię spojrzenie Mii. Jej policzki zachodzą rumieńcami wstydu.
— Przenocowałam resztę — mamrocze. — Jestem czysta.
— Nie wszystkich — silę się, żeby nie spojrzeć na Leah. Unoszę wzrok na całą klasę. — To nie moja sprawa, co robicie ani jak traktujecie innych. To kwestia waszego poczucia odpowiedzialności i dojrzałości.
— Komuś tu widocznie brakuje dojrzałości — rzuca Michael, podśmiewając się z Leah, w którą teraz wbija drwiący wzrok. Dziewczyna bez problemu przyjmuje to z kamienną twarzą, nie bojąc się spojrzeć mu w oczy. — Jak chcesz się przypodobać, nowa, to upijaniem się nie zaimponujesz... chyba, że ulicznych zboczeńców.
— Przypodobać się? — drwi w odwecie. — Komu, bo chyba nie tobie? — lustruje go wzrokiem z kpiącym uśmiechem.
— No nie wiem. Może Tylerowi? Nieźle się do niego przymilałaś — śmiał się jeden z drugim, a po chwili po klasie przelatują już dźwięki przypominające próby wycia psów z poderżniętymi gardłami. — Nic z tego nie będzie? — Michael zaczepia ją ponownie, udając smutek.
Słucham ich jak w transie, marszcząc brwi. Rozumiem, że mogą być wobec mnie swobodni, ale nie sądziłem, że odkryją przede mną swoje brudne tajemnice. Czy na mnie w jakiś sposób wpłynęły? Nie.
— Tyler upadł tak nisko, że imponują mu pijące dziewczyny? Tego nie wiedziałam — urywa, odwracając się do niego plecami. Tyler wbija w nią wzrok tak, jakby zaraz po przerwie miał przygwoździć ją do ściany i wykrzyczeć słowa, których nie chciałem znać.
— Pijące dziewczyny? Nie, miałem na myśli kur... — zawiesza głos, gdy mocno uderzam w ławkę, zaciskając szczękę. Z jakiegoś powodu to Michael jest dzisiaj głosem Tylera, choć gdybym miał taki wybór, nie pozwoliłbym się odezwać żadnemu z nich, bo to obniży IQ całej ulicy, na jakiej stoi szkoła.
— Dość. Dopiero zaczynamy rok i nie będę tolerować takich zachowań — odpieram. — Jeżeli się nie lubicie, to chociaż się szanujcie, inaczej wyciągnę z tego konsekwencje. Lubię was, ale zachowujecie się jak dzieci, którym brakuje wrażeń. Wasza koleżanka jest nowa — ciągnę — nie wnikam w sposób, w jaki się przed wami zachowała, ale pragnę przypomnieć, że wszyscy byliście w podobnym stanie.
Odpowiada mi cisza.
— Wydaje wam się, że ją usprawiedliwiam? Nie. — Wzruszam ramieniem. Może ma kaca moralnego, może ją to nie obchodzi, ale to z pewnością nie była moja sprawa. Może właśnie linczuje mnie w myślach za to, że poruszam jej temat, ale nie mogę na to zważać z racji, że chcę na nich wpłynąć. — Mamy ostatni rok. Los chciał, żebym to ja się wami zajął, więc dopóki żyję, co się pewnie szybko nie zmieni, macie się tolerować. Każdy łapie?
Pomruki i szmery przetaczają się po klasie jak niewyraźny szum wiatru po liściach. Wiem, jak to jest. Kiwanie głową na znak zrozumienia, które może równie dobrze znaczyć „dobra, pogadaj sobie” i powrót do starych nawyków.
Po lekcji mam długą przerwę i okienko. Wychodzę na teren szkoły z dołączonym parkingiem, a to samo robi większość uczniów, korzystając z przyjemnej, jeszcze delikatnie letniej pogody. Marszczę brwi, bo ogrzewa mnie popołudniowe słońce, które wysoko góruje na nieboskłonie. Kiedy bezwiednie opieram się o tył Mercedesa i wyjmuję z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę, słyszę stukot obcasów zmierzający ku mnie.
— Co robię źle? — pytam pani Norris, która staje obok mnie. To kobieta po czterdziestce, która uczyła mnie polskiego w tym technikum.
Co by się nie działo w otoczeniu mojej rodziny, mnie, ja zawsze czułem się odpowiedzialny za wszystko, a w szczególności za naprawę tego. Czasem obwiniam się za coś, co bezpośrednio mnie nie dotyczy — na siłę szukam dobra w ludziach, którzy na to nie zasługują. Bezsensownie ściągam z nich winę, jakby nie potrafili być za siebie odpowiedzialni.
Teraz w mojej klasie źle się dzieje zaledwie parę dni po rozpoczęciu. A ja muszę ogarnąć to najszybciej, jak się da, o ile będą ze mną współpracować. Nie zdaję sobie jeszcze sprawy z tego, jak ciężkie zadanie to będzie.
— Co masz na myśli? — marszczy brwi, choć mam wrażenie, że to przez to, że światło słoneczne jej przeszkadza. — Trudności wychowawcy? — Uśmiecha się pod nosem. W międzyczasie zdążam odpalić papierosa i zaciągnąć się palącą gardło nikotyną.
— Oj tak — rzucam uśmiechnięty. — To ledwo drugi tydzień szkoły.
— Pamiętaj, że młodzież zawsze będzie młodzieżą — odpiera. — Ma swoje problemy i bywa nieodpowiedzialna, a ty oprócz podarowania im puenty nie zrobisz nic z tym. Nie jesteś ich rodzicem, tylko wychowawcą. Zauważaj różnicę. Popychaj ich w stronę dobrych decyzji, ale nie rozwiązuj niczego za nich.
Mam po prostu patrzeć, jak najeżdżają na Leah?
— Racja. — Kiwam głową, choć w rzeczywistości nie wiem, co o tym sądzić. Mój umysły rozpromienia tylko myśl, że zrobię wszystko, co mogę, żeby być w porządku.
Kolejny raz przykładam papierosa do ust, jednak moją uwagę przykuwa Michael z Tylerem, którzy mówią coś między sobą. Jesteśmy od siebie na tyle daleko, bym nie słyszał ani słowa. Złowieszcze uśmieszki na ich twarzach nie dają mi żadnej pozytywnej myśli, ani tym bardziej to, że właśnie ruszyli za budynek szkoły. W stronę, w którą poszła Leah.
Przepraszam swoją koleżankę z pracy, chociaż, cholera, nie miałbym nawet odwagi tak powiedzieć, i ruszam za chłopakami. Chowam się w cieniu ściany, nie zatrzymując się ani na moment, aż docieram do wąskiej uliczki ukształtowanej w niepełny kwadrat, z czego każda ściana należy do budynku szkoły. Chociaż pierwszoklasiści zwykle palą tu w odizolowaniu od innych, dzisiaj obecność starszych kolegów musiała zmusić ich do odwrotu.
Gniew ściska mnie w żołądku, gdy zauważam Michaela z Tylerem skierowanych do ściany. Jeden opiera rękę o chropowatą powierzchnię budynku, drugi trzyma ręce w kieszeni, ale łączy ich to, że oboje śmieją się drwiąco. Chwilę zajmuje mi zorientowanie się, ze rozmawiają z Leah. Robię parę kroków do przodu, rzucam papierosa na posadzkę zaścieloną wypalonymi petami i gaszę go butem.
— Hej! Co tu się dzieje? Tyler, Michael? — podnoszę głos. — Nie tak wygląda integracja w technikum, zapomnieliście?
Leah?
+20 PD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz