6 kwi 2020

Od Leah C.D Cato

     Moje nogi pulsują tępym bólem, kiedy wysiadam ze sportowego auta mężczyzny. Mojemu spojrzeniu nie umyka poruszająca się firanka, co świadczy jedynie o tym, iż w domu jest moja mama i prawdopodobnie zacznie swój wywiad nim ja zdążę przejść przez próg domu. Nie jestem materialistką i normalnie nigdy nic podobnego nie przeszłoby przez moje myśli, ale w obliczu tej sytuacji cieszę się, że... Cato nie jeździ najtańszym samochodem. I broń Boże, nie chodzi tu o pieniądze - no, może nie i, bo mojej matce owszem. Tym bardziej, jeśli nas widziała przez okno. I bardzo możliwym jest, że ja i chłopak już nigdy się nie zobaczymy, ale nawet to nie jest dla niej ważne. Prawie słyszę jej piskliwy głos w mojej głowie, mówiący coś w stylu „z kim ty się prowadzasz?!". Oczywiście, to zawsze jest pytanie retoryczne i na tym się nie kończy. Znając ją, w tym momencie leci wiązanka pod tytułem „wsiadasz do byle jakiego samochodu należącego do kogoś takiego?!", a także „a wiesz przynajmniej czym zajmują się jego rodzice?!". I tu bym ją zmartwiła i jednocześnie napytała sobie biedy, bo jedyne, co wiem o tym chłopaku, to jego imię, które także poznałam kilkadziesiąt minut temu. Niestety, w obliczu Quinby Solberg w zapomnienie odchodzi nawet fakt, iż mam dziewiętnaście lat i jestem za siebie odpowiedzialna. Zawsze przekłada nad tym słowa „jesteś moją córką i się o ciebie martwię!", ale wszyscy dobrze wiemy, że ona nie wie co to miłość, ani chociażby troska o drugiego człowieka.

     Kiedy się żegnamy, i kiedy z cichym trzaskiem zamykam za sobą drzwi, mam ochotę zwymiotować. Przepełnia mnie niechęć do matki i rozmowy z nią, siłą woli powstrzymuję się, aby nie przewrócić oczami. Nie żałuję, że pozwoliłam mężczyźnie, aby nie podwiózł. Po ciężkim treningu nigdy nie chce mi się wracać autobusem, a potem iść jeszcze kilometr z przystanku, tak więc tego dnia chłopak okazał się wybawieniem. Pierwszą sprawą jest to, że dużo na tym skorzystałam i wiszę mu przysługę, drugą to, że zwyczajnie podoba mi się jego towarzystwo i naprawdę nie czułam oporów, ani nie miałam nic przeciwko, aby spędzić w jego towarzystwie jeszcze trochę czasu.
     — Kto to był? — słyszę, kiedy upuszczam ciężką, materiałową torbę na ziemię. Wraz z moimi sztybletami, których nie chciało mi się zmieniać, nanoszę do domu piasku, kwarcu i ziemi, na co moja matka nabiera powietrza, wyraźnie powstrzymując się od kąśliwego komentarza. Dobrze wiem, że jej priorytetem jest teraz dowiedzenie się jak najwięcej o tajemniczym chłopaku z superdrogiego Mercedesa, ale w innym przypadku przez następne kilkadziesiąt minut trułaby mi głowę o bałaganie, który narobiłam.
     — Cato.
     — Cato? — oczami wyobraźni widzę, jak unosi brwi, a jej usta pomalowane czerwoną szminką zaciskają się do wąskiej linii.
     — Cato — niedbale wieszam bluzę na wieszaku, chwytam torbę i wymijam ją, kierując się do kuchni. Czuję jak kobieta obserwuje każdy mój ruch, co dzisiaj wyjątkowo mocno wyprowadza mnie z równowagi.
     — Może powiedziałabyś o nim coś więcej? — ponownie zagaja, a ja dobrze wiem, że nie da sobie spokoju tak szybko.
     — Po co? Chcesz go poznać, to się z nim umów. Ja nic nie wiem — silę się na neutralny ton, biorę z szafki litrową butelkę wody, po czym kieruję się w stronę schodów. Chcę wejść do pokoju, zamknąć się w nim i zniknąć dla niej już do końca dnia.
     — Gdzie ty idziesz z tą wodą? — słyszę za sobą jej rozgorączkowane kroki, ale o dziwo, nie zatrzymuję się, nie uchylam się przed jej spojrzeniem, ani nie ulegam, jedynie robię to, co zamierzałam. — Chcesz pić, to nalej sobie do szklanki i się napij! — przewracam oczami, przechodząc przez próg pokoju, a następnie trzaskam drzwiami. Musiała mieć dzisiaj męczący dzień w pracy, skoro podchodzi do mnie tak łagodnie. W innym przypadku wyszarpnęła by mi wodę z rąk, nawet nie pozwalając się napić, a potem warknęła coś w moją stronę, modląc się do Boga dlaczego ma taką córkę.
     Z ulgą przyjmuję fakt, iż ta daje sobie spokój. Najwidoczniej ani ona, ani ja nie mamy dzisiaj humoru do kłótni. Ojca nie ma w domu, Joachima podobnie, jesteśmy skazane na własne towarzystwo przez kolejne x czasu. Chociaż, nie żebyśmy nie były nawet, kiedy ktoś inny jest w domu, bo mój brat najczęściej nie wyłania się ze swojej nory, a ojciec gdyby mógł, wyprowadziłby się do swojego biura w firmie. I bardzo dobrze go rozumiem. Pierwsze, co robię, to długi prysznic. Jutro jest mój pierwszy dzień w szkole, dokładniej to rozpoczęcie. Zupełnie nie jestem w temacie - wiem tyle, ile jest napisane na stronie szkoły. Bo dojazd do niej, odszukanie sali gimnastycznej, klasy 120B i mojego wychowawcy jest dla mnie czarną magią. Nie znam też zupełnie nikogo, kto mógłby mnie poinstruować, a niepokój, który teoretycznie powinnam zacząć odczuwać dopiero jutro rano, narasta już teraz z każdą następną chwilą. Już raz przekonałam się, że bycie nową jest okropnym uczuciem i niestety właśnie przychodzi mi się zmierzyć z tym po raz drugi. Mam tylko nadzieję, że nowe społeczeństwo, w które zamierzam wkroczyć wraz z jutrzejszym dnie, okaże się wyrozumiałe - choć na to nie liczę, bo w końcu są mniej lub bardziej zintegrowani. Dużo łatwiej by mi było, gdybym dołączyła do nich w pierwszej klasie, a nie w czwartej, choć w obecnej sytuacji pocieszam się tym, że "nawet jeśli okaże się, że to porażka, to tylko rok". A rok, w porównaniu z wszystkimi czterema, to pestka.
     Następnego dnia nerwy i stres pożerają wszystkie moje chęci do życia. Przenoszą się również na moją twarz, zostawiając po sobie ślady w postaci fioletowych sińców pod oczami, będącymi skutkiem nieprzespanej nocy. Nie udało mi się zasnąć, mimo że przez trening byłam wykończona - teraz za to płacę. W półprzytomna, naciągam na siebie czarną, obcisłą sukienkę do połowy uda i z długim rękawem, na to narzucam skórzaną kurtkę. Rozczesuję włosy, nakładam delikatny makijaż i schodzę do kuchni z cierpiętniczą miną. W domu jestem tylko ja i Joachim, który w ciszy je swoje naleśniki przy wyspie kuchennej. Dziękuję Bogu, że matka i ojciec wyparowali wcześnie rano; mój humor poprawia się o jedną setną kiedy dochodzi do mnie, że nie muszę się z nimi użerać. W innym przypadku ten dzień byłby dwa razy cięższy. Joachim nie odzywa się do mnie, kiedy wchodzę do kuchni. Nie przerywa także jedzenia, a ja prycham w duchu widząc jego idealnie ułożone włosy i białą, nieskazitelną koszulę. Nie, żebym była niechlujna - po prostu nie mogłam wytrzymać widoku jego doskonałości, która była tylko złudzeniem i przykrywką. Z lodówki wyjmuję sok i pociągam z gwinta kilka łyków, korzystając z tego, że nie ma w domu nikogo, kto tylko mógłby mnie zrugać. Joachim posyła mi oburzone spojrzenie, które wygląda jak ostrzeżenie, ale nic sobie z tego nie robię, chwytając jabłko do ręki.
     — To cześć i pa — mówię na odchodne, a mój głos jest przepełniony ironią do tego stopnia, że aż byłabym niegodna nazwiska Solberg, gdyby usłyszała to moja matka.
     Autobus łapie w ostatniej chwili, potem zagapiam się i o mało nie przejeżdżam swojego przystanku. Moje myśli zajęte są zupełnie nie tym, czym powinny, a skórki przy paznokciach od rana błagają o pomstę do nieba. Oczywiście, wszystko to ze stresu, bo z czego by innego? Kiedy staję przed szkołą, której lokalizację sprawdziłam na mapie dnia poprzedniego, czuję się tak strasznie zagubiona, jak jeszcze nigdy dotąd. Otacza mnie masa ludzi, którzy wyglądają na pewnych siebie i takich, którzy doskonale wiedzą co robią i gdzie idą - i pewnie w rzeczywistości tak jest. Rozpoczęcie roku pierwszoklasistów już dawno się odbyło, teraz są tutaj tylko stali bywalcy. Wszyscy, a przynajmniej duża większość zgromadzonych siedzi w grupkach wraz ze swoimi znajomymi, tylko ja stoję pośród nich ze spuszczonymi wzdłuż ciała rękoma, nie bardzo wiedząc dokąd iść. Postanawiam ruszyć w stronę budynku, od którego dzieli mnie kilka metrów. Minuta i znajduję się w jego wnętrzu, także wypełnionym po brzegi uczniami. Na szczęście, hala jest dobrze widoczna i w zasięgu mojego wzroku, więc nie tracę kolejnych minut na jej odnalezienie i z cichym westchnieniem ulgi, zasiadam na trybunach.
     Krótkie przedstawienie, które przygotowano, nie mówi mi zupełnie nic o szkole. Właściwie, zapisała mnie tutaj matka, tak więc nie miałam nic do powiedzenia, jeśli chodzi o placówkę, w której to miałam się uczyć. Po mowie, którą przygotował dyrektor, wszyscy zaczęli wstawać, a ja poczułam, jak poziom mojej paniki narasta. 120B, 120B, 120B... Gdzie jest, do cholery, 120B? Nerwowym ruchem poprawiam skórzany pasek czarnej, niewielkiej torby, który spoczywa na moim ramieniu. Nie jest ciężka, a jednak mam wrażenie, że wżyna się w moją skórę. Z westchnieniem patrzę na wszystkie poszczególne klasy, lustrując wzrokiem cyferki ponad nimi. Jestem zirytowana do granic możliwości, kiedy żadna sala nie jest tą prawidłową. Znajduję ją po kilku dobrych minutach, kiedy korytarze pustoszeją. Spóźnienie pierwszego dnia nigdy nie jest dobre, ale się zdarza i nikt nie powinien mnie za to winić, czyż nie tak? Staję przed drewnianymi drzwiami i odchrząkam, starając się opanować swoje rozszalałe nerwy. W końcu uznaję, że nie ma sensu zanadto się stresować i nie daję sobie czasu na zastanowienie, a tym bardziej rezygnację, szybko otwierając drzwi. Kręci mi się w głowie, kiedy przechodzę przez próg, obrzucam klasę wzrokiem i nie mylę się - każdy jednakowo zawzięcie się we mnie wpatruje. Zamykam za sobą drzwi i odwracam się w stronę nauczyciela, a kiedy dochodzi do mnie, kim jest, otwieram lekko usta ze zdziwienia.
     — Dzień dobry — mówię, starając się nie zdradzić po sobie niepewności, którą w tamtym momencie odczuwam. — Przepraszam za spóźnienie. Nie mogłam odnaleźć sali — przestępuję z nogi na nogę. On, on nauczycielem?!

Cato?
+20PD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz