Jasne światło z niezaciągniętych rolet niezmiernie mnie denerwowało, ale kiedy moje zmysły podsumowały wszystkie bodźce, które do nich doszły, zrozumiałam, że nie jestem u siebie, nie wiem która godzina, co jest za dzień, ani kim jestem. Przetarłam oczy dłonią ściśniętą w pięść, rozglądając się po pokoju. Natrafiłam wzrokiem na torbę leżącą niedaleko mnie, a telefon w jej wnętrzu utwierdził mnie w przekonaniu, że było późno, bardzo późno. Wzięłam szybko rzeczy, schodząc w pośpiechu. Co prawda, była sobota, ale ani pora dnia, ani dzień tygodnia nie zwalniały mnie z obowiązków. Niestety. Gdy zaszłam do kuchni, na wysokim chokerze siedział Conrad, jedząc śniadanie. Po jego córce nie było śladu.
– Cześć, matko, nie wiem jak to się stało, że nie jestem u siebie w domu, ale dziękuję, że mi pozwoliłeś zostać. No i muszę szybko wracać, miałam o piątej zaczynać treningi z moimi końmi, tymczasem jest dziewiąta, a one nawet jeszcze nie zjadły – złapałam się za głowę w przypływie emocji, czując natłok obowiązków, których waga powiększała się z każdą minutą.
– Spokojnie, odwiozę cię, pomogę ci. Ale zjedz – delikatnie położył ręce na moich barkach i skierował do stołu – Małej nie ma. Jest w przedszkolu. A ja nie mam dzisiaj nic w pracy.
– Wyciągnąłeś mnie wczoraj do baru, więc potem ty będziesz odwalał za mnie część roboty, bo i tak jestem do tyłu – wskazałam na niego palcem, jednak nie byłam zła, w końcu to ja zasnęłam w jego domu, a on po prostu chciał dobrze się zachować, że pozwolił mi przenocować. Wzięłam do ręki widelec i zaczęłam jeść ze smakiem jajecznicę z tostami.
– Będę, taki miałem plan. Lubię sie trochę poruszać po udanej nocce - Mruknął i upił łyka kawy, a ja ochoczo przytaknęłam, wstając natychmiast. Szybko włożyłam pusty talerz i sztućce do zmywarki, która akurat byla otwarta, po czym stanęłam nad mężczyzną jak kat nad męczeńską duszą, zakładając ręce na piersi, a jedna z moich nóg tupała niecierpliwie w podłogę.
– Jezu, chcesz kawy? – spytał, oferując mi kubek z czystą wredotą odczuwalną w głosie.
– Nie – pokręciłam przecząco głową.
– To słucham, co dla pani?
– Jakbyś nie wiedział – prychnęłam, wyrzucając ręce w powietrze. – Teraz zamierzam pójść do twojego samochodu, a ty zamierzasz jak najszybciej do mnie dołączyć, ale dopij to okropne coś, taka wredna nie będę – wytknęłam mu palcem kawę, machając mu na „sayonara", po czym wyszłam z domu, łapiąc po drodzę jeansową kurtkę, w której początkowo się tutaj znalazłam. Przyszedł niedługo później, wsiadając, przy okazji otworzył mi drzwi.
– Dama czeka? – spytał perfidnie.
– Co więcej, ma nadzieję, że się już doczekała – mówię z podniesionymi brwiami, zakładając okulary przeciwsłoneczne na nos. Pogoda łaskawie obdarzyła nas dzisiejszego dnia świetną, ciepłą i jakże słoneczną porą.
Jechaliśmy w przyjemnej ciszy, a ja przyglądałam się drzewom, które z minuty na minutę zaczęły niepokojąco szybko mijać mi przed oczami. Ze zdenerwowaniem zacisnęłam ręce w pięści, patrząc się wprost na własne kolana, jednocześnie czułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Starałam się z całych sił opanować własne ciało i uformować przyspieszający oddech, jednak, jak wcześniej zdążyliśmy zauważyć, nie wszystko szło tego dnia po mojej myśli, to również nie. Siedziałam bez ruchu z zamkniętymi oczami, mając nadzieję, że lada moment dojedziemy na miejsce. Trzęsące się ręce schowałam pod uda, udając, że przecież wszystko jest w porządku, a w rzeczywistości powodem mojego zachowania jest jedynie zmęczenie.
– Wyspałaś się? – poczułam gwałtowne przyspieszenie, miałam wrażenie, że wnętrzności podeszły mi do gardła, które z resztą aktualnie bylo związane w supeł i blokowało mi jakikolwiek dopływ tlenu.
– Tak – wychrypiałam, czując jednak zbliżający się wielkimi krokami, atak paniki, który nieszczęśliwie dosięgał mnie jedynie w takich przypadkach, ale skąd Conrad miał wiedzieć? – zwolniłbyś? – jęknęłam. Popatrzył sie natychmiast na mnie, zwalniając.
– Stało się coś? Źle się czujesz?
– Trochę mi słabo – westchnęłam, czując się trochę bezpieczniej. – ale już lepiej, jedź, nie przejmuj się.
– Jesteś pewna? – sięgnął po wodę, która leżała na tylnym siedzeniu. – Mam awiomarin, jeśli ci on pomaga?
– Nie, nie, woda mi wystarczy, dzięki – mruknęłam niepewnie, nie bardzo wiedząc ile drogi nam jeszcze zostało. Conrad jechał lekko okrężną drogą.
– Okej, mogę się zatrzymać, jeśli będziesz chciała – powiedział, kładąc mi rękę na kolanie. Bylam zbyt roztrzęsiona, aby na to w ogóle zareagować, chociaż gdybym nie była, to pewnie także nic bym nie powiedziała.
– Narazie nie trzeba. W razie czego powiem, naprawdę nic mi nie jest, to się zdarza – odparłam za chwilę, prostując się. Kolory wróciły mi z powrotem na twarz, jednak noga, na której w dalszym ciągu spoczywała dłoń mężczyzny, podrygiwała lekko, trzęsąc się.
– Dasz radę pójść? Mam cię zanieść? – doprawdy, opiekuńczość, którą zwykle obdarowywał Daphne, a którą aktualnie przelewał na mnie, była rozbrajająco miła, jednak ostatnie, na co miałam teraz czas, to użalanie się nad sobą.
– Spokojnie, dobrze się już czuje – uspokoiłam go, wysiadając z diabelnej maszyny, zwykle jednak zwanej po prostu autem. – Chodźmy do mnie do domu, przebierzemy się i idziemy do stajni – pośpieszyłam go gestem ręki. Poszedł za mną, przebraliśmy się u mnie w sypialni, skoro jakoś nie przeszkadzała nam obecność drugiej osoby. Wpuściłam czarną połówkę w obcisłe, granatowe bryczesy z wysokim stanem, przepasałam je paskiem w talii, zapinając go, a na nogi włożyłam czarne oficerki z ostrogami.
– Więc tak, trzeba nakarmić wszystkie konie – zaczęłam, gdy wychodziliśmy z domu, kierując się w stronę stajni. Gdy tylko przekroczyliśmy jej próg, przywitało nas radosne rżenie stęsknionych koni, a właściwie tylko dwójki - Jinx i Joko zaczęły chodzić niespokojnie po boksie, jak co ranek. – Każdy koń ma w paszarni podpisane wiaderko, tak samo pojemniki z owsem, różnymi suplementami są podpisane. Nad stołem wisi rozpiska, kto, co i ile, więc mógłbyś? – spytałam, podchodząc do boksu karego ogiera, który stał dalej, niż reszta moich koni, w towarzystwie dwóch innych ogierów, coby mu nie bylo smutno, mimo wszystko i tak byli oddzieleni grubą ścianą, a widzieli się jedynie przez drzwi boksów. Ten nawet nie podniósł łba, gdy zacmokałam. Leżał z podwiniętymi pod siebie nogami, skubiąc chrapami rozrzucone siano. Wyglądał na spokojnego, więc postanowiłam wyprowadzić go na padok zaraz po śniadaniu.
– Tak, do zobaczenia jak skończysz – usłyszałam, a gdy popatrzyłam na niego, był w trakcie oddalania się w stronę paszarni.
Chwyciłam szczotki i weszłam do boksu Joko, czyszcząc ją, gdy ta jadła. To samo zrobiłam z Jinx, następnie wspólnie z Conradem czyszcząc pozostałe konie, będące już po śniadaniu. Lancome, mój nowy nabytek, został wyprowadzony na padok, obok którego przez następne pół godziny lonżowałam konia.
– Chciałbyś wziąć jakiegoś młodziaka na lonżę? Nic specjalnego, stęp, kłus, galop, trochę przejść, może drągi. Ja w tym czasie zrobiłabym trening jednemu koniowi, a potem moglibyśmy przejechać się do lasu – zaproponowałam, podchodząc do mężczyzny, który aktualnie wyprowadzał czwartego, ostatniego konia na karuzelę. Te miały dzisiaj wolne.
– Jasne, tylko dawno tego nie robiłem. Moje metody mają już trochę lat. Chcesz mnie zabrać do lasu? – puścił mi oczko.
– W takim razie weź Madame na lonżę. Ufam twoim metodom, tylko pamiętaj, zmęcz ją, ale nie złachaj – pogroziłam palcem w żartach. – Jak zasłużysz, to zabiorę – zaśmiał się, odchodząc bez słowa.
Po szybkim rozstawieniu kilku niskich przeszkód, pięciu metrowych stacjonat i dwóch okserów, które liczyły sto dwadzieścia centymetrów, wsiadłam na nieco nerwowego wałacha, którego temperament już był, jaki był i nic nie było w stanie go utemperować. Po rozprężeniu zaczęliśmy skakać różne kombinacje pięćdziesięciocentymetrowych krzyżaków, coraz podwyższając poprzeczkę. Kiedy doszliśmy do metrowych stacjonat, notorycznie foule były źle wyliczane, więc musiałam zejść i poprawić drąga będącego wskazówką. Po poprawnym pokonaniu całego parkuru z włączeniem okserów, mogłam zakończyć godzinny trening z zadowoleniem,
a przede mną była jeszcze wycieczka do lasu.
Conrad?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz