Czas, czas, czas.
Pośpiech, poranne nieuporządkowanie i walka z bezlitośnie upływającymi minutami.
Poprawiłem krawat, założyłem zegarek, przygładziłem kruczoczarne włosy i wsiadłem do samochodu, wiedząc, że utknę w niekończącym się korku.
Czym prędzej rzuciłem na sąsiedni fotel skórzaną, nieodłączną teczkę z wygrawerowanym „A.Brown”, a następnie odpaliłem silnik i ruszyłem w kierunku centrum miasta, a dokładniej – wielkiego, oszklonego drapacza chmur, który kryje w sobie siedzibę mojej firmy.
Nerwowo wymijałem kolejne samochody i odruchowo poklepałem się po kieszeni od spodni garniturowych.
— Cholera, zostawiłem paczkę papierosów. — burknąłem ponuro, a gdy zobaczyłem za rogiem jakiś drobny sklepik, skręciłem raptownie w jego stronę, a po chwili zaparkowałem auto i wszedłem do środka.
Momentalnie poprawiłem marynarkę i zdałem sobie sprawę, że za ladą nikogo nie ma. Już miałem zapytać, czy ktoś w ogóle jest w środku, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk tłuczonego szkła, a obok moich nóg pociekła strużka bordowego płynu, który najprawdopodobniej był winem.
Czym prędzej położyłem teczkę na podłodze i ruszyłem w kierunku źródła hałasu, gdzie ujrzałem zarumienioną ze wstydu dziewczynę, która w popłochu zbierała ostre odłamki.
Bez chwili zwłoki nachyliłem się i pomogłem nieznajomej, która była wyraźnie rozwścieczona. Dopiero gdy skończyliśmy, nasze spojrzenia przez moment się napotkały.
— Dziękuję. — wymamrotała cicho, ciągle czerwieniąc się ze złości.
Nie dziwię jej się.
— Nie ma sprawy.
Ruszyliśmy razem w kierunku zaplecza, aby wyrzucić kawałki szkła. Brunetka tymczasem chwyciła pierwszy lepszy mop, oparła go o ścianę i ruszyła za ladę.
Podszedłem do niej i poprosiłem o jedną paczkę papierosów, a następnie zapłaciłem, odruchowo przygładziłem włosy i w pośpiechu wyszedłem, wiedząc, że będę spóźniony.
Ponownie odpaliłem silnik, a po dwudziestu minutach dotarłem do celu.
*
Właśnie jechałem oszkloną windą na najwyższe piętro wieżowca, oglądając panoramę miasta. Gdy znalazłem się już na przestronnym holu, pognałem w kierunku korytarza, a raczej drzwi, które mieściły się na jego końcu. Prędko sięgnąłem do kieszeni spodni i wyjąłem kluczyk, po chwili otwierając swój gabinet.
Klasycznie, odwiesiłem płaszcz na wieszak, poprawiłem metalową plakietę z napisem „Aaron Brown”, która leżała na biurku i rozsiadłem się na obrotowym, skórzanym krześle. Już włączyłem laptopa i miałem sięgać po stos dokumentów będących w teczce, kiedy zdałem sobie sprawę, że nigdzie jej nie ma.
— Cholera. — rozejrzałem się gorączkowo po gabinecie, a po kilkunastu minutach poszukiwań postanowiłem się poddać.
Może została w samochodzie? A co, jeśli wpadła w niepowołane ręce?
Ze wściekłością uderzyłem pięścią w błyszczące, mahoniowe biurko.
Witajcie w mojej rzeczywistości.
Kehlani?
Przepraszam, że odpis zajął tak dużo czasu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz