Odgarnęłam włosy z oczu jednym ruchem ręki, wstając z klęczek. Omiotłam spojrzeniem siodlarnie, w której się znajdowałam i podłogę, którą właśnie wyczyściłam na błysk. Byłam w niemałym szoku, bo zapamiętałam ją jako szare kafelki, a teraz, raptem, były śnieżnobiałe. No, prawie, bo stan fug był inną sprawą. Pochwyciłam dwa uwiązy do ręki, w zamiarze mając zabranie koni z wybiegu. Jinx i Joko przygalopowały niemalże od razu, doskonale wiedząc, że w stajni czeka pełny jedzenia żłób, jednak pozostałe trzy konie będące w treningu, nie były tak chętne i musiałam po nie pójść, przy okazji brodząc w błocie.
Zamykając ostatni boks usłyszałam koła ciężkiego samochodu, toczące się po żwirowym podjeździe. Ostatni raz omiotłam spojrzeniem jedzące zwierzęta, upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu, po czym wyszłam, zamykając duże, drewniane drzwi do stajni.
– Co tam? – usłyszałam, gdy tylko podeszłam do brata opartego o maskę samochodu. Palił papierosa.
– Nic, a co ma być? – założyłam ręce na piersi, czekając tylko na rozwój sytuacji. Skoro tu przyjechał, widziałam, że czegoś chciał. Wolił miastowe życie, a ja nie miałam mu tego za złe, skoro sama wybrałam życie na pustkowiu, za lasem, z końmi.
– Muszę zawsze czegoś chcieć, gdy do ciebie przyjeżdżam? – spytał retorycznie, przewracając oczami. Domyślił się, że ja wiem, jaki jest cel jego podróży, w końcu nie znaliśmy się od kilku dni. – Uważaj, bo jeszcze dostanę wyrzutów sumienia – dodał.
– Więc? – odwróciłam się, idąc do domu. Chlopak poszedł za mną, zdejmując w przedpokoju buty, ja zaś rzuciłam swoje na taras, gdyż były ubłocone. Podreptałam do kuchni, gdzie usadowił się mój brat, po czym wstawiłam wodę na herbatę.
– Musisz pożyczyć mi konia – powiedział, jakby to było najoczywistszą sprawą. Popatrzyłam się na niego z niezrozumieniem, ściągając brwi. Definitywnie coś mu dolegało. – Nie patrz się tak, to poważne.
– Jak ty to sobie wyobrażasz? Są w czynnym treningu, a ty w życiu nie siedziałeś na koniu – westchnęłam, zalewając torebki herbaty wrzącą wodą.
– Nie, nie, nie. Nie będę jeździł na żadnym z nich. Potrzebuję po prostu zgarnąć niezłą sumkę, dobra? – odparł, popijając.
Mój brat nigdy nie był zbyt mądry, dlatego nie zdziwiło mnie to, co powiedział, a przynajmniej nie potem. Podchodził do życia bardzo lekko, niczym się nie przejmując. Grał w jakieś gry, oczywiście był to hazard. Wchodził w dziwne zakłady, a później wychodziło na to, że potrzebował konia do swoich niecnych, bo niekoniecznie mądrych, celów. Z konsternacją zamknęłam za nim piętnaście minut później drzwi, gdy okazało się, że jestem nieugięta. Z braku zajęcia wróciłam do stajni, upewniając się, że klacz, Joko, zjadła. Po powierzchownym przeczyszczeniu i nałożeniu ogłowia, wsiadłam na oklep, po czym pomaszerowaliśmy na plac, na krótką rozgrzewkę. Niedługo potem wyjechaliśmy na leśną ścieżkę prowadzącą wgłąb nieuczęszczanego zagajnika. Byłam spokojna, bo nikt tamtędy nie chodził, dlatego pozwoliłam klaczy puścić się dzikim galopem tam, gdzie tylko chciała pobiec, wykorzystując przy tym niezliczone pokłady energii kryjące się w jej niezbyt dużym ciele. Pierwsze krople potu pojawiły się na jej szyi, kiedy przeskoczyliśmy kolejną, zwaloną kłodę leżącą nam na drodze. Nawet nie wiedziałam kiedy, na ścieżce, nie tak daleko od nas, pojawiła się ludzka sylwetka, jak się okazało, z psem na smyczy. Nie było możliwości, aby od razu zatrzymać konia galopującego w szaleńczym tempie, dlatego krzyknęłam „uwaga!”, próbując zatrzymać klacz ostatkami sił. Kiedy w końcu przeszła do stępa, dyszała całą sobą, wywracając białkami oczu w zdezorientowaniu, a strużki potu torowały sobie drogę na jej ciele. Poklepałam ją, obdarzając mężczyznę stojącego kilkanaście kroków od nas, zezłoszczonym spojrzeniem, nie wiedząc co począć. Oboje mieliśmy prawo do tej ścieżki, tak? Zmrużyłam oczy, przenosząc wzrok na grzywę konia, którą poczęłam owijać wokół palca, nadal nic nie mówiąc.
Conrad?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz