10 lut 2019

Od Louise cd. Theo

          W jednej chwili uśmiech schodzi z mojej twarzy, na której autentycznie maluje się współczucie i częściowa bezradność. Theo otwiera się przede mną, mówiąc o swojej przeszłości, choć dotychczas nie wiedziałam o nic nic. Zresztą, co tu się dziwić, nie znamy się specjalnie dobrze, więc potrzebował czasu na zaufanie mi. I… chyba mi ufa. Sęk w tym, iż jestem naprawdę słaba w takie sytuacje. Współczucie na nic się nie zda, albowiem wszystko jest już za nim, a przynajmniej tak mi się wydaje. W głowie pojawia się mnóstwo pytań — co z jego ojcem? Co się dokładnie działo? Jaki alkoholizm? Czy przez to Theo wylądował na ulicy? Powstrzymuję się od zadania ich, mogą być co najmniej niewygodne dla niego, nie chcę, by w takiej chwili poczuł się zobowiązany do odpowiedzi. Kąciki moich oczu wilgotnieją. Mimowolnie łączę powieki, wolną dłonią wyjmując ciastko. Choć to strasznie niegrzeczne, przegryzam je. Jeszcze kilka chwil tkwimy w niezręcznej ciszy — chłopak patrzy to na księżyc, to na otoczenie, ale nie na mnie. Ja zresztą robię to samo. W końcu unoszę się delikatnie i, zbliżywszy się do kolegi, obejmuję go z całej siły, wciskając głowę w jego ramię. Nie wiem, czy to dobry krok, czy przed tym chciał powiedzieć coś jeszcze, ale przytulam go i tak, a Theo wcale nie protestuje. Odsuwam się od niego po mniej więcej ponad minucie.
          — Nie chcę naciskać. Nie lubię naciskać — mówię, stukając kciukiem o kolano. — Tylko… jakbyś nie miał nic przeciwko, chciałabym wiedzieć więcej. Jeżeli to ma sprawić, że poczujesz się jakoś gorzej, pewnie, możemy zmienić temat. Nie mu…
          — W porządku — przerywa mi, a kąciki wąskich ust unoszą się w dobrze znanym geście. — Miałem dobre dzieciństwo. No dobrze, może też nie do końca, ale takie wrażenie próbowałem wywołać. Jasne, byli tacy, którzy woleli złośliwość, ale starałem się być… jak wszyscy inni, o. I właściwie szło mi dobrze. Jednak w naszej dwuosobowej rodzinie niezbyt dobrze było z pieniędzmi. Tata, jak mówiłem wcześniej, popadł w uzależnienie. Nie tylko od alkoholu, od papierosów też — mówi, a jego głos sprawia wrażenie totalnie wypranego z emocji. Albo jest ich tak wiele, że nie potrafię tego rozgryźć. — Zmarł na raka płuc, gdy miałem dziewiętnaście lat. I wtedy zaczęła się cała przygoda, wylądowałem na ulicy. Jak pewnie wiesz, bezdomni okraszani są najróżniejszymi wyzwiskami.. Złodzieje, pijacy, ćpuni. Ja też miałem swój własny pseudonim, syn tego pijaka i złodzieja. Nauczyłem się radzić sobie bez okradania, bez brutalności. Nie wiem, czy się zdziwisz, ale nawet tu, na ulicy, panują jakieś przeklęte prawa i hierarchie.
          Kiwam głową, analizując każde jego słowo. Kto by pomyślał, że jedna osoba zmieni moje nastawienie do bezdomnych w kilka dni? Ano, na pewno nie ja. Zawsze myślałam o nich jak o właśnie pijakach, jak o uzależnionych i… nie oszukujmy się, zdecydowana ich część to właśnie takie osoby. Tylko nigdy nie zastanawiałam się, dlaczego tak, a nie inaczej. Po prostu pozostawali tymi alkoholikami i złodziejami. Niejednokrotnie próbowałam się przemóc, ale nie dawałam rady. A teraz wysłuchuję opowieści Theo, przez którą moje serce automatycznie rozpada się na milion małych kawałeczków. Boże, co on przeżywał, to musiało być piekło. Najlepsze jest to, że nikt mu nie pomógł. Właściwie to nikt nie pomagał nikomu — ani jemu, ani jego kolegom. Wszyscy myślą tak samo.
          — Avenley River zdecydowanie nie jest miastem, które Robin Hood odwiedziłby chętnie. Tutaj bogaci prędzej wydłubią mu oczy i wypatroszą, jeżeli tylko avar zniknie z ich kieszeni — mruczę, nawiązując do baśni. — Przepraszam, to denne porównanie. Jestem mistrzynią idiotycznych porównań. — Przysuwam się do niego, opierając głowę na ramieniu Theo. — Ile ty masz lat, Theo?
          — Dwadzieścia… cztery — odpiera.
          — Pięć lat. — Szybka matematyka. — Nawet nie wiesz, jak bardzo cię podziwiam. Przysięgam, że jesteś jedną z nielicznych osób z taką siłą psychiczną, z jakimi miałam przyjemność rozmawiać. Masz we mnie wsparcie we wszystkim — dodaję. — Kupię nam bransoletki z cukierków i naszyjniki do kompletu, jak to robiłam w przedszkolu. Nie, tak całkowicie serio, to chcę, żebyś wiedział, że mam cię za przyjaciela i pod żadnym pozorem masz nie bać się rozmowy, bo zawsze cię wysłucham, bo ty druha we mnie masz — nucę, uśmiechając się lekko.

THEO?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz