6 lut 2019

Od Althei C.D Bridget

     Nic dawno mnie tak nie zaskoczyło, jak gest Bridget. Co jak co, ale nawet znając ją te parę miesięcy, nie potrafiłam przewidzieć tego, co zrobiła. Popadłam w dziwny stan ogłupienia, zdębiałam na dłuższy moment. Zdążyłam tylko delikatnie oddać niespodziewany uścisk, przy którym zamilkł nawet Duch, wgapiając się w nas bez najcichszego skomlenia. Kiedy zaczęła podzielać nas już większa przestrzeń, przyłapałam się na tym, że właśnie teraz, dopiero w tym momencie, wzięłam oddech. Gdzieś wewnątrz zamrowiło naprawdę miłe uczucie, które chyba zagości we mnie na dłuższy czas. Jednakże twarz Bridget szybko okryła się delikatną czerwienią — i nie mógł być to wynik rosnącego dookoła mrozu, który sprawiał, że moje policzki niemal kłuło pieczenie. Zrozumiałam, że dziewczyna także nieco zawstydziła się tym, co sama zrobiła, ale tego mogłam się po niej spodziewać — zresztą, hej, było miło, tak?
     Po prostu stwierdziłam, że dobrze będzie udać, że kolor jej twarzy wziął się z powodu tej okropnej pogody. Czego nie mogłam już powiedzieć o zagubionym, pełnym wątpliwości spojrzeniu, który uciekł w bok.
     - Co powiesz na gorącą czekoladę? Chyba nie zamierzamy tak stać cały dzień. — Styczniowe popołudnie nie należało do najcieplejszych, było to bardziej niż pewne.
     - Ja... miałam wracać do siebie, pewnie Irma czeka.
     Westchnęłam nieco głośniej, nie spuszczając z niej wzroku, który nieustępliwie ją lustrował.
     - Pięć minut. — Uśmiechnęłam się dla zachęty, ukazując perlisty szereg zębów. — Irma cię chyba nie zabije, co?
     - Teoretycznie nie powinna. — Pomknęła wzrokiem na mnie.
     - To się dobrze składa. Za tego prawie tulasa należy ci się dobra, rozgrzewająca czekolada postawiona przez koleżankę. — Miał być to najprostszy żart, ale korzystając z reakcji dziewczyny, szybko urzeczywistniłam ten wcale niegłupi pomysł.
     - Althea, nie... — Zaczęła chorobliwie grzebać w swojej torebce, szukając portfela. — Mam swoje pieniądze.


     - Pogadamy o tym w środku. Znam jeden lokal, gdzie wpuszczają psy.
     - Takie brudne psy? — Uniosła wątpliwie brew, nie kryjąc przy tym rozbawionego wyrazu twarzy.
     Faktycznie mógłby być problem z jego kawowym futrem. Przecząc jednak swojemu wewnętrznemu głosowi, skinęłam głową do Bridget.
     - Tak, dokładnie.
     Obie nieco śliską, skutą lodem dróżką wydostałyśmy się z parku. Przeszłyśmy przez ulicę, kałuże na niej rozpuściły kuleczki śniegu wplątane w mokre futro psa. Wyglądał lepiej. Na tyle, że wszyscy zostaliśmy wpuszczeni przez problemu do przytulnego lokalu przepełnionego ciepłą wonią czekolady oraz kawy. Usiadłyśmy przy stoliku w komfortowym kącie, Duch ułożył się pod moimi nogami i opuścił łeb na wykładzinę. Z menu wybrałyśmy zwyczajne kubki czekolady z bitą śmietaną na szczycie. Mój wzrok uciekał jeszcze w kierunku kakao z chilli — więcej jednak w te bagno nie wejdę. Ostatni raz, kiedy ten specyfik trafił do moich ust, poszłabym o zakład, że ktoś wrzucił mi żyletkę do środka, ale nie, był to tylko okropny smak dla masochistów. 
     - Jak spędziłaś wigilię? — Zerknęłam na Bridget, biorąc łyka swojego gorącego napoju. Zignorowałam Ducha, który szturchnął mnie w nogę. 
     - Spokojnie. — Wzruszyła tylko ramionami. — A ty? — Pomieszała czekoladę, uprzednio rozpuszczając w niej małą łyżeczkę cukru. 
     - Poza miastem — skwitowałam krótko, przypominając sobie o wizycie u przyjaciela. Przyjaciela, huh. — Ale brakowało mi już Avenley. Przejeżdżałam obok weterynarii Walsha. Twój szyld robi dobrą robotę. — Mrugnęłam do niej.
     - Dziękuję. — Nie próbowała odmawiać, powiedziała to spokojnie i z delikatnym, acz uprzejmym skinieniem głowy. — Przez ten czas zrobiłam jeszcze parę projektów, ale potrzebowałam małej przerwy. — Westchnęła. 
     - Ambitnie — odparłam z nieznacznym uśmiechem. — Właśnie mi przypomniałaś o powrocie do tego piekielnego baru. 
     - Nie to miałam na myśli, wybacz — mówiła nieco przyciszonym głosem. 
     Machnęłam ręką na to, że się nie gniewam. Przecież to logiczne, że nawet po świątecznej przerwie muszę kiedyś wrócić do roboty, nawet tak złej, jak ta w „Whiskey Blues”. Sam lokal całkiem ładnie się prezentował, ale, jak wiadomo, cudowny budynek skrywać może to, co wykracza poza wiedzę klientów i zostaje tylko w nieźle pokiereszowanej głowie pracowników. Chcąc zmusić się do westchnięcia, pochłonęłam najpierw powietrze, które zdawało się przesiąknąć zapachem kawy. Wtedy się zaczęło. Ból głowy zaatakował mnie z zaskoczenia. Mimo prób stłumienia go i zachowania pozorów, że wszystko było w porządku, szybko musiałam złapać się za głowę z cichym syknięciem.
     - Wszystko okej? — Dziewczyna z naprzeciwka zmarszczyła brwi, a jej głos spowiły wątpliwości. 
     - Bóle głowy. To od kawy. — Cicho westchnęłam, oglądając się za tym zdradzieckim klientem, który złożył takie zamówienie. 
     - To może lepiej wyjdźmy? 
     - Za moment. Dam radę wytrzymać i dopijemy przynajmniej czekoladę. — Zdołałam się delikatnie uśmiechnąć. Duch zaskomlał pod stołem na moją decyzję. 
     Po paru minutach kubki były już puste, a żołądki przyjemnie rozgrzane. Prawie zapomniałam o bólu głowy, a kiedy wyszłyśmy z lokalu, świeże powietrze przegoniło go całkowicie. Przemierzałyśmy jeszcze parę chodnik, a w okamgnieniu Duch po prostu oszalał. Wyrwał mi smycz z ręki tak, że nawet nie miałam niczego do powiedzenia, i pobiegł prosto w uliczkę. 
     - Cholera, Duch! — warknęłam cicho za psem, zrywając się do biegu. Czułam, że Bridget podąża w ślad za nami, ale trasa nie była zaskakująco długa. Obie stanęłyśmy równo przed wejściem do ciemnej uliczki. 
     - Dziewczynom zgubił się pies? — Jakiś facet, którego nawet nie kojarzyłam, trzymał w ręku smycz Ducha jak swoją i to tak, że blokował każdy jego ruch. Pies niemal odrywał się przednimi łapami od podłoża. Zawrzało we mnie na myśl, że te spotkanie nie będzie miłe. Jedyne, czego chciałam, to to, by oddał mi Ducha. 
     - Po prostu go oddaj. — Wyciągnęłam rękę z kamiennym wyrazem twarzy. — Nie chcę problemów. — Na te słowa z cienia wyszło kilku pozostałych typków. 
     Jak bardzo, razem z Bridget, miałyśmy przejebane? 


Bridżyt?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz