— Nic specjalnego.
Trzy, może cztery oddechy przerwy.
— Ale co czytasz?
— Nic specjalnego.
Ponownie pochylam się nad lekturą i analizuję każdą linijkę, próbując nie skupiać się na obrzucającej mnie pytaniami.
— Czy to bajka o smokach?
— Nie, to nie bajka o smokach.
Bezgłośnie modlę się, by dziecko przestało wypytywać.
— O wróżkach?
— Nie.
Wzdycham, kiedy główna bohaterka powieści ponownie wykazuje się zbyt niskim ilorazem inteligencji, jak to zazwyczaj na takie postacie przystało. Przerzucam kartkę i czytam dalej, lecz coś odwraca moją uwagę.
— Powiesz mi, co czytasz? — Dzieciak bawił się moim laptopem, wchodząc w każdy folder po kolei. — A kto jest? — pyta, wskazując na postać na tapecie.
Wzruszam ramionami i, odłożywszy książkę, zamykam klapę komputera przed jej nosem. Spogląda na mnie oczyma pełnymi wyrzutów i zakłada ręce na pierś. Mruczę, że cudzych rzeczy się nie rusza i wracam do lektury, wyobraźnią jak najdalej od gnojka. Powracając, główna bohaterka czytanej przeze mnie książki jest naprawdę idiotyczna i wręcz karykaturalna, jeżeli to miała na celu autorka. Kiedy na co dzień mam do czynienia z postaciami a’la Mary Sue, tym razem nie jest inaczej — brunetka o, standardowo, oczach zielonych niczym szafir, pełnych ustach i nienagannym stroju, pomimo tego, iż jej praca łączy się z dość ciężkimi czynnościami. Na jej osobowość składają się cechy pokroju odważnej, nieustraszonej, dumnej, bla, bla, bla. Czysty idiotyzm, który sprzedaje się jak ciepłe bułeczki.
Dzieciak niespodziewanie piszczy, więc z niechęcią odkładam lekturę, jakkolwiek irytująca nie była protagonistka i pytam, o co tym razem chodzi. Jej oczy zalewają się łzami, nie przestaje zresztą piszczeć. Próbuję ją uciszyć i dojść, o co tak właściwie chodzi.
Pająk.
Aha.
Chodzi o pająka.
Przeklinam pod nosem i jednym ruchem ręki podnoszę towarzysza, następnie otwieram okno i wyrzucam pseudo-zagrożenie. Dziecko patrzy na mnie jak na bohatera i wtula się w mój brzuch. Wzdycham po raz kolejny i próbuję wydostać się z pokoju z ciężarem przyklejonym do mojego ciała. W salonie siedzi mama i matka tej podłej kreatury, czyli, na nieszczęście, najbliższa przyjaciółka Beatrice. Wita mnie szczerym uśmiechem, a ja nawet go nie odwzajemniam, tylko biorę ciastko i posyłam rodzicielskie lodowe spojrzenie — odpłaca się tym samym, więc ignoruję ją do granic. Wtem pada sugestia, bym wzięła dzieciaka na spacer. Kręcę zdecydowanie głową, ale po kilku chwilach już żegnamy się z kobietami i wychodzimy na zewnątrz, gdzie panuje zdecydowany chłód. Mała coś tam miączy, lecz umyka mi to. Obieram trasę i narzucam tempo, a ona tylko skamle, że to miał być spacer, a nie jogging.
— Jestem starsza — odpieram tylko.
Nad jezioro Aequor docieramy jakieś pół godziny później. Proszę, by usiadła na tej ławce, kiedy na pójdę zamówić jej hot-doga, o co prosiła od początku.
Wracając, spostrzegam, jak tarmosi czyjąś kurtkę. Niemalże biegiem doganiam ją, a zaczepiana osoba zdąża się obrócić i spojrzeć na nas obie.
— Przepraszam za nią, pomyłka — dukam, kiedy nieznajoma osoba przygląda się na nas zza zmrużonych powiek.
KTOŚ?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz